Przejdź do treści

„Pomaganie nie wymaga od nas 100 proc. zaangażowania i nawet drobne, ale regularnie wsparcie może robić wielką różnicę” – o mądrej dobroczynności mówi Anna Kamińska, psycholożka społeczna

"Pomaganie nie wymaga od nas 100 proc. zaangażowania i nawet drobne, ale regularnie wsparcie może robić wielką różnicę" / fot. pexels
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Dobroczynność ma wiele twarzy. Pomaganie innym jest nie tylko o potrzebujących, jest także o nas samych, o tym, co jest dla nas ważne. Dlatego przyjrzyj się temu, czy, jak i komu pomagasz. Jakie przekonania na temat dobroczynności niesiesz w świat? Z tej refleksji może zrodzić się świadoma (siebie i innych), uważna pomoc. O dobroczynności rozmawiam z psycholożką społeczną, Anną Kamińską.

 

Barbara Dąbrowska-Górska: Jakiś czas temu postanowiliśmy z mężem, że niewielką kwotę w miesiącu będziemy przeznaczać na wsparcie osób potrzebujących. Z założenia proste, w praktyce trudne, bo jakoś trzeba tę kwotę rozdysponować, gdy potrzeb jest tak wiele. Czym zazwyczaj kierujemy się, wybierając, komu pomożemy, a komu nie?

Anna Kamińska: Jest wiele czynników, które mają znaczenie w takiej sytuacji i uruchamiają zachowania prospołeczne, choć bardzo ogólnie możemy określić to w ten sposób, że prędzej pomożemy osobie, która jest nam w jakiś sposób bliska – i to niekoniecznie w sposób dosłowny. Możemy tu mówić o bliskości w kontekście doświadczeń, np. moje dziecko chorowało na tę samą chorobę, na którą choruje dziecko innej osoby, która prowadzi zbiórkę, więc chętniej ją wesprę, ale też np. o bliskości kulturowej. Kiedy rozpoczęła się wojna w Ukrainie, Polacy ruszyli na pomoc, o której mówił cały świat. Chwilę wcześniej obserwowaliśmy kryzys migracyjny na granicy z Białorusią i reakcje były zupełnie inne. Wynika to m.in. z tego, że łatwiej nam o empatię wobec osób z sąsiedniego kraju, którego kultura jest nam bardziej znana – powoduje to mniejszy lęk i większą otwartość. Chętniej pomożemy ludziom podobnym do nas, takim, których lubimy.

Wpływ na to, czy kogoś wesprzemy, ma także nasza ocena danej osoby i tego, z czego wynika sytuacja, w której się znalazła. Jeśli uznamy, że ponosi winę za to, że teraz potrzebuje pomocy, będziemy mniej skłonni, aby jej udzielić. Między innymi dlatego chętnie pomagamy dzieciom czy zwierzętom – wiemy, że są od nas zależne i same nie mogą być winne temu, co się w ich życiu stało. Mniej chętnie pomożemy komuś, kto np. przez lata był w nałogu, ponieważ dla części z nas będzie to oznaka słabości i winy za zaistniałą sytuację.

Poza tym nie bez znaczenia są także czynniki zewnętrzne, czyli np. będziemy mniej skłonni, by kogoś wesprzeć, jeśli akurat się gdzieś spieszymy, i chętniej dołączymy do pomocy, której udzielają już inni. Dlatego duże zbiórki charytatywne mają tendencje do bycia jeszcze większymi, a małym trudniej jest się wybić.

Kiedy weszłam na stronę portalu, który organizuje dobroczynne zbiórki, już po chwili poczułam się uwięziona w bezsilności. Próbując wybrać, gdzie w tym miesiącu trafi kwota z naszego budżetu, poczułam się jak na „allegro zbiórek” i wiesz, boję się, że po jakimś czasie zobojętnieję… A może wcale nie powinnam się tego bać, może zdroworozsądkowe (cokolwiek to znaczy) podejście pomaga?

Cóż, potrzebujących jest tylu, że faktycznie może to przytłoczyć i wywołać w nas poczucie, że tak naprawdę niewiele możemy, bo cokolwiek byśmy nie zrobili, to i tak będzie za mało. W jakimś sensie jest to prawda – nie jesteśmy przecież w stanie sami uratować świata. No ale mamy dwa wyjścia – uznać, że nie uratujemy świata, „bo tak już po prostu jest”, więc lepiej sobie odpuścić w ogóle, albo dołożyć swoją cegiełkę do budowy czegoś lepszego.

Czy zobojętniejesz? Niewątpliwie mając stale do czynienia z nieszczęściem, zaczynamy się uodparniać i częściowo odwrażliwiać, w innym wypadku moglibyśmy mieć trudność z normalnym funkcjonowaniem. Nie ma więc w tym nic złego. Empatia emocjonalna nie zawsze jest najlepszym doradcą, natomiast empatia poznawcza pomoże ci pomagać w dłuższej perspektywie. Nie jesteśmy w stanie, a nawet nie powinniśmy silnie angażować się emocjonalnie w każdą historię, którą słyszymy, to droga donikąd.

Anna Kamińska / fot. archiwum prywatne

Mam takie poczucie, że wiele zbiórek wspieranych jest pod wpływem impulsu/pory roku (np. Boże Narodzenie), rzadko na dobroczynność patrzymy jak na zadanie długodystansowe. Jak pracować nad tym, by to zmienić?

Jak wspomniałam, jest wiele czynników, które mogą wpływać na to, czy zdecydujemy się komuś pomóc, czy też nie. Jednym z nich jest to, jak oceniamy swoje możliwości w tym zakresie. Jeśli mamy poczucie, że nie posiadamy zbyt wielu zasobów, którymi możemy się podzielić, to być może nawet nie przyjdzie nam do głowy, że moglibyśmy robić to częściej. Za to w okresach, kiedy do głosu dochodzą emocje, to prawdopodobieństwo rośnie – święta kojarzą nam się z rodzinnymi spotkaniami, wspólnym posiłkiem. Świadomość, że ktoś spędzi je sam, że nie stać go na posiłek, może dać nam impuls do działania.

Żeby komuś pomóc, trzeba go najpierw zauważyć, zauważyć, że czegoś potrzebuje; potem zastanawiamy się nad tym, czy i co moglibyśmy zrobić. Od kilku lat żyjemy w czasie ciągłej zmiany i kolejnych wydarzeń, z którymi większość z nas mierzy się po raz pierwszy – pandemia (i wszystko, co się z nią wiąże), wojna w Ukrainie. Kiedy sami zaczynami tracić grunt pod nogami, możemy potrzebować zasobów na odnalezienie się w nowej sytuacji. Część z nas poradzi z tym sobie szybciej i będzie mogła rozejrzeć się dookoła, część potrzebuje więcej czasu, co jest zupełnie normalne.

Jak to zmienić? Po pierwsze, potrzebujemy pokazywać, że pomaganie nie wymaga od nas 100 proc. zaangażowania i że nawet drobne, ale regularne wsparcie może robić wielką różnicę, że nie jest to „zajęcie” tylko dla osób majętnych. Często nie jesteśmy zwyczajnie świadomi tego, jak wiele zasobów, którymi możemy się podzielić, posiadamy – uwaga, czas, umiejętności, nie tylko pieniądze. Potrzebujemy wzmacniać w ludziach poczucie sprawczości, czyli wiarę w to, że ich działanie może zrobić różnicę. Oczywiście, że zazwyczaj jest to kropla w morzu, ale jeśli tych kropel będzie milion…

Z drugiej strony osoby, które wspierają długodystansowo, mogą z czasem poczuć się przeciążone, szczególnie jeśli są w osobistym kontakcie z tymi, którzy wsparcia potrzebują. Jak w dobroczynności długofalowej dbać także o siebie?

To bardzo ważne pytanie. Musimy pamiętać o tym, że nasze zasoby nie są nieograniczone, a ich minimum jest nam niezbędne, żebyśmy mogli funkcjonować sami, a co dopiero pomagać innym. Możemy porównać to do schematu zakładania maski tlenowej w samolocie – najpierw my, później dziecko. Nie dlatego, że dziecko jest mniej ważne, ale dlatego, że jeśli sami nie będziemy mogli oddychać, to nie będziemy w stanie pomóc jemu.

Pomaganie, szczególnie długofalowe, może być bardzo obciążające, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, dlatego warto zacząć od uświadomienia sobie, ile rzeczywiście mogę zrobić, nie naruszając swojego „minimum” zasobów. Zadać sobie np. pytanie o to, ile czasu mogę przeznaczyć na te działania, aby nie zapomnieć o swoim życiu, o potrzebie snu? Jak mogę się regenerować? Dobroczynność w oczywisty sposób wiąże się z emocjami, niejednokrotnie wielkimi emocjami, dlatego łatwo o tym zapomnieć.

Niestety, ciągłe zapominanie o swoich potrzebach to prosta droga do pogorszenia własnego samopoczucia i dobrostanu, a w efekcie do wypalenia, czyli sytuacji, w której nie tylko nie będziemy w stanie wspierać innych, ale sami będziemy potrzebować pomocy. Dbanie o siebie jest konieczne i jest podstawą mądrego pomagania.

Ze wsparcia korzysta potrzebujący, ale też ten, kto wspiera. Jak wzmacnia nas dobroczynność?

Może zacznę od tego, że sama obserwacja cierpiących osób wywołuje w człowieku reakcje takie jak np. przyspieszenie tętna, zatrzymanie oddechu czy drżenie rąk, a co za tym idzie – chcemy zrobić coś, aby te objawy i towarzyszące im nieprzyjemne emocje ustąpiły. Już z tego wynika, że pomagając osobie, która tego potrzebuje, nie tylko polepszamy jej sytuację, ale także dajemy sobie szansę na to, by poczuć się lepiej. Są to odruchy wrodzone, przejawiają je także małe dzieci.

Z badań wiemy też, że różnego rodzaju zachowania prospołeczne poprawiają nastrój i samoocenę, wzmacniają nasze poczucie sprawczości, ale też stanowią dla nas ochronę przed dystresem psychicznym, lękiem czy nawet depresją. Co więcej, istnieją badania, które wskazują, że pomaganie uruchamia nam w mózgu układ nagrody, co – najprościej mówiąc – oznacza, że pomagając, odczuwamy przyjemność. Jeśli zaś spojrzeć na to z perspektywy ewolucyjnej, to pomaganie jest dla nas pewnego rodzaju zabezpieczeniem na przyszłość – pomagamy, ponieważ chcemy, by kiedyś ktoś pomógł nam, gdybyśmy potrzebowali. O tym mówi teoria altruizmu wzajemnego Triversa.

Można się oczywiście zastanawiać, w jakim stopniu nasze pomaganie jest o tym, że chcemy polepszyć czyjąś sytuację, a w jakim o tym, że chcemy poczuć się lepiej, czy też zabezpieczyć sobie przyszłość, ale na tę wątpliwość odpowiem słowami studentów, z którymi ostatnio dyskutowaliśmy na ten temat podczas zajęć: „W tej sytuacji każdy wygrywa, win-win, więc chyba wszystko jest ok”.

Myślę, że nie mamy szans uniknąć 'niesprawiedliwości' w pomaganiu, każdego porusza coś innego i jest to naturalne. To, co możemy i powinniśmy robić, to uwrażliwiać na krzywdę dookoła nas, pracować nad własną uważnością. Niech każdy pomaga komu chce, byle tylko robił COŚ także dla innych, a swoją postawą może zachęcać otoczenie do dołączenia

Jeśli chcemy innych wciągać w pomaganie, to nie obędzie się bez głośnego powiedzenia „Pomagam i jestem z tego dumna/y!”. Tylko czy my lubimy się chwalić dobroczynnością? A może przeszkadza nam przekonanie: „pomagam i siedzę cicho, bo chwalić się nie wypada”?

Lata temu, kiedy moja koleżanka tworzyła cały system wolontariatu w jednym z najbardziej znanych dziś schronisk dla zwierząt, powtarzała mi: „Marzę o tym, żeby pomaganie było modne! Chcę, żeby ludzie na Facebooku robili check-in ze schroniska i byli z tego dumni”. Jest mi bardzo blisko do tego podejścia, ponieważ mam świadomość, że dzięki niemu możemy stale poszerzać grono osób, które dowiadują się, że jest taka możliwość, że to jest coś fajnego, coś, co może robić każdy, że pomaganie nie jest tylko dla milionerów. Działa tutaj reguła społecznego dowodu słuszności – jeśli inni to robią, to może to być coś wartego uwagi, może i ja spróbuję.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że opowiadanie o swoich działaniach dobroczynnych często nie jest mile widziane, spotykamy się również z przekonaniem, że prawdziwa pomoc odbywa się po cichu, bez „opowiadania o tym całemu światu”. Stoję na stanowisku, że każdy ma prawo pomagać po swojemu, a ocenianie nie ma żadnego sensu i niczemu nie służy. Sama patrzę na to głównie z punktu widzenia efektywności – akcje pomocowe, które organizuję, nigdy nie miałyby szansy przynieść tyle realnego wsparcia, gdybym działała po cichu, ale jeśli ktoś woli robić to inaczej – nie mam z tym żadnego problemu. Najważniejsze, żeby COŚ robić.

Czyli dobroczynnością można się „zarazić”?

Oczywiście. Mamy tu do czynienia z typowym modelowaniem zachowań, czyli obserwując innych, uczymy się i powtarzamy niektóre z nich. W ten sam sposób, w jaki dzieci uczą się zachowań np. od rodziców. Między innymi dlatego moda na pomaganie jest bardzo dobrym pomysłem. Wspomniałam też wcześniej o mechanizmie społecznego dowodu słuszności, który sprawia, że jeśli widzimy, że wiele osób coś robi, to zwiększa się prawdopodobieństwo, że zechcemy do nich dołączyć. Podkreślę może jeszcze, że nie chodzi o to, co mówimy innym, że warto zrobić albo „powinno się robić”, ale o to, co rzeczywiście robimy.

Zastanawiam się, czy dobroczynność może być sprawiedliwa i co to w ogóle w tym kontekście znaczy? Krzywda dziecka porusza dogłębnie, tragedia dotykająca młodych ludzi u progu dorosłego życia jest wstrząsająca, ale przecież wśród potrzebujących są także osoby starsze, których historie dla wielu nie są tak chwytające za serce. Bardzo chciałabym mieć taką magiczną różdżkę, by patrzeć szerzej także w kierunku tych, którzy są „mniej medialni”. Jak poszerzać horyzont dobroczynności?

Trudno odpowiedzieć na pytanie o sprawiedliwość w dobroczynności. Każdy człowiek posiada pewne zasoby, jednak już w momencie narodzin jedni posiadają ich mniej, inni więcej, czyli już na starcie tego „sprawiedliwego” podziału nie ma. Myślę, że wszyscy jesteśmy tego świadomi.

Sukces akcji charytatywnej to wypadkowa wielu czynników – wspomniałam już o tym, że chętniej pomagamy ludziom podobnym do nas, takim, których problemy są nam w jakiś sposób bliskie. Chętniej też wesprzemy kogoś, kto, według nas, nie ponosi winy za swoją sytuację i z zasady nie ma możliwości sam sobie pomóc – to wyjaśnia, dlaczego zbiórki dedykowane dzieciom cieszą się największym powodzeniem. Poza tym dzieci wzbudzają w nas duże emocje, instynktownie czujemy, że powinniśmy zapewnić im opiekę, to jest uwarunkowane ewolucyjnie.

Kiedy widzimy dorosłego mężczyznę potrzebującego pomocy, aktywuje się w nas raczej stereotyp mówiący, że mężczyzna sobie poradzi, czy powinien sobie poradzić, a dodatkowo zapewnić jeszcze wsparcie słabszym. Emocje, współczucie będą – u większości z nas – nieporównywalnie słabsze, a zatem i zachęta do działania mniejsza. Ten stereotyp zbiera zresztą straszne żniwa, co widać na przykład w statystykach samobójstw w Polsce. Mężczyźni rzadziej proszą o pomoc, bo sami też mają poczucie, że „powinni dać radę”.

Myślę, że nie mamy szans uniknąć „niesprawiedliwości”, każdego porusza coś innego i jest to naturalne. To, co możemy i powinniśmy robić, to uwrażliwiać na krzywdę dookoła nas, pracować nad własną uważnością. Niech każdy pomaga komu chce, byle tylko robił COŚ także dla innych, a swoją postawą może zachęcać otoczenie do dołączenia.

Ja w ten sposób wspieram starsze, samotne osoby, które również nie cieszą się aż takim uznaniem w oczach dobroczyńców – to bardzo wymagający kontakt, często trudne rozmowy, wstyd i zakłopotanie, wymaga sporo czasu, pracy i, właśnie, uważności. Jak na osoby prywatne, to uważam, że udaje nam się (z grupą bliższych i dalszych znajomych, którzy dołączają) zrobić naprawdę dużo. Nie mam pretensji do tych, którzy nie dołączają, staram się zachęcać ich, pokazując, że dając odrobinę, mogą mieć swój udział w czymś znacznie większym, pokazuję efekty tych działań i za każdym razem jest nas, pomagających, więcej.

Poza aspektami, o których wspomniałam powyżej, warto również zwrócić uwagę na to, co pozwala zbiórkom dotrzeć do szerszej „publiczności” – czasami wystarczy przecież, że informację o niej udostępni ktoś popularny w sieci i w ciągu jednego dnia cel zostaje osiągnięty. Nie dlatego, że sama historia jest bardziej poruszająca niż inne, ale dlatego, że miała szansę dotrzeć do miliona osób, z których część zareagowała na to, że do pomocy zachęca ich idol. Niestety, prawda jest taka, że jeśli ktoś udostępnia podobne informacje cały czas, to jego obserwatorzy i obserwatorki po jakimś czasie trochę się odwrażliwią – nie będą w stanie pomagać za każdym razem. Dlatego efektywniej jest prosić o pomoc nieco rzadziej, ale dodając słowo od siebie – dlaczego ta inicjatywa jest dla mnie ważna, kto to jest, dlaczego chcę mu pomóc. Jak sama wspomniałaś, potrzebujących jest tylu, że tutaj również mamy do czynienia z walką o to, komu uda się zostać zauważonym.

Zachęcam do delikatności i uważności w obcowaniu z osobami, które chcemy wesprzeć. Być może dla nas to coś zupełnie naturalnego, że pomagamy, dla nich jednak to prawdopodobnie pełna gama różnych, związanych z tą sytuacją, emocji

Ktoś może powiedzieć „mnie nie stać na dobroczynność”, co przy szalejącej inflacji nie dziwi. Jednak dobroczynność to nie tylko wsparcie finansowe, prawda? Dobroczynność – czyń dobro… Czasem dobroczynność to także wsparcie kogoś, kto jest blisko nas – sąsiada, współpracownika.

Tutaj mierzymy się z jeszcze jednym przekonaniem na temat pomagania, że aby pomagać, trzeba mieć dużo pieniędzy. To nieprawda. Pomagać, czynić dobro możemy na wiele różnych sposobów, które, owszem, wymagają od nas dania czegoś od siebie, jednak to od nas zależy, co to będzie.

Każdy z nas posiada jakieś zasoby. Są one różne i ta różnorodność w pomaganiu może być wielką zaletą. Dla jednego zasobem, którego ma tyle, że spokojnie może się nim podzielić, będą pieniądze, a dla innego np. czas czy jakaś umiejętność. Jest tak wiele możliwości dzielenia się, że czasami wystarczy tylko nieco uważniej rozejrzeć się dookoła. Przyniesienie zakupów osobie starszej czy mającej problemy z poruszaniem się, poświęcenie uwagi osobie samotnej, rozmowa z nią nie niosą za sobą kosztów finansowych, a jednak są realnym wsparciem dla tych, którzy go potrzebują. Jeśli ktoś kocha zwierzęta, ale nie stać go, by wspierać fundacje, może pomagać w schronisku albo zostać domem tymczasowym dla kota czy psa. Możliwości jest naprawdę wiele.

Wracając jeszcze do wątku finansowego, to myślę, że warto podkreślić, że każde wsparcie ma znaczenie, co doskonale pokazują wszelkie internetowe zbiórki. Mogę dać 10 zł, ale jeśli 1000 kolejnych osób też może dać 10 zł, to robi nam się z tego 10000 zł – to przy okazji pokazuje, jak cenne jest wspólne działanie. Organizując własne zbiórki, często spotykam się z tłumaczeniem i pewnym poczuciem wstydu u ludzi, że „mogą tylko tyle” i powtarzam bez końca, że każdy daje tyle, ile chce i może, to liczba osób, która weźmie udział, wpływa na finalny efekt. Czasami naszym udziałem może być spięcie wszystkiego w całość, spakowanie czy samo zawiezienie darów. Zobacz, jak wiele tu jest opcji!

Domyślam się, że czasem dobre chęci przynoszą jednak odwrotny efekt. Jak nie powinno się pomagać?

Przede wszystkim powinniśmy pamiętać, by pomagać adekwatnie do potrzeb i z szacunkiem. Chcąc pomóc, zawsze warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy faktycznie chcę zrobić coś dla tej osoby, interesuje mnie, co będzie dla niej realną pomocą, czy uznaję, że to ja decyduję, czego będzie potrzebowała ta osoba. Przykłady na pomoc, która nie ma wiele wspólnego z potrzebami, można mnożyć – np. suknie ślubne czy buty na szpilkach w pierwszej pomocy dla ludzi uciekających przed wojną, bielizna w paczkach przeznaczonych dla zwierząt w schronisku itd. itp.

Ludzie czasami dziwią się, kiedy fundacje proszą o rzeczy nowe lub prawie nowe, obruszają, kiedy nie chcą przyjąć tego, co akurat mamy im do zaoferowania, ale zbiórka pomocowa to nie śmietnik, a jeśli otrzymamy takich „nietypowych” darów zbyt dużo, to jeszcze trzeba zastanowić się, co z nimi później zrobić. Dlatego najlepsza pomoc jest „celowana” w konkretne potrzeby. Wierzę, że pomagając, mamy wszyscy dobre chęci, jednak zawsze powinniśmy kierować się szacunkiem i potrzebami osoby obdarowanej, traktować ją podmiotowo.

A jak nie pomagać? Może powiem w ten sposób – z reguły osoby pomagające to osoby o wysokim poziomie empatii, jednak jak pisał Paul Bloom w swojej książce „Przeciw empatii”, działając pod wpływem empatii emocjonalnej możemy czasami prędzej zaszkodzić niż pomóc – także sobie. Wynika to z tego, że zamiast zastanowić się, co zrobić, jak to zrobić, pomyśleć nad efektywnością potencjalnych działań, zaczynamy po prostu coś robić. Zrywy są ważne i potrzebne w sytuacjach nagłych, ale w dłuższej perspektywie bardziej przyda nam się empatia poznawcza. Czyli – przygotowujemy się do maratonu, nie do sprintu.

Jak mądrze proponować pomoc, a jednocześnie jej nie narzucać?

Bardzo ważne, żeby oferowana przez nas pomoc była adekwatna do potrzeb, celowana, a zatem trzeba pytać – samych osób zainteresowanych, wolontariuszy, przedstawicieli fundacji, zależnie od sytuacji. W momencie, kiedy rozpoczęła się wojna w Ukrainie, na początku rzuciliśmy się z tym, co akurat mogliśmy dać, co przyszło nam do głowy. Po chwili jednak zaczęły pojawiać się konkretne listy najpilniejszych potrzeb, wystarczyło więc sprawdzić, czego potrzeba w najbliższym nam punkcie zbiórkowym.

Trudniej może być w przypadku pomagania osobom prywatnym. Część z nich będzie miała problemy z odpowiedzią na pytanie o potrzeby. Spotykam się z tym z reguły wspierając osoby starsze. Staram się więc nie narzucać, ale delikatnie dopytać, uspokoić, zapewnić, że proponuję pomoc, ponieważ akurat mogę ją zaproponować, że chętnie, wraz z grupą znajomych, wesprzemy tę osobę. Zabrzmi to pewnie dość przygnębiająco, ale z reguły słyszę wtedy, że osoby te nie mogą uwierzyć, że ktoś interesuje się takimi samotnymi, starszymi ludźmi i chce im pomagać.

Osoby potrzebujące naszego wsparcia potrzebują go przecież nie bez powodu – zazwyczaj znalazły się w trudnej sytuacji, co samo w sobie jest już wyzwaniem. Kolejnym jest powiedzenie o tym komuś, często komuś obcemu, z czym może wiązać się poczucie wstydu czy też zwykłego strachu przed oceną. Zachęcam więc do delikatności i uważności w obcowaniu z osobami, które chcemy wesprzeć. Być może dla nas to coś zupełnie naturalnego, że pomagamy, dla nich jednak to prawdopodobnie pełna gama różnych, związanych z tą sytuacją, emocji.

Jeśli jednak ktoś o pomoc nie prosi, nie chce jej, to tę prośbę również warto uszanować. Samozwańcze i nieproszone próby pomagania kończą się zazwyczaj wielkimi nieporozumieniami i poczuciem zawodu u pomagaczy. Chciałam dobrze, a nie zostało to docenione, a więc „nie warto pomagać” w przyszłości, obdarowani nie okazali wdzięczności itd. Choć na mądrym pomaganiu zyskujemy wszyscy, to jednak pamiętajmy, że naszym nadrzędnym celem powinno być tu wsparcie kogoś, a nie polepszenie własnego samopoczucia.

 

Anna Kamińska – psycholożka społeczna. Od 16 lat pracuje w edukacji, prowadzi szkolenia, a także zajęcia z zakresu komunikacji oraz umiejętności pracy w grupie na Uniwersytecie SWPS. Wspiera osoby po stracie w Fundacji Nagle Sami. Prywatnie pisze bloga Ania Zmienia (aniazmienia.pl) i jest urodzoną wolontariuszką – pomaganie uważa za jedną z największych wartości w swoim życiu

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: