Przejdź do treści

„Codzienne spotkanie w domu, w bezpiecznej przestrzeni może być o wiele cenniejsze niż randka raz na pół roku” – o sztuce spędzania czasu razem mówi Marita Woźny

Marita Woźny / archiwum prywatne
Marita Woźny / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Jesteście razem, ale jakby osobno. Codziennie się widujecie, ale czujecie, że jest to raczej oddalanie się od siebie niż budowanie bliskości. Trudno wam zdiagnozować, gdzie leży problem, ale jednocześnie potraficie ocenić, że „czasu wspólnego” jest w waszej relacji stanowczo za mało. O to, co właściwie oznacza „czas razem” w relacji romantycznej, czy zalicza się do niego wspólne oglądanie filmu, pokazywanie memów i rozmowy o pracy, pytam Maritę Woźny, psycholożkę, psychoterapeutkę, autorkę, prelegentkę i twórczynię marki Między Parami, której misją jest poprawa jakości życia par w Polsce.

 

Alicja Cembrowska: Jakiś czas temu trafiłam na artykuł w serwisie Psychology Today, w którym przeczytałam: „Małżonkowie zwykle spędzają razem 3,3 godziny dziennie, ale tylko godzinę, jeśli są rodzicami”. Rozumiem, że to jakaś statystyka i niekoniecznie musi być o nas, wydaje mi się jednak bardzo prawdopodobna w czasach, gdy priorytetem wielu osób staje się praca, do tego dochodzą obowiązki, opieka nad dzieckiem i tysiąc innych spraw. Uważa pani, że te dane mogą dotyczyć wielu par?

Marita Woźny: Myślę, że trudno nam to policzyć, jak jesteśmy w trybie działania, w codzienności. Czasami w gabinecie pytam pary, jak wygląda ich czas wspólny. Kiedy zaczynają wymieniać, co po kolei się dzieje, to rzeczywiście okazuje się, że tego czasu tak stricte „dla nich” jest bardzo, bardzo mało. I czasami trudno nawet wskazać konkretny moment w ciągu dnia, kiedy byliby razem bez czynności logistycznych, bez dzieci, bez zajmowania się pracą i domem, więc przypuszczam, że przywołana statystyka jest całkiem realna. Z drugiej strony mój obraz też może być zakrzywiony, bo moja praca polega na spotykaniu się z parami, które mają problemy. I to jest też moment, że tego czasu jest mało, ponieważ para jest w kryzysie.

„Spędzamy ze sobą za mało czasu” to zarzut, na który często trafiam. Czy to w rozmowach ze znajomymi, czy w internetowych wpisach. Co to znaczy, że tego czasu jest mało? Kiedy właściwie pojawia się w nas to poczucie?

Odniosę się do tego, co słyszę w gabinecie. Zacznę od tego, że gdy pytam pary o ich wspólny czas, to oni często nie potrafią powiedzieć, jak on wygląda. My na ogół się nad tym nie pochylamy. Większość par planuje wydatki i logistykę, która pomaga im funkcjonować, rozdziela obowiązki, odbywa rozmowy o pracy, szkole, zakupach, wizytach u lekarza. Relacjonują sobie, jak minął im dzień albo przekazują sobie, co jeszcze trzeba zrobić w domu. Często przyjmuje to formę listy spraw do załatwienia. I my to załatwiamy. Zauważamy, że nawet jeżeli na takiej liście znajdzie się czas dla dziecka, rozpisane aktywności, zajęcia dodatkowe, to na ogół brakuje tam rubryki „my – jako para”.

Gdyby się jednak zatrzymać i dopisać taką rubrykę, co by się w niej znalazło? Czy my zastanawiamy się i planujemy, co konkretnie chcemy zrobić dla swojej relacji? Traktujemy związek jako coś, czym się zajmujemy „przy okazji” albo „jak wystarczy czasu”? Bardzo mało takiego świadomego czasu poświęcamy na nasz związek i ocenę tego, czy na pewno mamy wystarczająco przestrzeni dla siebie, by móc być blisko.

Dlaczego tak się dzieje?

Możemy mieć poczucie, że jesteśmy razem, bo przecież wracamy do domu z pracy, przygotowujemy obiad lub kolację, sprzątamy, zajmujemy się formalnościami, dziećmi, odpoczywamy, więc to już jest wspólny czas. Przecież rozmawiamy, co się wydarzyło w pracy i że dziecko trzeba zawieźć do dentysty. Wszystko się jakoś kręci – często jednak wokół innych ludzi i aspektów rodzinnych. Jeżeli powiemy sobie „stop”, możemy zauważyć, że oczywiście, wszystko działa, ale nie mamy czasu, żeby we dwójkę usiąść przy kawie, zapytać o samopoczucie, o to, co cię dzisiaj zaskoczyło, co uszczęśliwiło, co zasmuciło, co było dla ciebie ważne, a co trudne, czego ci zabrakło. To wszystko dotyczy uważności na nas – jako na parę. Bez zajmowania się dziećmi, pracą, życiem rodzinnym, domem, telefonami, komputerami, znajomymi.

Jak łatwo zauważyć, ten wspólny czas jest często bardzo niesprecyzowany. Dlatego się od siebie oddalamy, pomimo teoretycznej bliskości, czegoś zaczyna nam brakować, dochodzi do kłótni i para na tym etapie bardzo często nie potrafi nawet określić, co się dzieje. Dlaczego dochodzi do napięć? Przecież jesteśmy razem, siedzieliśmy wspólnie cały wieczór, obejrzeliśmy film, wieczorem leżymy obok siebie… To jest bycie obok siebie, ale to nie jest bliskość.

W czym jest zatem problem?

Na przykład w telefonie. W restauracjach widać to doskonale. Siedzi para przy stoliku, telefony przy talerzach. Brak rozmowy, zerkanie na ekran, odczytywanie powiadomień. Czasami robię sobie taki eksperyment i obserwuję ludzi w miejscach, które służą spotkaniom. Większość osób ma telefon na stoliku. A wiele osób nawet jak go nie ma, to ze sobą nie rozmawiają. Po prostu milczą. Jakby przyszli tylko zjeść. I potem oczywiście pojawia się w nich dysonans, bo przecież wychodzimy razem, spędzamy wspólnie czas, a pojawiają się trudności. Dochodzimy więc do tego, że chodzi o jakość tego wspólnego czasu.

I tutaj zaczynają się schody. Co możemy uznać za jakościowy czas wspólny? Czy na przykład oglądanie razem filmu się liczy? Czy to muszą być spektakularne wydarzenia? SPA i wyjazdy weekendowe?

Myślę, że wszystkie rzeczy, które pani wymieniła, są potrzebne. Może być tak, że siedzimy razem na tej kanapie – oglądamy film lub jedna osoba czyta książkę, a druga przewija media społecznościowe – i nie wymieniamy się żadnymi informacjami. To też nie jest nic złego czy tragicznego, jeżeli nie staje się naszą rutyną. Ważne jest, żeby umieć przy sobie odpocząć i nie robić nic. Obok tego wcale nie muszą pojawiać się spektakularne atrakcje i wyjazdy, ale fajnie, jeżeli będą istnieć rzeczy bardzo proste. Na przykład dotyk, przytulenie, muśnięcie w policzek, pocałunek, „dzień dobry”. Miłym rytuałem jest witanie się i żegnanie, gdy wracamy z pracy lub do niej wychodzimy. To są subtelne gesty, na które często nie zwracamy uwagi, a one są cenną częścią codziennej komunikacji.

Nie trzeba robić wielkich rzeczy, jeżeli uważnie się słuchamy, mamy empatię, potrafimy zarządzać swoim gniewem, dotykamy się, chodzimy za rękę, doceniamy drugą osobę, jesteśmy życzliwi, mówimy, chociażby podczas oglądania tego filmu: „doceniam naszą bliskość, cieszę się, że siedzimy razem, bardzo tego potrzebuję”. Ważne jest, aby było miejsca zarówno na codzienność, jak i na nowe rzeczy, które robimy razem. Nie muszą być to spektakularne wydarzenia, ale ważne, abyśmy doświadczali czegoś wspólnie, z uważnością i byciem dla siebie.

Użyła pani słowa rytuał. Myślę, że to coś, co pomaga budować bliskość, gdy jesteśmy zapracowani i mamy poczucie, że na wszystko brakuje nam czasu i siły.

Rytuały to często drobne zachowania, ale niezwykle istotne i budujące, sprawiające, że możemy poczuć się ważni i kochani. Problem zaczyna się wtedy, kiedy uznajemy pewne zachowania za normę, która nam się należy. Problem jest wtedy, gdy przestajemy widzieć, że te drobne rzeczy są bardzo potrzebne, bo one budują bliskość i więź. Jeżeli zaczynamy doświadczać takich momentów, to trzeba się zastanowić, czego nam jeszcze brakuje, gdzie są nasze niezaspokojone potrzeby? Jak możemy ożywić relację? Co się stało, że wdziera się nuda i monotonia? Czego jest w naszym życiu za dużo, a o co dbamy za mało?

Rytuały są ważne, ale mam takie doświadczenie, słuchając par, że ludzie trochę reagują na to alergicznie, ponieważ wydaje im się, że to oznacza, że znowu trzeba coś organizować, o czymś pomyśleć.

Praca nad związkiem kojarzy nam się z jakimś wysiłkiem?

Właśnie bardzo często tak. Wielu ludzi uznaje, że „kryzys” oznacza, że nadszedł moment na „spektakularne rzeczy”, bo najpewniej tego brakuje naszej partnerce czy partnerowi. To generuje kolejne problemy: nie mam czasu, pieniędzy, energii, pomysłu. A to nie o to chodzi. Kluczem są właśnie te drobne gesty, małe rzeczy.

Czyli lepsze uważne 15 minut dziennie niż nieuważny weekend w drogim hotelu?

Chociażby. Zakomunikujmy innym, dzieciom, rodzinie, że teraz mamy swoje 15 minut. Porozmawiajmy, przytulmy się, tylko ja i ty. Później będziemy spędzać czas jako rodzina. To też ważne, żeby pokazywać dzieciom, że rodzice mają wspólny czas. Uczymy dzieci, że można odmawiać z czułością, można opiekować różne potrzeby. Jednocześnie będzie to komunikat do partnera: „Jesteś dla mnie ważny. Chcę zadbać o ten czas dla nas”.

Myślę, że to problem wielu par, które mają malutkie dziecko. To trudne pogodzić te role społeczne.

To prawda. Gdy dzieci są małe, mamy dużo mniej czasu na siebie i na partnera czy partnerkę. Warto jednak się nad tym pochylić i nie zapominać całkowicie o relacji. Może jest szansa, żebyśmy wieczorem, gdy dziecko zaśnie, pobyli razem – bez telefonów, telewizora. W pędzie życia wydaje się nam, że my już nie mamy na nic czasu, że każdy robi spektakularne rzeczy, a my nie umiemy nic zorganizować, nie mamy nawet na to siły i przestrzeni, nie mamy opiekunki i pieniędzy. A budowanie dobrego związku zaczyna się od tego, co jest wewnątrz relacji, a nie od tych fizycznych czy materialnych rzeczy. Nie potrzebujemy do tego ekskluzywnego hotelu, lotu balonem i wielkich bukietów co dwa dni.

Czułych i intymnych rozmów trzeba się nauczyć. I warto podjąć to wyzwanie, bo w ten sposób nie tylko pogłębiamy relację, ale też pokazujemy bliskiej osobie, że to, co robi, jest istotne dla nas. To trochę jakbyśmy dawali podprogową instrukcję na przyszłość

Przypomniał mi się artykuł, który czytałam już kilka lat temu – odnosił się do dzieci i sugerował, że elementem budowania dobrej relacji jest poświęcenie dziecku 10 minut na całkowicie szczerą rozmowę o uczuciach.

Codzienna szczera rozmowa jest bardzo ważna. Tak jak ważne są regularne spotkania z drugą osobą, w których będzie przestrzeń tylko na związek. Warto zadbać o takie spotkanie raz w tygodniu. Albo nawet raz na 2 tygodnie. Takie właśnie bliskie, autentyczne spotkanie bez omawiania życia rodzinnego, tylko tego, co dotyczy nas. Natomiast jeżeli mamy kryzys, to takiego spotkania potrzebujemy codziennie, a nawet kilka razy dziennie, żeby doprecyzować czy wyjaśnić sobie różne tematy. Wtedy jednak ich unikamy, bo są trudne, mało wygodne, nie umiemy rozmawiać, a to pogłębia kryzys. Warto wtedy skorzystać ze wsparcia specjalisty.

Jak mogłoby wyglądać takie spotkanie?

Pierwszym krokiem może być „sprawozdanie” – co dziś robiłam, co dziś robiłeś, co się wydarzyło w pracy. Potem dopytywanie: jaki to był dla ciebie dzień, z czym ci było dobrze, co było dla ciebie dzisiaj ważne, co było ci potrzebne, czego ci zabrakło z mojej strony?

Jeżeli partner czy partnerka przeżywa takie pytania niekoniecznie dobrze, czuje się nieswojo, bo to jest jednak zupełnie inny język rozmów, którego najczęściej nie doświadczyliśmy wcześniej, możemy zacząć mówić i nadawać taką narrację: „Czułam się dziś zaopiekowana, gdy wziąłeś dzieci na plac zabaw, a ja mogłam się zdrzemnąć, bardzo tego potrzebowałam. Poczułam się kochana, gdy zapytałeś, co dziś jadłam na obiad”.

Takich czułych i intymnych rozmów trzeba się nauczyć. I warto podjąć to wyzwanie, bo w ten sposób nie tylko pogłębiamy relację, ale też pokazujemy bliskiej osobie, że to, co robi, jest istotne dla nas. To trochę jakbyśmy dawali podprogową instrukcję na przyszłość. Nadawanie takiego tonu rozmowom powoduje, że my nie musimy mówić wprost za każdym razem, jakie mamy oczekiwania, bo zauważanie cennych gestów, gdy one się zdarzają, sprawia, że druga osoba je wychwytuje, łączy je z danym zachowaniem.

Czy to użyte przez panią słowo „spotkanie” jest tożsame z „randką”? Mam wrażenie, że „randki” zdarzają się przed związkiem. Potem często znikają z repertuaru par. To dobrze?

Celowo nie używam słowa randka, chociaż jest ono bardzo bliskie temu, o czym rozmawiamy. Randka jednak kojarzy się znowu z jakąś wielką organizacją. Muszę się jakoś ubrać, wyjść, znaleźć opiekę dla dzieci, zorganizować czas. Jednocześnie fajnie, jeśli takie randki pojawiają się w długich związkach, to tylko będzie korzyścią dla pary. Wiem, że dla pary, która ma małe dzieci, to może być wyczyn, więc nie chodzi nawet o odliczanie dni, czy nam się udało pójść na randkę, czy nie, ale bardziej o zrobienie w głowie przestrzeni, że to ważne, żeby raz na jakiś czas udało nam się gdzieś wyskoczyć tylko we dwoje. Starajmy się robić to jak najczęściej, nie traktujmy tej potrzeby jako mniej priorytetowej. Jeżeli coś pokrzyżuje nam plany, nie odkładajmy ich „na kiedyś”, nie zapominajmy o tym. Poszukajmy innego terminu.

Z tego powodu używam również słowa „spotkanie”, a nie „randka” – żeby ten czas kojarzył nam się z czymś, co może odbyć się w domu, w codzienności, w bezpiecznej przestrzeni. Takie codzienne spotkanie może być o wiele cenniejsze niż randka raz na pół roku.

Nieraz jednak nie widzimy partnera codziennie – tworzymy związek na odległość lub jedna osoba ma pracę wyjazdową. Co wtedy?

Trudniej budować związek, kiedy nie jesteśmy obok siebie. Bywa, że z powodów finansowych czy zdrowotnych para podejmuje decyzję, że będzie żyć w różnych krajach. Ale nieraz nawet żyjąc w jednym mieszkaniu, z powodu grafików i różnych trybów pracy, się zwyczajnie mijamy. Ważne jest, żeby monitorować sytuację. Myślę, że warto uzgodnić, jak będziemy dbać o relację, jak często będziemy do siebie dzwonić i się odwiedzać, jak znajdziemy ten czas dla nas. Przede wszystkim fizycznie. To na pewno wymaga jeszcze większego skoncentrowania się na relacji i logistyce. Warto też rozmawiać o tym, z jakiego punktu wystartowaliśmy, gdzie jesteśmy, jak jest teraz, gdzie chcemy być za kilka lat.

Rytuały to często drobne zachowania, ale niezwykle istotne i budujące, sprawiające, że możemy poczuć się ważni i kochani. Problem zaczyna się wtedy, kiedy uznajemy pewne zachowania za normę, która nam się należy

Ma znaczenie, czy tworzymy związek na odległość, bo sytuacja nas do tego zmusiła, czy jest to z wyboru. W związkach na odległość szczególnie ważne jest, aby sprawdzać, czy ten sposób bycia razem nam odpowiada, służy, czy potrzebujemy zmiany i jeśli tak, to jakiej. Potrzebny jest taki „przegląd związku”. Niezależnie od tego, czy jest to związek na odległość, czy „stacjonarny”. My tego bardzo często nie robimy. A to powoduje, że przegapiamy moment, w którym wpadamy w kryzys. Moglibyśmy zareagować dużo, dużo szybciej, a nie wtedy, gdy jest już bardzo źle.

W filmach często pokazane jest to tak: związek przeżywa kryzys, para decyduje się na wspólny wyjazd za miasto, kłóci się, godzi i wszystko jest super.

Wyjazdy są istotne, ponieważ pozwalają nam zwolnić. To jest moment, kiedy opadają napięcia i stres, możemy wyregulować emocje. Robi się wtedy przestrzeń i miejsce na rozmowę, bycie z drugim człowiekiem, pojawia się ochota na seks. Kiedy jesteśmy w pędzie, wiele potrzeb mamy zablokowanych, czujemy, że to nie jest dla nas dobry moment. Zmęczenie wygrywa. Kiedy wyjeżdżamy, łatwiej nam odłączyć się od tego, co nas obciąża.

Pytanie tylko, czy jeśli na co dzień nie dbamy o siebie i swoją relację, to czy na urlopie będziemy w stanie się odnaleźć. Urlop to z drugiej strony często moment, gdy wypływa to, co trudne, to, co w związku przegapiane. Bycie ze sobą, wspólne doświadczanie, robienie razem rzeczy, współpracowanie ze sobą, oczywiście zbliża i pomaga budować więź. Jednak zaryzykuję stwierdzenie, że jeżeli nie dbamy o „nas” na co dzień, to wyjazd niekoniecznie będzie udany, bo wtedy całe bagienko, które sobie tworzyliśmy i się nim nie zajmowaliśmy, po prostu wybije. I dodam, że dla par, które ze sobą żyją i pracują (ale nie tylko), czyli na przykład prowadzą wspólnie firmę, wskazany jest wręcz wyjazd samodzielny. Nieraz warto za sobą zatęsknić.

Trafiłam kiedyś na zdanie, że w naszym życiu powinno być miejsce na: ja, ty i my. Chodzi o to, żeby te sfery rozdzielać.

Kiedy jesteśmy razem calutki czas, to pojawia się rutyna, monotonia, nuda, codzienność. Nieraz towarzyszy temu poczucie, że już nie mamy czym siebie zaciekawić. Chcemy być blisko i bliżej, a wpadamy w pułapkę.

I wtedy nam się wydaje, że potrzebne są te spektakularne pomysły.

Na przykład. A wystarczyłoby zastanawiać się, jak to się stało, że jesteśmy w takiej symbiozie i co byśmy chcieli zrobić oddzielnie. Takie pary też przychodzą do gabinetu i one naprawdę mają duży problem z odbudowaniem relacji. Bo są sobą zmęczone.

I co wtedy?

Receptą zawsze jest spotkanie. To ważne spotkanie, o którym powiedziałyśmy wcześniej. W tym przypadku potrzebne jest też powietrze, żeby wzniecić ten ogień na nowo. Jeśli samodzielnie trudno jest nam to zrobić, pamiętajmy, że do gabinetu psychoterapeuty warto iść nie tylko wtedy, gdy jest już duży kryzys. Marzy mi się, aby pary przychodziły po wsparcie szybciej, bo często przychodzą zbyt późno.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: