Przejdź do treści

Michalina Ignaciuk o tzw. epidemii dys: „Epidemia to coś, czym można się zarazić. A dysleksji nie nabywamy, z dysleksją się rodzimy, nie można jej wyleczyć”

Ekspertka pozuje w białej koszuli na żółtym fotelu
Michalina Ignaciuk apeluje, by mówić głośno o tym, że maturzysta z dysleksją ma więcej pracy do wykonania, bez budowania narracji pt. "taryfy ulgowe" / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Mówienie o dysleksji w kontekście plagi, wysypu czy nowego trendu jest okropnie krzywdzące dla osób, które mają taką diagnozę. To toruje drogę do wysuwania fałszywych wniosków, że może osoby z dysleksją „ściemniają”, a dysleksja to tylko wymysł naszych czasów i pójście na łatwiznę. Co jest totalną nieprawdą – podkreśla Michalina Ignaciuk, pedagożka, terapeutka i diagnosta w poradni psychologiczno-pedagogicznej w Gdańsku.

 

Marta Dragan: Co roku po publikacji przez CKE raportów z egzaminu maturalnego i egzaminu ósmoklasisty pojawia się sporo nagłówków sugerujących, że mamy do czynienia z „epidemią dys”, czyli dysleksji, dysortografii, dysgrafii i dyskalkulii. W kontekście większej liczby diagnoz używa się też takich sformułowań, jak wysyp, plaga, nowy trend. Jak to wygląda z perspektywy diagnosty w poradni psychologiczno-pedagogicznej?

Michalina Ignaciuk: Niestety, nie jest wielkim wyczynem trafić w sieci na hasła i stwierdzenia typu „teraz wszyscy mają dysleksję”, „zwolnienia z egzaminu”, „udogodnienia”, „plaga lenistwa” czy wspomniana „epidemia”. To, co wybrzmiewa z tych nagłówków, stwarza stygmatyzujący, piętnujący i dyskryminujący obraz osoby z dysleksją. Epidemia kojarzy się nam wszystkim bardzo negatywnie z oczywistych względów, czyli zakodowanych doświadczeń z pandemią COVID-19. To coś, czym z założenia można się zarazić, co można w łatwy sposób rozpowszechnić i czego można się pozbyć. Za tym jednym słowem kryje się cała masa różnych mitów. Dysleksji pozbyć się nie możemy. To zaburzenie neurorozwojowe, którego nie nabywamy, a z którym się rodzimy. Nie możemy jej też wyleczyć, bo to nie choroba. Możemy np. uczęszczać na zajęcia terapii pedagogicznej po to, żeby ćwiczyć czytanie i pisanie, a także poznać różne metody uczenia się. Należy skoncentrować się na zaakceptowaniu diagnozy i szukaniu mocnych stron i zasobów osobistych, bo każdy takowe posiada.

Mówienie o dysleksji w kontekście plagi czy nowego trendu jest okropnie krzywdzące dla osób, które mają taką diagnozę. Takie podejście toruje drogę do wysuwania fałszywych wniosków, że może osoby z dysleksją „ściemniają”, a dysleksja to tylko wymysł naszych czasów i pójście na łatwiznę. Co jest totalną nieprawdą. Nie da się oszukać dla diagnozy. W poradniach pracujemy na wystandaryzowanych narzędziach diagnostycznych, przy których nie ma miejsca na przekłamania. Absolutnie wierzę, że specjaliści dbają o rzetelność diagnoz w kierunku dysleksji.

Zatrzymajmy się na chwilę przy wynikach CKE za 2023 r. Jak wygląda kwestia dysleksji w liczbach w kontekście egzaminu maturalnego? I co stoi za tendencją wzrostową?

Raport CKE uwzględniający dane o maturzystach wskazuje, że uczniów z dysleksją zdających egzamin z języka polskiego na poziomie podstawowym było 12,1 proc., a na poziomie rozszerzonym 10,6 proc. Co dziesiąty uczeń, który przystąpił do matury z języka polskiego na poziomie rozszerzonym, miał dysleksję. To jest piękne, że mimo doświadczanych trudności z czytaniem i pisaniem, czuli się przygotowani i na siłach, by zdawać wersję rozszerzoną. To świadczy tylko i wyłącznie o tym, że mają ogrom pracy za sobą.

Nieco wyższy odsetek, bo 16 proc. uczniów z diagnozą dysleksji, przystąpiło do egzaminu ósmoklasisty. Należy wziąć jednak pod uwagę, że egzamin ósmoklasisty jest obowiązkowy dla wszystkich, rzecz jasna nie każdy kontynuuje swoją edukację w liceum. W 2023 r. pierwszy raz przekroczyliśmy „magiczne” 15 proc. Magiczne, bo wyniki badań prowadzonych przez prof. Martę Bogdanowicz w latach 70. pokazały, że rozpowszechnienie dysleksji w naszym kraju jest na poziomie 10-15 proc. I przez wiele lat kurczowo trzymaliśmy się tych 15 proc. jako takiej pewnej granicy. Z mojej perspektywy – pedagoga, terapeuty i diagnosty – te wyniki są w pewnym sensie i przełomowe i piękne zarazem.

O czym one świadczą?

Przede wszystkim, że jest większa świadomość społeczeństwa, lepsza dostępność poradni psychologiczno-pedagogicznych, bardziej uważni nauczyciele i wspierający rodzice, którzy chętniej kierują swoje dzieci na diagnozę. Zarówno do publicznych poradni, gdzie diagnoza jest bezpłatna, jak i prywatnych, gdzie koszt diagnozy wynosi ok. 500-700 zł.

Mówienie o dysleksji w kontekście plagi czy nowego trendu toruje drogę do wysuwania fałszywych wniosków, że może osoby z dysleksją „ściemniają”, a dysleksja to tylko wymysł naszych czasów i pójście na łatwiznę

Jakie są pierwsze sygnały świadczące o tym, że uczeń może mieć dysleksję?

O ryzyku dysleksji mówimy, kiedy uczeń doświadcza pierwszych niepowodzeń szkolnych związanych z czytaniem i pisaniem. Będzie on wolniej nabywał te umiejętności w porównaniu do rówieśników. Często pierwsze sygnały zauważa nauczyciel w szkole i to on wnioski ze swoich obserwacji kieruje do rodzica, od którego zależy, co ostatecznie zadzieje się w tym kierunku. Bo tylko i wyłącznie rodzic może pójść z dzieckiem na diagnozę do poradni.

W związku z tym, że mamy coraz więcej diagnoz dysleksji, oznacza to, że wniosek nie „ginie” na etapie poinformowania rodzica o zauważonych trudnościach, lecz później mamy realne działania, czyli wizytę w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Diagnozę dysleksji uczeń może otrzymać dopiero po ukończeniu 3 klasy szkoły podstawowej. Natomiast dziecko w szkole może otrzymać wsparcie psychologiczno-pedagogiczne jeszcze nawet przed formalną diagnozą, to ważne, aby nie czekać. Raz wydana diagnoza zostaje z tą osobą na całe życie, nie trzeba jej powtarzać.

Co leży u podłoża dysleksji?

W ICD-11, Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych, dysleksja znajduje się w kategorii zaburzeń rozwojowych i definiowana jest jako rozwojowe zaburzenie uczenia się w zakresie czytania, z kodem nozologicznym 6A03.0. Może być izolowana, czyli sama, a może być także w duecie z dysortografią, czyli rozwojowym zaburzeniem uczenia się w zakresie ekspresji pisemnej. Dysleksja charakteryzuje się trudnościami w zakresie tempa czytania, rozumienia, płynności i poprawności czytania, szczególnie w czytaniu głośnym, które jest o wiele trudniejsze, bo uruchamia także funkcje słuchowo-językowe. Za tymi trudnościami stoi deficyt fonologiczny, czyli zaburzenia na tle słuchowo-językowym, to najbardziej ugruntowana na polu naukowym koncepcja dotycząca podłoża dysleksji. Dotyczy między innymi trudności w zakresie dokonywania analizy i syntezy głoskowej oraz sylabowej, a także operacji na słowach, pamięci werbalnej czy szybkiego przywoływania nazw.

Przez długi czas dysleksja była mylona z nieprawidłowym widzeniem liter. Badania naukowe wykluczyły istnienie dysleksji typu wzrokowego. Uczeń z dysleksją prawidłowo widzi litery, a trudności, których doświadcza, wynikają z deficytu przetwarzania fonologicznego, czyli aspektu słuchowo-językowego. Dodatkowo badania potwierdzają dziedziczność dysleksji, która wynosi ok. 50 proc. Należy w tym miejscu koniecznie wspomnieć o koncepcji neuroróżnorodności, która zakłada naturalnie występujące w populacji zróżnicowanie pod względem neurologicznym. To pojęcie parasolowe i dotyczy dysleksji, ADHD czy autyzmu. To podejście koncentruje się na otoczeniu i barierach, które należy zlikwidować, aby osoba z dysleksją mogła jak najlepiej funkcjonować.

Maja Pisarek /fot. Michał Kielczyk

Jak wygląda proces diagnozy?

Diagnoza to pogłębiony proces, w ramach którego mamy wywiad z rodzicami, zebranie informacji o dziecku od nauczycieli oraz część pedagogiczną i psychologiczną. Opinia o tym, że uczeń ma dysleksję, zostaje wydana tylko i wyłącznie w jednym podmiocie, jakim jest poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Dokument ten zawiera informacje na temat wyników badań dziecka z każdego etapu diagnozy, a także zalecenia do pracy dla nauczycieli, czyli jak powinni dostosować sposób nauczania i oceniania, aby wesprzeć adekwatnie ucznia. W zależności od potrzeb może to być np. wydłużenie czasu pisania sprawdzianów i testów ze wszystkich przedmiotów. Bo, co warto zaznaczyć, dysleksja nie przejawia się tylko na języku polskim, ale na każdym przedmiocie, gdzie konieczna jest umiejętność czytania i pisania. Mam ucznia, który jest rewelacyjny z matematyki, ale z uwagi na dysleksję ma trudności w czytaniu, więc często polega na zadaniach z treścią. On potrzebuje kilka razy przeczytać polecenie, żeby móc je zrozumieć. Trudnością jest dla niego też podział zadania na etapy.

Poza wydłużeniem czasu pisania sprawdzianów może też pojawić się sugestia, by uczeń nie był proszony o czytanie na głos. W rekonstrukcji doświadczeń edukacyjnych osób dorosłych z dysleksją czytanie to jedna z najbardziej traumatycznych czynności w szkole. Nie otrzymanie kilku jedynek z rzędu, ale właśnie przeczytanie trzech zdań na głos na forum klasy. W tym dostosowaniu chodzi przede wszystkim o to, żeby uczeń nie czytał w stresujących okolicznościach, bo to zadanie uruchamia wszelkie mechanizmy obronne i strategie kompensacyjne, które mają odciągnąć uwagę rówieśników od doświadczanych trudności. Może pojawić się błaznowanie, bo przecież lepiej jak klasa śmieje się z żartów niż z tego, jak czytam. W trakcie zadania polegającego na tym, że każda osoba w klasie w kolejności alfabetycznej odczytuje po trzy zdania lektury na głos, często uczniowie z dysleksją uczą się swojego fragmentu na pamięć, bo lepiej będzie brzmiało w ich wykonaniu wyrecytowanie niż przeczytanie.

Kobieta o długich blond włosach w białej koszuli ręce założone jedna na drugą

Michalina Ignaciuk na swoim profilu na Instagramie @pedagog_michalina dzieli się rzetelną wiedzą na temat dysleksji / Zdjęcie: Archiwum prywatne

To też pokazuje, jak kuleje ten nasz system edukacji i do jakich mechanizmów doprowadza. Że już na etapie szkoły podstawowej to, jak wypadamy w tłumie, jest wiodące.

Dokładnie tak. I to sporo kosztuje każdego ucznia, a ucznia z dysleksją podwójnie. On nie będzie słuchał, jak czytają jego koledzy, nie będzie wiedział, o czym jest tekst, nie będzie ćwiczył techniki czytania, tylko będzie stresował się tym, że zaraz jest jego kolej. Najgorzej, jeśli on czytając, będzie składał sylaby w całe słowo, co jest jego metodą na ten moment, tym, co ma w zasięgu ręki, a inny uczeń będzie kończył za niego słowa. To dla dziecka z dysleksją prywatny dramat.

Ważne jest, by mówić o tym głośno, że maturzysta z dysleksją ma więcej pracy do wykonania, bez budowania narracji pt. „taryfy ulgowe”

W kontekście dostosowań osób z dysleksją często pada stwierdzenie, że mają łatwiej, bo przysługuje im dłuższy czas na egzaminach.

Mówią tak osoby, które nie znają albo nie miały okazji poznać perspektywy osoby z diagnozą dysleksji. Maturzysta z dysleksją ma dodatkowy czas po to, aby go wykorzystać na pracę intelektualną. Ważne jest, by mówić o tym głośno, że on ma więcej pracy do wykonania, bez budowania narracji pt. „taryfy ulgowe”. Ten wydłużony czas na maturze nie jest po to, by uczeń rysował drzewka na arkuszu, ale po to, by miał szansę zapoznać się z treścią zadania, mógł przeczytać tekst, który napisał, sprawdzić, czy zapis jest poprawny.

Maturzysta z diagnozą dysleksji ma ogrom pracy też za sobą. Podczas gdy jego rówieśnicy odpoczywali być może już w domu, on uczęszczał na dodatkowe zajęcia korekcyjno-kompensacyjne, na których nie ogląda się ulubionego serialu, a ćwiczy umiejętność czytania. Te zajęcia często odbywają się po lekcjach albo przed lekcjami, np. o 7:20. I to jest dodatkowa praca ucznia, ale także jego rodziców, szczególnie w klasach młodszych, kiedy przywożą dziecko na daną godzinę lub odbierają. Zatem żadne „pójście na łatwiznę”, a mozolna dodatkowa praca. To powinno być hasło przewodnie maturzystów z dysleksją. Choć należy wspomnieć także o tym, że nasilenie trudności będzie różne, dlatego jedna osoba z dysleksją nienawidzi czytać książek, a druga osoba z dysleksją może je pochłaniać i nadal mieć dysleksję. Serio! Choć może ją to dużo kosztować.

Czym skutkuje marginalizacja trudności wynikających z dysleksji?

Jeżeli rodzic będzie wypierał fakt, że dziecko może mieć dysleksję, to znaczy nie wyrazi zgody na to, by poeksplorować ten temat, żeby skonsultować się z diagnostą, to skutki szkolne będą takie, że uczeń nie uzyska adekwatnego wsparcia i pomocy na zajęciach. Nie będą go dotyczyły dostosowania na egzaminach ósmoklasisty i maturalnym. Osoby dorosłe, które nie zostały zdiagnozowane w kierunku dysleksji, żyją ciągle z przekonaniem, że „coś jest z nimi nie tak”. Nie otrzymują odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną ich trudności w szkole, dlaczego inaczej nabywały umiejętności, dlaczego to dużo więcej je kosztowało.

Brak odpowiedzi rzutuje na samoocenę i poczucie własnej wartości. Statystyki pokazują, że nawet 89 proc. młodych dorosłych z dysleksją ma obniżoną samoocenę. Osoby dorosłe, które słyszą, że powodem ich trudności była dysleksja, doznają często ogromnego poczucia ulgi, jakby ktoś zdjął im z barków ciężar, który niosły przez wiele lat. Mówią, że sam moment diagnozy był dla nich terapeutyczny. Jeden z moich badanych, dorosła osoba z dysleksją, powiedział: „może i nadal robię błędy ortograficzne, ale przynajmniej jestem szczęśliwy”. I to jest uważam cel działań wspierających i terapeutycznych, że ostatecznie nieważne, jak piszemy „gżegżółkę”, tylko ważne, jak sobie radziliśmy z tym wyzwaniem.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: