Przejdź do treści

Jest pięć języków miłości, każdy z nas ma jeden dominujący. „Porozumiewanie się w nim daje satysfakcję w związku” – mówi Paulina Wojkiewicz

Paulina Wojkiewicz / fot, archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Przytulanie, pocałunki, czułości w miejscu publicznym, drobne podarunki, kawa do łóżka, wspólny wypad na narty lub częste powtarzanie „kocham cię”. Mamy setki sposobów, by przekazać drugiej osobie, że jest dla nas ważna. Co jednak, gdy nie znamy języka drugiej osoby? Gdy jej sposób wysyłania sygnału o uczuciu jest całkowicie odmienny od naszego? Gdy pojawia się konflikt, bo osoby w parze oczekują innej formy komunikowania miłości? Zapytałam o to psycholożkę i psychoterapeutkę Paulinę Wojkiewicz.

 

Alicja Cembrowska: Pierwsza para chętnie się przytula, daje buziaki, trzyma za ręce. Druga unika kontaktu fizycznego w miejscach publicznych. Ta pierwsza kocha się bardziej?

Paulina Wojkiewicz: Nie ma mowy o ocenieniu na takiej podstawie, czy ktoś się kocha, czy związek się rozpadnie, czy przetrwa. Jest dużo więcej istotnych czynników, które mogą na to wpływać.

Wszyscy wokół mówią, że dotykanie się jest bardzo ważne.

Każda para jest na coś umówiona, więc najważniejsze jest, jak partnerzy czują się z tą umową. Są osoby, które zawstydzą się przy okazywaniu czułości publicznie, więc jeżeli dobiorą się z osobą, która również w takiej sytuacji czuje dyskomfort, to nie będą tego robić i będzie to dla nich w porządku. Gorzej, jak jedna osoba z pary pragnie takiego okazywania sobie czułości i jest to dla niej dowód miłości, pokazanie, że jesteśmy razem.

Jest ktoś, kto spróbował to rozszyfrować. „Pięć języków miłości” Gary’ego Chapmana to jedna z najczęściej czytanych książek o związkach, jakie kiedykolwiek wydano. Sięgnęło po nią ponad 11 milionów czytelników. Podstawowym założeniem koncepcji jest to, że każdy z nas ma sposób, w jaki chce doświadczać i wyrażać miłość.

Chapman w tej książce właściwie przedstawia receptę na uratowanie związku, który przeżywa trudności. To opis sytuacji, kiedy pary już przechodzą kryzys i próba znalezienia sposobu na to, jak przezwyciężyć rutynę, pojawiającą się obojętność, nieporozumienia i konflikty poprzez języki, których każdy z nas używa w bardziej sztywny lub elastyczny sposób. Według Chapmana jest pięć głównych języków miłości.

Każdy człowiek posługuje się pięcioma?

Tak, ale według tej koncepcji każdy z nas ma dominujący język. Kiedy otrzymujemy miłość w ten sposób, w którym lubimy ją również okazywać, to czujemy spełnienie w związku. Pierwszy język opiera się na słowach. Chodzi o komplementy, o docenienie werbalne, komunikaty i często konkretne zdania: „Jesteś dla mnie ważna/ważny”, „Cieszę się, że jesteś”. Tutaj też ważne są sms-y, liściki zostawiane na lodówce czy wrzucone do torebki. Istotne jest to, żeby te komunikaty były szczere, takie od serca, a nie wymyślane, bo ktoś chce usłyszeć coś miłego.

Działa to też w drugą stronę. Dla takich osób usłyszenie krytyki jest bardzo trudne, mocno przeżywają i pamiętają przykre słowa, które padają w kłótni.

Co jest najważniejsze dla osób, u których dominuje drugi język?

Przysługi i oddanie – tak też nazywa się ten język. Czyli to, co robimy dla drugiej osoby i co ona robi dla nas. To może być pomoc w drobnych pracach remontowych, przygotowanie obiadu, wyjście z psem.

To słynne, że liczą się gesty, a nie słowa.

Dokładnie to. Najważniejsze w tym języku miłości jest jednak to, że te czynności są wykonywane bez proszenia o nie. Jako terapeutka par muszę wyrazić w tym miejscu mój sprzeciw w stosunku do tej części teorii Chapmana, ponieważ mam wrażenie, że taka postawa zachęca do słynnego “domyśl się”. Wydaje mi się, że mimo wszystko jasny komunikat jest lepszym wyjściem i nie ma nic złego we wskazaniu: „potrzebuję, żebyś to zrobił dla mnie”.

Wydaje mi się, że jeśli jedna osoba robi dla drugiej różne rzeczy, to ta druga też jest bardziej skłonna do tego, żeby się odwzajemniać. Powstaje wtedy takie pozytywne koło napędzające kolejne miłe wydarzenia w związku. Działa to też w drugim kierunku. Ty nie zrobiłeś czegoś dla mnie, to ja nie zrobię nic dla ciebie.

Partnerzy z językiem miłości, żeby czuć się kochani, potrzebują inicjatyw, ale podejmowanych z własnej woli. Nieżyjący już psychoterapeuta par Andrzej Wiśniewski mówił, że jeśli „w związku wszystko jest dobrze, to naczynia myją się same”.

Czy ten język miłości jest też związany z niespodziankami?

Z niespodziankami związany jest czwarty język miłości – ten, w którym ważne są prezenty i obdarowywanie. I tutaj nie chodzi nawet o to, żeby to były wielkie i drogie podarunki. Istotniejszy jest czas poświęcony na przygotowanie czy zdobycie czegoś. Partner zapamięta na przykład, że mówiłam o książce, którą bardzo chcę przeczytać, więc ją dla mnie kupuje. Albo partnerka daje mi ciastko z konkretnej cukierni, którą tak bardzo lubię. To sygnał, że ta osoba nas dobrze zna, zna nasze potrzeby i pragnienia, wie, o czym marzymy. I nas słucha, dociera do niej, co mówimy. Tutaj chyba częstym przykładem są słynne kwiaty bez okazji.

Pominęłyśmy trzeci język.

To wspólne spędzenie czasu, czyli poświęcanie uwagi i skupianie się w danym momencie tylko na tej drugiej osobie. Jest to jednak ważne dla każdego związku. Powinniśmy szukać sposobności, by być razem, mieć czas tylko dla siebie i co najistotniejsze – skupiać się wtedy na sobie. W teorii Chapmana nie zalicza się do tego na przykład wspólnego oglądania filmu i z tym chyba też się nie zgadzam. Wydaje mi się, że taka aktywność może być zbliżająca, dawać temat do rozmowy, łączyć w jakimś doświadczeniu.

Ostatnim językiem miłości jest dotyk. Nie chodzi w nim tylko o seks, ale różnego rodzaju gesty, czułości, przytulanie, pocałunek, chwycenie za rękę. Osoba z tym dominującym językiem czuje się kochana, gdy jest dotykana. Kontakt fizyczny daje jej poczucie bezpieczeństwa.

U takich osób wykluczony jest związek na odległość?

Według autora koncepcji – tak. Ma to też dużo sensu z biologicznego punktu widzenia. Gdy się rodzimy, dotyk sprawia, że w ciele wytwarza się dużo endorfin. Dotyk uwalnia oksytocynę, czyli hormon związany z przywiązaniem. Jest nam przyjemnie i błogo, więc dotykanie jest właściwie pierwszym naszym językiem, jakiego doświadczamy. Kontakt z główną figurą przywiązania, najczęściej matką, zostaje w nas przez całe życie. Obecnie wiemy, że noworodki, które są tylko karmione, ale niedotykane, umierają. Ten język miłości jest potrzebny nam wszystkim.

Każdy z nas posługuje się na ogół zamiennie pięcioma językami, ale jeden jest dominujący. Ale chyba on nie dominuje cały czas? Od czego zależy, jak w danym momencie wyrażamy miłość?

Chapman uważa, że na stałe mamy jeden język dominujący. Ja uważam, że jednak to się zmienia i zależy od wielu czynników. Nasze potrzeby przecież się zmieniają. Z wiekiem też inne rzeczy są dla nas ważne. I może, nawet jeśli kiedyś bardzo lubiliśmy prezenty i niespodzianki, to teraz ważniejszy jest dla nas ten wspólny czas. To, że jesteśmy tylko dla siebie w danym momencie.

Wyobrażam sobie, że nasze wartości są ruchome. Bardziej istotne jest jednak to, czy my o tym rozmawiamy, czy komunikujemy, że coś się zmieniło i co teraz ma dla nas znaczenie, czy pytamy partnera/partnerkę, kiedy czują się kochani i ważni. Wtedy mamy świadomość i wiedzę, a nie domysły.

Partnerzy z językiem miłości, żeby czuć się kochani, potrzebują inicjatyw, ale podejmowanych z własnej woli. Nieżyjący już psychoterapeuta par Andrzej Wiśniewski mówił, że jeśli „w związku wszystko jest dobrze, to naczynia myją się same”

Z pani praktyki wynika, że ta koncepcja faktycznie ma zastosowanie w terapii?

To, co ma zastosowanie w terapii to rozmowa. Nieraz w ogóle zaczęcie tej rozmowy. Jest cała koncepcja psychoterapii skoncentrowanej na emocjach, gdzie mówi się o tym, że żeby terapia par była skuteczna, to partnerzy muszą odsłonić przed sobą miękką część siebie. Trzeba pokazać miękki brzuszek. To, co próbujemy chronić przed światem.

Z mojego doświadczenia wynika, że pary trafiają na terapię o wiele za późno. Nie wtedy, gdy zaczyna się kryzys, a gdy dochodzi on do poważnych rozmiarów i rozważań o zakończeniu związku. Konflikt jest już na ogół bardzo zaostrzony. Im bardziej atakujący i broniący się partnerzy, tym trudniej pokazać tę miękką część siebie. Jeśli jednak to zrobimy, pokażemy wrażliwość, słabość, powiemy o bezsilności, smutku, rozdarciu, to wtedy języki miłości mają większe zastosowanie, bo ludzie bardziej się otwierają na to, żeby coś komuś dać i coś przyjąć. Żeby się wysłuchać.

W wersji idealnej spotykają się dwie osoby, które mają ten sam język miłości. W wersji mniej idealnej dochodzi do spięć. Co można zrobić w takiej sytuacji?

Wtedy para musi negocjować. Ile mogą sobie dać? Co on może jej dać, żeby ona była zadowolona? Co ona może zrobić, żeby on czuł się dobrze? Jak zrozumieć swoje potrzeby? Bywa, że to wcale nie jest takie łatwe. Tym bardziej gdy próbujemy oceniać drugą stronę – ona jest oschła i nie chce mnie dotykać, a on nawet nie pomyśli o kwiatku. Pojawia się napięcie, bo „ja tak bardzo tego potrzebuję, a on mi tego nie daje”. Trudniej nam podjąć wysiłek zrozumienia tej drugiej strony. Nie myślimy, z jakiego powodu komuś jest tak trudno coś zrobić.

Podejrzewam, że w tym swoim rozżaleniu nie dostrzegamy też innych sygnałów, tylko skupiamy się na tym braku. Brakuje nam dotyku, więc nie zwracamy uwagi, że ktoś nas przykrywa kocykiem, gdy zaśniemy na kanapie lub wstanie wcześniej, żeby zrobić kanapkę do pracy.

Albo wyniesie te przysłowiowe śmieci. Jest naprawdę masa drobnych sygnałów, którymi potrafimy okazywać sobie czułość. Myślę, że jest to też związane z naszym ogólnym mindsetem, czyli może być tak, że jesteśmy osobami, które widzą głównie braki w swoim życiu. Nie widzimy wtedy tych wszystkich dobrych rzeczy, które ktoś nam daje, skupiamy się na tym, czego nie mamy i to nas jakoś drenuje i męczy.

Badania pokazują, że związki, w których języki miłości są wyrównane, są trwalsze i rzadziej chodzi w nich do kryzysów i rozstań.

Jest w ogóle taka główna teza, że dopasowanie w związku daje większe szanse na jego przetrwanie. Czyli podobne wartości, podobne podejście do zarabiania pieniędzy, polityki czy religii. Mówię o takich obszarach, które mogą być mocno konfliktowe. To opozycja do tego znanego powiedzenia, że przeciwieństwa się przyciągają.

O tym samym pomyślałam.

Oczywiście, ta odmienność jest na początku bardzo ekscytująca. Jednak na dłuższą metę może się okazać, że pewne rzeczy są nie do przeskoczenia, bo różnimy się nie tylko na poziomie okazywania sobie miłości, ale nie idą za tym podobieństwa, które są bardzo potrzebne do tego, żeby zbudować solidne fundamenty związku. Czyli –  jaki mamy stosunek do posiadania i wychowywania dzieci? Gdzie i jak chcemy mieszkać? Jak chcemy spędzać wolny czas? Introwertyk w związku z ekstrawertykiem na początku będzie czuł fascynację, ale potem może okazać się, że jedna osoba chce zostać w domu, a drugiej wciąż mało jest atrakcji. W tym kontekście język miłości i to, w jaki sposób okazujemy sobie uczucia, wydaje się jednym z wielu czynników, który wpływa na dopasowanie w relacji.

Czyli nie zrywamy od razu, jak mamy inny język miłości niż nasz partner?

W psychoterapii myślimy o zdrowiu psychicznym, o zaburzeniu czy chorobie bardzo rozlegle. Mówimy, że im więcej sztywności, tym mniej zdrowia. Im więcej elastyczności, tym lepiej dla nas. Jeżeli mamy tylko jedną strategię na życie, na miłość, jeżeli mocno trzymamy się jednej teorii, jednego wniosku, tym trudniej będzie nam odnaleźć się w świecie i relacjach. Sztywność nas ogranicza. I podobnie może być w tym przypadku. Jeżeli uznam, że mam tylko jeden język miłości i nic się nie da zrobić, to ograniczam swoje pole możliwości i doświadczeń.

Są ludzie, którzy mówią „taki jestem i się nie zmienię”.

Mózg jest plastyczny, uczy się nowych rzeczy. Czasami łatwiej, czasami trudniej i z większym wysiłkiem, ale myślę, że to jest ważne, żeby pamiętać, że my możemy się zmieniać. Jeżeli powiemy komuś „jest dla mnie ważne, żebyś po powrocie z pracy mnie przytulił”, a obiektywnie nie jest to duże wyzwanie, jednak ta osoba tego nie robi, powtarzamy prośbę i to dalej się nie wydarza, to jest to dla nas informacja. Nie dostaję w związku tego, czego potrzebuję. Co się dzieje?

Nieraz mamy przekonania na temat siebie, świata czy innych ludzi i nieświadomie dążymy do tego, żeby te przekonania potwierdzać. Bardzo lubimy mieć rację. Ta racja bywa ważniejsza niż szczęście, satysfakcjonujący związek i spokojne życie

No właśnie, co się może dziać?

Może to być na przykład wyraz pasywnej agresji. „Nie dam ci tego, czego chcesz” może być oznaką, że konflikt między partnerami ma jakieś głębsze źródło, ale unikają rozmowy na ten temat. Potem im bardziej jedna strona tego chce, tym bardziej druga nie chce tego dać. Tak naprawdę bardzo różne historie mogą się rozgrywać na poziomie takich drobnych rzeczy.

Odniosę się do analizy transakcyjnej Erica Berne’a, która mówi, że komunikujemy się z różnych pozycji: rodzica, dorosłego albo dziecka. W taki sam sposób mogą być odbierane nasze komunikaty. Czyli na przykład mogę odnosić się do partnera z pozycji rodzica – on rozrzucił znowu brudne skarpetki, a ja go karcę. I teraz pytanie, czy partner wejdzie w rolę skarconego dziecka, czy odpowie z pozycji dorosłego.

Jak by odpowiedział jako dorosły?

„Rzeczywiście rozrzuciłem skarpetki, będę o tym pamiętał na przyszłość”. Odpowiedzi mogą być bardzo różne. Najczęściej rozgrywamy takie sytuacje według schematów, które utrwaliliśmy w dzieciństwie i odtwarzamy to w relacjach. Zazwyczaj pod skarpetkami czy niewyniesionymi śmieciami leżą nierozwiązane konflikty. Łatwiej zrobić awanturę o drobną sprawę, niż powiedzieć o swoim zranieniu czy wstydzie.

Niech on mi to da, niech on będzie taki, jak ja chcę, żeby był, zamiast przyjrzeć się swoim wyborom. Dlaczego wybieram partnerów, którzy nie dają mi tego, czego ja chcę i potrzebuję? I tu już nie mówię o sprzątaniu skarpetek, tylko o głębszym wymiarze relacji. Jeżeli chcę uwagi i szacunku, to dlaczego znowu jestem z kimś, kto mi tego nie daje?

Jakie warunki sprawiają, że nie ma szans na wyrównanie języków miłości w związku?

Sztywność, ograniczanie siebie i drugiej osoby, brak chęci uczenia się nowych rzeczy. Ale też nieumiejętność odpuszczania. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, z czego jestem w stanie zrezygnować, a co jest dla mnie konieczne. Czy rozrzucone skarpetki to aż taki problem? Może jestem w stanie na to przymknąć oko? Czy umiem odpuścić? Elastyczność działa w dwie strony. W stosunku do partnera, ale i nas samych.

Może być tak, że są rzeczy, których w tym związku po prostu nie dostanę. I pytanie, czy jestem w stanie skupić się na czymś innym, odpuścić, czy tak bardzo mnie to frustruje, że nie dam rady.

Ogólnie podoba mi się teoria 5 języków, ale jak każda teoria może okazać się pułapką. Rozumiem, że lepiej nie stosować jej dosłownie i nie uznawać od razu, że skoro mój partner „mówi dotykowo”, a ja wolę czułe słówka, to między nami koniec?

To bardzo ważny wątek. Teorie są dla nas, a nie my dla teorii. Porady i teorie są koniecznym uproszczeniem rzeczywistości, ale gdyby poradniki wystarczyły, to wszyscy byliby szczęśliwi, zdrowi, szczupli i oczywiście we wspaniałych związkach. Wiemy, że tak nie jest. Jesteśmy dużo bardziej skomplikowani. Na człowieka trzeba patrzeć kompleksowo. Nasza historia, środowisko, w jakim dorastaliśmy, wiek, pochodzenie mają ogromny wpływ na przekonania i zachowania.
Fajnie poszerzać swoją wiedzę i czytać różne rzeczy. Jeśli komuś to pomaga, to jestem na tak. Jednak jeśli ktoś uważa, że brak buziaka, to znak, że ten związek nie przetrwa, to mamy do czynienia z usztywnieniem, które w końcu przestanie działać.

Osoba, która wierzy, że może zmienić swoją sytuację, będzie chętniej podejmować różne działania ku temu, żeby to zrobić. Jak ktoś tkwi w poczuciu, że jest trudno, źle i niekorzystnie, to będzie budował w sobie przeświadczenie, że tak musi być. Dlatego tak ważne jest to, jak myślę o sobie, jak myślę o świecie i innych. Zygmunt Freud mówił, że dla człowieka ważniejsze jest mieć rację, niż być szczęśliwym. I ja się z tym zgadzam. Nieraz mamy przekonania na temat siebie, świata czy innych ludzi i nieświadomie dążymy do tego, żeby te przekonania potwierdzać. Bardzo lubimy mieć rację. Ta racja bywa ważniejsza niż szczęście, satysfakcjonujący związek i spokojne życie.

 


Paulina Wojkiewicz – absolwentka psychologii o specjalności psychologia społeczna Uniwersytetu Humanistyczno-Społecznego w Warszawie. Pracuje w nurcie psychodynamicznym. Obecnie w trakcie czteroletniego szkolenia psychoterapeutycznego z psychoterapii indywidualnej, par oraz rodzin w Laboratorium Psychoedukacji, rekomendowanego przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne i Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Absolwentka Programu Pomocy Psychologicznej w Instytucie Terapii Gestalt w Krakowie. Doświadczenie zdobywała, współpracując z organizacjami pozarządowymi oraz w prywatnej praktyce. Posiada doświadczenie w pracy z osobami z zaburzeniami lękowymi, depresyjnymi, zaburzeniami odżywiania, zaburzeniami osobowości, w kryzysie psychicznym oraz doświadczającymi przemocy. Doświadczenie kliniczne zdobywała w Klinice Nerwic Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Przez wiele lat zawodowo związana była z Centrum Praw Kobiet, działając na rzecz pomocy kobietom i dzieciom z doświadczeniem przemocy. Pracuje pod stałą superwizją specjalistów posiadających certyfikaty superwizora Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: