Przejdź do treści

„Pary często myślą, że kłótnia służy rozwiązywaniu problemów. Ale tak nie jest”. Jak się dobrze kłócić, mówi psychoterapeutka Dorota Ziółkowska-Maciaszek

Dorota Ziółkowska-Maciaszek / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– W dobrej kłótni nie ma walki, partnerzy nie dążą do tego, żeby się osłabić, tylko zmienić sytuację. W złej wchodzą na ring. I nie potrafią zredukować emocji do takiego poziomu, który pozwoli im zrozumieć, co się dzieje – mówi Dorota Ziółkowska-Maciaszek, psychoterapeutka.

 

Marta Szarejko: Terapeuci par mówią czasem, że dopóki jest kłótnia, jest życie między partnerami. Nadzieja, że związek przetrwa.

Dorota Ziółkowska-Maciaszek: Myślę podobnie: kiedy para się kłóci, jest większa nadzieja na jej przetrwanie, niż kiedy partnerzy są zamrożeni w obojętności, czy wycofaniu. Ale częste kłótnie, takie, w których poziom emocji jest bardzo wysoki, a fizjologiczny wskaźnik stresu pokazuje gotowość bojową, niszczą związek.

Czemu właściwie służy kłótnia?

Pary często myślą, że rozwiązywaniu problemów, ale tak nie jest. Kłótnia służy rozładowaniu napięcia, nazwaniu pewnych rzeczy ostrzej niż zwykle, albo wydobyciu na światło dzienne tych, które pozostawały ukryte. I to może być wielka wartość, pod warunkiem, że wiemy, jak się kłócić.

No właśnie, jak?

Bez wrogości, pogardy, poniżania. Ale też bez unikania za wszelką cenę konfrontacji, zamiatania pod dywan spraw ważnych dla związku. Amerykański psycholog John Gottman przez wiele lat obserwując pary, stwierdził jakie strategie kłótni najszybciej prowadzą do rozpadu związku. No i te cztery: krytykowanie, pogarda, defensywność i oddzielanie się kamiennym murem prowadzą do niego błyskawicznie.

W dobrej kłótni obie strony potrafią utrzymać emocje w pewnych ryzach, nie zalewają się negatywnymi komunikatami. Oczywiście w kłótnię wpisana jest nadmiarowość reakcji, ale jeśli partnerzy się szanują, żadne z nich nie zakłada, że może uderzyć bolesnym słowem w czułe miejsce, i że to nie będzie miało znaczenia, bo pada w kłótni. Oboje raczej myślą, że pewnych rzeczy się nie mówi, bo one ranią, a to nie fair. Kiedy któreś mówi, żeby to drugie nie przejmowało się słowami usłyszanymi podczas kłótni, mam wrażenie, że uchyla furtkę do pozwalania sobie na bezkarny upust frustracji, kosztem tego drugiego.

Często kosztem upokarzania go.

Dlatego sugeruję parom, żeby dbały o język, bo on może stać się nośnikiem przemocy. Trudno oczekiwać, że w trakcie awantury obie strony zaczną używać nagle komunikatu „ja” i przemawiać językiem wyuczonym na terapii, ale w dobrej kłótni, nawet jeśli pojawią się pretensje, ocena i żal, nie będzie wyzwisk i komunikatów umniejszających partnera. Nie padną słowa, których celem jest ranienie i niszczenie.

W filmie „This is 40” jest wspaniała scena kłótni małżeńskiej: para najpierw próbuje rozmawiać tak, jak w gabinecie terapeuty, używając wszystkich eleganckich sformułowań, próbując nie ranić siebie nawzajem. Ale szybko wkraczają na swój stary, rozszalały tryb. Okazuje się, że język z gabinetu jest potwornie sztuczny.

Jest, nie da się ukryć! Ale nie chodzi o to, żeby używać konkretnych sformułowań i sztywno się ich trzymać, tylko uwewnętrznić, o co w tym języku chodzi. A chodzi o szacunek. Mogę powiedzieć: „Strasznie się wkurzam, kiedy tak robisz”, ale nie powiem: „Jesteś idiotą i nieudacznikiem”. W dobrej kłótni partnerzy wiedzą, na jaki temat ona jest, mówią wprost, o co im chodzi.

I ujawniają swoje uczucia, nie przerzucając winy na drugą stronę.

„Jestem rozżalona, zła, dochodzę do ściany, bo na czymś mi zależy”. Konstruktywna dyskusja, nawet jeśli w niej buzuje od emocji, skupia się na próbie zmiany sytuacji. Dlatego, jeśli kłócimy się często, warto zadać sobie pytanie: co nam te kłótnie dają? Dlaczego nie możemy rzeczowo i otwarcie porozmawiać o ważnych sprawach? Niektórzy ludzie przecież kłócą się mniej.

Zna pani pary, które się nie kłócą?

Nie znam. Każda para ma tematy, które partnerów różnią i które mogą być zapalnikami złości, irytacji, sygnałem o przekroczeniu granic przez tego drugiego. I to nie jest problem, kłopotliwy jest sposób, w jaki o tych sprawach rozmawiamy. Bardzo często zaczynamy od ataku, zamiast wyrazić wprost, o co nam chodzi. W ogóle muszę powiedzieć, że początek każdej rozmowy jest niezwykle ważny.

Dlaczego?

Gottman uważa, że każda rozmowa kończy się dokładnie tak, jak się zaczęła. Jeśli wejdziemy z trudnym tematem w sposób łagodny, bez ataku i obwiniania rozmówcy, mamy dużą szansę na to, że nawet jeśli dyskusja zamieni się w gorącą wymianę zdań, to jednak skończy się pozytywnie. Natomiast jeśli zaczniemy od oskarżeń i agresji, to choćby potem było spokojniej, na koniec z dużym prawdopodobieństwem i tak sobie dowalimy.

Czy nie jest tak, że w niektórych parach kłótnia to sposób na bliskość?

Oczywiście, bo kłótnia to w pewnym sensie zwrócenie się ku sobie. Dobrze to widać, gdy następuje po „cichych dniach” i rozładowuje napięcie. To pokazuje, że para nie zna innych metod, nie ma narzędzi do tego, żeby się usłyszeć, albo mierzyć z tym, co trudne. Wiele par wpada w taki kołowrót: atak, obrona, kontratak. W złym konflikcie ten cykl nieustannie się powtarza.

Jak z takiego zaklętego kręgu wyjść?

Para musi sobie uświadomić, że ten cykl ją wyczerpuje. Obie strony muszą wyjść poza swoje schematyczne reakcje, uczyć się inaczej regulować napięcie. W dobrej kłótni partnerzy też wpadają w tę pułapkę, ale szybko się mitygują: „Zaraz, zaraz, kręcimy się w kółko, to nie ma sensu. Powiedz mi, co myślisz, potem ja powiem, o co mi chodzi i może spojrzymy na tę sytuację jakoś inaczej?”.

Walka zostaje zatrzymana.

W dobrej kłótni nie ma walki, partnerzy nie dążą do tego, żeby się osłabić, tylko zmienić sytuację. W złej wchodzą na ring. I nie potrafią zredukować emocji do takiego poziomu, który pozwoli im zrozumieć, co się dzieje.

Żeby para miała z kłótni korzyść, powinna się zastanowić, co się właściwie wydarzyło, co wyzwoliło kłótnię i co jest realnym problemem do rozwiązania. A druga rzecz: czemu emocje wzięły górę? Jakie wnioski można wyciągnąć z przebiegu kłótni na przyszłość? Jednak żeby umieć rozwiązać bazowy konflikt, trzeba czasu. Bo nie dochodzi się do istoty problemu, kiedy jest się w silnych emocjach

Żeby zarządzać swoimi emocjami trzeba umieć je rozpoznawać i nazywać. Tymczasem pary, które zaczynają terapię, często chyba sobie z tym nie radzą?

Na pytanie o emocje często mówią o tym, co myślą: „Czuję, że powinnam coś zrobić z tą sytuacją”. Albo: „Czuję się zlekceważony”. A to w ogóle nie jest emocja, tylko interpretacja, myśl! Jednak rozpoznanie emocji to dopiero pierwszy krok – wiele osób nie wie co dalej z nimi robić. Weźmy złość: wielu ludzi tłumi ją albo wylewa na drugą osobę.

Najczęściej bliską.

Tymczasem można ją sobie uświadomić, pozwolić na przeżycie jej i zrozumieć, o czym ona informuje. A dzięki temu dotrzeć do własnych potrzeb i granic, by móc je wyrazić bez rozładowywania na bliskich.

Niestety wciąż żywy jest mit, że emocji nie da się kontrolować.

Bardzo łatwo to sprawdzić – gdybyśmy nie mieli kontroli nad emocjami, czując gniew, tak samo traktowalibyśmy szefa, jak partnera. Najczęściej tak nie jest, na odpuszczenie kontroli pozwalamy sobie w domu.

Ale podczas kłótni trudno nagle zacząć zastanawiać się – co ja właściwie czuję i o czym mnie to informuje.

Dlatego tak ważne jest to, co dzieje się po niej. W dobrej kłótni partnerzy dają sobie czas na ochłonięcie, zwykle na chwilę oddalają się od siebie. W niektórych związkach bywa to trudne – jedno może chcieć zamknąć się w innym pokoju lub wyjść, ponieważ nie potrafi uspokoić się, dzieląc wspólną przestrzeń. Wtedy to drugie może zareagować paniką i rozpaczą, uruchamiając w sobie lęki i strategie dziecięce – oddalenie partnera wydaje mu się nie do zniesienia.

W jego sposobie myślenia takie wyjście za każdym razem oznacza rozstanie?

Taka osoba boi się, że partner zniknie, dlatego za nim goni. Oczywiście im bardziej goni, tym szybciej jego partner ucieka. W czasie terapii para może wypracować sposób bezpieczny dla obu stron: gdy jedno potrzebuje po kłótni wyjść z domu, dogadują się, jak długo go nie będzie. Nie robi głupot i ma przy sobie telefon, żeby druga strona mogła się z nim skontaktować. Z kolei ta druga nie bombarduje pierwszej wiadomościami. Obie w tym czasie regulują emocje, starają się ochłonąć. Dopiero wtedy do wspólnego pokoju mają szansę wrócić dorośli.

I co wtedy?

Czas na pojednanie. W dobrej kłótni każde powinno wziąć odpowiedzialność za swój udział, przeprosić. Czasami któreś protestuje: „Ale jak ja mam go przepraszać, skoro to on zaczął?!”. Chodzi o to, żeby przepraszać za formę, a nie za meritum. „Przepraszam, że tak wrzeszczałam”. „Przepraszam, że użyłem słów, które są karygodne”. Zwykle mówię, żeby z inicjatywą pojednania wyszła osoba, która akurat może to zrobić, bo na przykład już się uspokoiła. Żeby wysłała sygnał o gotowości i poczekała, aż druga strona też do niej dojrzeje.

Nakrzyczałam na partnera, on wyszedł, ochłonęłam i wysyłam mu wiadomość, że na niego czekam?

„Martwię się o ciebie, wróć tak szybko, jak będziesz mógł, pogadajmy spokojnie”. Bo przecież najczęściej dynamika kłótni narasta: najpierw są sygnały ostrzegawcze – czujemy napięcie, ktoś zaczyna szybciej chodzić, trzaska szafkami w kuchni, pomrukuje pod nosem, zwierzęta domowe zaczynają chować się po kątach. Potem dochodzi do kulminacji, a po niej partnerzy potrzebują się oddalić. I to oddalenie jest w porządku, jeśli jego celem jest uspokojenie się i nabranie dystansu, a nie oddzielenie się kamiennym murem czy karanie ciszą.

Kłótnia to w pewnym sensie zwrócenie się ku sobie. Dobrze to widać, gdy następuje po „cichych dniach” i rozładowuje napięcie. To pokazuje, że para nie zna innych metod, nie ma narzędzi do tego, żeby się usłyszeć, albo mierzyć z tym, co trudne

To daje szansę na to, żeby potem do siebie wracać.

Pary z pewnym stażem zwykle znają swoje rytmy, wiedzą, ile potrzebują czasu na to, żeby ochłonąć. Potem zaczyna się szukanie pretekstu, żeby znowu się spotkać. Jedno mówi: „Robię herbatę, chcesz?”, a drugie odpowiada, że nie, ale czuje ulgę, że już zaczynają się do siebie odzywać, przełamują lody, kontakt powraca. I teraz najważniejsze: żeby para miała z kłótni korzyść, powinna się zastanowić, co się właściwie wydarzyło, co wyzwoliło kłótnię i co jest realnym problemem do rozwiązania. A druga rzecz: czemu emocje wzięły górę? Jakie wnioski można wyciągnąć z przebiegu kłótni na przyszłość? Jednak żeby umieć rozwiązać bazowy konflikt, trzeba czasu. Bo nie dochodzi się do istoty problemu, kiedy jest się w silnych emocjach.

Czytałam badania, według których prawie 90 proc. polskich par uważa, że jedno z partnerów w trakcie kłótni powinno się wycofać dla świętego spokoju. Skąd w nas ten lęk przed konfrontacją?

Z braku edukacji. Nie wiemy, jak to robić, nie raniąc. Nie uczy się nas, że można dyskutować, nie poniżając rozmówcy, nie zrównując go z ziemią. Sfera publiczna w naszym kraju paradoksalnie pogarsza sytuację, pokazuje, że jeśli ktoś ma odmienne zdanie, trzeba go wyśmiać, nawrzeszczeć na niego, albo przynajmniej mu przerwać. Poza tym myślę, że brakuje nam wspólnotowego myślenia, że nie moje ja jest najważniejsze, tylko związek, który tworzymy, rodzina. Niektórzy tak mocno oparli swoje poczucie wartości na posiadaniu racji, że bronią jej jakby bronili swojego istnienia. Bez względu na koszty.

Masz rację albo relację.

Bardzo lubię to zdanie, warto od czasu do czasu zadać sobie pytanie, na czym mi bardziej zależy. To duża sztuka utrzymywać w związku równowagę pomiędzy gotowością do konfrontacji a odpuszczaniem. Na pewno warto odpuszczać w sprawach błahych, nie forsować swojej racji. Umieć odłożyć rozmowę na lepszy moment, gdy będzie szansa na bardziej konstruktywny przebieg. A jednocześnie nie bagatelizować ważnych spraw, bo unikanie konfrontacji z poczuciem, że godzimy się na złe rzeczy dla świętego spokoju to powolna erozja związku.

 

Dorota Ziółkowska-Maciaszek: psychoterapeutka, trenerka umiejętności psychospołecznych, terapeutka par. Założycielka Fundacji „Rozwód? Poczekaj!”. Związana z Centrum Pomocy Profesjonalnej w Warszawie

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: