Przejdź do treści

„Pusty talerz przestał być tylko symbolem. Stał się realnością, która boleśnie konfrontuje” – o świętach w czasach pandemii rozmawiają psychoterapeutki

Ewa Bytniewska
Jak przetrwać żałobę podczas pandemicznych świąt / Ewa Bytniewska / fot. arch. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Pusty talerz przestał być tylko symbolem. Stał się realnością, która boleśnie konfrontuje. Jednocześnie myślę, że klimat Bożego Narodzenia może skłaniać do krzątania się, „zagadywania” tej nieobecności. Tak jakby żałoba nie pasowała do świąt, które w swoim założeniu mają być radosne i rodzinne – mówi Ewa Bytniewska, psychoterapeutka.

 

O żałobie, tęsknocie i lęku podczas świąt w czasie pandemii rozmawiają Nina Harbuz, dziennikarka i psychoterapeutka oraz Ewa Bytniewska, psychoterapeutka.

Nina Harbuz: Im bliżej świąt, tym częściej ten temat wnoszony jest na sesje terapeutyczne przez pacjentów. Zwykle budzi wiele emocji, bywa, że niełatwych. W drugim roku pandemii, w trakcie czwartej fali koronawirusa rozmowy o tym czasie są szczególne, bo zdominowane przez doświadczenie żałoby. Puste miejsce przy wigilijnym stole staje się bardziej miejscem opuszczonym przez kogoś bliskiego niż czekającym na niespodziewanego gościa.

Ewa Bytniewska: Pusty talerz przestał być tylko symbolem. Stał się realnością, która boleśnie konfrontuje. Jednocześnie myślę, że klimat Bożego Narodzenia może skłaniać do krzątania się, „zagadywania” tej nieobecności. Tak jakby żałoba nie pasowała do świąt, które w swoim założeniu mają być radosne i rodzinne, choć oczywiście wiemy, że nie zawsze takie są. Niemniej przekazy medialne bombardują nas wizerunkiem uśmiechniętych, zgodnych ludzi, którzy przeżywają jedynie radość ze wspólnego bycia razem. Nie słyszałam w gwiazdkowych reklamach informacji o covidzie i liczbie zmarłych z tego powodu osób, która w grudniu tego roku sięgnęła w Polsce kilku tysięcy. Panuje jedna obowiązująca narracja, która przenosi się do domów i sprawia, że trudno przebić się z potrzebą rozmawiania o zmarłym, trudno mówić o tej brakującej osobie.

N.H.: Siedząc przy wigilijnym stole trochę nie wiadomo jak i w którym momencie zacząć rozmawiać o tej nieobecności. Nieobecność zmarłej osoby staje się niewygodnym tematem, do którego nie wiadomo jak podejść. Brakuje odpowiedniego języka i odpowiedniej chwili. Bo czy lepiej wnieść temat przy śledziu, przy barszczu czy może przy kutii? Przed prezentami, czy już po ich rozpakowaniu? W powietrzu wisi coś niewypowiedzianego, nienazwanego, a jeśli coś jest niewypowiedziane i nienazwane, to jest jeszcze trudniejsze w przeżywaniu. A jeśli to dotyczy całej rodziny, to wyobrażam sobie, że może potęgować uczucie samotności doświadczania żałoby, kiedy nie można o nim rozmawiać, dzielić się nim.

Psycholożka Katarzyna Binkiewicz

E.B.: To niemówienie może być mechanizmem obronnym przed skonfrontowaniem się z trudnymi uczuciami. Tymczasem potrzebą każdej osoby w żałobie, a już tym bardziej w żałobie pocovidowej, jest zrobienie przestrzeni na uczucia, na „wysmucenie” się, wypłakanie, bycie zauważonym i żeby ktoś zachęcił do mówienia o przeżywanych emocjach i dał na nie przyzwolenie. Zaakcentowałam żałobę pocovidową, bo to, co ją charakteryzuje i wyróżnia to, że covid, czyli powód, dla którego bliska osoba umarła, nie zniknął, lecz trwa. Nadal żyjemy z wirusem, który zabija i jest czymś, na co nie do końca mamy wpływ.

Możemy się oczywiście szczepić, nosić maseczki, myć ręce, ale nie mamy pewności, że to nas w pełni ochroni przed zachorowaniem. A więc fragment rzeczywistości wymyka się spod naszej kontroli, a my nie lubimy jej nie mieć. Żyjemy w przekonaniu, że na większość spraw mamy wpływ, a covid boleśnie konfrontuje nas z jego brakiem. Zderzamy się z czymś, o czym nie lubimy pamiętać – że nie możemy mieć wpływu na chorobę i śmierć, a to zaburza nam elementarne poczucie bezpieczeństwa. Dodatkowo wzmacnia je coś, co nazywam znikaniem osób w czasie pandemii. Nasz bliski wsiada do karetki pogotowia na własnych nogach, a potem odbieramy jego ciało w worku. Relacja zostaje jakby ucięta, czego nigdy wcześniej nie było, gdy ktoś chorował i trafiał do szpitala.

Nina Harbuz/ fot. arch. prywatne

N.H.: Wraz z żałobą pocovidową pojawił się brak możliwości odwiedzin w szpitalu, a co za tym idzie pożegnania, trzymania za rękę, wypowiedzenia i usłyszenia ostatnich słów, dotknięcia po raz ostatni ciała, pocałowania go, przytulenia, co zostawia ogromną wyrwę i pustkę i powiększa doświadczenie straty. Nie dość, że po śmierci kogoś bliskiego mierzymy się z żałobą, to w tę jedną stratę musimy wpisać kolejną, jaką stał się brak możliwości uczestniczenia w rytuałach. Dawniej w doświadczeniu żałoby uczestniczyła cała wioska, było to doświadczenie zbiorowe, co niwelowało uczucie samotności. Razem można było płakać, modlić się, jeść, wspominać. I choć od lat w większości nie korzystaliśmy z takiej formy żegnania zmarłego, cedując na firmy pogrzebowe zadanie przygotowania ciała zmarłego do pochówku, to jednak teraz w obecnej rzeczywistości całkowicie zostaliśmy pozbawieni wyboru i wpływu. Nawet gdybyśmy chcieli umyć, uczesać, ubrać ciało zmarłego, pobyć z nim po śmierci, to nie możemy.

Przekazy medialne bombardują nas wizerunkiem uśmiechniętych, zgodnych ludzi, którzy przeżywają jedynie radość ze wspólnego bycia razem. (...) Panuje jedna obowiązująca narracja, która przenosi się do domów i sprawia, że trudno przebić się z potrzebą rozmawiania o zmarłym, trudno mówić o tej brakującej osobie

Ewa Bytniewska

E.B.: Jesteśmy cieleśni i potrzebujemy namacalnych znaków, symboli. Dlatego tak ważny jest dla nas dotyk. I tak jak w momencie przyjścia na świat trzymają nas ciepłe, opiekuńcze ręce, jesteśmy karmieni piersią, co jest fizycznym, namacalnym doświadczeniem, tak opuszczając ten świat, gdy umieramy, też doświadczamy przez ciało. Chcemy trzymać odchodzącą osobę za rękę, głaskać ją, podać wodę. Jeszcze dwa lata temu nie pomyślelibyśmy, że można nie móc odwiedzić chorego w szpitalu, czy nie móc przyjść na pogrzeb całą rodziną, jak wówczas, gdy obowiązywał limit zaledwie kilku osób.

To zniknięcie bliskiego z życia stało się dosłowne – nie można było zobaczyć nawet trumny czy urny i to mogło pogłębiać rozpacz, że zabrakło czegoś tak oczywistego i niezbędnego do domknięcia. Jednocześnie to może wzmagać lęk. Śmierć była zawsze i zawsze była zaskoczeniem, ale jednak najczęściej wiązała się z chorobą, wypadkiem czy starością. Oczywiście zdarzały się wyjątki, gdy umierał ktoś młody, ale nigdy wcześniej nie było tak, żeby w ciągu kilku dni umierały 30-, 40-letnie osoby. Nagłość tych zgonów budzi obawy, bo dawny porządek przestał obowiązywać i nic nie jest pewne. Zaczynamy się obawiać, że wirus może także nas dopaść.

N.H.: Dawniej żałoba mogła uruchomić wcześniejsze starty czy żałoby, zwłaszcza jeśli nie były przeżyte, domknięte. Skłaniała do refleksji i stawiania pytań o własną śmierć, egzystencję, ale nie wywoływała takiego poziomu lęku o siebie i bliskich. I tak jak w procesie żałoby z czasem kierujemy się ku życiu, żeby nie utknąć w żałobie na lata, żeby nie stała się naszą wizytówką, tak w przypadku żałoby pocovidowej bywa, że niechęć i lęk przed życiem są spotęgowane doświadczeniem pandemii, która zebrała żniwo.

Osoby doświadczające żałoby po osobie, która zmarła na covid, zaczynają bać się o teraźniejszość i przyszłość, obawiają się życia, wychodzenia, wolą schować się przed światem. I o ile w ten sposób można minimalizować ryzyko zarażenia się wirusem, o tyle nie pomaga to żałobie. Lęk bywa tak potężny, tak zniewalający, że nie tylko te naturalne uczucia związane z żałobą wycofują nas z życia, witalności, ale też obawa przed zarażeniem nas z niego wycofuje.

Brakuje odpowiedniego języka i odpowiedniej chwili. Bo czy lepiej wnieść temat przy śledziu, przy barszczu czy może przy kutii? Przed prezentami, czy już po ich rozpakowaniu? W powietrzu wisi coś niewypowiedzianego, nienazwanego, a jeśli coś jest niewypowiedziane i nienazwane, to jest jeszcze trudniejsze w przeżywaniu

Nina Harbuz

E.B.: Do tej pory żałobie towarzyszył lęk egzystencjalny, a teraz pojawił się lęk o życie, a ten zahacza o elementarne poczucie bezpieczeństwa. Człowiek w obliczu zagrożenia zamraża się, zastyga i utyka w tym przestraszeniu. Pokonywanie lęku jest momentem konfrontacji z własną bezsilnością i bezradnością, a próba powrotu do życia miałaby oznaczać zobaczenie i uznanie, że to, na co mamy wpływ, to życie i sposób, w jaki go doświadczamy. Na śmierć nie będzie mieć wpływu, a przynajmniej nie taki, jaki byśmy może chcieli mieć. I przyszedł mi do głowy pomysł na prezent pod choinkę dla osoby w żałobie. Lepszy może niż kolejna książka, płyta czy para ciepłych skarpet. Dostawanie rzeczy pewnie i jest miłe, ale też może być denerwujące, bo wydaje się, że przedmioty nie są tym, czego osoba w żałobie najbardziej może potrzebować. Wyobrażam sobie, że takim oczekiwanym, najbardziej pożądanym prezentem byłby dotyk i bliskość. Można by więc zostawić pod choinką kartkę, na której napisana będzie propozycja wspólnego spaceru, żeby porozmawiać o tęsknocie za zmarłym. Albo można umówić się na spotkanie, żeby się przytulić, powspominać, pooglądać razem zdjęcia. I taki prezent może odpowiadać na głęboką potrzebę znacznie lepiej niż kolejna para skarpet.

N.H.: Rozmowa bardziej ogrzeje niż skarpety. Dodałabym jeszcze, żeby nie bać się takiej rozmowy. Wszyscy mamy potrzebę, tendencję do tego, żeby coś zrobić, coś powiedzieć, jakoś zareagować. A wyobrażam sobie, że my naprawdę możemy nie wiedzieć, czuć się bezradni wobec smutku, rozpaczy, łez drugiego człowieka. Możemy nie wiedzieć, co powiedzieć, jakich słów użyć, żeby dodać otuchy. I jeśli tak czujemy, to warto iść za tym wewnętrznym przeżyciem i skorzystać z niego. Zwyczajnie powiedzieć, że nie znajduje się słów, że nie ma się pojęcia, jak zareagować, że nic mądrego nie przychodzi nam do głowy, ale jesteśmy obok i możemy razem posiedzieć. Czasem to naprawdę wystarczy.

 

Ewa Bytniewska – psychoterapeutka, pedagog, członkini Polskiego Towarzystwa Psychologicznego.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: