Przejdź do treści

Ane Piżl: Podziały w Polsce nie są zarezerwowane dla ochrony zdrowia, choć może czasem bolą bardziej, gdy chodzi o ludzkie życie

Ane Piżl/ fot. archiwum prywatne
Ane Piżl/ fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Niemal każdego dnia spotykam nowe osoby uczestniczące w zajęciach edukacyjnych, które prowadzę i w tej grupie widać, jak nasila się homofobia i jak powszechne staje się przyzwolenie na nią. Od lat nie słyszałam tylu komentarzy na temat mojej orientacji psychoseksualnej co w ostatnich miesiącach. Nie spodziewałam się, że będzie w Polsce czas, gdy przy wyborze osoby prowadzącej szkolenie z pierwszej pomocy okaże się istotne, kogo kocha i jak wygląda – mówi Ane Piżl, ratownica medyczna,  edukatorka, promotorka kultury równości i języka inkluzywnego, który nikogo nie wyklucza.

 

Marianna Fijewska: Na początku sierpnia zamieściłaś na Instagramie post, w którym napisałaś, że sama niedawno znalazłaś się na SOR-ze jako pacjentka. Opisałaś sytuację, w której medycy zaczęli traktować cię ciepło i z przejęciem, dopiero gdy przyznałaś, że jesteś jedną z nich. Czy ten podział na „my” i „oni” to efekt pandemii?

Ane Piżl: Pandemia na pewno nasiliła brak wzajemnego zaufania pacjentów do medyków i medyków do pacjentów, ale takie myślenie po prostu wpisuje się w obraz naszego społeczeństwa, niezależnie od pandemii. Podział na „naszych” i „obcych”. Na białych i niebiałych. Na „hetero” i LGBT. Na Polaków i Ukraińców. Podziały w Polsce nie są zarezerwowane dla ochrony zdrowia, choć może czasem bolą bardziej, gdyż chodzi o ludzkie życie. Jak masz znajomości w szpitalu, dostaniesz się na zabieg bez kolejki, jak jesteś swój, dostaniesz szybszą pomoc.

Siebie nie nazywasz ratowniczką, lecz ratownicą- rozumiem, że ratownica znacznie bardziej oddaje specyfikę tego zawodu?

Gdy zaczynałam używać słowa „ratownica”, nie przypuszczałam, że wywoła tyle emocji i dyskusji. Ale to dobrze. Rozmowa o feminatywach jest nam cały czas potrzebna, bo przybliża do równości. Jest też ważna, bo być może pozwoli odzyskać kawałek barwnego języka – kiedyś powszechne były przecież magistry farmacji, powstanki i świadkinie. Lubię mocne, żeńskie formy takie jak „caryca”, „lwica”, „czarownica”. Robienie z pracownicy „pracowniczki” jest mikrodziałaniem, które odbiera kobietom moc i powagę. Podobnie jest z imionami – zdecydowanie częściej zdrabnia się imiona żeńskie niż męskie i to też może być rodzaj mikroagresji. Słowo „ratownica” bardzo mi pasuje. Jest sprawcze, mocne i rzeczywiście oddaje charakter zawodu.  A dość powszechne oburzenie na tę formę trochę mnie jednak bawi – język to nie przepis, każdy używa go jak chce i może się nim wyrażać. Nikomu nie narzucam „ratownicy”. Osobiście – jako osoba niebinarna – jestem też „ratownikiem”. Szufladki płci są dla mnie o tyle ciekawe, o ile możemy się z nich wyzwalać, a nie w nich siedzieć.

W jakich sytuacjach spotykałaś się z oburzeniem na słowo „ratownica”?

W zawodowych sytuacjach nie ma miejsca na takie dyskusje. Ale w mediach – owszem. Pod wieloma wywiadami i rozmowami, które prowadzę, więcej jest w komentarzach emocji do słowa „ratownica” niż refleksji nad przedmiotem rozmowy.

W moim idealnym scenariuszu ludzie mniej zajmują się komentowaniem życia innych, a bardziej na przykład własnym rozwojem (...) Język nie jest po to, by mówić cokolwiek

Mocno działasz na rzecz osób LGBT+, mówisz też o swoim życiu – masz żonę i wyglądacie na zgraną parę, którą łączą wspólne pasje. Czy zdarza się, że pacjenci bądź kursanci, którzy widzą twoje życie w internecie, komentują je później w nieprzyjemny sposób?

Dyskryminacja, molestowanie i mikroagresje wobec osób LGBT+ to w Polsce codzienność. Pracuję przede wszystkim jako edukatorka i instruktorka i mam świetny zespół złożony z tolerancyjnych, otwartych osób. Ale specyfika pracy jest taka, że niemal każdego dnia spotykam nowe osoby uczestniczące w zajęciach edukacyjnych, które prowadzę i w tej grupie widać, jak nasila się homofobia i jak powszechne staje się przyzwolenie na nią. Od lat nie słyszałam tylu komentarzy na temat mojej orientacji psychoseksualnej co w ostatnich miesiącach. Nie spodziewałam się, że będzie w Polsce czas, gdy przy wyborze osoby prowadzącej szkolenie z pierwszej pomocy, okaże się istotne, kogo kocha i jak wygląda.

W wywiadach kilkukrotnie mówiłaś o bardzo trudnym dla ciebie momencie, gdy zostałaś pobita przez mężczyznę, któremu nie spodobało się, jak wyglądasz. Na szczęście udało ci się wezwać karetkę. Jak wówczas reagowali medycy i czy to zdarzenie miało wpływ na twój wybór ścieżki zawodowej?

To było 20 lat temu i nie miało przełożenia na zawód, który wybrałam. Już wtedy pracowałam w ratownictwie, choć jeszcze wodnym, i byłam tą pracą pochłonięta. O programowym wsparciu psychicznym zupełnie nie było mowy. Co ciekawe, pamiętam, że kierowca karetki okazał mi wtedy dużo życzliwości, choć nie były to jeszcze czasy tak, jak teraz, gdy kierowcy byli również ratownikami. To tylko dowodzi, że uważność i życzliwość da się wdrożyć indywidualnie, na każdym szczeblu i na każdym stanowisku. Nie trzeba czekać na zmiany systemowe, by okazać osobie pacjenckiej empatię. Można zacząć już dzisiaj od siebie.

Jest pewien paradoks w środowisku ratowniczym, gdzie wielu osobom brakuje elementarnego szacunku do pacjentek i pacjentów, a swój brak cierpliwości tłumaczą niskimi płacami. Gdy pytam, dlaczego nie zmienią pracy, mówią, że to ich wielka pasja i misja. Więc zadaję pytanie: czy naprawdę tak wyraża się pasja i misja? W tym braku życzliwości? W braku empatii i cierpliwości? W tej frustracji? Obserwuję, że wiele osób, idąc do ratownictwa, wyobrażało sobie tę pracę zupełnie inaczej. Wielu ratowników jest przekonanych, że zostali stworzeni do wyższych celów niż opieka nad wymiotującym i brudnym pacjentem w kryzysie bezdomności. Ale to właśnie jest codzienność tego zawodu. Jeżeli ktoś się naoglądał filmów i myślał, że ratownictwo polega na śmigłowcowych akcjach w slowmotion, to niech zostanie w kinie. Życie jest gdzie indziej.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Ane Piżl (@ane_ratownica)

Mówisz o braku wrażliwości i uważności, a jak w medycynie wygląda sam problem dyskryminacji językowej, z którą na co dzień walczysz?

W medycynie bardzo wyraźnie widać, jak język działa stereotypizująco i jak mocno może wyrażać nierówności. Nie tak dawno temu w centrum Warszawy zawisł wielki plakat z fotografiami osób walczących z pandemią, a pod nimi napis: „salowa, lekarz, sprzątaczka, ratownik”. To dobry przykład, jak bezmyślne używanie języka, utrwala stereotypy. Wystarczyłoby przecież zamienić dwa słowa, żeby przełamać stereotyp, że zabiegi pielęgnacyjne wykonują kobiety, a życie ratują mężczyźni. Osoby pacjenckie również doświadczają szufladkowego myślenia. Trzymając się językowych przykładów – w ankietach medycznych dalej widnieje pytanie, „czy jesteś w ciąży?” jako opcja do wyboru wyłącznie dla kobiet, co zupełnie pomija osoby transpłciowe. Z kolei osoba przyjmowana do szpitala, musi zadeklarować swój stan pomiędzy: panna, mężatka, rozwódka, wdowa. Jesteśmy z żoną wiele lat po ślubie i w tym formularzu nie ma dla nas miejsca – nie jestem mężatką, nie mam męża. Pytanie w inkluzywnym formularzu powinno brzmieć: „czy jesteś w związku małżeńskim” – o ile w ogóle to pytanie jest w konkretnej sytuacji potrzebne. Zasadne byłoby też uwzględnienie innych form związków, skoro prawo w Polsce ogranicza obywatelom i obywatelkom równy dostęp do zawierania małżeństw. Tymczasem stworzenie inkluzywnej ankiety nie wymaga nakładów finansowych, zmian systemowych, ani rewolucji. Wymaga tylko wiedzy i uważności.

Niedawno Polki w Medycynie rozpoczęły akcję pt.: „Stop seksualizacji zawodów medycznych”, która polega wywieszaniu plakatów w szpitalach, przychodniach czy gabinetach i jest odpowiedzią na zgłaszane do przez medyczki naruszenia granic przez pacjentów – podszczypywanie pielęgniarek, komentowanie wyglądu, obmacywanie fizjoterapeutek i sugerowanie „seks-masażu”. Czy takie akcje z twojego punktu widzenia są potrzebne?

To bardzo potrzebna akcja – seksualizacja kobiet jest w Polsce powszechna. Nie tylko w medycynie, ale też. Prowadzę szkolenia z pierwszej pomocy i komentarze na temat oddechów ratowniczych „usta-usta” są codziennością, choć rzadko uczestnicy kierują je bezpośrednio do mnie. Ale słyszę je w grupie i oczywiście zawsze reaguję. Sam pomysł, że w reanimacji mogłaby być przestrzeń na podtekst seksualny, jest absurdalna, a przyzwolenie, żeby wypowiadać takie komentarze głośno, wymaga natychmiastowej zmiany i edukacji. Mam w sobie głęboką niezgodę na taki poziom żartów.

W Polsce dyskryminacji jest wiele, na wielu poziomach, ale ty wydajesz się być ponadto. Jak do tego doszłaś?

To nie do końca prawda. Nie jestem wolna od emocji, gdy ktoś obraża mnie lub moją rodzinę, gdy ktoś manifestuje swoją nienawiść i zabiera głos, tylko po to, by zranić. Ale rzeczywiście staram się zachować dystans i mam świadomość, że takie komentarze określają poziom intelektualny hejtera, a nie dotyczą mnie. O mnie tak naprawdę większość tych osób niewiele wie.

Wielu ratowników jest przekonanych, że zostali stworzeni do wyższych celów niż opieka nad wymiotującym i brudnym pacjentem w kryzysie bezdomności. Ale to właśnie jest codzienność tego zawodu

Co mogłabyś powiedzieć osobom, które nie mają takiego podejścia? Chodzi mi tu o wszystkie osoby, które doświadczają dyskryminacji językowej np. pielęgniarki zwane siostrami lub poza sferą medyczną – osoby z zespołem Aspergera, które coraz częściej podnoszą głos ws. tego, by ludzie przestali mówić o nich per zaburzeni?

To trudne pytanie. Nie znam jednej dobrej rady, która byłaby lekiem na codzienne popychanie i wytykanie palcami. Dla mnie zachowanie dystansu też jest ciężkie, z każdym rokiem trudniejsze, i dlatego zdecydowałyśmy się na wyjazd z Polski. To nie jest kraj do życia dla osób LGBT+, ani dla osób migranckich, niebiałych, osób z niepełnosprawnością, osób grubych i nienormatywnych. Ale to też nie tak, że chcę się od tego kraju kompletnie odciąć. Mam mocne poczucie misji i sprawczości, żeby wpływać na zmianę, dlatego prowadzę szkolenia z równości i inkluzywności w firmach. Spotykam się z pracownikami ochrony zdrowia na warsztatach, uczę, jak mówić, by w zespołach pracowało się lepiej. Teraz gdy tyle rzeczy przeniosło się do przestrzeni online, mogę utrzymać szkolenia z dowolnego miejsca na świecie.

Na koniec – co jest dla ciebie celem propagowania języka inkluzywnego? To znaczy, jaka sytuacja społeczna byłaby scenariuszem idealnym?

Scenariusz idealny to dla mnie sytuacja, w której używamy języka uważnie, tak by nikogo nie ranić i nie wykluczać. Ze świadomością, że możemy mieć różne poglądy i różne pomysły na życie, nie tracąc przy tym życzliwości i nie zawłaszczając cudzej przestrzeni. Zmieścimy się obok siebie w naszej różnorodności.

W moim idealnym scenariuszu ludzie mniej zajmują się komentowaniem życia innych, a bardziej na przykład własnym rozwojem. Media społecznościowe – przy wielu swoich zaletach – dają niepożądaną łatwość, by każdy zabierał głos na każdy temat. To fatalne. Indywidualne opinie nie są zazwyczaj aż tak istotne i aż tak błyskotliwe, żeby je przy każdej okazji głośno wypowiadać. Dajmy sobie więcej przestrzeni, więcej szacunku i więcej życzliwości. A wypowiadanie się na tematy merytoryczne, zostawmy ekspertom i ekspertkom. Język nie jest po to, by mówić cokolwiek.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: