Przejdź do treści

„Szukam mostów, które na zawsze będą łączyć tych, którzy zostali, z tymi, którzy odeszli”. O świeckich ceremoniach pogrzebowych mówi Anja Franczak

Anja Franczak / fot. Szymon Rogiński
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Prowadziłam pogrzeb, w czasie którego najpierw był odmawiany różaniec, a ci, dla których uczestniczenie w tym nie było ważne, przyszli godzinę później, na ceremonię świecką. W ten sposób można próbować zadbać o wszystkich. Zdarzyło mi się też prowadzić ceremonię wraz z mnichem buddyjskim. Przed ceremonią dzwoniliśmy do siebie i rozmawialiśmy, jak połączymy coś, co wydaje się nie do połączenia. Wyszło spójnie. Najpierw opowiadałam o zmarłej osobie, następnie głos zabierali bliscy i współpracownicy mężczyzny, który zmarł. W pewnym momencie mnich zaczął recytować sutrę, pojawiły się rytuały z kadzidłami. Zazwyczaj da się znaleźć jakiś sposób połączenia różnych, nawet rozbieżnych, potrzeb – mówi doula umierania, Anja Franczak.

 

Nina Harbuz: Jak reagują ludzie, gdy dowiadują się, że jesteś świecką celebrantką pogrzebową i towarzyszysz ludziom w żałobie?

Anja Franczak: Często spotykam się z zaskoczeniem ludzi, kiedy mówię, że pracuję z tematem śmierci. Bywa, że ludzie są zafascynowani i zaciekawieni, chcą się dowiedzieć więcej, ale zdarza się, że czuję w pytających lęk przed tym tematem. Ostatnio drukowałam certyfikaty dla kursantek i kursantów biorących udział w szkoleniu „Obok ciebie, na ostatnim etapie życia” skierowanym do osób chcących móc dobrze towarzyszyć bliskim lub pacjentom w procesie umierania. Gdy pani z obsługi wręczała mi wydrukowane dyplomy, spojrzała na mnie wielkimi oczami i powiedziała: „Ale ciężki temat”. Nie była to pierwsza tego typu reakcja, z jaką się spotkałam.

Coś odpowiedziałaś?

Zazwyczaj w takich sytuacjach mówię, że to też jest część życia albo, że prędzej, czy później każdy z nas będzie musiał się skonfrontować z tym tematem. Uważam, że nikogo nie można zmuszać do tej konfrontacji, ale temat śmierci i żałoby jest nieunikniony. One po prostu pojawiają się w naszym życiu w pewnym momencie.

A jak pojawiły się w twoim?

Jak to często bywa, życie mnie zmusiło do tej konfrontacji. Straciłam ważne dla mnie osoby i doświadczyłam nie tylko bólu związanego z samą utratą, ale też z milczeniem otoczenia. Ludzie wokół mnie byli przerażeni, nie wiedzieli, co powiedzieć. Część mnie unikała, część dawała porady, których nie chciałam nawet słuchać. Mówiono mi, że jestem jeszcze młoda, że będzie dobrze, albo, że przynajmniej osoba, która umarła już nie cierpi. Puste frazesy, które miały dać mi poczucie pocieszenia, choć w żaden sposób nie odniosły się do moich przeżyć i uczuć. Wtedy doszłam do wniosku, że to nie sama żałoba stanowi problem, ale to, jak nasza kultura z nią obcuje. Nic nie możemy zrobić z tym, że jesteśmy śmiertelni i wszystkie bliskie nam osoby kiedyś umrą, ale mamy wpływ na to, w jaki sposób się nawzajem wspieramy, czy tworzymy wspólnotę, czy nie. To zależy wyłącznie od nas. W tym samym czasie dowiedziałam się od znajomej, która mieszka w Niemczech, skąd pochodzi część mojej rodziny, że po stracie dziecka miała wsparcie towarzyszki w żałobie. Pierwszy raz usłyszałam, że jest w ogóle taka profesja. Potem kolejna osoba opowiedziała mi, że wraz z celebrantką zaprojektowała ceremonię pogrzebową. Poznałam doulę umierania w Anglii i tak krok po kroku zbierałam informacje i czerpałam inspiracje, czując, że chciałabym się rozwijać w tym kierunku.

Co było magnesem?

Możliwość obcowania blisko ludzi i wspierania ich w bardzo intymnym i poruszającym momencie życia. To taka chwila, kiedy wiele rzeczy, które na co dzień nas martwią, przestają mieć znaczenie, np. kto ma jakie poglądy polityczne. Gdy mierzymy się ze śmiercią, to naprawdę nie ma znaczenia – zostają relacje i esencja naszej egzystencji. Wkraczając na tę ścieżkę zawodowo, zależało mi, żeby w sferę życia, która jest przepełniona smutkiem, wnieść wsparcie, ciepło, czułość. W miejsce całkowitej bezradności, spowodowanej utratą bliskiej osoby, zaproponować powrót do sprawczości. Odnaleźć moc, choćby przez wykreowanie pożegnania w taki sposób, jaki by się tego chciało dla siebie i zmarłej osoby. Żeby to do niej pasowało, honorowało to, kim była i nadal jest dla nas. Sama doświadczyłam tego, ile potrafi dać możliwość osobistego pożegnania zmarłego i jak bardzo koi głęboki ból.

Powiesz coś więcej?

Myślę o pochówku mojego nienarodzonego dziecka. Nie odbył się od razu, bo w szpitalu doradzono mi, żebym nie zabierała ze sobą – i tu mówiono różnie: szczątków, dziecka, ciąży. Zalecano mi, żebym jak najszybciej zapomniała o tym, co się wydarzyło, a szpital się wszystkim zajmie. Poszłam za tym głosem, zostając z pustką i brakiem rytuału pożegnania. Przez lata chodziłam nieświadoma, jaki to ma wpływ na moje życie. Aż w końcu zorganizowałam symboliczny pogrzeb. Dowiedziałam się, że dwa razy do roku szpital chowa nienarodzone dzieci we wspólnym grobie. Moje dziecko było malutkie, więc nie wiem, czy naprawdę je pochowali, czy zostało potraktowane jak odpad medyczny. Pojechałam na cmentarz, na zbiorowy grób nienarodzonego dziecka, zabrałam stamtąd garstkę ziemi do słoika. Poszłam na spacer nad Wisłę, znalazłam kamień, który oddałam do kamieniarza z prośbą, żeby wygrawerował na nim imię mojego dziecka: Alma. Z tym kamieniem i ziemią pojechałam do Niemiec, gdzie wraz z mężem i moimi rodzicami położyliśmy ziemię i kamień na grobie rodzinnym. W taki sposób moje dziecko, o którym wcześniej milczano, dostało swoje miejsce w naszej rodzinie. Zaangażowanie emocjonalne, zmysłów, wspólnoty, bycie razem przy grobie było przełomowym wydarzeniem w procesie mojej żałoby. Czułam się o kilka kilogramów lżejsza.

W intuicyjny sposób zrobiłaś coś, czego społecznie się pozbawiliśmy, czyli skorzystałaś z rytuałów, obrzędu, wspólnotowości, żeby wesprzeć się w żałobie.

Podkreślenie niepowtarzalności historii zmarłego człowieka wydaje mi się ważne w planowaniu ceremonii. Nie zawsze jest na to miejsce w tradycyjnych obrządkach. W obrzędach katolickich zależy to od parafii i podejścia księdza. Niektórzy mają otwartość na to, żeby członkowie rodziny zabrali głos, ale mój przyjaciel doświadczył niezgody ze strony duchownego, żeby cokolwiek było powiedziane w trakcie mszy pożegnalnej. Po prostu była liturgia. Na szczęście zdarzają się też sytuacje większej otwartości. Byłam na pogrzebie prowadzonym przez Dominikanów, gdzie ceremonia była bardzo osobista. Były przemówienia obecnych, ale również kapłani odczytywali wspomnienia w imieniu osób, które nie czuły się na siłach, żeby mówić.

Piękne jest wplecenie mikrorytuałów, jak zapalenie świeczek, rzucenia garstki ziemi na grób albo nasion, z których wyrośnie kwietna łąka. Takie symboliczne akty, które z jednej strony wyrażają coś, co jest poza językiem, a dodatkowo tworzą wspólnotę, bo wszyscy wykonują ten sam gest

A jak pogodzić różne potrzeby, gdy część rodziny chce urządzić katolicki pogrzeb, a druga część woli świecką ceremonię?

To da się zrobić. Prowadziłam pogrzeb, w czasie którego najpierw był odmawiany różaniec, a ci, dla których uczestniczenie w tym nie było ważne, przyszli godzinę później, na ceremonię świecką. W ten sposób można próbować zadbać o wszystkich. Zdarzyło mi się też prowadzić ceremonię wraz z mnichem buddyjskim. Przed ceremonią dzwoniliśmy do siebie i rozmawialiśmy, jak połączymy coś, co wydaje się nie do połączenia. Wyszło spójnie. Najpierw opowiadałam o zmarłej osobie, następnie głos zabierali bliscy i współpracownicy mężczyzny, który zmarł. W pewnym momencie mnich zaczął recytować sutrę, pojawiły się rytuały z kadzidłami. Zazwyczaj da się znaleźć jakiś sposób połączenia różnych, nawet rozbieżnych, potrzeb.

Oglądałam kiedyś webinar o ceremoniach pogrzebowych, gdzie celebrantce udało się wydobyć radosne wspomnienia i stworzyć chwile, które wywoływały uśmiech, a nawet śmiech wśród żałobników. Nie miałam poczucia, że smutek był zaprzeczony. Po prostu było miejsce na jedno i drugie.

Praca z osobami w żałobie nie polega na tym, żeby coś zabrać, ale zawsze chodzi o to, żeby coś dodać, żeby poszerzyć perspektywę. W dobrze prowadzonej ceremonii pogrzebowej może być obecny smutek, ale może też pojawić się miejsce na wdzięczność, radość, uśmiech, wspomnienia, anegdoty. Chodzi o to, żeby stworzyć taką przestrzeń, żeby całość mogła wybrzmieć i żeby pasowała do osoby, która zmarła. Dlatego zawsze przed ceremonią spotykam się z rodziną – osobiście albo na zoomie i rozmawiamy godzinami. Opowiadają mi o zmarłym, a ja notuję i próbuję wyczuć, zrozumieć, kim był ten człowiek. Wszystko po to, żeby ustalić, jaka będzie najlepsza formuła pożegnania, gdzie ma się odbyć, kto ją ma prowadzić – ja czy może jednak ktoś z rodziny, co czasami też jest dobrym rozwiązaniem.

Jakie szczegóły są dla ciebie ważne?

Próbuję się dowiedzieć, co dla zmarłej osoby było ważne, jaka była jej droga życiowa, o czym było jej życie. Pytam, co ta osoba lubiła, jakie miała relacje z innymi. Ciekawi mnie też, co ją denerwowało. Bo zwykle denerwujemy się, gdy ważne dla nas sprawy są pomijane, a to sporo mówi o naszych wartościach. Ale rozmawiam też o potrzebach rodziny, dopytuję o światopogląd, jak sobie wyobrażają, gdzie ta zmarła osoba teraz jest, w jaki sposób będzie nadal obecna w ich życiu, kiedy szczególnie będą o niej myśleć. Jeśli zmarły był entuzjastą przejażdżek rowerowych, to może właśnie jadąc na rowerze, będą go wspominać. Szukam mostów, które na zawsze będą łączyć tych, którzy zostali, z tymi, którzy odeszli. Intencje są zawsze dwie. Jedna to zrozumienie, że umarł człowiek, że go już nie ma i nie będzie. A druga, to poczucie innego rodzaju jego obecności, wewnętrznej więzi z osobą, która odeszła, zobaczenie, jakie ślady zostawiła w naszym życiu, czego się od niej nauczyliśmy, co nam przekazała, co wniosła w nasze życie. Chodzi o to, żeby zmieścić w sobie to wszystko, co jest związane z bólem i stratą i równolegle uznać, że ta osoba nadal jest ważną częścią naszego trwającego bez niej życia. O tym też rozmawiam z żałobnikami, a część tych rozmów wybrzmiewa czasem w mowie pogrzebowej, która jest tylko jednym z elementów ceremonii.

Mało kto też wie, że w większości domów pogrzebowych możesz dostać dużą urnę i do niej tzw. relikwiarz, czyli mini urnę z niewielką ilością prochów. Duża urna zostaje pochowana na cmentarzu, a małą zabiera rodzina i może zrobić z nią, co chce. Teoretycznie jest to nielegalne, jednak praktycznie ludzie i tak robią, co chcą

Jakie elementy jeszcze wplatasz?

To mogą być elementy literackie, ktoś czasem przeczyta wiersz albo fragment książki. Może wybrzmieć muzyka na żywo albo Beatlesi z płyty, czy wspólne śpiewanie. Piękne jest wplecenie mikrorytuałów, jak zapalenie świeczek, rzucenia garstki ziemi na grób albo nasion, z których wyrośnie kwietna łąka. Takie symboliczne akty, które z jednej strony wyrażają coś, co jest poza językiem, a dodatkowo tworzą wspólnotę, bo wszyscy wykonują ten sam gest. Kiedyś słyszałam o pogrzebie starszej kobiety, która robiła na drutach i wszyscy uczestnicy pogrzebu przywieźli koce, czapki, szaliki, które ona wydziergała. Użyto ich zamiast kwiatów do udekorowania kaplicy. Sama uczestniczyłam kiedyś w pogrzebie pani, która zbierała ozdobne figurki żab i miała ich setki w swoim mieszkaniu. Były zrobione ze szkła, betonu, kamienia, wełny. Osoby obecne w czasie ceremonii pogrzebowej dostały po jednej takiej żabce na pamiątkę.

Polskie prawo ściśle reguluje miejsce pochówku – musi się odbyć na cmentarzu. Nie ma możliwości bycia pochowanym w lesie, jak np. w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, gdzie funkcjonują leśne cmentarze.

Faktycznie w Polsce ich nie ma, przynajmniej na razie. Wybór fizycznego miejsca pochówku jest bardzo ograniczony. Natomiast jeśli chodzi o samą ceremonię, to mamy większą wolność. Jeśli mamy urnę, to choć będzie musiała być złożona na cmentarzu, to samą ceremonię można przeprowadzić dosłownie wszędzie. We własnym ogrodzie, salonie w domu, na łące, w lesie, albo w wynajętej sali kinowej.

Prowadziłaś ceremonię pogrzebową w kinie?

Raz mi się zdarzyło. Człowiek, który zmarł był mocno związany z filmem. Kłopot polega na tym, że większość ludzi nie wie, że może sobie pozwolić na jakąkolwiek swobodę. W domach pogrzebowych też nikt o tym nie mówi, bo wszystko, co odbiega od utartych scenariuszy, wymaga włożenia więcej wysiłku w organizację, a nie wszyscy mają na to otwartość. Mało kto też wie, że w większości domów pogrzebowych możesz dostać dużą urnę i do niej tzw. relikwiarz, czyli mini urnę z niewielką ilością prochów. Duża urna zostaje pochowana na cmentarzu, a małą zabiera rodzina i może zrobić z nią, co chce. Teoretycznie jest to nielegalne, jednak praktycznie ludzie i tak robią, co chcą. Kilka dni temu rozmawiałam z kobietą, która kiedy dostała relikwiarz z prochami mamy, popłakała się z wdzięczności, że może spełnić jej wolę, a było nią rozsypanie prochów na działce, czyli w miejscu, które bardzo kochała.

Zrobiła to?

Tak, zrobiła. I moim zdaniem, bardzo ważne jest, żeby ludzie mieli możliwość robić to legalnie. Obecna ustawa o cmentarzach, pod wieloma względami nie spotyka się z potrzebami społeczeństwa, więc jest potrzebna duża reforma w tym zakresie.

 

Anja Franczak – towarzyszka w żałobie i doula umierania. Założycielka Instytutu Dobrej Śmierci

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: