Palenie na stosie, histeria i lobotomia. Czyli rzecz o tym, jak „leczono” kobiety

Początki dzisiejszej medycyny datujemy na czas życia jej ojca, Hipokratesa, czyli okolice 460 r. p.n.e – 375 r. p.n.e. Chociaż w teorii położył on jedynie podwaliny dla późniejszej wiedzy, niektóre z jego poglądów pokutowały jeszcze przez długie wieki. Jako pierwszy oświadczył, że wszystkie problemy zdrowotne kobiet wynikają z niepokojów układu rozrodczego, na które remedium są ciąża i seks (wyłącznie małżeński!).
Jak to możliwe, że ponad dwadzieścia wieków później, nadal słyszymy w gabinetach parafrazę tego poglądu? Przez wieki lekarze składali przysięgę Hipokratesa, który obiecywał, że będzie leczył każdego bez względu na klasę i płeć, a jednocześnie nie zadawali sobie trudu, aby poznać rzeczywiste przyczyny kobiecego cierpienia, a tym bardziej znaleźć rozwiązanie.
Przeznaczeniem kobiety jest cierpienie
W średniowieczu najwięcej do powiedzenia na temat leczenia kobiet mieli księża i zakonnicy. Jako jedni z nielicznych mieli dostęp do ksiąg z całą ówczesną wiedzą medyczną, ale przez wieki nikt nie zadał sobie trudu, aby dopisać tam cokolwiek poza elaboratami o wędrujących, niespokojnych macicach i nieokiełznanych emocjach. Duchowni, natchnieni myślą o przeklętej Ewie, która przyniosła zagładę całemu rodzajowi ludzkiemu, uznawali menstruację za objaw szatańskich sił drzemiących w każdej kobiecie. Poprawność religijna zakazywała badania kobiet dotykiem, przez co lekarze mogli opierać się jedynie na relacjach pacjentek, które – to nie będzie zaskoczeniem – uznawali za przesadzone i przekoloryzowane.
Okolice XIV wieku to moment, kiedy uniwersytety przestają przyjmować kobiety w swoje szeregi. Jednocześnie inkwizycja każdą akuszerkę czy znachorkę uznaje za czarownicę i próbuje spalić na stosie. Mężczyźni nie tylko nie chcą leczyć kobiet, ale jeszcze próbują uniemożliwić im pomaganie sobie we własnym gronie. Zakaz studiowania medycyny przez przedstawicielki płci żeńskiej trwa aż do połowy XIX wieku. Nieliczne, uprzywilejowane kobiety uczęszczały do szkół korespondencyjnych. Inne mogły liczyć jedynie na edukację domową, której wyłącznym celem było przygotowanie dziewczyny do małżeństwa i uczynienie z niej posłusznej kandydatki na żonę.
Właściwie od początku wiedza medyczna była narzędziem, aby uwięzić kobiety w małżeństwie i skazać je na wydawanie na świat kolejnych dzieci. Autorzy traktatów wiedzieli, że aby mężczyźni dalej utrzymali swoją pozycję, kobiety muszą być wyjęte spod opieki medycyny. Uważali, że comiesięczna “niedyspozycja” jest dowodem na słabość i przeciwwskazaniem do edukacji czy jakiejkolwiek emancypacji. Nie brali pod uwagę, że w chłopskiej części społeczeństwa kobiety pracują niezależnie od dnia cyklu. Menstruacja była idealną wymówką służącą utrzymaniu istniejącego układu sił.
W związku z tym nie podejmowali też prób znalezienia remedium na bóle menstruacyjne czy porodowe. Chloroform został odkryty w 1831 roku, ale jako znieczulenie zaczął być używany dopiero kilkanaście lat później. Lekarz James Young Simpson długo testował dawkowanie na swojej rodzinie, a następnie przeszedł do podawania go przy operacjach. Larum podniosło się, kiedy podał go kobiecie podczas porodu, pomimo że nie dostrzeżono żadnych powikłań. Jednak zdaniem wielu lekarzy i duchownych Biblia nakazywała rodzenie w bólu. Co więcej, obawiali się, że uwolnienie kobiet od bólów porodowych sprawi, że staną się one nienasycone seksualnie. Stosowanie chloroformu podczas porodu zyskało popularność, kiedy poprosiła o niego sama królowa Wiktoria, jednak nadal pozostawał on dostępny jedynie dla wyższych klas. Dodatkowo, nie wszyscy lekarze umieli lub chcieli go podawać – wielu z nich wzywanych do cierpiącej kobiety opóźniało podanie znieczulenia, pomimo wyraźnych próśb pacjentki. W swojej bucie uznawali, że bóle wcale nie są aż tak dotkliwe, jak twierdzą rodzące – pomimo że sami nigdy nie mieli szansy ich doświadczyć.
Nerwy odpowiedzią na wszystko
Jak można było doprowadzić do aż tak skrajnego odwrócenia znaczenia sformułowania “opieka lekarska”? Medycy stawali w jednym szeregu z duchownymi i inkwizytorami, tworzyli teorie utrudniające leczenie kobiet i umniejszające ich cierpieniu. Publikowane przez nich traktaty i opisy przypadków obfitowały w teorie, które można streścić w jednym zdaniu: nie wiemy, co dolega kobietom, ale nie przyznamy się do tej niewiedzy i nie zadamy sobie trudu, aby się dowiedzieć.
Idealnym wybiegiem, dzięki któremu łatwo było medykom ukryć swoją ignorancję w kwestiach kobiecego zdrowia, stała się diagnoza histerii. Początkowo łączona wyłącznie ze schorzeniami macicy i układu rozrodczego, w czasach nowożytnych zaczęła być odpowiedzią na wszystko. Pomimo że wiedza o anatomii była już większa (w XVI wieku zalegalizowano sekcje zwłok) medyków nadal nie interesowało znalezienie rzeczywistych przyczyn dolegliwości kobiecych. Woleli wszystko zrzucić na karb delikatnych kobiecych nerwów, a jako lek przepisać odpoczynek i nudę, które w rzeczywistości często jedynie pogarszały stan pacjentek.
W XVIII wieku do głosu dochodzą pierwsze feministki, w tym Mary Wollstonecraft, która publikuje Wołanie o prawa kobiety. W publikacji przekonuje, że zamykanie kobietom dostępu do edukacji i aktywności przeznaczonych dla mężczyzn stanowi przyczynę części chorób psychicznych. Jako pierwsza wchodzi w polemikę z samozwańczymi autorytetami świata medycyny, którzy potrafili nawet raka piersi wytłumaczyć “niespokojnymi myślami”.
Kiedy po kilku stuleciach kobiety ponownie zaczęły uczęszczać na uniwersytety, musiały mierzyć się z krytyką środowiska lekarskiego, a nawet protestami męskiej części studentów. Przykładem może być sytuacja z Uniwersytetu Edynburskiego z 1870 roku, gdzie tłum rozwścieczonych mężczyzn próbował siłą uniemożliwić kobietom wejście na egzamin z anatomii.
Kobiety wreszcie mogły studiować medycynę, jednak mimo uzyskanych dyplomów, wiele szpitali nie chciało ich zatrudniać. Trwała nienawistna kampania prowadzona przez lekarzy, którzy umniejszali ich wiedzy i zdolnościom umysłowym. Nieliczni lekarze, którzy wydawali się działać dla dobra kobiet, zazwyczaj widzieli w tym głównie możliwość łatwego zarobku. Łączenie niemal każdego schorzenia z podłożem nerwowym otwierało drogę do stosowania na kobietach szkodliwych, eksperymentalnych terapii, za które chętnie płacili mężowie zmęczeni niesubordynacją partnerek. W pierwszej połowie XX w. lekarze chętnie stwierdzali u kobiet różne rodzaje psychicznego rozchwiania, w tym depresję, nadmierną ekscytację, stany schizofreniczne czy melancholię.
Lata 40. przyniosły magiczne rozwiązanie tych problemów – lobotomię – która wedle opinii reklamujących ją lekarzy miała uczynić z kobiet usłużne i spokojne strażniczki domowego ogniska. Sprawdzała się nie tylko w przypadku zaburzeń psychicznych, ale też jako środek przeciwbólowy, ponieważ lekarze twierdzili, że przewlekły ból był jedynie wytworem wrażliwego kobiecego umysłu. Jeśli dane schorzenie teoretycznie nie kwalifikowało się do leczenia zabiegiem lobotomii, jak np. wrzodziejące zapalenie jelita grubego, specjaliści zapewniali, że zmniejszenie psychicznego cierpienia doprowadzi do ustania objawów fizycznych. Przypadki śmierci podczas zabiegu czy brak pozytywnych efektów były zamiatane pod dywan. W rzeczywistości wwiercanie się w płat czołowy przerywało połączenia w korze przedczołowej, pacjentki zwyczajnie nie były potem zdolne odczuwać lub komunikować swoich dolegliwości, nawet jeśli nadal one występowały.
Początki medycyny dla kobiet
Prawdziwym przełomem w leczeniu kobiet było odkrycie hormonów wydzielanych przez jajniki na przełomie XIX i XX w. Właściwie dopiero od tego momentu lekarze zaczęli przyznawać, że choroby kobiece nie muszą być wynikiem słabych nerwów czy wymysłem pacjentek. Jednak nadal za wzór zdrowia uznawali posłuszną kobietę zdolną i chętną do rodzenia dzieci. Pierwsze badania z zakresu endokrynologii miały służyć przede wszystkim znalezieniu sposobów na zahamowanie menopauzy i przedłużenie młodości.
Jednocześnie był to czas gwałtownego rozwoju branży farmaceutycznej, a prasę i telewizję zalewały reklamy niedokładnie przebadanych leków i terapii, których odbiorczyniami były w większości kobiety. Naświetlanie jajników promieniami rentgena miało odegnać zmęczenie i napady gorąca, a nawet z powrotem przywrócić owulację. Z kolei wypuszczane na rynek od końca lat 30. substytuty estrogenów reklamowano jako środki, dzięki którym uśmiechnięte, grzeczne żony będą ponownie pociechą dla swoich mężów. Nawet tak przełomowe odkrycie w dziedzinie kobiecego zdrowia mężczyźni próbowali wykorzystać głównie w swoim interesie. 30 lat później z syntetycznego estrogenu i progesteronu powstała pierwsza tabletka antykoncepcyjna, co tylko przyspieszyło proces emancypacji kobiet.
Kolejnym sposobem na odegnanie wszelkich kobiecych problemów, a raczej problemów, które mężczyznom sprawiały kobiety, stały się leki uspokajające. Podobnie jak środki hormonalne, reklamowano je jako remedium na oziębłość, drażliwość i wszelkie humory, które mogły zaburzać domowy mir. W sprzedaży pomagało niedawne odkrycie psychosomatyki, dzięki czemu jeszcze łatwiej było połączyć fizyczne objawy chorób ze stanem ducha pacjentki. Źródłem problemów w małżeństwach zawsze były humorzaste żony, a barbiturany, a następnie benzodiazepiny miały temu zaradzić.
Kobiety dochodzą do głosu
Końcówka XX wieku to czas, kiedy kobiety coraz głośniej zaczęły upominać się o swoje prawa. Przede wszystkim walczyły o dostęp do wiedzy o efektach ubocznych leczenia, w tym pigułek antykoncepcyjnych, które weszły do powszechnego użycia bez wystarczających testów. Lekarze zbywali kobiety zgłaszające niepożądane objawy, więc zaczęły pisać o swoich doświadczeniach w prasie.
Ujawnienie faktu, że kobiety nieświadomie zostały królikami doświadczalnymi branży farmaceutycznej, ostatecznie nadszarpnęło zaufanie do środowiska medycznego. Zarówno w Europie, jak i w USA, zaczęły powstawać organizacje, które patrzą na ręce lekarzom, dystrybuują wiedzę medyczną i leki, także te, które nie są oficjalnie przepisywane w gabinetach lekarskich. Walczą o transparentność firm farmaceutycznych, prawa reprodukcyjne, szacunek na salach porodowych i bezpieczną antykoncepcję.
Kobiety postanowiły odzyskać medycynę dla siebie, dzięki czemu w końcu są brane pod uwagę jako uczestniczki badań klinicznych (dopiero od lat 90.!). Rośnie świadomość istnienia chorób kobiecych, takich jak choćby endometrioza co nareszcie prowadzi do poszukiwań realnie działających sposobów leczenia. Pomimo zachodzących zmian wciąż pozostaje pytanie – gdzie byśmy obecnie były i jak byśmy się czuły, gdyby kobiety od początku miały dostęp do wiedzy medycznej na równi z mężczyznami, a ich problemy były traktowane poważnie?
Zobacz także

Sproszkowane kraby, lewatywa z winogron, pijawki i operacje szpikulcem. Jak kiedyś leczono raka

Na melancholię, bezsenność, stawy, urodę i problemy w alkowie. Jak kiedyś leczono słońcem

Uważano, że kobietom papierosy szkodzą szczególnie, niszcząc nie tyle ich zdrowie, co moralność. Jak kiedyś leczono tytoniem
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy

Anna Szwiec: „Gdy programowanie stało się prestiżowe i dochodowe, weszli w tę dziedzinę mężczyźni i całkowicie ją zdominowali”

Polacy pytają Google’a i AI o tabletkę dzień po. „Informacje w sieci nie zawsze są wiarygodne”

Sydney Sweeney: „Wszyscy mówią: ‘Kobiety wspierają kobiety’. To się w ogóle nie dzieje. To wszystko jest fałszywe”

Obiecują kobietom kontrolę nad zdrowiem, przejmując kontrolę nad ich danymi. Czym są femtechy i czy można im zaufać? Rozmowa z Sylwią Czubkowską
się ten artykuł?