Przejdź do treści

„Facebook będzie największym cmentarzem, jaki kiedykolwiek istniał w historii”. O cyfrowej śmierci i nowych miejscach wspólnej żałoby mówi dr Katarzyna Nowaczyk-Basińska

Dr Katarzyna Nowaczyk-Basińska / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Śmierć od wieków związana jest z szeregiem rytuałów i obrządków. Znamy je, jesteśmy z nimi oswojeni, wiemy, czego nie mówić osobie pogrążonej w żałobie i jak zachować się na pogrzebie. Nowe media otworzyły jednak przestrzeń, po której nadal poruszamy się jak dzieci we mgle. Bo czy wypada „polajkować” powiadomienie o czyjejś śmierci? Napisać komentarz? Udostępniać zdjęcia zmarłego? Jak reagować na żałobę w świecie cyfrowym? I w końcu – czy skorzystać z możliwości „zatrzymania” zmarłego? Tak, technologie zbliżają nas do wymarzonej nieśmiertelności, a to rodzi kolejne problemy.

 

O cyfrową nieśmiertelność, nekro-etykietę w sieci i pomysł przeniesienia ludzkiego umysłu do komputera zapytałam dr Katarzynę Nowaczyk-Basińską, teatrolożkę i medioznawczynię, absolwentkę dziennikarstwa i komunikacji społecznej, wiedzy o teatrze oraz mediów interaktywnych i widowisk.

Alicja Cembrowska: Nieśmiertelność to odwieczne marzenie człowieka. Większość z nas tak kieruje swoim życiem, żeby coś po sobie zostawić. Nowe media zbliżają nas do perspektywy, żebyśmy istnieli już na zawsze?

Katarzyna Nowaczyk-Basińska: Rzeczywiście jest tak, że od zarania dziejów marzymy o tym, żeby stać się w takiej bądź innej formie nieśmiertelnymi. Każda epoka, każdy historyczny czas, każda kultura miały swoje sposoby, które służyły przybliżaniu do tego celu. To samo dotyczy współczesności. Wydaje mi się jednak, że za sprawą rozwoju mediów cyfrowych i nowych technologii (w tym szczególnie sztucznej inteligencji) zaczęliśmy naprawdę wierzyć, że tym razem nam się uda. Dlatego też tak pilnie w kulturze zachodniej pracujemy nad rozmaitymi strategiami unieśmiertelniania…

Filmy? Zdjęcia na nagrobkach? To są formy, którymi próbujemy zatrzymać zmarłego wśród nas?

Tak, ale myślę, że warto spojrzeć tutaj w szerszej perspektywie historycznej, wskazując na kontynuację rozwoju mediów – od fotografii przez radio, telewizję aż po Internet media społecznościowe i chatboty imitujące zmarłych. Wszystkie z wymienionych mediów w różnym stopniu pozwalały nam być w kontakcie ze zmarłymi. Fotografia zatrzymywała ich obraz, następnie za pomocą fal radiowych byliśmy w stanie przywracać ich głos. Telewizja i kino poruszyły zmarłych, aż wreszcie mamy media społecznościowe, które tworzą iluzję ich nieprzerwanej obecności w świecie. Jakkolwiek rozmowa ze zmarłym w formie chatbota brzmi ciągle jeszcze dość oryginalnie, to jednak jest to ewolucja mediów związanych – tak jak pani zauważyła – z zatrzymywanie zmarłych wśród nas.

Z jednej strony pojawia się pytanie, czy jesteśmy gotowi na takie „wywoływanie duchów na Facebooku”, z drugiej coraz częściej widać w mediach społecznościowe profile osób zmarłych – zakładają je fani, jak w przypadku Anny Przybylskiej lub rodzina, która w ten sposób pielęgnuje pamięć o tym, którego już nie ma. To jakaś nowa forma nagrobków? Nagrobki cyfrowe?

Z całą pewnością media społecznościowe wypełniają lukę w sposobach przeżywania żałoby. Żyjemy w świecie turbo. Wszystkie problemy powinniśmy dziś umieć załatwić, szybko, sprawnie i skutecznie, nie inaczej jest w kontekście żałoby. To jest dictum kultury zachodniej silnie sprzężonej z kapitalistycznym rynkiem. W bardzo przenikliwy sposób na ten temat pisał ostatnio w książce „W ucieczce od bezradności” Tomasz Stawiszyński. Istnieje więc niewypowiedziane oczekiwanie, że po stracie kogoś bliskiego szybko wrócimy do życia i jednocześnie postaramy się niezbyt epatować smutkiem, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić na przykład w miejscu pracy.

Paradoksalnie okazuje się, że właśnie media społecznościowe przywracają przestrzeń wspólnotowego przeżywania żałoby. Przykłady, o których pani mówi, tylko potwierdzają tezę, że my mamy potrzebę przeżywania żalu i smutku dłużej niż chciałby tego świat turbo.
Przykład konta Anny Przybylskiej pokazuje też, że żałoba za sprawą mediów społecznościowych i nowych technologii wchodzi do publicznego obiegu. Wcześniej żałoba była czymś bardzo prywatnym, czymś, co przeżywaliśmy w gronie najbliższych. Teraz okazuje się, że nie tylko kręgi żałobników znacznie się poszerzyły, ale też niekoniecznie musimy znać osobę, którą opłakujemy.

Możemy domyślać się, że te setki osób, które śledzą konto Anny Przybylskiej, najpewniej znają ją tylko z filmów czy gazet. A mimo to bardzo mocno emocjonalnie angażują się w upamiętnianie. To bardzo ciekawe przesunięcie, bo jak powiedziałam, kiedyś żałoba była traktowana jako coś bardzo prywatnego i intymnego, a dochodzimy do momentu, w którym jest to strefa przeżywania i doświadczenia w gronie obcych sobie ludzi, którzy dodatkowo nigdy nie znali samego zmarłego!

Katarzyna Boni /fot. Mikołaj Starzyński

Przykład osoby publicznej jeszcze jest dosyć logiczny i zrozumiały, ale coraz częściej dzieje się tak w przypadku całkiem „zwykłych” ludzi. Media piszą o tragicznym wypadku, a tablica ofiary wypełnia się komentarzami obcych osób.

To rzeczywiście ciekawe zjawisko. Wydaje mi się, że zatraciliśmy zdolność do współodczuwania, współdzielenia się emocjami w naszej kulturze i być może właśnie media społecznościowe wypełniają tę lukę. Choć oczywiście media społecznościowe generują jednocześnie zupełnie nowe zagrożenia i problemy w kontekście śmierci i odchodzenia. Jednym z nich jest, chociażby sfera obyczajowa związana z naszym zachowaniem w Internecie wobec wiadomości o czyjeś śmierci.

No właśnie, jak zareagować na Facebooku na wiadomość o czyjejś śmierci?

To temat, któremu przygląda się wielu badaczy i etyków. Na przykład socjolożka z Siena College w Stanach Zjednoczonych, dr Carla Sofka, stworzyła ciekawy dokument, który nazwała nekro-etykietą. Spisała w nim wskazania, które mogą stanowić rodzaj „gramatyki” społecznych zachowań w sieci w kontekście śmierci. Sofka mierzy się m.in. z następującymi pytaniami: Czy lajkować post o czyjejś śmierci na Facebooku? Jak dzielić się informacją o śmierci w mediach społecznościowych? Kto i w jaki sposób powinien takie informacje upubliczniać?

Co ciekawe, dr Carla Sofka zauważyła również, że w sieci odbywa się nieraz „olimpiada w przeżywaniu żałoby”, a ludzie licytują się, komu jest bardziej smutno. Upublicznienie żałoby, o którym rozmawiałyśmy, prowadzi niestety również do takich zjawisk.

Kilka lat temu nawet wirtualny zniczyk spotykał się z krytyką, bo przecież „to nic nikomu nie daje”. W ostatnim czasie jednak inny przykład zwrócił moją uwagę – dziadek potrącił śmiertelnie przed kościołem 3-letniego wnuczka. Dziecko zmarło w wyniku obrażeń. W komentarzach pod artykułami na temat tego wypadku dużo było smutku i współczucia, to zrozumiałe. Ale było coś jeszcze – szukanie winnych, oskarżanie rodziców o niezapewnienie opieki. Nie wyobrażam sobie, żeby na pogrzebie któraś z tych osób podeszła do rodziców i powiedziała im w twarz: „to przez was”… W Internecie wolno więcej?

Tego właśnie dotyczy wspomniany dokument dr Carli Sofki. Badaczka zwraca uwagę, żebyśmy naprawdę mocno zastanowili się, co piszemy i jakie informacje wysyłamy w świat. Nasze słowa mogą być bardzo bolesne dla osób z najbliższego kręgu zmarłego. Powinniśmy się zastanowić, czy ja jestem właściwą osobą, by oceniać, by pytać, by szukać winnych. Dokument Sofki kończy się zachętą do powściągliwości, do refleksji. Także w tej sytuacji – mniej znaczy więcej.

Trafiłam kiedyś na aplikację, do której wystarczyło wgrać zdjęcie zmarłego, żeby postać „ożyła” – mówiła i poruszała się, jak żywa osoba. W komentarzach zawrzało. Dla wielu osób to było za dużo. Niektórzy wskazywali, że takie „rozgrzebywanie traum” jest bez sensu, a żałobę trzeba przejść i zakończyć. Bardzo rezonuje w nas fałszywe przekonanie, że o zmarłym trzeba zapomnieć. Jak się to ma do nowych mediów, które właśnie w tym „rozgrzebywaniu” mają nam pomóc?

Nie mamy jednoznacznych badań psychologicznych na ten temat, bo jest to relatywnie nowe zjawisko. Natomiast z całą pewnością media cyfrowe zmieniają nasz stosunek do przeżywania żałoby. Jeśli myślimy właśnie takim trybem, że musimy się uporać z żałobą, rozstać się raz na zawsze z ukochaną osobą i zakończyć z nią relację, to jest to dziedzictwo myśli Zygmunta Freuda. To właśnie Freudowi zawdzięczamy przekonanie, które wywarło ogromny wpływ na kulturę Zachodu, a brzmi ono następująco: jeśli egzystencja kochanego obiektu jest przedłużana po śmierci, nie możemy stać się wolni.

Tymczasem nowsze podejścia do żałoby pokazują możliwość kontynuowania więzi i zakładają, że nie musi nastąpić ostateczne zamknięcie relacji. Żałoba jest bardzo indywidualnym procesem i nawet jeśli próbujemy wskazywać jakieś jej etapy czy kamienie milowe, to jednak w zależności od relacji, jaką mieliśmy ze zmarłym, od tego, jacy sami jesteśmy – żałoba będzie przybierać różne formy. Będzie trwać dłużej lub krócej, bardziej lub mniej intensywnie – i to jest w porządku.

Teoria kontynuowania więzi, mówi więc raczej o renegocjowaniu straty, co oznacza, że musimy w pewnym momencie zaakceptować stratę bliskiego, ale jednocześnie nie musi to oznaczać, że jak gumką do mazania wymażemy jego obecność z naszego życia. Kiedyś tę obecność gwarantowały zdjęcia, teraz pojawiają się nowe metody – animacje, hologramy, chatboty.

Z całą pewnością, jednak jeśli trend przywracania zmarłych w postaci rozmawiających z nami chatbotów się utrzyma, to będzie miało to liczne i bardzo poważne konsekwencje społeczne, kulturowe i psychologiczne, które dziś nie są jeszcze do końca rozpoznane.

Od zarania dziejów marzymy o tym, żeby stać się w takiej bądź innej formie nieśmiertelnymi. Każda epoka, każdy historyczny czas, każda kultura miały swoje sposoby, które służyły przybliżaniu do tego celu. To samo dotyczy współczesności. Wydaje mi się jednak, że za sprawą rozwoju mediów cyfrowych i nowych technologii (w tym szczególnie sztucznej inteligencji) zaczęliśmy naprawdę wierzyć, że tym razem nam się uda

Wspomniane chatboty funkcjonują z użyciem sztucznej inteligencji? Jak to dokładnie działa? Algorytm na podstawie informacji o zmarłym ustala, co i jak mógłby powiedzieć?

Właśnie tak. Najpierw tworzy się możliwie największą bazę zawierającą informacje dotyczące zmarłego. Im więcej danych tj. maili, filmów, nagrań audio, zdjęć i wpisów, tym algorytm będzie mógł dokładniej wygenerować odpowiedź na zadane pytanie – w formie głosowej lub tekstowej. Pytanie tylko, czy to jest rzeczywiście ten komunikat, który otrzymalibyśmy od naszego zmarłego i czy chcemy w takiej formie kontaktu uczestniczyć.

Warto przypomnieć, że firma Microsoft w zeszłym roku opatentowała technologię, która miałaby wykorzystywać dane do stworzenia naszych pośmiertnych, cyfrowych odpowiedników. Gigant technologiczny czeka już z patentem. Zobaczymy, co się dalej wydarzy z tym projektem, natomiast jest też całkiem sporo prywatnych firm i mniejszych start-upowych przedsięwzięć, które zaczynają proponować tę właśnie usługę.

A jeżeli wcale byśmy nie byli zadowoleni z takiej odpowiedzi, bo przecież „pan X nigdy by tak nie powiedział”? Błędy systemu się zdarzają, ale w tym kontekście mogłyby mieć naprawdę okrutne konsekwencje.

To kolejny aspekt. Pojawia się cała przestrzeń usterek technologicznych – tak zwanych glitchy, które są po prostu wynikiem błędów systemu. Program może zacząć generować dziwne komunikaty, może zawieszać się, lub po prostu przestać działać. Biorąc pod uwagę fakt, jak delikatny jest temat śmierci i żałoby, takie usterki mogą być bardzo bolesne dla rodziny zmarłego.

Zostawiając „cyfrową wolę” możemy uniknąć tego, że nasze dane zostaną tak wykorzystane?

Do pewnego stopnia tak, ponieważ cyfrowa wola to deklaracja, dotycząca tego, co byśmy chcieli, żeby stało się z naszymi danymi po śmierci. Czy chcemy je usunąć, czy może komuś przekazać dane dostępu do naszych kont? A jeśli przekazać, to komu?

Jeśli chodzi o takie wielkoskalowe rozwiązania, to Facebook proponuje nam opcję Legacy Contact, czyli wyznaczenie opiekuna konta po śmierci. Odpowiednikiem tej opcji w Google jest Inactive Account Manager – menedżer z funkcjami, które pozwalają nam już teraz przemyśleć, jak chcielibyśmy, żeby nasze konta funkcjonowały (albo nie funkcjonowały!) po naszej śmierci.

Narzędzie Facebooka powstało w 2015 roku i było odpowiedzią na wzrastającą w serwisie liczbę profili osób zmarłych. Wcześniej była jedynie funkcja „remembering”, czyli przechodzenie profilu w status upamiętnienia. Oznaczało to na przykład wyłączenie na profilu zmarłego opcji „złóż życzenia” czy „zaproś do znajomych”. Szybko jednak okazało, że to nie wystarczy, że potrzebujemy bardziej rozbudowanych i zniuansowanych narzędzi.

Czym różni się wprowadzony Legacy Contact od „remembering”?

Z punktu widzenia Facebooka chodziło zasadniczo o to, by zagwarantować rodzinie i bliskim prawa, pozwalające na pewien zakres ingerencji. Opcja „rememebring” tego nie uwzględniała i „zamrażając” konto zmarłego, zamrażała też możliwość wprowadzenia jakichkolwiek zmian przez najbliższych na profilu zmarłego.

Legacy contact to osoba, która została mianowana „opiekunem konta” w przypadku śmierci właściciela konta. Legacy Contact może np. napisać post na profilu osoby zmarłej, wyświetlać posty, usuwać posty ze wspomnieniami, aktualizować zdjęcia profilowe, ale nie może zalogować się na konto zmarłego, czytać jego wiadomości czy usuwać znajomych.

Odznaczenie tej opcji w menu zajmuje właściwie tylko chwilę i myślę, że to jest rozwiązanie, które warto przemyśleć, jeżeli korzystamy z Facebooka. Rozumiem, że dla niektórych może to być trudne, ale lepiej się z tym skonfrontować i skorzystać z takiej opcji, bo może to bardzo pomóc w przyszłości naszym bliskim. Bez ustalenia Legacy Contact rodzina często ma związane ręce. I choć na pewno nie jest to rozwiązanie idealne, to jednak wychodzi naprzeciw zmianom i potrzebom.

Powiedziała pani, że Facebook staje się nowym miejscem wspólnej żałoby, ale wychodzi też na to, że niedługo będzie wirtualnym cmentarzem…

Właściwie już dziś nim jest, a według badań Oxford Internet Institute, jeśli tempo rozwoju Facebooka się utrzyma, to do końca obecnego stulecia liczba kont osób zmarłych przewyższy liczbę żywych użytkowników. Czyli odpowiedź brzmi: tak, Facebook będzie największym cmentarzem, jaki kiedykolwiek istniał w historii. Dlatego nowe rozwiązania są po prostu konieczne.

Nowe rozwiązania to też nowe zawody i kolejne wyzwania dla rynku usług. Czym dokładnie zajmą się konsultant do spraw cyfrowej żałoby i menadżer do spraw cyfrowej aktywności pośmiertnej?

Takie zawody jeszcze nie istnieją, ale faktycznie gdzieś już majaczą na horyzoncie. Myślę, że to perspektywa najbliższej dekady, bo już teraz widać, że potrzebujemy innych niż do tej pory podejść, co obejmuje obszary właśnie takie jak zarządzanie czy doradztwo. Jestem przekonana, że obszar cyfrowej aktywności pośmiertnej będzie się profesjonalizował.

Z analiz wynika, że będziemy potrzebowali specjalistów, którzy w sposób kompleksowy zajmą się osobami u kresu życia i ich rodzinami. W kontekście aktywności cyfrowej kompetencjami takich pracowników będzie rozumienie najnowszych technologii, ale też oferowanie wsparcia i asystowanie w porządkowaniu cyfrowej przestrzeni także w kontekście prawnym.

Zastanowiłam się jeszcze nad jedną kwestią. Praca – czy skoro umrzemy, ale tak jakby nie do końca, bo będziemy „wirtualnie wciąż obecni”, to jest szansa, żebyśmy w tym czasie pracowali? A dokładnie zarabiali? Na przykład na wizerunku z pomocą pośmiertnego menadżera? W sumie żyjemy w kulcie pracy, więc może wcale nie trzeba jej kończyć w chwili śmierci?

Rzeczywiście, to bardzo poważny dylemat. Nie tylko technologiczny, ale głównie etyczny. Z punktu widzenia rodziny to jest raczej jasne, dlaczego chcą zachować dane czy konto – by czuć obecność, być w kontakcie, upamiętnić bliskiego. A motywacje do utrzymywania danych cyfrowych przez platformy komercyjne raczej nie są altruistyczne i tutaj mogą pojawić się niebezpieczeństwa, chociażby próby zmonetyzowania informacji.

Dane mogłyby na przykład być przetwarzane w taki sposób, by ciągle na siebie zarabiały i generowały dodatkowe zyski. Dokładnie mechanizm monetyzowania tzw. cyfrowych szczątków (ang. Digital Remains) przeanalizowali badacze Luciano Floridi i Carl Öhman z Uniwersytetu w Oxfordzie, proponując, bardzo wymowny w tym kontekście termin – cyfrowego przemysłu pośmiertnego (ang. Digital Afterlife Industry).

Firma Microsoft w zeszłym roku opatentowała technologię, która miałaby wykorzystywać dane do stworzenia naszych pośmiertnych, cyfrowych odpowiedników. Gigant technologiczny czeka już z patentem. Zobaczymy, co się dalej wydarzy z tym projektem, natomiast jest też całkiem sporo prywatnych firm i mniejszych start-upowych przedsięwzięć, które zaczynają proponować tę właśnie usługę

Brzmi jak scenariusz nowego filmu o przyszłości.

W tym przypadku jest to scenariusz bardziej możliwy niż wiele filmowych wizji. Wiem, że to brzmi niepokojąco, a może nawet przerażająco. Może nam się też wydawać, że nas ten problem nie dotyczy, ale jeśli zaczniemy sobie zdawać sprawę z tego, że każdy z nas generuje około 850 GB danych rocznie, a według pewnych szacunków w ciągu życia tworzymy mniej więcej 190 kont na różnych platformach, to wyobraźmy sobie, ile śladów po sobie zostawiamy. Jeśli więc jesteśmy użytkownikami przestrzeni cyfrowej, to jesteśmy również, czy tego chcemy, czy nie, uczestnikami tworzącej się właśnie cyfrowej kultury nieśmiertelności.

To ma związek z „ciałem informacyjnym”?

Tak! „Ciało informacyjne” to koncepcja etyczna wspomnianego już profesora Luciano Floridi. Floridi proponuje, żeby nasze dane cyfrowe traktować tak, jak traktujemy nasze ciało, ponieważ dane konstytuują to, kim jesteśmy. Włoski badacz podaje tutaj bardzo obrazowe rozróżnienie. Mówi, że nasze ciało cyfrowe powinniśmy postrzegać, jak naszą nerkę czy wątrobę, a nie nasz samochód. Wyraźnie czujemy tutaj różnicę jakościową, prawda? Nasze dane to my. Nasze dane tworzą w sieci to, kim jesteśmy, czego się boimy, w co wierzymy, co lubimy. To wszystko ma też znaczenie w kontekście śmierci.

Na deser zostawiłam najbardziej kontrowersyjną technologię: mind-uploading, czyli hipotetyczną koncepcję przeniesienia umysłu do sieci.

To koncepcja, która bardzo mocno wykracza poza obecne możliwości technologiczne. W środowisku naukowym ma ona swoich entuzjastów, ale trzeba powiedzieć, że znacznie więcej jest krytyków.

Dlaczego?

Takie rozwiązanie wykracza poza stan obecnej wiedzy. I nie chodzi tutaj wyłącznie o technologię, ale o to, co wiemy dziś o ludzkim umyśle. Takie pytania, jak np. skąd się bierze świadomość czy jak odtworzyć procesy myślowe człowieka są ciągle przedmiotem debat.
Chcę więc mocno podkreślić, że tak zwana cyfrowa nieśmiertelność polega dziś jedynie, a może aż, na odtwarzaniu zmarłego na podstawie pozostawionych przez niego danych w sieci, a nie na przenoszeniu jego świadomości, bo to jest niemożliwe i dzieje się tylko w filmach.

Co w tym momencie może oznaczać dobra śmierć w świecie cyfrowym?

Niełatwo sformułować jedną prostą, uniwersalną odpowiedź. Powiem więc, co dobra śmierć w świecie cyfrowym oznaczałaby dla mnie. Po pierwsze, że się do niej przygotowałam, czyli podjęłam decyzję, co chciałabym, żeby stało się z moimi „cyfrowymi szczątkami”. Bądźmy realistami, nie podejmę decyzji w kwestii 190 kont, które statycznie założę, w ciągu swojego życia, ale skupię się na tych platformach, z których korzystam codziennie. Sporządzę też swoją cyfrową wolę, by określić moje preferencje tam, gdzie nie ma rozwiązań systemowych jak Legacy Contact czy Inactive Account Manager.

Przede wszystkim jednak porozmawiam o mojej (cyfrowej) śmierci z najbliższymi. I choć nie będzie to łatwa rozmowa (wiem, odbyłam ją!), to okaże się ona jedną z ważniejszych, jakie przeprowadzałam w życiu. Ostatecznie bowiem, nie będzie dotyczyła zdjęć na Facebooku czy wiadomości na Gmailu, ale śmierci, odchodzenia, smutku i starty w ogóle. Myślę, że za wszelką cenę powinniśmy próbować podejmować takie rozmowy.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: