Przejdź do treści

Marzysz o ustabilizowanym życiu? Czy na pewno to jest to, czego potrzebujesz?

iStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Stabilizacja w życiu jest zdrowa – twierdzą psychologowie. Daje nam poczucie bezpieczeństwa i pozwala nie marnować energii na zamartwianie się, jakie niespodzianki przyniesie kolejny dzień. Ale jeszcze zdrowsza jest dla nas stabilizacja umiarkowana! Czyli taka, w której dopuszczamy możliwość, że wydarzy się coś niespodziewanego.

Zdrowe: stabilizacja

Gdy w 2013 roku CBOS zapytał Polaków, jakie są ich oczekiwania względem pracy, jedna z odpowiedzi, jakie padały najczęściej, brzmiała mniej więcej tak: „praca powinna dawać poczucie stabilizacji”. Chcemy móc z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć, co będzie się działo jutro, za tydzień, za pół roku. I jest to zdrowe! – Ogranicza to tak zwane koszty transakcyjne związane z dopasowywaniem się do okoliczności, planowaniem nowych strategii, wdrażaniem się w nowe warunki – zaznacza psycholog Robert Dziurski. – Do tego zaspokaja to jedną z tych potrzeb, które znamy choćby ze słynnej piramidy Abrahama Maslowa, potrzebę bezpieczeństwa – dodaje.

Pojawia się tutaj tylko jedna uwaga. My chcemy uczynić nasze życie maksymalnie stabilnym, a świat, w którym żyjemy, wcale stabilny nie jest.

Zdrowsze: umiarkowana stabilizacja

Jan Sztaudynger pisał, że stabilizacja motylka to… szpilka. I chyba w dużej mierze tak jest również z nami. Psycholog Jacek Walkiewicz w jednym ze swoich wykładów nazwał stabilizację drogą donikąd. – Gdy poszukujemy stabilizacji, unikamy ryzyka. Gdy unikamy ryzyka, zaczyna nam grozić wypalenie, i to różnego rodzaju, nie tylko zawodowe, ale też życiowe czy uczuciowe – dodaje Robert Dziurski. Kolejny argument za tym, żeby stabilizacja była umiarkowana, to fakt, że świat, który nas otacza, robi się coraz mniej stabilny. Wskaźnikiem tego może być choćby nasz prywatny poziom nudy. – Obecnie bardzo szybko się nudzimy. Narzekamy, że podróż samolotem trwa aż dwie godziny, zapominając, jak kiedyś nie nudziliśmy się w czasie kilkunastogodzinnej podróży samochodem na wakacje – mówi psycholog. Ale to nie wszystko. ‒ Gdy nasze życie jest maksymalnie ustabilizowane, to rzadziej musimy się trudzić, starać, dopasowywać. A to z kolei sprawia, że gdy coś przychodzi nam bez dużego wysiłku czy trudu, nie doceniamy tego tak mocno jak wcześniej. Jest jeszcze jeden argument: gdy prowadzimy mocno ustabilizowane życie, zwykle selekcjonujemy bodźce, które do nas trafiają. – Czytamy gazety i portale zgodne z naszymi przekonaniami. Zwracamy się po radę wciąż od tych samych ludzi. Dochodzi do zapętlenia, robimy kółko, z którego trudno nam wyjść, i nic z tego nie wynika – mówi Dziurski.

Michał Sadzewicz

Co zatem jest najzdrowsze? Być może to, co w książce „Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności” w podrozdziale „A może by tak zjeść na zewnątrz?” opisywał francuski pisarz Philippe Delerm. Zachęcał on, aby mimo całego porządku i przewidywalności prowadzić życie w tak zwanym trybie warunkowym. Podawał tu przykład niedzielnego obiadu wczesną wiosną, gdy jest jeszcze chłodno, ale coraz cieplej i coraz bardziej słonecznie. W takiej sytuacji wystarczy na poważnie dopuścić do siebie myśl, że obiad zamiast w domu można zjeść na balkonie, tarasie czy w ogrodzie, nawet jeśli jest to niezgodne z dotychczasowym pomysłem lub z tym, jak umówiliśmy się z gośćmi. – Albo wcale nie trzeba tego robić, ale już samo dopuszczenie w myślach, że wchodzi to w grę, uwalnia w nas radość, wolność i sprawia, że życie nie jest zbyt ustabilizowane, czyli zbyt sztywne – dodaje psycholog.

Wspomniany psycholog Jacek Walkiewicz powiedział kiedyś, że najbardziej ustabilizowany czuł się w momencie, gdy wypadł mu dysk i lekarz założył mu kołnierz ortopedyczny. Walkiewicz dodał, że nikomu nie życzy tak skrajnej stabilizacji…

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: