Przejdź do treści

Plucie, szarpanie, wyzywanie, atak nożem. „Jakby agresja była wpisana w zawód medyka”

„Jakby agresja była wpisana w zawód medyka”/fot. Getty Images
„Jakby agresja była wpisana w zawód medyka”/fot. Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– W środowisku krąży wiele historii o medykach, którzy podczas dyżuru musieli użyć gazu lub pałki. Później mieli ogromne nieprzyjemności ze strony szefostwa. Nie dość, że mogli stracić życie, to dostali po głowie. Ja też nie chcę używać mojego gazu, ale sama świadomość, że mam go przy sobie dodaje mi pewności, bo o poczuciu bezpieczeństwa nie można tu mówić – opowiada ratownik, którego zespół został napadnięty przez nożownika. Ze względu na nagminnie zdarzające się napaści słowne i fizyczne, gaz, pałka lub paralizator stały się dla wielu medyków niezbędnymi środkami ochrony osobistej. W przeciwieństwie do maseczek czy rękawiczek, te akcesoria muszą kupić sami. Ratownicy, lekarze i pielęgniarki wydają więc niemałe pieniądze, by zapewnić sobie choć odrobinę spokoju.

 

Ciepły kwietniowy wieczór. Zespół Jarka, ratownika medycznego z 26-letnim stażem, dostaje wezwanie na warszawskie osiedle. Mężczyzna ze schizofrenią zamknięty w mieszkaniu. Nie chce otworzyć mimo próśb zaniepokojonych pracowniczek MOPS-u. Kobiety boją się, że ich podopieczny popełni samobójstwo. Z powodu możliwości zagrożenia życia Jarek podejmuje decyzję o wezwaniu wsparcia. Na miejsce przyjeżdża straż pożarna. Policja jest jeszcze w drodze.

Gdy strażacy zaczęli dobijać się do mieszkania, mężczyzna w końcu otworzył, miał w ręku nóż – opowiada ratownik. – Wycofaliśmy się, a on schował się w mieszkaniu i zatrzasnął drzwi. Po chwili zjawili się funkcjonariusze i kazali mu otworzyć. Mężczyzna wyszedł. Był bardzo wzburzony, wymachiwał nożem we wszystkie strony. Kolega ratownik, który stał najbliżej, został zraniony. To stało się już w obecności policji. Miał głęboką ranę poniżej łokcia i draśnięcie na wysokości prawej komory serca. Gdyby nie zdążył zasłonić się ręką, już by go z nami nie było.

Sytuacja, o której opowiada ratownik, miała miejsce pod koniec kwietnia. To jedna z wielu nagłaśnianych w ostatnim czasie napaści fizycznych bądź werbalnych na pracowników pogotowia i szpitali. W tym kontekście media podają informacje o zjawisku, jakim jest zbrojenie się medyków, czyli zaopatrywanie w środki samoobrony.

To nie jest tak, że medycy są atakowani od wczoraj – wyjaśnia pan Jarek. – Przez pandemię nasz zawód zaczął być popularny, a „zbrojenia” zostały nagłośnione, ale napaści słowne czy fizyczne są obecne od zawsze. Mimo to żadna władza nie wpadła na pomysł, by wyposażyć nas choćby w gaz łzawiący, dlatego zabezpieczamy się sami. Ja także noszę przy sobie gaz, część kolegów nosi pałki, inni w paralizatory. Znam też kilku ratowników, którzy mają pozwolenia na broń palną i zabierają ją ze sobą na dyżury.

Jak wyjaśnia ratownik, użycie tego typu środków ochrony w pogotowiu zdarza się sporadycznie. Przyczyną są strach i niepewność, że za samoobronę będą grozić konsekwencje.

W środowisku krąży wiele historii o medykach, którzy podczas dyżuru musieli użyć gazu lub pałki. Później mieli ogromne nieprzyjemności ze strony szefostwa. Nie dość, że mogli stracić życie, to dostali po głowie. Ja też nie chcę używać mojego gazu, ale sama świadomość, że mam go przy sobie dodaje mi pewności, bo o poczuciu bezpieczeństwa nie można tu mówić.

Nikt nie zgłasza

Pielęgniarka, lekarz czy ratownik medyczny podczas udzielania świadczeń zdrowotnych teoretycznie są chronieni prawem w sposób szczególny. Naruszenie nietykalności cielesnej, czynna napaść lub agresja słowna powinny być traktowane jako przestępstwa wobec funkcjonariuszy publicznych. Zapisy te mają skutkować większym szacunkiem wobec medyków i znacznym ułatwieniem procedur prawnych związanych ze zgłaszaniem tego typu przypadków. W praktyce jest jednak inaczej. Jak wyjaśnia pan Jarek, przypadków choćby samej agresji werbalnej jest tak dużo, że zgłoszenie ich wszystkich byłoby po prostu niemożliwe.

Wrogość spływa na nas z każdej strony. Nie mówię tylko o pijanych lub chorych psychicznie pacjentach, z którymi mamy styczność na co dzień. Są jeszcze ludzie, którzy z powodu chorób lub wypadków fizycznie cierpią. To właśnie oni bardzo często wyładowują na nas swoje frustracje, jakby ich ból był naszą winą. Jeśli nie oni są wobec nas agresywni, to ich bliscy, którzy myślą, że krzyk coś pomoże.

Każdy medyk może zgłosić atak słowny lub fizyczny w swojej placówce. W przypadku pogotowia ratunkowego osobą przyjmującą zgłoszenia jest dyspozytor medyczny. To on powiadamia policję.

Już i tak pracujemy ponad siły, a każde zgłoszenie wymaga zeznań od wszystkich członków zespołu – mówi pan Jarek. – Dokonując zgłoszenia, zabierasz swoich kolegom co najmniej godzinę. Prokuratura zwykle umarza te sprawy ze względu na niską szkodliwość społeczną, w najcięższych przypadkach daje kary w zawieszeniu. Po co tracić na to czas?

"Nie uczono nas, że mamy swoje prawa i granice, których nie wolno łamać. Nie uczono nas, jak się bronić i jak dbać o własne dobro psychiczne. Wyrażanie cichego przyzwolenia na agresję było normą i ta agresja eskalowała"

Jak pili, tak piją

Pani Basia, pielęgniarka z ponad 30-letnim stażem, pracuje w ratownictwie medycznym. Trzy lata temu jej zespół otrzymał wezwanie do mężczyzny, który zasłabł przed sklepem. Gdy kobieta próbowała udzielić mu pomocy, napadło na nią trzech pijanych „kolegów” pacjenta, krzycząc, by dała mu spokój. Zanim drugi ratownik zdążył zainterweniować, pani Basia została wielokrotnie popchnięta i podrapana. Kobieta zdecydowała, że pociągnie swoich oprawców do odpowiedzialności.

Zgłosiłam sprawę do dyspozytora, później podczas składania zeznań to ja uświadomiłam policjantów, że przysługuje nam specjalna ochrona prawna. Oni nie mieli o tym pojęcia. Bardzo długo szukali dokumentów, które pozwoliłyby im poprowadzić tę procedurę w prawidłowy sposób, ale udało się. Odbyła się nawet jedna rozprawa, podczas której pani prokurator zapytała mnie, czy bolało, jak bili, jakby był to wyznacznik tego, czy powinni zostać ukarani. To było trzy lata temu i do tej pory nie ma wyroku, a ci mężczyźni, jak pili pod sklepem, tak piją dalej, zaczepiają ludzi i mają się bardzo dobrze.

Zdaniem pani Basi grupa zawodów medycznych to jedyna grupa zawodów, której przedstawicieli można bezkarnie obrażać i napadać.

– To wszystko dzieje się w biały dzień, a my nie mamy nawet do kogo zwrócić się o pomoc prawną czy psychologiczną. Jesteśmy jak chłopiec do bicia.

Tak nas wychowano

Monika Drobińska jest aktywistką na rzecz medyków i pielęgniarką anestezjologiczną, która przez 15 lat pracowała w poznańskim pogotowiu. Wielokrotnie zdarzało jej się wkraczać na interwencje w kamizelce kuloodpornej i w otoczeniu funkcjonariuszy. Czuła się wtedy bezpiecznie. Jednak największe zagrożenie zdaniem Moniki pojawia się wtedy, gdy nikt się go nie spodziewa. To właśnie podczas tych codziennych, pozornie zwyczajnych wezwań pielęgniarka była opluwana, obrzucana groźbami i wyzwiskami. Jej środowisko traktowało te zdarzenia jak normalne.

– Z perspektywy czasu widzę, że medycy, a zwłaszcza my – pielęgniarki, tak zostałyśmy wychowane. Podczas kształcenia wmawiało nam się, że jesteśmy po to, by służyć z pochyloną głową, że taka jest nasza misja, a pacjent może robić, co chce. Nie uczono nas, że mamy swoje prawa i granice, których nie wolno łamać. Nie uczono nas, jak się bronić i jak dbać o własne dobro psychiczne. Wyrażanie cichego przyzwolenia na agresję było normą i ta agresja eskalowała – uważa pielęgniarka. Dodaje również, że sytuacja powoli się zmienia. Pokolenia młodych medyków są coraz lepiej wykształcone i świadome swoich praw, a postawa służalcza odchodzi do lamusa. To jednak nie wystarczy.

Podejście zmienia się tylko po stronie medyków, a to za mało, bo zmienić muszą się także pacjenci nauczeni roszczeniowości i bezkarności. Myślę, że bardzo wiele dałyby zajęcia w przedszkolach i szkołach podstawowych. Proszę to sobie wyobrazić: ratownicy medyczni, lekarze i pielęgniarki w swoich uniformach nie tylko opowiadają dzieciom najciekawsze historie ze swojej pracy, ale też uczą zasad pierwszej pomocy. W późniejszych życiu szacunek do medyków byłby dla tych dzieci czymś naturalnym.

Ruch po stronie Ministerstwa?

– Jaki przykład daje Ministerstwo Zdrowia innym pracodawcom, gdy samo jest szefem, który nie zapewnia swoim pracownikom bezpieczeństwa, ani wsparcia prawnego czy psychologicznego?– pyta Monika Drobińska.

Jej zdaniem resort zdrowia powinien kłaść nacisk na uświadamianie społeczeństwa, że jakiekolwiek przejawy agresji wobec medyków są niedopuszczalne. By tak się jednak stało, konieczne wydaje się egzekwowanie kar wobec oprawców.

Ustawę o zaostrzeniu kar dla osób dopuszczających nie agresji wobec przedstawicieli zawodów medycznych można by napisać na kolanie – uważa pan Jarek. – Za napaść fizyczną powinna grozić bezwzględna kara więzienia, a za obrażanie dotkliwie wysokie grzywny. Jeśli zmiana prawodawstwa to zbyt wiele, powinien nastąpić chociaż koniec z umarzaniem tych spraw. Jestem pewny, że wystarczyłoby kilka nagłośnionych medialnie wyroków skazujących osoby, które dopuściły się agresji i problem byłby zdecydowanie mniejszy. Ale póki tego wszystkiego nie ma, musimy być bardzo ostrożni i codziennie pamiętać, że dobry medyk, to żywy medyk.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: