„Niektórym słowo 'medyczka’ wydaje się niepoważne, bo kojarzy się ze zdrobnieniem”. O feminatywach w medycynie mówi językoznawczyni dr Agata Hącia
Słowo „lekarka” jest dla nas naturalne, ale już z „chirurżką” czy „pediatrką” część Polaków ma problem. – Jeśli chodzi o feminatywy medyczne, jest to kwestia osłuchania się z nimi – twierdzi dr Agata Hącia, językoznawczyni, adiunktka w Instytucie Języka Polskiego Wydziału Polonistyki UW. – Czasem kobiety boją się, że formy żeńskie mogą działać na ich szkodę, zwłaszcza w środowisku mocno zmaskulinizowanym – dodaje ekspertka.
Ewa Podsiadły-Natorska: Czy żeńskie formy zawodów medycznych, takie jak lekarka, ratowniczka, doktorka, używane są powszechnie?
Dr Agata Hącia: Niektóre tak, np. właśnie „lekarka”, „pielęgniarka” czy „ratowniczka”. „Doktorka” była używana już 100 lat temu, jednak obecnie z tą formą stykamy się już rzadko. Natomiast wszystkie formy żeńskich zawodów medycznych, które pani wymieniła, są poprawne i zgodne z gramatyką języka polskiego. Co więcej, czasami mamy pary, np. „ratowniczka” i „ratownica”.
Naprawdę?
Tak. „Ratownica” jest co prawda rzadsza niż „ratowniczka”, ale całkowicie poprawna: została utworzona podobnie jak na przykład „pracownica”. Nie wszystkim „ratownica” się podoba – bywa, że kojarzy się gramatycznie z „zakonnicą” czy „czarownicą”: takie skojarzenia przywołują np. korespondenci Poradni Językowej UW, którzy proszą o rozstrzygnięcie i wybór jednej tylko formy. Niestety, nie jest to możliwe: obie formy są zbudowane dobrze, obie spotykają się z aprobatą lub sprzeciwem użytkowników języka. A to, że jedna jest rzadziej używana, nie przesądza na jej niekorzyść: mamy wiele słów rzadkich, a całkowicie poprawnych.
Nie ma pani jednak wrażenia, że niektóre kobiety niejako boją się feminatywów, jakby uważały, że odbierają im one powagę? Nie spotkałam się z sytuacją, żeby na wizytówce widniało słowo „lekarka”. Raczej stykamy się z formą męską – „lekarz”.
To prawda. Chodzi o to, że w przypadku słowa pisanego – co dotyczy również wizytówek – mamy do czynienia z sytuacją oficjalną, w której bardziej naturalne wydaje się używanie form męskich: „lekarz”, „doktor”, „ratownik”. Jest to także powszechne m.in. z powodu przywiązania do tradycji językowej, przy czym zwróćmy uwagę, że zwykle, gdy o niej mówimy, mamy na myśli to, co pamiętamy sami lub co pamiętają nasi rodzice i być może dziadkowie. Gdybyśmy jednak sięgnęli w głąb historii języka, znaleźlibyśmy formy, które łatwo zburzyłyby to nasze wyobrażenie tradycji.
Trzeba tu także koniecznie zwrócić uwagę na kwestie światopoglądowe: z całą pewnością nie jest tak, że wszystkie kobiety zapisują na wizytówkach „lekarz”, „ratownik” z tego samego powodu. Niektóre chciałyby pisać „lekarka”, „ratowniczka”, „dermatolożka”, „chirurżka” (żeby podkreślić, że także kobiety wykonują zawody medyczne), ale się powstrzymują; inne uważają, że właśnie te formy męskie są najodpowiedniejsze.
A dlaczego uważają, że formy męskie są najodpowiedniejsze?
Tu mogą wchodzić w grę rozmaite skojarzenia. Spotkałam się z opiniami, że wysyp żeńskich form kojarzy się z rewolucją językową, a rewolucja przynosi chaos, który w świecie medycznym jest niepożądany. Dlatego lepiej być zachowawczym i używać form męskich. Czy to pogląd uzasadniony – nie jestem pewna, w każdym razie ten przykład ładnie pokazuje, jak to, co myślimy o świecie, odbija się w języku, którego używamy. Bo nie jest tak, jak się czasami uważa, że jest to wyłącznie sprawa języka. Nie. Język jest papierkiem lakmusowym, lusterkiem, zwierciadłem, w którym się coś odbija.
A co się tutaj odbija?
Po pierwsze, przekonania ludzi. Po drugie, osobiste upodobania, bo np. komuś jedna forma się podoba, inna forma nie – a komuś innemu odwrotnie. Po trzecie, w języku odbija się coś, co nazywam walką społeczną, walką na wartości: „Moja racja jest najmojsza”. A materia językowa jest bardzo wdzięcznym polem do tego, żeby odzwierciedlać to, co nami targa i jak walczymy na słowa czy słowami. Gdyby chodziło tylko o nazwy zawodów, to w ogóle nie byłoby problemu społecznego – ale chodzi o emancypację kobiet, o ich rolę w społeczeństwie. O to, jak chcą być postrzegane, jak chcą same siebie pokazywać.
A jak się do tego ma oficjalna klasyfikacja zawodów?
Dobrze, że pani o tym wspomina, bo to oficjalny rejestr nazw, które trzeba odróżnić od nazw osób wykonujących dany zawód.
Wyjaśnijmy to.
Ktoś wykonuje zawód lekarza, nauczyciela, trenera, ratownika. To jest formułka urzędowa – bo urzędowa nazwa zawodu to właśnie lekarz, nauczyciel, trener itd. Niezależnie od płci osoby, która go wykonuje. I ta formułka według niektórych pasuje na wizytówkę. Czym innym natomiast jest określenie osoby, która dany zawód wykonuje. Przykładowo: zawód lekarza wykonują i lekarka, i lekarz. Zawód nauczyciela – nauczycielka i nauczyciel. I tak dalej.
Nie ma pani wrażenia, że kobiety odczuwają blokadę przed używaniem feminatywów? Być może myślą, że nazwanie siebie pediatrką bądź chirurżką odbiera im nieco powagi, bo nie brzmi tak dobrze jak forma męska.
Często tak jest. Zresztą to jest wrażenie nie tylko kobiet, ale w ogóle ludzi, którzy mają pewne skojarzenia z formami żeńskimi. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że cząstka „-ka”, która współcześnie jest najczęściej stosowana do tworzenia żeńskich nazw zawodów – jak niemal każda inna cząstka słowotwórcza w polszczyźnie – jest wieloznaczna, wielofunkcyjna. Oprócz tego, że służy do tworzenia kobiecych zawodów i stanowisk, tworzy również zdrobnienia: lampa > lampka, szyja > szyjka, ryba > rybka. To może wywoływać skojarzenia, które ludzie czasami przenoszą na nazwy żeńskie. Stąd wrażenie „niepowagi” w przypadku feminatywów, odczuwane także przez niektóre kobiety. Dodajmy, że dla równowagi inne kobiety używają feminatywów zawsze i żadnej „niepowagi” w nich nie widzą.
Kto ma rację?
Wszyscy. Bo właściwie wcale nie chodzi o rację, tylko o przekonania. Przypomnijmy – i dobrze, żeby to wybrzmiało – że niemal każda forma feminatywna jest poprawna gramatycznie. Nie ma jednak ani obowiązku, ani zakazu używania żeńskich nazw zawodów, funkcji itd. Mamy tu dowolność, a wręcz wolność: to jest kwestia wyboru. Przytoczę głosy słuchaczek radiowych czy korespondentek naszej poradni językowej. Kiedyś jedna z pań napisała: „Proszę mnie nie nazywać psychologiem, ja jestem psycholożką”. Inna natomiast podkreślała: „Ja nie jestem psycholożką, tylko psychologiem”. To znaczy, że kobiety po prostu mają różne odczucia i dokonują różnych językowych wyborów. I mają do tego prawo.
”Niemal każda forma feminatywna jest poprawna gramatycznie. Nie ma jednak ani obowiązku, ani zakazu używania żeńskich nazw zawodów, funkcji itd. Mamy tu dowolność, a wręcz wolność: to jest kwestia wyboru”
Może „pediatrka”, „chirurżka” są zbyt trudne, żeby na stałe weszły do użycia?
Rzeczywiście argument trudności fonetycznej przywoływany jest często. Kiedyś było to uważane za przeszkodę nie do pokonania. Rzeczywiście w słowach „chirurżka”, „pediatrka”, tak samo jak „adiunktka”, są bardzo trudne zbitki spółgłoskowe. Ale przecież w języku polskim mamy równie trudne słowa, np. „przeciwwstrząsowy”. Tutaj też są niełatwe zbitki spółgłoskowe, język nam się plącze, kiedy to słowo wymawiamy – ale je wymawiamy. Jeśli chodzi o feminatywy, to – jestem o tym przekonana – często budzą sprzeciw („są takie trudne w wymowie”, „źle brzmią”) tylko dlatego, że nie jesteśmy z nimi osłuchani. W latach 70. mówiono, że takie formy jak „psycholożka”, „dermatolożka” czy „socjolożka” są dla kobiet obraźliwe, bo kryje się w nich „lożka” i że brzydko to brzmi, bo „loszka” pisana przez „sz” to… mała locha. Oczywiście tak mówili mężczyźni i uważali, że to wspaniały żart. Nawet niedawno usłyszałam właśnie ten argument – z ust i mężczyzny, i kobiety. I znowu dotykamy kwestii osobistych przekonań estetycznych i osobistych skojarzeń. Niedawno ktoś ze słuchaczy radiowych przysłał nam SMS: „Chirurżka brzmi okropnie. Kojarzy mi się z wróżką”. Ja tutaj widzę sprzeczność, bo „wróżka” to przecież miłe słowo, nazywa miłą chyba postać – więc jak to jest? Jak na dłoni widać, że stosunek do feminatywów odbija indywidualne gusta.
A pani jakie ma upodobania? Chętnie używa pani żeńskich form?
Różnie. Nie wszystkie formy żeńskie lubię, choć zdaję sobie sprawę z tego, że (prawie) wszystkie są gramatycznie poprawne. Czasami przesycenie tekstu formami żeńskimi temu tekstowi nie służy. Co innego, jeżeli tekst jest o kwestii kobiecej – wtedy żeńskie formy są wskazane, bo one wspierają pewne postulaty. Ale jeśli tekst dotyczy np. terapii nowotworu trzustki czy innej kwestii medycznej, to pisanie w nim „operację przeprowadzili i przeprowadziły chirurdzy i chirurżki, którzy i które wykonali i wykonały serię skomplikowanych czynności” odciągnęłoby uwagę od głównej myśli publikacji. Wszystko więc zależy od tematu, wydźwięku, sytuacji.
Jeśli płeć nie jest tematem wypowiedzi albo tekstu – zwykle używam tak zwanych form generycznych. Bo „chirurdzy” to nie tylko mężczyźni, ale także – w drugiej funkcji – wszyscy ludzie, niezależnie od płci, którzy wykonują zawód chirurga. Studenci medycyny to nie tylko mężczyźni, ale także – niezależnie od płci – wszyscy, którzy studiują medycynę. Zalecenia dla pacjentów dotyczą nie tylko mężczyzn, ale w ogóle wszystkich, którzy się leczą, czyli kobiet, mężczyzn, osób niebinarnych płciowo itd. O tej funkcji generycznej czasami zapominamy, a ona naprawdę nam się przydaje w wielu sytuacjach. Oprócz tego staram się zwracać uwagę na to, z kim rozmawiam i nie wchodzić w konflikt. Jeżeli wiem, że użycie żeńskich form mogłoby być przez mojego rozmówcę odebrane jako prowokacja (nawet wbrew mojej intencji), to się powstrzymuję. I odwrotnie: jeśli rozmawiam z feministką bardzo zaangażowaną społecznie w walkę o prawa kobiece, to będę używała większej liczby form żeńskich. Językowi to nie szkodzi, a rozmowie pomaga.
Mój postulat to postulat elastyczności i zejścia z barykady, bo nie jestem pewna, czy ciągła walka z formami męskimi nie przynosi przypadkiem więcej szkody niż pożytku.
A jakich form według pani powinniśmy uczyć dzieci? Oswajać je z żeńskimi formami już na poziomie przedszkola?
Oczywiście, bo te formy są wokół nas. Dzieci przecież słyszą, jak mówią dorośli, jak mówi się w telewizji itp. Skoro naturalne jest dla nas, że mówimy „pielęgniarka”, to dlaczego mielibyśmy nie powiedzieć „lekarka” czy „chirurżka”? To są bardzo dobre formy. Byłabym natomiast przeciwna wyrażaniu przekonania, że zdanie: „Zobacz, pani Zosia jest wspaniałym lekarzem” jest błędne. Nie, to nie jest błędne, to jest poprawne. Zawsze mamy co najmniej dwie możliwości. Ja jestem językoznawcą – lub językoznawczynią. Pani jest świetnym redaktorem – lub świetną panią redaktor – lub świetną redaktorką. A Zosia jest świetnym lekarzem – lub świetną lekarką.
Z jakimi wątpliwościami, jeśli chodzi o feminatywy medyczne, piszą ludzie do Poradni Językowej UW?
Głównie pytają o „chirurżkę”. Wątpliwości budzi też słowo „medyczka”. Te wątpliwości dotyczą problemu, o którym powiedziała pani wcześniej, czyli skojarzeń ze zdrobnieniami: „medyczka” miałaby nazywać kogoś niepoważnego, niezasługującego na szacunek. Rzeczywiście kobiety mogą się czasem obawiać śmieszności, deprecjonowania, oceny. Boją się, że formy żeńskie, które czasem kojarzą się ze zdrobnieniami, mogą działać na ich szkodę, zwłaszcza w środowisku mocno zmaskulinizowanym.
”Jeśli płeć nie jest tematem wypowiedzi albo tekstu – zwykle używam tak zwanych form generycznych. Bo „chirurdzy” to nie tylko mężczyźni, ale także – w drugiej funkcji – wszyscy ludzie, niezależnie od płci, którzy wykonują zawód chirurga”
W chirurgii niewątpliwie jest przewaga mężczyzn.
Tak, to fakt. I część kobiet wybiera strategię przetrwania pod hasłem: „nie wychylamy się i robimy swoje, by kompetencjami wywalczyć szacunek i uznanie”, a część przeciwnie: buduje opozycję, także językową, żeby przyśpieszyć ten proces i trochę osłabić męską dominację. Moją uwagę zwraca głównie to, że w ogóle ogromnym problemem jest stereotypowe myślenie o kobietach i dzieciach jako o osobach mniej poważnych, w związku z tym mniej kompetentnych, niezasługujących na uwagę itd. Czasami więc, żeby podkreślić swoje kompetencje, kobiety paradoksalnie wybierają formy tożsame z męskimi. Bo „lekarza” i „chirurga” czy „anestezjologa” na wejściu się szanuje, a do „lekarki”, „chirurżki” czy „anestezjolożki” niektórzy mają dystans.
Jak pani myśli, czy żeńskie formy medyczne wejdą na stałe w użycie? Co podpowiada pani naukowa intuicja?
Myślę, że w świecie medycznym zróżnicowanie między językiem mówionym a pisanym będzie jeszcze większe niż teraz. W języku pisanym formy męskie – np. „lekarz Kowalska” zostaną, dlatego że język pisany, zwłaszcza w środowiskach mocno hierarchicznych, nawet sfeudalizowanych, jest bardzo oficjalny i dość sztywny; obrazowo powiedziałabym, że tam pazurami trzeba sobie wydrapywać pozycję. Natomiast w języku mówionym, który jest bliższy życia i w którym jest więcej miejsca na niuanse oraz na ludzką twarz środowiska ochrony zdrowia, z pewnością coraz częściej będą się pojawiały formy żeńskie, a niektóre zostaną z nami na stałe.
To jest problem tylko języka polskiego?
To jest problem języków fleksyjnych, w których wyrazy się odmieniają przez różne kategorie i w których bardzo dużą rolę odgrywa rodzaj gramatyczny. W języku polskim jest on wbudowany w rzeczownik, a więc rzeczownik MA rodzaj, a nie odmienia się przez niego. W związku z tym już na wejściu trzeba ustalić formę rzeczownika. Dlatego na przykład angielskiemu zdaniu „my doctor said, that…” odpowiadają dwa polskie tłumaczenia: „mój lekarz powiedział, że…” i „moja lekarka powiedziała, że…”. Jeśli kontekst podpowiada, o kogo chodzi, bez kłopotu możemy wybrać odpowiednie tłumaczenie. Bez kontekstu jest trudniej. Ale powiem pani ciekawostkę. W języku czeskim, też fleksyjnym, do każdego nazwiska kobiety dodaje przyrostek „-ova”. Dlatego na przykład Jane Fonda to dla Czechów Jane Fondova. Niedawno pojawił się postulat Czeszek, żeby od tego odejść. Byłby to więc przejaw tendencji odwrotnej niż u nas. Bo czasami pokazywanie płci w języku pomaga, a czasami przeszkadza, zwłaszcza gdy chcemy zachować wszystkie niuanse gramatyczne i wydłużamy zdanie.
Z pewnością czas pokaże, czy pewne formy wejdą do użycia, czy też będzie opór społeczny, żeby je stosować.
Nie spodziewajmy się sytuacji, w której wszystkim będą się podobały formy żeńskie. Gdy zakładamy, że coś wejdzie do języka, to nie znaczy, że nagle wszyscy będą tak mówili. Feminatywy są już w użyciu. Pytanie, na ile staną się powszechne. Nie CZY, tylko JAK CZĘSTO będą stosowane.
Dr Agata Hącia – językoznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego, sekretarz naukowa Obserwatorium Językowego UW, współprowadzi Poradnię Językową UW. Popularyzatorka wiedzy o języku, m.in. autorka książek: „Ucha, fochy, tarapaty. Czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o polszczyźnie i o co nie baliście się zapytać”, „Co robi język za zębami. Poprawna polszczyzna dla najmłodszych”, „Figlarne słówka. O wędrówkach słów i innych tajemnicach języka”.
Zobacz także
Krawcowa nie jest już 'żoną krawca’, a szefowa 'żoną szefa’”. Martyna F. Zachorska broni sędziny i innych feminatywów
“Feminatywy obecne są w języku polskim od zawsze” – Martyna F. Zachorska zbija wszystkie argumenty przeciwników “żeńskich końcówek”
Ważna zmiana w gdańskim urzędzie. Czy Aleksandra Dulkiewicz będzie pierwszą w Polsce „prezydentką”?
Polecamy
„Demure” Słowem Roku 2024. Jak Jools Lebron zrewolucjonizowała trendy dzięki TikTokowi
Aniołki Victoria’s Secret po 6 latach wróciły na wybieg. „Powiew świeżego powietrza” i „celebracja różnych typów kobiecego ciała”
Elizabeth Gilbert: „Kobiety, które nie mają dzieci i męża, żyją dłużej niż mężatki z dziećmi. Mają więcej pieniędzy, są zdrowsze”
Dr hab. Magdalena Formanowicz: „Używanie form męskich sygnalizuje niewidzialność kobiet i często jest tak interpretowane”
się ten artykuł?