Kobieca historia sportu: Jadwiga Wajsówna – mistrzyni dysku dożywiana cukrem i czekoladą
Długo wstydziła się wejść na boisko z odkrytymi kolanami. W jej czasach dziewczynkom z dobrego domu nie wypadało tego robić. Była ikoną polskiego sportu i ulubienicą dziennikarzy. Choć mogła trenować w USA i przyjąć niemieckie obywatelstwo, zdecydowała się startować z białym orłem na koszulce. Przedstawiamy Jadwigę Wajs, wybitną polską dyskobolkę.
Urodziła się 30 stycznia 1912 roku w Pabianicach w wielodzietnej rodzinie Pauliny i Artura Waysów. Ojciec, z zawodu tkacz, często tracił pracę, w domu bywało więc biednie a jedyną rozrywką Jadwigi były zabawy z rodzeństwem. „Pierwsze ‘treningi sportowe’ były, gdy wraz z licznym rodzeństwem (czterech braci i siostra) skakałam przez zagon buraków. Warunek był przy tym jeden: nie dotknąć nogami bujnych liści buraczanych. Zabawa ta nosiła wszelkie cechy współzawodnictwa; wyłaniała zwycięzców i pokonanych” – pisała we wspomnieniach opublikowanych w 1954 roku.
Miała osiem lat, kiedy matka zaprowadziła ją do miejscowego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. „Mój pierwszy sportowy nauczyciel, Władysław Marciniak powiedział, że od jutra mamy przychodzić na trening w krótkich sportowych spodenkach i bez pończoch. Nie bardzo mu się podobały także nasze długie warkocze z kokardami” – po latach wspominała, że polecenie to było dla niej i dwóch trenujących razem z nią dziewczynek powodem do wstydu. „Przyglądałyśmy się sobie zawstydzone, bo przecież dziewczynce z dobrego domu nie wypadało paradować z gołymi kolankami. Długo nie miałyśmy odwagi wyjść na boisko”- mówiła.
Kiedy w 1928 roku Halina Konopacka święciła triumfy w rzucie dyskiem na olimpiadzie w Amsterdamie, szesnastoletnia wówczas Jadwiga podjęła decyzję, że pójdzie jej śladem i z kolejnej olimpiady to ona wróci z medalem. „Marzeniem moim było także zobaczyć, jak wygląda kobieta, która najlepiej na świecie rzuca dyskiem. Musi to być – wyobrażałam sobie – kobieta silniejsza od mojej babci i piękniejsza od mojej matki” – wspominała.
To właśnie wtedy po raz pierwszy sięgnęła po dysk i choć na zawodach była pierwsza zarówno w biegu na 60 metrów, jak i skoku w dal i wzwyż, to właśnie jej pierwszy rzut dyskiem zapamiętano na długo, bo poszybował on poza granice boiska. Po tym sukcesie na poważnie rozpoczęła realizację swojego planu, by zastąpić Konopacką na kolejnych igrzyskach.
Na pierwszych zawodach występowała jednak pod pseudonimem, bo dyrektor szkoły był przeciwny bieganiu po boisku z gołymi kolanami. Rodzice, choć nie utrudniali córce treningów i startów w zawodach, pilnowali, by nie zaniedbywała nauki. W 1931 roku ukończyła żeńskie gimnazjum kupieckie w Łodzi, zdobywając dyplom księgowej. Mogła wtedy całkowicie oddać się treningom.
8 maja 1932 roku dwudziestoletnia zawodniczka rzuciła dyskiem dalej niż Halina Konopacka podczas olimpiady, kilka dni później rzutem na 40 metrów pobiła rekord świata. „Pierwszy raz w życiu dostałam wtedy bukiet kwiatów, tulipanów” – wspominała.
Jedna z ówczesnych gazet pisała, że młodziutka zawodniczka podczas treningów była dożywiana… cukrem. W tym czasie wszyscy sportowcy jedli nadprogramowe ilości cukru, uważając go za najbardziej pożywny. Wajsówna jadła dziennie szklankę cukru, by mieć więcej energii, dodawała do tego czekoladę.
Nieoficjalny rekord świata pozwolił jej na udział w igrzyskach w Los Angeles. Nie zdobyła złota, bo zaskoczył ją dysk – innego kształtu, niż te, którymi trenowało się w Europie. Jak się okazało, miała za małą rękę, by go poprawnie trzymać i nadać mu pożądany bieg. Zdobyła brązowy medal, oddając podium amerykańskim rywalkom.
Jej pobyt w USA był szeroko opisywany przez sportowe pisma. Jak zauważył korespondent „Echa”: „Nasza młodziutka Wajsówna swym niezmiennie wesołym humorem zdobyła sympatię wszystkich zawodniczek. Charakterystyczne, że Wajsówna „interesuje się” jedynie owocami, które dojrzewają w Polsce. Krzywi się na ananasy, nie cierpi melonów, nie patrzy na banany. Hołduje śliwkom, którym jest wyłącznie wierna” – czytamy w sprawozdaniu.
Przed powrotem do Polski Jadwiga Wajsówna otrzymała propozycję trenowania w USA i intratnego kontraktu. „Co tam pieniądze, my chcieliśmy nosić na koszulkach białego orzełka” – komentowała odmowę. Na kolejnych igrzyskach, w 1936 roku w Berlinie, również była faworytką i próbowano zwerbować ją do reprezentacji III Rzeszy sugerując, że z racji nazwiska ma niemieckie pochodzenie.
Nie przyjęła i tej propozycji. Została jednak uwieczniona przez słynną dokumentalistkę Leni Riefenstahl w dokumentalnym filmie „Olimpiada” uważanym za arcydzieło, ale i gloryfikację nazizmu. Po igrzyskach jej nazwisko znalazło się na liście żydowskich olimpijczyków – nie było to prawdą.
Po powrocie z Berlina, choć była prawdziwą gwiazdą i wygrywała plebiscyty sportowych pism na najpopularniejszą polską zawodniczkę, była zmuszona szukać pracy zarobkowej. Podjęła pracę w biurze w Zgierzu, gdzie jeździła dwie godziny w jedną stronę. Na treningi zostawały jej noce.
W 1938 roku Jadwiga wyszła za mąż za Franciszka Grętkiewicza, prezesa Łódzkiego Klubu Motocyklowego. O ich ślubie, na który przybyło ok. setki motocyklistów, pisały wszystkie gazety. Jak relacjonował reporter „Głosu Porannego”, by umożliwić udział w ceremonii 10 tysiącom fanów lekkoatletki, zamknięto ruch uliczny.
Małżeństwo nie zamknęło jej drogi do treningów. Kiedy wiosną 1939 roku złożyła ślubowanie przed igrzyskami, które miały odbyć się w 1940 roku w Tokio, pięciokrotnie pobiła rekord świata.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Jadwiga urodziła swojego pierwszego syna, Andrzeja. Grętkiewiczowie przeprowadzili się do Warszawy, tam w 1943 roku urodził się drugi ich syn, Maciej. Aresztowani podczas przeszukań w kamienicy, trafili do więzienia gestapo przy alei Szucha. Jadwiga za odmowę podpisania volkslisty została dotkliwie pobita. Warszawę opuścili po wybuchu powstania. Dotarli do Bochni, gdzie Jadwiga zatrudniła się w piekarni.
Krótko po zakończeniu wojny, już jako wdowa, wróciła z synami do Pabianic. Podjęła pracę w łódzkiej centrali tekstylnej i powoli wróciła do sportu. Kiedy pierwszy raz po sześcioletniej przerwie rzuciła dyskiem, jej wynik był o 12 metrów gorszy. Nie poddała się jednak, przygotowywała się do startu na olimpiadzie w Londynie, zabierała na trening dzieci. Do dawnej formy już jednak nie wróciła. „Zawiodłam Polaków, bo liczyli na medal” – przepraszała swoich fanów.
Ze sportem rozstała się w 1958 roku, wyszła też drugi raz za mąż. Podjęła pracę w utworzonym przez siebie Towarzystwie Przyjaciół Dzieci i Kole Dzieci Specjalnej Troski. Nie pożegnała się jednak z aktywnością, jeszcze po 60. biegała przez płotki i jeździła na łyżwach. W Pabianicach pozostała do końca życia, zmarła w 1990 roku.
„Jadwiga Wajsówna, rodem z Pabianic, łączyła sprawność zawodniczki z wdziękiem kobiety” – wspominał zawodniczkę najlepszy sportowy eseista Bohdan Tomaszewski. Tak scharakteryzował ją redaktor „Sportowca” Stefan Grzegorczyk: „W historii polskiej lekkiej atletyki były dwie światowej klasy dyskobolki: Halina Konopacka i Jadwiga Wajsówna. Obie biły rekordy świata, zdobywały olimpijskie medale i obie stanowiły obiekt westchnień całej armii kibiców, którzy jakże często bardziej cenili urodę lekkoatletek niż talent, chociaż nie zawsze się do tego przyznawali”.
Polecamy
Agata Młynarska nazwała Andrzeja Sołtysika „patriarchalnym dziadem”. „Czasem warto powiedzieć, co się myśli”
Szczere wyznanie Oli Adamskiej ze sceny: „Przez ostatnie kilka miesięcy bardzo dużo płakałam w domu w dresie”
Ashley Graham o swoim debiucie na pokazie Victoria’s Secret: „Wahałam się, bo ich wizja piękna wydawała się wąska”
Hanna Turnau oburzona zachowaniem mężczyzny w saunie. „Mam dosyć przyzwolenia na takie teksty”
się ten artykuł?