Przejdź do treści

HELLO PIONIERKI: Jak Alicja Dorabialska tłumaczyła komunistom, że Marks i Engels nic nie wnieśli do chemii fizycznej

Alicja Dorabialska/grafika: Joanna Zduniak
Alicja Dorabialska/grafika: Joanna Zduniak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Dwa lata zwlekano z przyjęciem jej do pracy na politechnice, bo profesorowie uważali, że obniży poziom nauczania i wystawi ich na pośmiewisko. Naukowe szlify zdobywała u boku Marii Słodowskiej-Curie, podczas wojny ukrywała żydowskie kobiety, a w czasach komuny sprowadzała z Zachodu odczynniki ukryte w sukienkach i kieszeniach płaszczy. Poznajcie wybitną chemiczkę, Alicję Dorabialską.

 

Urodziła się w 1897 roku w Sosnowcu. Jej ojciec, Tomasz Dorabialski, był urzędnikiem pocztowym, matka zajmowała się dziećmi – Alicją, dwa lata od niej starszą Lilką i młodszym Stefanem. Dorabialscy dbali o staranne wykształcenie dzieci. Alicja najpierw uczyła się w domu, a przez pięć kolejnych lat w Szkole Żeńskiej Handlowej w Sosnowcu. W 1913 roku, by ułatwić dzieciom dobry start na studia, rodzina wyjechała do Warszawy. Alicja zdała maturę w słynącej z wysokiego poziomu nauczania Siedmioklasowej Szkole Handlowej Teodory Raczkowskiej, a ponieważ była wybitnie uzdolniona w naukach ścisłych, rozpoczęła naukę chemii. Przed I wojną światową warszawskie szkoły wyższe nie kształciły kobiet, na dodatek jeszcze w dziedzinie chemii, dlatego pierwszą jej „uczelnią” były kursy naukowe.

Do zgłębiania chemii miejsce było wprost wymarzone – Towarzystwo Kursów Naukowych w Warszawie współpracowało z Towarzystwem Naukowym Warszawskim, przy którym działała pracownia radiologiczna kierowana z Paryża przez Marię Skłodowską-Curie. Alicja miała więc warunki, by poświęcić się radiologii, która była traktowana jak naukowa nowinka. Kto wie, być może poszłaby w ślady Marii Skłodowskiej, gdyby nie konieczność wyjazdu rodziny Dorabialskich z Warszawy. Przeprowadzili się do Moskwy, gdzie jej ojciec, jako urzędnik państwowy, dostał nakaz pracy.

Alicja mogła dalej studiować chemię na wydziale fizyko-chemicznym Wyższego Kursu Żeńskiego. Tam poznała wybitnego profesora Wojciecha Świętosławskiego. Pierwsze spotkanie nie wypadło najlepiej, bo profesor nie krył swojego dystansu do kobiet zajmujących się nauką. Alicja miała mu wówczas powiedzieć: „Jeszcze w życiu pana znajdzie się kobieta, która dowiedzie, że kobiety mogą pracować naukowo!” Czas pokazał, że to ona będzie tą kobietą, a duet – Dorabialska-Świętosławski trwale zapisze się w historii polskiej nauki.

Anna Tomaszewicz-Dobrska/grafika: Joanna Zduniak

Kiedy Polska odzyskała niepodległość, rodzina Dorabialskich wróciła do Warszawy. Alicja miała zapewnione miejsce pracy – została asystentką profesora Świętosławskiego w Katedrze Chemii Fizycznej na politechnice. W pierwszych latach łączyła asystenturę ze studiami doktoranckimi na Uniwersytecie Warszawskim. W 1925 roku, podczas uroczystości położenia kamienia węgielnego pod budowę Instytutu Radowego miała okazję poznać Marię Skłodowską-Curie a następnie skorzystać z jej zaproszenia do Paryża. Przez rok była tam w gronie najbliższych współpracowników noblistki.

Doceniono ją także w Polsce – w 1932 roku została zaproszona do uczestnictwa w Stowarzyszeniu Kobiet z Wyższym Wykształceniem. Władze traktowały to jako element dobrego wizerunku nowej Polski na arenie międzynarodowej. „W Polsce odrodzonej zagadnienie walki kobiet o prawa do studiów i pracy zawodowej właściwie już nie istniało. Jeśli zdarzały się jakieś opory i trudności, to były natury raczej obyczajowej, a nie prawnej” – Alicja Dorabialska oceniała optymistycznie szanse polskich kobiet w nauce.

Ona sama po powrocie do Polski bez problemu habilitowała się w dziedzinie chemii fizycznej, a w 1934 roku uzyskała tytuł profesora nadzwyczajnego oraz nominację na kierownika Katedry Chemii Fizycznej Politechniki Lwowskiej. Została tym samym pierwszą kobietą profesorem tej uczelni. Kiedy przedstawiała się swoim kolegom powiedziała: „Wiem, że mnie nie chcieli… Nie dziwię się temu wcale i rozumiem… Dziękuję, że zaryzykowali… A jestem chemiczką… Znamy różne rodzaje wiązań… najtrwalsze są te, które powstają w wyniku wspólnej pracy i porozumienia człowieka z człowiekiem… Spróbujmy! Może coś rozsądnego z tego wyniknie”. Wcześniej, choć jej kandydatura spodobała się władzom uczelni, przez dwa lata zwlekano z podjęciem ostatecznej decyzji o jej zatrudnieniu. Protestowali profesorowie, którzy uważali, że powierzenie takiego stanowiska kobiecie niedopuszczalnie obniży poziom nauczania i notowania uczelni. Przyjęto ją po interwencji marszałka Józefa Piłsudskiego. Ponieważ była jedyną profesorką na tej uczelni, nazywano ją „Jedynaczką”.

We Lwowie Alicja Dorabialska pozostała do II wojny światowej. W 1941 roku cudem uniknęła rozstrzelania razem z lwowskimi profesorami, którym zarzucono współpracę z bolszewikami. Niedługo wcześniej razem z matką skorzystały z repatriacji polskich obywateli i wyjechały do Warszawy. Lata wojny były czasem aktywnej działalności – ukrywała kobietę żydowskiego pochodzenia, w czasie powstania warszawskiego opatrywała rannych i zdobywała leki.

Wkrótce po wojnie nadeszła propozycja objęcia katedry chemii na Politechnice Łódzkiej. Alicja Dorabialska przez wiele lat byłą pierwszą szefową Wydziału Chemii, a studenci mówili na nią „mamo”.

Jak kierowało się taką instytucją w czasach komunizmu? Pozostała anegdota, jak w odpowiedzi na wysłaną przez ministerstwo ankietę z pytaniem, w jakim stopniu w swoich wykładach uwzględnia idee marksizmu-leninizmu, miała odpisać: „Uprzejmie zawiadamiam, że nie znany jest jakikolwiek wkład tych panów do chemii fizycznej”.

Z Uniwersytetem Łódzkim Alicja Dorabialska była związana do końca swojej zawodowej aktywności. W autobiografii wspomina, jakie wybiegi trzeba było stosować, by nauka mogła się rozwijać. Choć komunistyczne władze nakazały likwidację Polskiego Stowarzyszenia Kobiet z Wyższym Wykształceniem, jej członkinie z całego świata wspierały polskie badaczki przemycając w paczkach odczynniki i literaturę naukową: „Paczka była miękka, ale nie była to pierzyna. Znaleźliśmy tam kilka sukienek, buty, swetry i palto zimowe z wielkim puszystym kołnierzem. A w kieszeni palta – po bliższych oględzinach – znalazłam później… preparat radioaktywny. To był wielki dar. Bez takich darów nie byłabym w stanie przez pierwsze dziesięć lat ruszyć żadnych prac badawczych.”

Kierowana przez Dorabialską Katedra Chemii Fizycznej stała się jednym z najlepszych ośrodków naukowych Polski. Pod koniec życia napisała autobiografię, a dochód z jej sprzedaży przekazała na ufundowanie tablicy na warszawskich Powązkach poświęconej pamięci chemików, którzy zginęli na Wschodzie. Profesorka zmarła 7 sierpnia 1975 roku w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat. Została pochowana obok siostry i rodziców na warszawskich Powązkach. Na jej pomniku wyryto napis: Ja nie umarłam – ja żyję z wami.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: