Przejdź do treści

Zdrowa żywność, bio i eko – czy masz świadomość, jak wygląda produkcja? Opowiada pracownica Inspekcji Weterynaryjnej

Tekst o realiach produkcji zdrowej żywności i mięsa. Na zdjęciu: Osoba w białym płaszczu z siatką na głowie - HelloZdrowie
Zdjęcie: IStock.com
Podoba Ci
się ten artykuł?

“Swojskie wędliny na weselne stoły”, “kiełbasa produkowana ekologicznie na wsi z dowozem pod wskazany adres”. Ludzie płacą krocie, bo nie chcą jeść chemii i GMO z supermarketów. Nie wiedzą w jakich warunkach odbywa się hodowla, ubój i produkcja – lekarz weterynarii, autorka profilu Pracownik Inspekcji Weterynaryjnej na Facebooku, opowiada, o czym każdy poszukiwacz zdrowej żywności wiedzieć powinien i dlaczego sama przestała jeść mięso.

Iwona Dudzik: Opisuje pani sceny z hodowli zwierząt, z których mięso trafia na nasze stoły. Ale anonimowo. Dlaczego?

Pracownik Inspekcji Weterynaryjnej: To zrozumiałe. Pracuję w państwowym urzędzie, gdybym się ujawniła, dostałabym zakaz.

Nadzoruje pani hodowle i ubojnie. Widzi bolesne sceny z życia zwierząt. Nie żałuje pani, że została weterynarzem?

Poszłam na weterynarię, bo kocham zwierzęta. Ale byłam kompletnie zielona na czym ten zawód polega. Szybko okazało się, że nie nadaję się do pracy w gabinecie. Źle znosiłam sytuacje, kiedy właściciel chce uśpić psa czy kota, zamiast go leczyć, bo on nie ma pieniędzy. Wkurzałam się, bo jak to możliwe, że mnie zależy na zwierzaku bardziej niż właścicielowi. Nie dawałam rady finansowo. Ciągle ktoś domagał się empatii i darmowej pomocy zapominając, że to moja praca i muszę się z niej utrzymać. Wielu kolegów z tego powodu wypala się i rezygnuje z zawodu.

Odeszła pani do inspekcji weterynaryjnej.

Myślałam, że będzie mniej stresu. Ale okazało się, że kontrole u hodowców i w ubojniach wymagają jeszcze większej odporności psychicznej. Zdarzają się choroby, które wymagają radykalnych działań. Teraz na przykład panuje afrykański pomór świń. W przypadku wybuchu ogniska wszystkie zwierzęta należy zabić. Kolega akurat cały dzień usypiał świnie i prosięta. Jego dzieci myślą, że w pracy ratował pupilki innych dzieci.

Pamięta pani pierwszą wizytę w ubojni?

O Jezu! Niby znałam ten widok z filmów, ale na żywo to jednak co innego.

Pierwsze wrażenie?

Muszę uratować te zwierzęta! Ale jak? Ocalę może jedno, a ich są tysiące! Potem przestałam analizować. Trzeba myśleć racjonalnie. Pomyślałam, że zamiast walczyć o pojedyncze sztuki, lepiej zająć się poprawą losu zwierząt. Jeśli je hodujemy i ubijamy, to chociaż humanitarnie. Niech się to wszystko odbywa w warunkach jak najmniej drastycznych i zgodnie z przepisami.

W końcu krowa to całkiem inteligentne zwierzę. Rozpoznaje człowieka, cieszy się i bawi. Jeśli się je dobrze traktuje, szybko się oswajają i są przyjazne. Świnie zresztą też są mądre. Są osoby, które nauczyły świnię domową czystości i trzymają w domu jak psa czy kota. Świnka Lily z Ursynowa nie jest jedynym przykładem.

Problem polega na tym, że jajko z hodowli klatkowej z wyglądu i smaku nie różni się od jajka z hodowli ekologicznej. Wystarczy na promocji w hipermarkecie kupić najgorsze klatkowe jajka, zmyć oznakowanie i sprzedawać miastowym jako “jaja prosto od kury”

Niedawno jedną z rzeźni na Mazowszu pokazał TVN. W nocy przywożono wycieńczone, bezwładne krowy, podnoszono je na siłę, ciągnięto za rogi i głowę do uboju. Na mięsie przystawiano pieczątkę, choć weterynarza nie było.

Płakałam oglądając te sceny. Leżące krowy nie powinny być przewożone do rzeźni. To niezgodne z prawem.

Według ministra rolnictwa, to incydentalny przypadek.

To był bardzo opłacalny biznes, a ludzi, dla których nie liczą się zwierzęta tylko pieniądze, nie brakuje. Więc nie sądzę, by minister miał rację. Takie rzeczy już się zdarzały, np w 2013 w Rawie Mazowieckiej, w 2016 w Bielsku Podlaskim. Mięso trafiało na rynek.

Jak wygląda przeciętna polska rzeźnia?

Ubój to naprawdę nic ładnego. Samo miejsce, gdzie krowy są ogłuszane, podwieszane i podcina się im gardło, jest oddzielone wzrokowo. Zwierzęta tego momentu nie widzą, ale hałasy jednak dochodzą, więc zwierzęta instynktownie to czują. Stresuje je transport, obce miejsce, inne zwierzęta i ludzie. Nie powinny być narażone na dodatkowy ból i cierpienie. Wszystko musi być logistycznie zaplanowane.

Takiej prawie padniętej krowy, chorej, z urazami, nie wolno transportować. Jak odbywa się jej uśmiercenie?

Na miejscu, u hodowcy. To jest tak zwany ubój z konieczności. Zajmują się tym wyznaczone rzeźnie. O tym czy zwierzę można ubić decyduje lekarz weterynarii wezwany przez rolnika do gospodarstwa. Problem polega na tym, że dopiero po materiale TVN, pod wpływem presji społecznej, zaczęto rzeczywiście krowy leżące ubijać w gospodarstwach. Wcześniej rolnicy, handlarze i rzeźnie woleli ryzykować i nocami je wozić. To był biznes, bo sprzedane mięso to zysk, a zutylizowane – strata.

Czy mięso leżącej krowy nadaje się do spożycia?

O ile nie była szprycowana lekami to jak najbardziej. Zazwyczaj krowa nie leży dlatego, że jest chora, tylko z wycieńczenia intensywną eksploatacją.

Jest skrajnie wyeksploatowana produkcją mleka?

Tak. Żeby krowa dawała mleko musi co roku zajść w ciążę i się ocielić. Po 5-6 latach funkcjonowania na najwyższych obrotach organizm krowy nie daje już rady, wydajność spada. Krowy doznają porażeń np. z powodu niedoboru elektrolitów. Gdy już nie wstają, tym, co można z nich jeszcze wyciągnąć jest mięso. Podobno smaczne.

Dodam, że krowa normalnie mogłaby żyć 20, a rekordzistki nawet 40 lat.

Krowy “leżaki” pokazane w TVN nie były przebadane. Zjedzenie takiego mięsa niesie ryzyko ciężkich zatruć i zakażeń?

Tak, ponieważ może zawierać np. pozostałości antybiotyków, które wywołują u ludzi różnego rodzaju alergie, czy lekooporność. Mogą w nim być hormony podawane mimo zakazu, by zwiększyć masę zwierzęcia. Istnieje też ryzyko zakażenia prątkami gruźlicy,  lub obecności pasożytów jak tasiemiec czy włosień.

Czy weterynarz bada wszystkie sztuki ubitych zwierząt?

Bada się wszystkie, jednak próbki na obecność substancji niedozwolonych pobiera tylko wyrywkowo. Gdy tusza wygląda podejrzanie, jest dziwnie duża lub ma nietypowy kolor, wówczas także pobierana jest próbka.

Produkcja na eksport też tak wygląda?

To zależy do jakiego kraju. Do niektórych krajów eksportuje się głównie mięso młodych byków i krów ras mięsnych. Bydło mięsne częściej jest wypasane na łąkach całymi stadami, więc cielęta przebywają z matkami. Nadzór weterynaryjny nad mięsem eksportowym jest surowszy. W takich zakładach mięsnych weterynarz jest na stałe. Pilnuje każdego etapu produkcji, aż do załadunku.

Tekst o realiach produkcji zdrowej żywności i mięsa. Na zdjęciu: Krowa z pyskiem krowy - HelloZdrowie

Rodzący się cielak. Zdj: archiwum prywatne

Cielęta rodzą się jako produkt uboczny produkcji mleka. Co się z nimi dzieje?

Po kilku dniach mają wygojoną pępowinę i gospodarz może je sprzedać. Czasem cielak kończy swoje dwutygodniowe życie w rzeźni. Cielęcina z niego jest zdrowa, bo takie młode zwierzę nie dostawało jeszcze leków. Czasem cielak hodowany jest dłużej. Może też stać się kolejnym pokoleniem krów mlecznych w danej oborze.

Kobieta biegnie z psem

Krowy i ich cielaki nie tęsknią za sobą?

Krowy mleczne nie mają silnego instynktu opiekuńczego, bo same też swoich matek nie znały. Cielaki trafiają do boksów i dorastają z innymi cielętami.

Je pani wołowinę?

Przestałam podczas studiów. Pamiętam, jak podczas ćwiczeń z anatomii wniesiono ogromne wołowe nogi. Był to dla mnie widok tak nieprzyjemny, że coś się we mnie zmieniło. Potem zaczęły się praktyki w ubojniach, co tylko utrwaliło mnie w przekonaniu, by nie jeść wołowiny.

Kupowanie żywności bio, eko i slow food jest bardzo modne. Ludzie płacą krocie, bo nie chcą jeść chemii i GMO z supermarketów, ani żywić się fast foodami. Ale nikt z kupujących nie wie w jakich warunkach hodowla, ubój i produkcja się odbywa

A nabiał?

Jem, ale sprawdzam owalny znak identyfikacyjny na opakowaniu, bo on mówi, kto wyprodukował produkt. Jest kilka mleczarni, które mają opinię dbających o standardy. Biorą mleko z gospodarstw, gdzie krowy mają tam swoje stanowiska, ale nie są na uwięzi. Dbają też o higienę pozyskiwania mleka i jego wysoką jakość. Tylko od nich kupuję.

A wieprzowinę? Kupuje pani?

Rzadko. Praktycznie tylko z lokalnych zakładów i przetwórni, czasem sprawdzone kabanosy w supermarkecie.

Od tego roku rolnik może z własnych zwierząt wytworzyć produkty i sprzedać je bezpośrednio do restauracji, stołówki, sklepu, czy każdemu z nas np. na bazarku.

Kiedy tylko poluzowano przepisy, rozkwitł handel na Facebooku i OLX. “Wędliny na weselne stoły” lub “kiełbasa produkowana ekologicznie na wsi z dowozem pod wskazany adres”, “miód bio z polskiej pasieki”. Kupowanie żywności bio, eko i slow food jest bardzo modne. Ludzie płacą krocie, bo nie chcą jeść chemii i GMO z supermarketów, ani żywić się fast foodami. Ale nikt z kupujących nie wie w jakich warunkach hodowla, ubój i produkcja się odbywa. Nie są znane receptury gospodarzy, nie ma pewności, czy mięso było przebadane. Dlatego ja osobiście nie kupiłabym. Nawet gdy gospodarze mnie częstują swoimi wyrobami, to nie jem.

Inspekcja weterynaryjna ten prywatny przemysł kontroluje?

Państwowa kontrola to często fikcja. W Inspekcji Weterynaryjnej pracuje za mało ludzi, żeby wszystko sprawdzić. Jeśli rolnicy chcą sprzedawać wyroby własne, powinni się zarejestrować. Między innymi po to, żeby ubój odbywał się w rzeźni, a mięso było przebadane i żebyśmy mogli ten proces kontrolować. Ale hodowcy uważają, że najlepiej się nie rejestrować. Nikt ich nie będzie wtedy sprawdzać, zaglądać do ksiąg, patrzeć czy mają czysto, no i świnię, czy cielaka  potrafią przecież samodzielnie ubić.

Czasem mięsa nawet nie badają. Po co badać? Tyle jedliśmy i nie chorowaliśmy!

Czym zastąpić mięso? @lekarkanaroślinach

Ale jeśli hodowca się nie zarejestruje, a sprzedaje swoje wyroby, to łamie prawo i ryzykuje karą!

Kłopot w tym, że rolnikowi bardzo trudno udowodnić, że prowadzi produkcję na sprzedaż. Jeśli się nie zarejestrował, nie mamy prawa do kontroli w gospodarstwie. Sprzedaży internetowej też nie tropimy. Nie jesteśmy policją, nie robimy prowokacji. A jeśli przyłapiemy gospodarza na targu z wyrobami w koszyku, to zawsze mówi, że kupił to przed chwilą, odwraca się i odchodzi w drugą stronę. Próba ukarania mandatem kończy się skargami na inspektora. A to się nikomu nie podoba. Panuje odgórna zasada “elastyczności”. Nie wojować z rolnikami, nie wlepiać im mandatów, tylko pouczać. Bo wtedy wieś ma lepsze nastawienie do władzy.

Wędliny są na regionalnych kiermaszach w warszawskich galeriach handlowych. Na modnych bio-bazarkach, eko-ryneczkach. Kupować czy nie?

Śmiejemy się gorzko, że to wszystko, co rolnicy produkują i wymyka się naszej kontroli, jedzie potem do Warszawy. Na kiermasze, bazarki osiedlowe, do firm kateringowych, restauracji, barów z kebabem, a nawet kooperatyw spożywczych. Dziwię się tej modzie, bo przecież nie wiadomo co to jest.

 

Prawdziwie szczęśliwe krowy to nie te żyjące na wolności, gdzie męczy je słońce, owady i choroby. Szczęśliwe krowy to takie, którymi opiekuje się człowiek

Robi pani zdjęcia na targach i ostrzega: kiełbasy w koszyku, kury w folii. Także podrabiane jajka prosto od kury.

Problem polega na tym, że jajko z hodowli klatkowej z wyglądu i smaku nie różni się od jajka z hodowli ekologicznej. Wystarczy na promocji w hipermarkecie kupić najgorsze klatkowe jajka, zmyć oznakowanie i sprzedawać miastowym jako “jaja prosto od kury”. Czasem przykłada się nową pieczątkę 0 lub 1. Konsument płaci bo są od szczęśliwych kur, ale tak naprawdę daje się oszukać.

Skąd wiecie o procederze?

Kura znosi najwyżej jedno jajko dziennie. Jeśli po gospodarstwie biega stadko 30 kur,  to skąd gospodarz ma na sprzedaż np. 100 jaj dziennie?

A fałszywe pieczątki to same fermy ekologiczne zgłaszają, gdy ktoś się pod nie podszywa i stempluje jaja ich pieczątkami.

Na szczęście skala rolniczego handlu jest marginalna ze względu na niewielką produkcję.

Nie zgodzę się. Handel rolniczy przybiera coraz większą skalę, inspekcja kontroluje go tylko teoretycznie i coraz trudniej jest konsumentowi sprawdzić, co kupuje. Moim zdaniem jest to groźne.

Cieszy panią sukces jakim jest ocalenie przed rzezią stada 180 bezpańskich krów z Deszczna? Wkrótce zwierzęta trafią do “Rezerwatu Czarnocin”.

To żadne zwycięstwo. W stadzie są krowy i byki, stado wciąż się mnoży. Konieczna jest tam, jak to określam, “krowia seksmisja”, czyli zabranie byków i i męskich cieląt. Boję się, co będzie dalej.

Po pierwsze, że ta patologiczna sytuacja znajdzie naśladowców. Po drugie, gminę utrzymanie tego stada już kosztowało 180 tysięcy złotych. Który samorząd na to stać? Jeśli w rezerwacie nikt nie będzie na stado łożył, zacznie się dramat zwierząt walczących o przetrwanie w naturze. Istnieją takie organizacje, które ratują porzucone lub maltretowane zwierzęta. Sprawdziłam kiedyś, co się stało z wycieńczonymi zwierzętami odebranymi gospodarzom po nagłośnieniu jednej ze spraw w mediach. Większość zwierząt nie trafiła do sielankowych gospodarstw, ale wkrótce zakończyła życie w rzeźni.

Co byłoby najlepszym scenariuszem dla zdziczałego stada?

Krowy powinny trafić do gospodarstwa, gdzie ktoś będzie o nie dbał i leczył. Prawdziwie szczęśliwe krowy to nie te żyjące na wolności, gdzie męczy je słońce, owady i choroby.

Szczęśliwe krowy to takie, którymi opiekuje się człowiek.

Tekst o realiach produkcji zdrowej żywności i mięsa. Na zdjęciu: Krowa stojąca na polu - HelloZdrowie

Zdjęcie: pexels.com

Są takie gospodarstwach, w których żyją szczęśliwe krowy. Np. w  Brzostowie krowy rano opuszczają oborę, przepływają Biebrzę, by dostać się na pastwiska, po czym na noc wracają.

Jest też bardzo ciekawe w Laszkach pod Białymstokiem. Prowadzi je dziewczyna, sama się wszystkim zajmuje. Bydło chodzi luzem na pastwisku, są też kozy i konie. Właśnie takie miejsca chciałabym promować. Niestety, innym rolnikom taki styl życia przeszkadza. Drażni ich, że pokazuje się przyjazne podejście do zwierząt hodowanych na mięso i mleko.

Zazdroszczą? Obawiają się czegoś?

Nie chcą postępu. Wiem to bardzo dobrze, bo walczę z niejednym rolnikiem o to, by ich krowy miały poidła, tak jak wymagają tego przepisy. A oni upierają się, że ojciec i dziad przynosili wodę w wiadrze i było dobrze. Wodę z poidła krowy rozchlapią, a zimą poidło zamarznie. Mają 20 krów, ale nie chcą kupić dojarki, nawet za unijne dopłaty. Ręcznie wolą doić, bo z dojarką to jeszcze jakiś kłopot będzie. Czasem jest to walka wiatrakami.

Patrzę więc na tę sytuację, jestem bezsilna i to mnie frustruje. Nie bardzo mam z kim o tym rozmawiać. Ekolodzy są zbyt skrajni, a ze zwierzętami przecież się nie da.

Więc opisuję to wszystko na blogu.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?