Przejdź do treści

Owady i kotlet z probówki to jedzenie przyszłości? Jagna Niedzielska: „potrzebna nam rewolucja mentalna”

Jagna Niedzielska / fot. arch. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Na śniadanie koktajl z alg, owady jako przekąska. Kotlet z „czystego mięsa” z probówki na obiad, do tego garść zieleniny z upraw hydroponicznych. Trudno zliczyć wizje tego, co w przyszłości będzie skrywać się pod hasłem „jedzenie” – do tych z filmów futurystycznych nieustannie dołączają kolejne rozwiązania naukowców, którzy wiedzą, że zbliżamy się do końca dobrobytu. Jedzenie powstaje z czegoś, a tego „czegoś” konsekwentnie mamy coraz mniej. O to, co oznacza przyszłość w kontekście kulinarnym, zapytałam doradczynię kulinarną, kucharkę i propagatorkę idei zero waste – Jagnę Niedzielską.

 

Alicja Cembrowska: Długo zastanawiałam się, jak rozpocząć tę rozmowę. Wpisałam w wyszukiwarkę hasło „jedzenie przyszłości” i… złapałam się za głowę. Kotlety z bakterii, owady, mięso z probówki. Wydało mi się to absurdalne, a przecież chyba pora oswajać się z myślą, że już niebawem na naszych talerzach może zabraknąć znanych i lubianych produktów. Co w haśle „jedzenie przyszłości” oznacza ta tajemnicza „przyszłość”? 10? 30? 50 lat?

Jagna Niedzielska: Zacznę od trochę innej strony. Mówi się, że do 2050 roku mamy mieć znacznie więcej ludności, w związku z tym powinniśmy podwoić produkcję żywności. Przy takim stanie Ziemi podwajanie produkcji może doprowadzić do bardzo szybkiej zagłady. Może brzmię jak świruska, ale takie są fakty naukowe. Nawet biorąc pod uwagę toczącą się za naszą wschodnią granicą wojnę – nie wiem, czy ludzie zdają sobie sprawę z tego, że mniej więcej co dziewiąty bochenek chleba w Polsce jest zrobiony ze zbóż pochodzących z Ukrainy. Mamy XXI wiek, a zaczyna brakować nam surowców.

Jedzenie przyszłości może natomiast być rozumiane wszelako i to nie jest tak, że omijam odpowiedź, ale nie wiemy do końca, jak będzie. Nie wiem, czy jestem fanką takich rozwiązań jak mięso z laboratorium, ale wiem, że największym zadaniem całej ludzkości w tym momencie jest dbanie o bioróżnorodność, która nam zanika, dbanie o te elementy bioróżnorodności, które są zabijane przez intensywną eksploatację, przez produkcję żywności. Myślę sobie, że rozwiązań na jedzenie przyszłości będziemy mieć wiele i nie możemy się skupić tylko na jednym.

Owady?

To nie będą tylko owady.

Jadłaś je?

Jadłam.

I jak?

Nie dla wszystkich będzie to dobre rozwiązanie, bo jest potwierdzone naukowo, że owady czują. Przynajmniej część z nich. Poznałam Jakuba Urbańskiego, który ma swoją farmę owadzią i usłyszałam się wiele niesamowitych historii.

Na przykład?

Owady mogą smakować jak zielone jabłko lub jak kapusta. Owady lubią, gdy są stłoczone, więc odwrotnie do zwierząt hodowlanych.

Nie wiem, czy jestem fanką takich rozwiązań jak mięso z laboratorium, ale wiem, że największym zadaniem całej ludzkości w tym momencie jest dbanie o bioróżnorodność, która nam zanika (...). Myślę, że rozwiązań na jedzenie przyszłości będziemy mieć wiele i nie możemy się skupić tylko na jednym

Czyli rozwiązałyby problem brakującej przestrzeni?

Bardzo. Poza tym owady są dobrym źródłem białka – świetnie przyswajalnego przez człowieka, ale i przez zwierzęta. Mój pies ma na przykład owadzie przysmaki. Na pewno wciąż będzie wymagało to użycia wody i wszystkich innych zasobów, niemniej w porównaniu do klasycznych rozwiązań produkcji mięsa, jest to o niebo lepsze. Wiem, że bardzo ciężko się o tym słucha, ale prawda jest taka, że przemysłowy chów i ubój to jest trauma.

Trauma nie tylko dla zwierząt, ale i planety…

Myślę, że dużo rozmawiamy o mięsie w kontekście zdrowia i środowiska, a najmniej w kontekście etyki.

Dlaczego?

Bo my tego nie chcemy słuchać. Bo to jest horror. Nie chcemy podawać dziecku parówki i myśleć, a tym bardziej mówić, co za tym stoi – a stoi wyrywanie zębów, obcinanie ogonów. Nie mówimy głośno, że szynka z drobiu, tak polecana dla dzieci, nie jest pozbawiona takich słów jak maceracja. A maceracja to uśmiercanie, nazywane w branży „zabiegami pielęgnacyjnymi”, które polegają na przykład na obcinaniu dziobów. Brzmi szalenie? To wyobraźmy sobie stłoczonych ludzi. Gdybyśmy byli przetrzymywani w takich warunkach jak drób, to zaczęlibyśmy być agresywni względem siebie. I dlatego obcina się dzioby czy wyrywa zęby, żeby zwierzęta się nie zabijały.

Czytałam kiedyś o gęsiach, które popełniały samobójstwa, uderzając głową o ścianę.

Bardzo dużo mówimy o zdrowiu, o środowisku, bo tego jeszcze w miarę da się wysłuchać, ale kwestie etyczne i traumy, jakich doświadczają zwierzęta, są absolutnie odległe. Jak mówię o takich rzeczach, to wiele osób myśli, że jestem świruską. A ja nie jestem ani weganką, ani wegetarianką. Bywa, że jem mięso.

Wiesz to wszystko i jesz mięso? Skąd taka decyzja?

Czasami brakuje mi tego smaku, do którego jestem przyzwyczajona, którego nauczyłam się w dzieciństwie, ale wybieram je maksymalnie świadomie. Nie robię tego bezwiednie. Jem na przykład mięso, gdy jestem u mojej mamy, a jestem u niej dwa razy w roku i wiem dokładnie, skąd jest kiełbasa czy kotlet.

Bardzo zwracam uwagę na to, jakie mięso jem, ile go jest i skąd pochodzi. I chcę przepłacać, chcę płacić bardzo dużo za mięso – to jest kolejna rzecz, którą być może się narażę, ale za dużo widziałam i nie pozwolę sobie dalej popełniać błędów.

Byłam kiedyś na prezentacji firmy, która produkuje mięso. Pięknie opowiadano o tym, że zwierzęta nie są transportowane do uboju, tylko są hodowane tuż przy ubojni, więc nie mają strat na poziomie transportu. Pokazano również piękną fabrykę. Były to wielkie hale. Dlaczego zwierzę ma być cały czas zamknięte w hali? Nie rozumiem tego. Jestem z Rzeszowa, a moja mama ze wsi spod Rzeszowa i jej mama miała tam zwierzęta – miały swoją stodołę, ale zwykle krowy pasły się na polu. To jest naturalne, a nie jakieś hale.

Wydaje mi się, że nadal wiele osób myśli, że kupione w dyskoncie mięso pochodzi od tych ładnych krówek, które nieraz jadąc przez Polskę, widzi się na polach. Do hal raczej nikt nie zagląda, więc nie widzi dramatów, które się tam rozgrywają.

A dlaczego nie widzi? W tej prezentacji wspomniana firma chwaliła się, że mają swój cykl wody, że wykorzystują i czyszczą, to, co zużyli, że mają dużo pracowników, którzy zajmują się tymi zwierzętami, że nie mają transportu – bo faktycznie 20 proc. strat produktu, czyli zwierzęcia, jest na etapie transportu, głównie przez stłoczenie, a zwierzęta zabijają się nawzajem. Było tam takie zdjęcie: pani farmerka, która przytula prosiaczka. I jedno zdanie komentarza: dbamy o nasze zwierzęta. Ten przekaz trafia do ludzi, a nie krew i śmierć.

Brzmi abstrakcyjnie i absurdalnie.

To jest absolutnie alogiczne. To jest właśnie reklama. I my w to wierzymy. Miałam dyskusję z pewną mamą, która powiedziała mi, że widziała, jak są robione parówki i ona uważa, że parówki są dobre. To pokazuje moc tego wygładzonego komunikatu i różowych prosiaczków w reklamach.

Trochę zboczyłam z tematu, ale oprócz produkcji mięsa, uboju i etyki, są inne problemy – wylesianie, karczowanie terenów pod uprawy jedzenia dla tych zwierząt. I nawet nie mówię, żeby przestać jeść mięso, bo to nie jest moja retoryka, ale chyba coś nam się pomieszało i jemy za dużo.

Nasi dziadkowie zbudowali szacunek do jedzenia na zasadzie "szanuję, bo nie mam". A my mamy – jedzenie i chaos, dlatego ten fundament powinien być zbudowany na zupełnie innym podłożu. Mamy wiele, ale chyba jednak musimy się zatrzymać i zastanowić, czy na pewno aż tyle potrzebujemy

Czytałam w raporcie Greenpeace, że 71 proc. ziemi rolnej w Unii Europejskiej przeznaczane jest na produkcję paszy i wypasanie zwierząt, czyli w sumie „tuczymy problem”.

Oczywiście, że tak i tutaj nawet nie trzeba raportów – to wszystko widać, jaka jest konkurencja na rynku, ile jest tego mięsa, że nie mamy umiaru. Kiedyś tak nie było. Kiedyś mięso było niedostępne.

Teraz produktem luksusowym jest mięso z probówki. Chyba jedynym krajem, który sprzedaje takie mięso, jest Singapur. Pierwszy stek z probówki kosztował bodajże 350 tys. dolarów, teraz to jest około 50 dolarów.

Paul Shapiro, autor książki „Czyste mięso” przekonuje, że taka jest nasza przyszłość i dostrzega w tym plusy – będzie to produkt pozbawiony zanieczyszczeń.

Plusy mięsa z probówki są takie, że mamy wpływ na to, ile taki produkt ma białka, jakie ma składniki odżywcze. Będzie to produkt pozbawiony antybiotyków, konserwantów i innych skażeń. Tylko czy to jest rozwiązanie? Nie wiem, nie umiem jeszcze odpowiedzieć jednoznacznie. Druga rzecz to owady, które mogą być kontrowersyjne dla wegan i pewnie niektórych wegetarian, bo jednak jest to owad, istota, która żyje.

Podejrzewam, że to bardziej kwestia kultury czy mentalności, bo przecież na przykład w Azji owady to częsty element posiłku. W niektórych krajach nasze ogórki kiszone uważane są za szaleństwo.

Pod względem składników odżywczych i produkcji owady są bardzo dobrym produktem. Podstawowy błąd polega na tym, jak prezentuje się ich wizerunek. Owad na opakowaniu nie wygląda smacznie. Patrzysz na paczkę parówek, a tam uśmiechnięta świnka…

Kolejne narzędzia, które się pojawiają w kwestii jedzenia przyszłości to rolnictwo regeneratywne, w które bardzo wierzę.

Czym się różni rolnictwo regeneratywne od tradycyjnego?

W rolnictwie regeneratywnym zwraca się szczególną uwagę na glebę – żeby ją odradzać w sposób naturalny i nie myśleć tylko o intensywnej produkcji żywności, a przede wszystkim o zachowaniu naturalnego cyklu. Co ciekawe, w rolnictwie regeneratywnym w wielu przypadkach nie znajdziemy wegańskich odpowiedzi, ponieważ duża część przedstawicieli tej metody uznaje, że takie rolnictwo nie istnieje bez zwierząt – człowiek żywi glebę, gleba żywi zwierzę, zwierzę żywi człowieka. I to jest cykl, który cały czas musi się kręcić. Co jest ważne w tej metodzie, to przede wszystkim to, że cały czas odradzamy glebę, która jest wyeksploatowana, wyssana na maksa. Fajną rzeczą są też uprawy hydroponiczne – czyli produkcja roślin w zamkniętych pomieszczeniach przy użyciu światła i wody.

Widziałam to na zdjęciach. Rośliny zawieszone są na kilku poziomach od sufitu po podłogę w małych pojemnikach i nie potrzebują gleby.

Tak, i to jest naukowa metoda. Jest to bardzo bezpieczne rolnictwo, bo jak wiemy, ziemia ubożeje, produkty drożeją, zmiany klimatu postępują, trochę zacierają się nam sezony, mamy susze i mniejszy dostęp do wody. Mówiąc najkrócej: nie rośnie tak, jak rosło.

Yasuyuki Nambu to japoński biznesman, który ma misję żywieniową. Poza małym gospodarstwem prowadzi uprawy w swoim biurze w centrum Tokio. Budynek od góry do dołu, na zewnątrz i w środku pokryty jest roślinami, również jadalnymi. Chodzi o to, żeby pracownicy uświadamiali sobie, co jest na ich talerzach, żeby nie był to tylko „niezidentyfikowany obiekt jadalny”. Chodzi o więź z jedzeniem.

Genialny pomysł. Dowiadujemy się, jak nasze jedzenie jest uprawiane, bo nam naprawdę często wydaje się, że świnka to jest taki kawałek fasoli.

na zdjęciu: Mikołaj Golachowski /fot. Patty Wang, archiwum prywatne

Zaskoczyło mnie, gdy dowiedziałam się, że są dzieci, które nie wiedzą, że pomidor rośnie na krzaku, a mięso jest z krowy, że są tacy, którzy nigdy nie zrywali owoców z drzewa. Poznałam takich ludzi, inaczej bym uznała, że to jakieś durne anegdotki.

Też znam takie historie, ale pomyślałam o jeszcze jednym aspekcie. Przypomniał mi się dokument Ewy Ewart – w ciągu 30 lat same warzywa i owoce zubożały o składniki odżywcze o 50 procent, ponieważ są uprawiane w sposób przemysłowy, ale to też oczywiście nie jest czarno-biała historia. Mamy po prostu, ze względu na eksploatację, gorszej jakości produkty. Znowu pojawia się pytanie: czy my musimy eksploatować aż tak?

A jak to jest z modyfikowanymi roślinami? Mam wrażenie, że „kukurydza GMO” jest popularnym straszakiem.

Tak, ale jednocześnie mamy modyfikowane urocze pieski. Na pewno są jakieś dobre strony tego, że ktoś coś modyfikuje, bo na przykład dzięki temu uprawy nie są narażone na choroby, których jest coraz więcej. Jednak dla mnie ważne jest jedno zdanie: ojca oszukasz, matkę oszukasz, ale natury nie oszukasz i ona się kiedyś na nas zemści. Uważam, że każda ingerencja, która nie jest zgodna z naturą, ma w sobie coś negatywnego i nie ma dużo wspólnego z naturą sensu stricto…

I szukaniem równowagi.

Tak, dlatego chcę, żeby wybrzmiało tutaj jedno potężne słowo, z którym mamy ogromny problem – umiar. To jest absolutnie słowo mojego życia. Po prostu nie możemy tak eksploatować. Żadne rozwiązania z jedzenia przyszłości nie są właściwie rozwiązaniem. A my, zamiast szukać balansu, szukamy nowości.

Mięso z probówki, które zawsze pojawia się w tym kontekście, nie jest za bardzo związane z naturą.

W ogóle nie jest związane z naturą. Może jedynie na tym poziomie, że tkanki są pobierane od zwierząt. Jak mówiłam – jedynym plusem jest to, że w tak zabrudzonym świecie mięso z probówki gwarantuje nam, że nie będzie miało tych składników, których nie chcemy. Ale zaraz się dowiemy, że będzie pakowane w plastik. Przecież obecnie wszystkie wędliny są pakowane w plastik.

O tym właśnie pomyślałam. Jakoś by to „mięso z probówki” musiało być dystrybuowane.

To jest kolejna rzecz – o ile mogę powiedzieć, że naprawdę nauczyliśmy się mniej marnować, tak wciąż istnieje problem z plastikiem. Przecież zamienniki mięsnych produktów, których kiedyś nie było, więc też już są jedzeniem przyszłości, pakowane są najczęściej tak samo, jak wędliny. „Mama chemik”, która ma super profil na Instagramie, pokazała kiedyś w swoim filmiku, że wsadzamy sobie woreczek kaszy do wody i tak gotujemy. To wsadźmy sobie butelkę plastikową do wody i ugotujmy, dosypmy tylko kaszy. No bzdura.

Bisfenol A na obiad, ale mnie to bardzo nie dziwi. Przecież żyjemy w świecie paradoksów – z jednej strony mamy 811 mln ludzi, którzy każdego dnia kładą się spać głodni i tony wyrzucanego jedzenia w krajach zachodnich. Te alternatywne i hipotetyczne metody żywienia mogłyby jakoś pomóc w rozwiązaniu tego węzła?

Powinniśmy produkować więcej, żeby ludzie nie byli głodni? Nie, oczywiście, że tutaj chodzi o usprawnienie dostępu do wody, zadbanie o glebę, bo ten głód często jest związany z tym, gdzie mieszkamy. Dopóki nie zaczniemy inaczej funkcjonować i nie zmienimy naszych fundamentów konsumenckich, to nie ruszymy z miejsca.

Ludzie mówią, że trzeba wrócić do korzeni, powtarzają, że „tylko zero waste” i życie jak nasi dziadkowie – oni nie mieli, więc zbudowali szacunek do jedzenia. Szanuję, bo nie mam. A my mamy – jedzenie i chaos, dlatego ten fundament powinien być zbudowany na zupełnie innym podłożu. Mamy wiele, ale chyba jednak musimy się zatrzymać i zastanowić, czy na pewno aż tyle potrzebujemy.

Paul McCartney powiedział, że gdyby miejsca, w których produkuje się mięso, miały szklane ściany, to nikt by go nie jadł

Brakuje nam holistycznego spojrzenia na temat.

Często mam tak, że dzwonią do mnie dziennikarze po świętach i pytają, co można zrobić z nadwyżką jedzenia po świętach, a ja myślę: „Dobra, odpowiem, ale naprawdę nie można było zadzwonić miesiąc przed świętami i pogadać o prewencji?!”.

Można byłoby teraz ironizować, że w takim razie nie powinniśmy jeść i chodzić nago, bo to by było najbardziej ekologiczne. Zosia z „Ubrania do oddania” powiedziała mi: „Nie, jest już tyle wyprodukowanych ciuchów, więc chociaż je spożytkujmy”. Więc skoro już tyle produkujemy tej żywności, to przynajmniej to jedzmy. Kupujmy mądrze. Mówmy producentom, co nam się nie podoba.

Dlaczego mamy tyle wegańskich zamienników? Bo coraz więcej ludzi ogranicza jedzenie mięsa. Wielkie koncerny to zauważyły i odpowiadają na tę potrzebę i to jest super. Podobnie jest w restauracjach – mamy wybór. Nie boli mnie to, że ktoś je mięso, ale boli mnie, jak ktoś je mięso przemysłowe. A najbardziej boli mnie, jak dzieci na szkolnych stołówkach jedzą mięso. W szkołach jest około 4-8 zł na pełne wyżywienie dziecka, w prywatnych szkołach 22-23 zł za cały dzień. Dam ci teraz 23 zł i zrób sobie pięć posiłków dobrej jakości. Za 4 zł nie kupisz, za 8 zł, 12 czy 23 zł też nie. Niebywałe, że rodzice się na to decydują.

Może nie mają więcej pieniędzy.

Pewnie też, ale chodzi także o nasze przekonania. Mojej koleżanki córka je mięso w szkole, bo „musi być nasycona”. Nie jest nasycona, gdy je warzywa. W związku z tym nauczmy się gotować tak, żeby nasycić się warzywami – da się. 4 razy w tygodniu chodzę na tajski boks i jestem w stanie się bić „na warzywach”, bo mięso jem tak sporadycznie, że nawet nie pamiętam, kiedy to ostatnio było. I co ważne – badajmy się. Sprawdzajmy, jakich składników nam faktycznie brakuje w diecie.

Nasza szerokość geograficzna daje nam naprawdę wielość produktów do wyboru. Dwa – jeżeli matka mówi dziecku o nasyceniu się mięsem, to jakich argumentów używać? Paul McCartney powiedział, że gdyby miejsca, w których produkuje się mięso, miały szklane ściany, to nikt by go nie jadł.

W filmach futurystycznych często nie ma tego mięsa – nawet z probówki. Pojawia się bardziej szalona wizja – jedna tabletka lub koktajl, które dadzą nam energię na cały dzień. Głupi wymysł czy możliwy scenariusz?

[śmiech] Ja uważam, że my idziemy ku zagładzie. Jestem hedonistką, kocham życie i ludzi, ale uważam, że jeżeli nie zatrzymamy tej eksploatacji, to absolutnie wizja tabletek jest dla mnie możliwa.

Masz na myśli, że zabraknie zasobów i tabletka będzie jedynym możliwym wyborem?

Zabraknie nam zasobów lub będą one tak ubogie, że w pewnym momencie po prostu znikną. Nie tylko dlatego, że będzie powódź czy susza. Jeżeli pytasz, czy uważam, że to możliwe, że ludzkości będą podawane tabletki, żeby ją wykarmić, to tak – jeżeli dalej będziemy działać, tak jak działamy, to nie będziemy mieli wyboru.

Nie wiem, czy ludzie zdają sobie sprawę z tego, że mniej więcej co dziewiąty bochenek chleba w Polsce jest zrobiony ze zbóż pochodzących z Ukrainy. Mamy XXI wiek, a zaczyna brakować nam surowców

Mówisz, że jesteś hedonistką, że chcesz czerpać z życia, a jednocześnie masz świadomość i wiedzę, że planeta umiera. Jak znaleźć balans pomiędzy „chcę fajnie żyć” i „nie chcę dobijać Ziemi”?

Uważam, że można żyć przyjemnie i z umiarem. To się nie wyklucza. Jak idziesz na trzydniową imprezę, to nie jest umiar. Możesz iść na super imprezę raz na jakiś czas i bawić się świetnie. Każde przegięcie będzie przegięciem. Jak będziesz przez siedem dni non stop czytać książkę, to prawdopodobnie będą boleć cię oczy i coś zawalisz.

Nie latam co dwa miesiące na wakacje samolotem. Kocham podróże i są one częścią mojej pracy, ale sobie je dozuję. Jest wiele narzędzi, żeby być bardziej ekologicznym. Ja wybieram te, które są zgodne z tym, jak żyję. Nie zmienia to faktu, że popełniam bardzo dużo błędów – jeżdżę za dużo samochodem, kiedy tak naprawdę nie muszę. I chodzi o to, żeby każdy się zastanowił, czy na pewno potrzebuje tego ciucha, czy dobrym pomysłem jest zakup tej szynki z drobiu itd.

Trzeba się zastanowić, a jednocześnie cieszyć się życiem. To naprawdę da się zrobić. Ekologia to nie są tylko skrajności i aktywiści z transparentami.

Gdy szukałam informacji o jedzeniu przyszłości, to natrafiłam na tonę skrajności i abstrakcyjnych pomysłów – tak dziwnych, że mój mózg od razu uznał, że mnie to nie dotyczy. A chodzi o to, żeby nie mówić o tym temacie w kategorii „ciekawostek science fiction”, a krzyczeć: hej, to dotyczy mnie, ciebie i twoich dzieci. No ale właśnie – w co drugim artykule trafiłam na ogólną informację „będziemy jeść algi”. Skąd algi w Polsce?!

Algi są kolejnym interesującym trendem, ale znowu – zdominowanie diety przez jeden produkt, zwłaszcza że jest importowany, nie jest lekiem na całe zło. Fajniejszym niż algi, choć dopiero raczkującym, rozwiązaniem są grzyby. Shiitake, boczniaki, soplówka jeżowata – to są grzyby, które rosną w Polsce i nie wymagają nie wiadomo jakich przestrzeni, szybko rosną, niektóre z nich pochłaniają zanieczyszczenia z powietrza. Więc to też może być ciekawe rozwiązanie na jedzenie przyszłości.

Mamy hydroponikę, rolnictwo regeneratywne i wegańskie zamienniki, ale proszę też, żeby nie bazować tylko na tych ostatnich – one są fajne, jak naprawdę nie wiemy, po co sięgać, ale z drugiej strony pamiętajmy, że to wciąż jest przetworzona żywność. Wegańskie sery często bazują na oleju kokosowym lub samych orzechach – to jest jednak ciężki produkt.

Olej kokosowy jest moim zdaniem tak samo słaby jak palmowy – ma więcej tłuszczów trans niż smalec. Tak sobie myślę, że wystarczy bazować na sezonowości i lokalności. To oczywiście nie znaczy, że mamy w ogóle nie używać cytryny, ale żeby mieć umiar.

Od razu przypomina mi się moda na awokado, którego produkcja degraduje środowisko i sporo namieszała w krajach, w których rośnie…

W moim domu znajdziesz awokado raz na jakiś czas. Nie jest to oczywiście produkt dobry dla środowiska, ale nie spożywam go w dużych ilościach. Teraz zaczyna się sezon i będę korzystać z tego, co daje mi ziemia. Nie muszę wciąż chodzić „napchana”.

Jeżeli ludzkość nie przeprowadzi rewolucji i nie dołączy do kultu umiaru, to jak będzie wyglądał klasyczny obiad w 2050 roku?

2050? Nie mamy już czasu. W 2050 będą już kataklizmy. Nie stawiajmy pytania, jak uratować świat. Świat sobie świetnie bez nas poradzi. To jest pytanie, jak my się utrzymamy na tym świecie, na tej planecie. Do 2050 roku musimy przygotować się do tego, że będzie redukcja ludności, degradacja gleby, będą wojny, migracje z powodu głodu. I to się już dzieje, ale dopiero teraz, mając wojnę po sąsiedzku, coś zauważamy.

W dalekiej przyszłości, jeżeli niczego nie zrobimy, to myślę, że czeka nas życie w maskach i na tabletkach. Mówię serio, a jestem optymistką.

Miałyśmy rozmawiać o jedzeniu przyszłości, a ty mi mówisz, że przyszłości może nie być…

Bo jedzenie przyszłości jest odpowiedzią na to, że eksploatujemy Ziemię. Jakby było tak, że zmniejszamy intensywność, zwiększamy rolnictwo regeneratywne, wprowadzamy odpowiedzi w formie wegańskich zamienników i działamy właściwie od początku, na nowych fundamentach, to nic by się złego nie stało i na wszystko byłoby miejsce. Nawet na mięso. Potrzebna nam rewolucja mentalna i kulturowa, a nie technologiczna. Teraz jest tak, jakbyśmy mieli brudne skarpety i na nie wkładali buty, bo nie będzie widać, a chodzi o to, żeby jednak wyprać te skarpety i dopiero wtedy pomyśleć o butach.

 

Jagna Niedzielska – kucharka, doradczyni kulinarna, propagatorka nurtu zero waste. Autorka książki – poradnika „Bez resztek”. Prowadząca program „Jagny Niedzielskiej kuchni bez resztek” oraz współprowadząca „Widelcem po mapie” na kanale Kuchnia +. Miejsce w sieci: jagnaniedzielska.pl

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?