„Sama myśl, że kolejne 3 miesiące spędzę z fokami, była oszałamiająca!”. Kim są współcześni wolontariusze?
„Czułam to w sobie od zawsze””– to zdanie, które usłyszałam od każdej wolontariuszki, którą spotkałam na swojej drodze. To jest tak: najpierw czujesz nieuchwytną potrzebę, szukasz sposobu na jej realizację, a gdy zaczynasz ją realizować, dostrzegasz aspekty życia, które do tej pory wydawały się nieosiągalne. Tak po prostu? Nie do końca. Pomaganie i wolontariat to ciężka praca, o czym przekonałam się chwilę po tym, gdy dowiedziałam się, że nic tak nie pozwala zapomnieć o “braku czasu”, jak oddanie go komuś innemu. Ja oddałam mój czas fokom.
Na nic nie mam czasu
Zaczęło się od czasu. I poszukiwań – odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak wielu z nas z hasła “nie mam czasu” zrobiło swoją mantrę. Algorytm wyszukiwarki internetowej szybko podsuwa mi kilka, skądinąd banalnych odpowiedzi: źle się odżywiasz, unikasz aktywności fizycznej, wklejasz się w ekrany, pochłaniają cię media społecznościowe, za mało śpisz, niewłaściwie organizujesz swoje obowiązki, bierzesz na siebie za dużo, doprowadzasz się do skrajnego wyczerpania.
Obraz nędzy i rozpaczy. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że w pewnym sensie sami – poprzez swoje codzienne wybory, decyzje i aktywności (lub ich brak) – stajemy się złodziejami cennych minut i godzin. Oczywiście cały ten złodziejski proceder odbywa się w niesprzyjającym systemie i kulturze, którą ładnie nazwano kulturą zapie*dolu. Taka mieszanka sprawia, że faktycznie wielu z nas ma poczucie, że czas przepływa przez palce.
Oddaj czas, to go odzyskasz
Kilka miesięcy temu o ubóstwo czasowe, jego konsekwencje i o to, gdzie jest nasz czas, zapytałam Mateusza Banaszkiewicza, psychologa zdrowia z Uniwersytetu SWPS. Rozmowa z ekspertem doprowadziła mnie do strategii oddawania czasu – zalicza się do niej wolontariat.
Mateusz Banaszkiewicz: “W eksperymencie opublikowanym w czasopiśmie naukowym Psychological Science ludzie czekali na wykonanie określonego zadania. Część z nich otrzymała informacje, że ostatecznie może spędzić ten czas, robiąc coś dla siebie, części z nich po prostu zwrócono czas na zrobienie tego, co tylko chcą, część z nich ‘marnowała’ czas, robiąc nieistotne rzeczy, a pozostali robili coś dla innych. Sprawdzano, jaka w zależności od grupy była percepcja czasu. Tylko w grupie pomagającej innym zaobserwowano wzrost poczucia dostępności czasu i spadek presji związanej z czasem. Pomaganie i postawa współczująca zwiększają poczucie własnej skuteczności, a to w konsekwencji nie tylko wpływa na subiektywny odbiór czegoś tak obiektywnego, jak czas, ale także na przyszłą gotowość, by angażować się w podobne działania”.
Wolontariat może przybierać różne formy: być wpłatą na zbiórkę, wsparciem wydarzenia charytatywnego, odwiedzinami w domu dziecka, organizacją paczek pomocowych czy bardziej stałą obecnością, np. w schronisku dla zwierząt czy fundacji, która działa na rzecz seniorów.
Mateusz Banaszkiewicz: “To zwykle sprawia, że ludzie czują się bardziej etyczni, mają więcej nadziei. Pojawia się lepszy nastrój, wzrost poczucia, że mogą radzić sobie z własnym życiem. Gdy ludzie są lepiej wyposażeni w zasoby, to, tak jak wspomniałem, wpływa to na postrzeganie czegoś tak obiektywnego, jak czas. Zrobienie czegoś dla innych z tej perspektywy ma ogromny sens i to nie zawsze musi oznaczać uczestniczenia w wolontariacie. To czasem będzie czynność abstrakcyjna, związana z małym wysiłkiem, a nawet aktywnością online. Poczucie przynależności, uczestniczenia w czymś ważnym, czymś wartościowym, ma sens. I my tego bardzo potrzebujemy”.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w pierwszym kwartale 2022 roku niemal 29 proc. osób w wieku 15-89 lat angażowało się w wolontariat – częściej świadczony indywidualnie (26,5 proc.) niż w ramach organizacji lub instytucji (5 proc.).
”Pierwsze pytanie w Polsce, to zawsze: po co? Mam wrażenie, że w naszym kraju zawsze wszystko musi być po coś i to coś konkretnego, jak wpis w CV czy pieniądze”
“Polacy zdecydowanie częściej udzielali bezpośredniej pomocy swoim znajomym, przyjaciołom i sąsiadom (22 proc.) niż osobom nieznajomym (5,8 proc.). Natomiast w wolontariacie zorganizowanym wyróżniało się zaangażowanie w bezpłatną pracę w ramach sektora non-profit (3,4 proc.), przed sektorem publicznym (1,9 proc.)” – wskazują dane GUS.
W maju 2024 roku pojechałam na dwutygodniowy wolontariat do Ośrodka Rehabilitacji Fok w Helu, by zrealizować tę najmniej popularną w statystykach formę pomocy.
Ale po co do fok?
Też czułam to w sobie od zawsze. W swoim ponad 30-letnim życiu wielokrotnie działałam wolontaryjnie. Interesowały mnie przede wszystkim aktywności prozwierzęce, ale również inicjatywy wspierające ludzi w potrzebie. Na studiach przez kilka tygodni byłam wolontariuszką w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, które poszukiwało wsparcia przy organizacji trzech wystaw. W 2023 roku chciałam pojechać do Ośrodka Rehabilitacji Fok w Helu, ale za późno wysłałam zgłoszenie. W 2024 roku – udało się. Później dowiedziałam się, że miałam dużo szczęścia – chętnych jest bardzo dużo i niestety nie dla każdego znajduje się miejsce.
Żeby dostać się na foczy wolontariat, należy wysłać zgłoszenie, przejść rozmowę kwalifikacyjną, dopasować termin i zobowiązać się do pobytu w Stacji Morskiej minimum 2 tygodnie (lub 3 miesiące, jeżeli decydujemy się na wolontariat długoterminowy) – wolontariusze przyjeżdżają w takich turnusach od marca do maja.
Na miejscu: dużo sprzątania, zero głaskania (fok). Dyżury rozpisane od 7:00 do 21:00 i to w ten sposób, żeby człowiek przebywał w pobliżu zwierząt jak najkrócej. W czasie pracy niewskazane są nadmierne rozmowy, a już na pewno niedozwolone jest głośne zachowanie.
Dyżury różnią się zakresem obowiązków: nieraz jest to karmienie, innym razem sprzątanie boksów lub kuchni, robienie notatek lub rozmrażanie ryb. Zabiegami okołozdrowotnymi zajmują się opiekunki. W tej części prace dotyczą szczeniąt, które przebywają w Ośrodku Rehabilitacji. Czyli niedawno urodzonych dzikich zwierząt, których kondycja i stan zdrowia nie były najlepsze, więc specjaliści zdecydowali, że należy im pomóc – jednak w taki sposób, by nie doszło do oswojenia. Małe foki przebywają na rehabilitacji do chwili, gdy wyzdrowieją, potem wracają do Bałtyku.
Wisienką na torcie jest natomiast udział w tak zwanym treningu medycznym, który kojarzy każdy, kto odwiedził kiedyś Fokarium. Biorą w nim udział zwierzęta starsze – stado rezydentów, które od lat mieszka w Helu. Wolontariusze towarzyszą specjalistkom w pokazie – gdy wyrażą chęć, mogą foce podać rybę, sprawdzić płetwy, rzucić piłkę, a nawet dostać buziaka (ku uciesze własnej i turystów-obserwatorów).
Czego się obawiałam przed wyjazdem na Hel? Bezpośredniego kontaktu z foką i przebodźcowania – powrót do 10-osobowego pokoju (ośrodek zapewnia wolontariuszom pokoje, wyżywienie organizuje się na własną rękę) i wizja braku przestrzeni trochę mnie przerażały. I to pierwsza lekcja, która ze mną została do dziś – nic nie zakładaj, nie twórz scenariuszy.
Wśród spotkanych na miejscu osób wyróżniającą się cechą było poszanowanie granic innych ludzi – oczywiście, poznawaliśmy się i rozmawialiśmy, nie było jednak mowy o nachalności. To dość ciekawa sytuacja, biorąc pod uwagę, że na Hel przyjechaliśmy z całej Polski, z różnych żyć, w różnym wieku. Studentka, prawniczka, architektka. Ktoś pracuje w biurze, a ktoś w urzędzie. 19-latka z 40-latką omawiają postępy Brzezia lub rankę na płetwie Żeromskiego. Jednak dominującą grupą było… pokolenie Z – medialnie kreowane na roszczeniowe i raczej unikowe, gdy chodzi o pracę. W rzeczywistości to młodzi ludzie, którzy wymazują ze słowników “produktywność” w kapitalistycznym znaczeniu. Oni chcą działać, tworzyć, zmieniać. Niekoniecznie w trybie, jaki wymyśliły im starsze pokolenia.
Bałam się przebodźcowania, a paradoksalnie bycie w nowym środowisku zadziałało na mnie odwrotnie. Praca fizyczna i kilkanaście godzin dziennie na świeżym powietrzu okazały się zbawienne dla umęczonego miastem i pędem mózgu. Uwaga zaczęła kierunkować się tam, gdzie powinna – na poszczególne zadania do wykonania. Nagle miałam czas: na pracę, posiłek, czytanie książki, spacer nad morze. I jeszcze jedno – poczucie, że robię coś ważnego. Może nie dla całego świata, ale dla tych kilkunastu zwierząt, które później na moich oczach wracały do swojego domu – do Bałtyku. To nowy wymiar wzruszenia.
Przerwa od codzienności
Izabela z wykształcenia jest biologiem. Na co dzień pracuje w administracji medycznej. Jak sama mówi, prowadzi raczej spokojne życie. Lubi spacerować po Dolnym Śląsku, czytać książki, chodzić na koncerty. Na dwa tygodnie w roku ewakuuje się z tego spokojnego życia i przemierza pół Polski, by pomagać fokom. Ale jej przygoda z wolontariatem nie zaczęła się tu. Od zawsze wspierała działania prozwierzęce, dodaje jednak, że dopiero po pobycie w helskim ośrodku zaczęła robić to bardziej fizycznie – zdarzyło jej się zajmować transportem dzikich kotów, pomagać w schronisku czy wspierać fundacje.
Na pytanie, kiedy poczuła potrzebę, by działać jako wolontariuszka, odpowiada, że nie jest w stanie wskazać konkretnego wydarzenia czy momentu.
Na wolontariat w Ośrodku Rehabilitacji Fok pierwsza pojechała przyjaciółka Izy. “Wróciła zachwycona – i Helem, i naturą, i samą pracą przy fokach” – wspomina. “Stwierdziłam, że w takim razie bierzemy urlop w przyszłym roku i jedziemy wspólnie na dwa tygodnie. Nastawiałam się na babski wyjazd połączony z robieniem czegoś, czego nigdy w życiu nie robiłam, co potencjalnie może szerzyć moje horyzonty” – opowiada Iza.
Przyznaje, że foki na tamtym etapie nawet nie znajdowały się w kręgu jej zainteresowań. Centrum jej uwagi zajmowała biologia człowieka. Ale wolontariat ma to do siebie, że wiele w życiu zmienia. Zmienił i w tym przypadku.
„Zaczęłam bardziej interesować się zwierzętami i tym, w jaki sposób człowiek wpływa na ich życie. Inaczej spojrzałam na potrzeby zwierząt, umiem już określić, czy na przykład ptak, którego mijam na osiedlu potrzebuje pomocy czy po prostu odpoczywa. Znam w tym momencie wiele fundacji, które specjalizują się w pracy z różnymi gatunkami” – opowiada Iza.
Wolontariat szybko stał się stałym elementem jej życia i bez problemu wymienia powody. Na pierwszym miejscu znajduje się nauka higieny i uważności w pracy. “Efekty widzę też w życiu prywatnym – zwracam większą uwagę na swoje otoczenie, na to, w jaki sposób na nie wpływam. I chodzi nie tylko o kwestię zwierząt, ale również podejście do ludzi. Myślę, że wolontariat uwrażliwił mnie na świat”.
To uwrażliwienie jest mocno związane z “dzikością” – społeczeństwom brakuje wiedzy o zwierzętach, ludzie coraz częściej opierają swój odbiór rzeczywistości na podstawie pozorów budowanych przez media społecznościowe – na Instagramie foki są super urocze, takie do wyprzytulania. Wielkie i mokre oczy, urocze wąsiki, rozczulająca nieporadność na lądzie. W Ośrodku Rehabilitacji nabierasz pokory i szacunku – dzieje się to w momencie, kiedy foka zaczyna na ciebie warczeć i rzucać się do woderów. Słodyczkowy pozór znika.
“Spotkałam się z tym, że gdy mówię, że jeżdżę na wolontariat do Ośrodka Rehabilitacji Fok, ludzie zmiękczają głos i dopytują, czy to oznacza głaskanie słodkich foczek. Gdy odpowiadam, że nie na tym polega ta praca, bo są to dzikie zwierzęta, to jest wielkie niedowierzanie, bo przecież foczki są takie urocze. Nie zawsze mam siłę, żeby edukować innych. Zdarzyło mi się również, że gdy podałam przykład niebezpiecznej sytuacji z foką, to ktoś uważał, że to pewnie kwestia podejścia. Tak więc nie zawsze te dyskusje przynoszą skutek” – mówi Iza. Przyznaje, że wejście do boksu z fokami było dla niej przełamaniem lęków.
W tym układzie to zwierzę jest najważniejsze, nie oznacza to jednak, że człowiek “zostaje z niczym”. Wolontariat daje poczucie sprawczości, ale też zmienia sposób naszego myślenia o sobie.
“Może to zabrzmi trochę dziwnie, ale z mojej perspektywy wolontariat podnosi mi samoocenę. Robiąc coś bezinteresownie, mam świadomość, że robię coś dobrego i czuję się z tym lepiej” – mówi Iza. “Pamiętam zajęcia z psychologii społecznej na studiach – rozmawialiśmy o pomaganiu. I rzeczywiście jest tak, że postawy czysto altruistyczne są raczej rzadkie. Większość rzeczy, które robimy, robimy po to, by podnieść swoją ocenę w oczach innych. Często o tym myślę i faktycznie, mam motywy altruistyczne, ale jak pogrzebię w tym głębiej, to jednak działa to na moją samoocenę i nie mogę wykluczyć, że jest to mocny motywator” – dodaje.
Kolejny plus na liście to ruch. Codzienność wielu z nas to ślęczenie przed komputerem i brak czasu (wiadomo!) na regularną aktywność (i wszystko inne). Dwa tygodnie w Ośrodku Rehabilitacji Fok to doskonały trening. Człowiek szybko odkrywa, że machanie szczotką, by domyć matę, to cardio i dobry uczynek jednocześnie. Wpływa pozytywnie na duszę i ciało.
„W Helu nagle mam strasznie dużo czasu, mam czas na zrobienie sobie czterech posiłków dziennie, na czytanie książki i dwugodzinny spacer. Moje życie we Wrocławiu wygląda zupełnie inaczej. Pierwsze dni po powrocie jeszcze czerpię z fali motywacji, spotykam się z ludźmi, pójdę na rower, pilnuję posiłków, a po jakimś czasie pracy biurowej to mija. Wracam do domu, nic mi się nie chce, nie wiem, za co się zabrać” – mówi Iza.
”Poczucie przynależności, uczestniczenia w czymś ważnym, czymś wartościowym, ma sens. I my tego bardzo potrzebujemy”
Ten scenariusz jest raczej dość powszechny. Szczególnie w dużych miastach, gdzie dominującą grupą są pracownicy umysłowi, pojawia się szereg komplikacji: nie tyle z czasem, a raczej jego brakiem, co wyczerpaniem, które prowadzi do stagnacji. Na wolontariacie można przypomnieć sobie zalety pracy fizycznej i przekonać się, jak przyjemne jest uspokojenie myśli. Jak fajnie pobyć ze sobą i zanurzyć się w ten strumień, który płynie w głowie. Pomaga to uwolnić emocje, pozbyć się nerwowości. Na co dzień często brakuje nam czasu na dialog ze sobą. Wolontariat ten czas uwalnia.
“Wolontariat sprawia, że czujemy się ze sobą lepiej. W momencie, gdy lepiej się czujemy sami ze sobą, jesteśmy w stanie pobyć ze swoimi myślami” – mówi Iza. Wolontariat daje przestrzeń i uruchamia mechanizmy, które na co dzień nie mają możliwości się uruchomić.
Wolontariat to styl życia
Zuza już jako dziecko wiedziała, że chce pracować ze zwierzętami. Pierwszym wyborem była weterynaria. “Nie wszystko poukładało się tak, jak miało się poukładać, i ostatecznie trafiłam na zoofizjoterapię” – mówi. Jej fascynacja zwierzakami zaczęła się dość klasycznie – od psów. Już w szkole podstawowej angażowała się w akcje pomocowe, jednak jej pasja rozpędu nabrała po liceum.
Teraz wolontariat jest jednym z fundamentów jej życia. W bardziej rozjazdowym trybie funkcjonuje od 2022 roku, gdy skończyła studia. Jednak już podczas edukacji wyższej chętnie korzystała z programu Erasmus, a po obronie – z programu dla absolwentów. „Potem nastąpiła reakcja łańcuchowa. Pojechałam na praktyki po studiach. Trafiłam na Majorkę. Miałam być tam dwa miesiące, a ostatecznie zostałam osiem” – śmieje się Zuza. Na miejscu pracowała jako fizjoterapeutka psów.
Nie do końca był to przypadek. Wiedziała, że po studiach wyjedzie z Polski, nie szukała nawet pracy w kraju. Takie podejście często spotyka się z krytyką i oceną – tym bardziej, że żyjemy w czasach, w których wszystko musi być po coś, a ty musisz być produktywny według przeliczalnej miary. Zuza zrezygnowała z klasycznej ścieżki zawodowej. “Nigdy na to, co robię, nie patrzyłam z perspektywy materialnej i zarobkowej” – mówi.
Dodaje: “Dla wielu osób ustalenie celu i robienie po kolei rzeczy, żeby go osiągnąć, jest ok. Ja w ogóle nie patrzę na to w tej kategorii, bo to nie są moje cele. Dla mnie dużo ważniejsza jest ta emocjonalna otoczka, ciągła satysfakcja z działań, które podejmuję”. Chociaż wybranie takiego stylu życia, wyjazdy i zmiany otoczenia mogą wydawać się obciążające, Zuza przyznaje, że taki właśnie tryb funkcjonowania jej odpowiada. I bardzo dużo daje, ale o tym zaraz.
W wolontaryjnym portfolio Zuzanny są: zbiórki karm, pomoc w schronisku, praca w azylu dla porzuconych gryzoni (kocha myszy!), 2,5-miesięczne praktyki w Irlandii Północnej (pracowała z końmi). Później zaczął się etap foczo-irlandzki – to właśnie te zwierzęta i ten kraj, o którym Zuza mówi, że jest jej drugim domem, stały się szalenie istotne w jej życiu. Moja rozmówczyni, a jakże, łączy się ze mną z Irlandii.
To tam zaczęła się jej przygoda z fokami. Warto dodać, że w wielu europejskich krajach wolontariat jest płatny – to wolontariusz musi za to zapłacić. Zuzanna w irlandzkim ośrodku spędziła trzy miesiące (na krócej chętnych nie przyjmowano). W miesięcznej opłacie (360 euro) jest miejsce w pokoju i wyżywienie do ustalonej kwoty tygodniowej.
“Byłam na to gotowa, bo większość ośrodków, w których można realizować takie praktyki – bo to też różnie jest nazywane – są płatne, więc jak ludzie słyszeli, że nie dość, że jadę tam pracować za darmo, to jeszcze muszę za to zapłacić, to już w ogóle pukali się w czoło” – wspomina Zuza.
Tłumaczy, że w Irlandii wolontariusze mają bardzo dużo obowiązków, jednak dla niej była to trudna do przecenienie okazja, by uczyć się profesjonalnych rzeczy z zakresu opieki nad dzikimi zwierzętami. „Pracy było dużo i nieraz było ciężko. Czasem malutkie foki pospolite trzeba było karmić o północy, każdy wolontariusz miał również dyżury jako koordynator telefonu ratunkowego – przez 24 godziny to ty jesteś osobą odpowiedzialną za przyjmowanie zgłoszeń, wysyłanie wolontariuszy lokalnych do zgłoszonych miejsc, potem ty organizujesz transport foki do ośrodka” – mówi.
Jest jeszcze jeden aspekt, na który w Irlandii kładziono duży nacisk – edukacja. Wolontariusze opiekują się tam odwiedzającymi i dostają przeszkolenie z zakresu rozmawiania z ludźmi o dzikich zwierzętach.
„Cieszę się, że moje pierwsze doświadczenie z ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt było właśnie w Irlandii. To tam pokazano mi, jak dotrzeć do ludzi. Jako wolontariusze oprowadzaliśmy gości po ośrodku – ale nie było to na zasadzie, że ludzie wchodzili, żeby popatrzeć sobie na foki. Przed wejściem każdy musiał przejść 15-minutową rozmowę o tym, dlaczego te foki są w ośrodku, jak możemy im pomagać, czego w ich towarzystwie nie robić” – zaczyna Zuza. I dodaje: “To, co powiedziała mi menadżerka ośrodka, zostało ze mną zawsze: masz sprawić, że ludzie pokochają foki i naturę, masz 15 minut, żeby ich zainteresować”.
Dlatego nie było mowy o narracji strachu i obwinianiu. “Mówienie, że zagrożenia dla fok i zaśmiecone plaże to wina ludzi, bo używają plastikowej słomki czy źle segregują odpady, nie jest dobrą metodą na dotarcie do ich wrażliwości. Jak kogoś atakujesz, to on się zamyka. Dlatego skupiałyśmy się na tym, żeby pokazać, że foka jest cudownym zwierzęciem, żeby ludziom coś zostało w głowach. Ich nie obchodzi, ile foka waży i jaka jest długa – to taki typ szkolnej edukacji, który odstrasza”.
Podejście, którego do edukacji Zuza nauczyła się w Irlandii, nazywa podejściem wynikającym z miłości i zaciekawienia. Uważa, że ciągłe straszenie i wywoływanie wyrzutów, że to przez nas zwierzęta giną, odbiera sprawczość. Ludzie nie wiedzą, co tak naprawdę z tą wiedzą zrobić.
***
Po powrocie z Irlandii Zuza już wiedziała – chce zrobić przerwę od fizjoterapii i lepiej poznać dzikie zwierzęta. Do helskiego fokarium trafiła trochę z przypadku. “Zakończyłam pracę za granicą, przyjechałam do Polski i zostałam na dłużej niż na początku zakładałam. Szukałam, co mogę fajnego porobić w tym czasie, a moje zainteresowanie krążyło wokół fok, ponieważ mijał rok od mojego wolontariatu w ośrodku rehabilitacji tych zwierząt w Irlandii. Po prostu zakochałam się w fokach, skradły całkowicie moje serce. Przepadłam” – mówi.
Akurat zbliżał się okres rozrodczy fok – na przełomie lutego i marca rodzą się młode, które często potrzebują wsparcia w pierwszych tygodniach życia. “Uznałam, że fajnie będzie kolejne trzy miesiące zdobywać doświadczenie w pracy z fokami, tym bardziej, że wiedziałam, że praktyki opieki i rehabilitacji są bardzo różne w poszczególnych krajach. Chciałam zobaczyć, jak to działa w Polsce. Sama myśl, że kolejne 3 miesiące spędzę z fokami, była oszałamiająca!” – opowiada.
”Na wolontariacie można przypomnieć sobie zalety pracy fizycznej i przekonać się, jak przyjemne jest uspokojenie myśli”
Poza realizacją miłości i pasji wolontariaty dają jej jednak coś jeszcze – twarde i praktyczne umiejętności. “Umiem na przykład sondować fokę. Tego na studiach nie uczą. Moje wykształcenie wciąż się rozrasta, cały czas się rozwijam – wbrew temu, co niektórzy mi zarzucają, bo przecież według nich skoro nie pracuję jako fizjoterapeutka psów, to stoję w miejscu. Fakt, na razie trochę odpuściłam ten obszar, ale nie rezygnuję z niego całkowicie. Czuję, że zawsze mogę do tego wrócić i pewnie wrócę, bo uwielbiam to robić”.
I to nie koniec. Poza konkretną wiedzą i umiejętnościami praktycznymi wolontariat pozwala wytrenować elastyczność – tak przecież ważną w zmieniającym się świecie. Weźmy chociażby przykład Majorki – Zuza miała jechać tam na zaledwie dwa miesiące, więc nawet nie potrzebowała znajomości hiszpańskiego. Gdy jednak zdecydowała, że zostaje na dłużej, bez języka byłoby trudno.
“Nie załamałam się, oceniłam, jak krok po kroku zdobyć potrzebne umiejętności. Wyzwaniem była ekspresowa nauka języka. Uznałam, że nauczę się tego, co realnie jest mi potrzebne w tej pracy, więc doszło do tego, że nie potrafię po hiszpańsku rozmawiać, ale wiem, jak opisać zabiegi wykonywane na psie i poprosić właściciela, żeby przytrzymał czy obrócił zwierzę” – mówi.
Tłumaczy, że nie realizuje jednak wolontariatów dla konkretnych umiejętności zawodowych, a raczej tych miękkich, które w życiu ceni bardziej. Dlatego wielu osobom trudno zrozumieć, po co fizjoterapeutka psów jeździ do fok. “Pierwsze pytanie w Polsce, to zawsze: po co? Mam wrażenie, że w naszym kraju zawsze wszystko musi być po coś i to coś konkretnego, jak wpis w CV czy pieniądze” – tłumaczy.
A tu chodzi o coś innego. Niewielu ludzi, którzy angażują się w wolontariat, robi to w celu uzyskania korzyści materialnych. Ważne są dla nich wyznawane wartości. Zuzannie wolontariat daje przede wszystkim dużo czystej radości z poznawania nowych rzeczy i pomagania. Dla niej wolontariat nie jest tylko przygodą na chwilę. To coś, co już na zawsze będzie elementem jej życia, chociaż zdaje sobie sprawę, że jest to trudna działka – niezależnie od zakresu działania.
“Uważam, że powinno się mocno wspierać ludzi, którzy robią fajną robotę, bo jest to psychicznie ciężkie. Często jest to odbijanie się od ściany, obserwowanie ciągle tych samych problemów. I w końcu zadajesz sobie pytanie, ile razy ta sama historia może się powtórzyć? Z jednej strony wolontariaty dają dużo sprawczości, z drugiej – z bliska obserwujesz problem, wiesz, że są rozwiązania, a ciągle dzieje się źle. I wtedy przychodzi zwątpienie” – podsumowuje.
Na koniec pytam Zuzę o ulubione zwierzę. Śmieje się, bo obie znamy odpowiedź. „Foka! Coś po prostu kliknęło. Z pewnymi rzeczami tak się w życiu dzieje”. I chyba o to właśnie w życiu chodzi. Żeby coś kliknęło.
***
Iza planuje powtórzyć wolontariat w Helu. Zuza obecnie pracuje w Irlandii. Gdy proponuję jej rozmowę, żartuje, że zarabia na kolejny wolontariat. Czeka na wizę do Australii – jedzie na program Work & Holiday.
Zgodnie stwierdziłyśmy, że po wolontariacie z dzikimi zwierzętami zaczęłyśmy zwracać większą uwagę na to, jak są one przedstawiane w mediach społecznościowych i jak fałszywie kreowana jest narracja wokół nich. Po byciu blisko zwierzęcia zmienia się sposób myślenia. Wolontariat to wywoływacz refleksji.
Czy angażujesz się w wolontariat?
Zobacz także
Gdzie się podział nasz czas wolny? Ty też czujesz, że masz go coraz mniej? O ubóstwie czasowym rozmawiamy z psychologiem Mateuszem Banaszkiewiczem
„Wiem, że moi podopieczni na mnie czekają i to daje mi siłę do pokonania wszelkich barier” – mówi pracownica socjalna Renata Orłowska, która jeździ na wózku inwalidzkim
„Pomaganie nie wymaga od nas 100 proc. zaangażowania i nawet drobne, ale regularnie wsparcie może robić wielką różnicę” – o mądrej dobroczynności mówi Anna Kamińska, psycholożka społeczna
Polecamy
W Ministerstwie ds. Samotności króluje język zdrobnień. Je się tu obiadki i pije kapuczinko. Może to sposób na zmiękczenie nie tylko słów, ale też rzeczywistości
„Wydawało mi się, że piłka nie jest dla mnie. Jako osoba bez nogi zawsze stałam na bramce podczas lekcji wuefu” – mówi Anna Raniewicz, kapitanka Reprezentacji Polski w Amp Futbolu
To nie Briana Coxa powinniśmy się bać, tylko własnych biurek. Chcemy więcej takich reklam!
Będzie można pracować na L4? „Czasem wystarczy nie wychodzić z domu, lecz nie trzeba leżeć w łóżku”
się ten artykuł?