Przejdź do treści

„Zanim pacjent trafi do lekarza, wyżyje się na pielęgniarce” – mówi Anna Szymczak-Krasoń, pielęgniarka

Anna Szymczak-Krasoń, pielęgniarka
Anna Szymczak-Krasoń: Zanim pacjent trafi do lekarza, wyżyje się na pielęgniarce/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Z każdej strony spotykamy się z eksplozją skrajnych emocji, zarówno jeśli chodzi o pacjentów, jak i personel medyczny – opowiada Anna Szymczak-Krasoń, pielęgniarka z 20-letnim stażem, pracująca w jednej z przychodni w Stargardzie (zachodniopomorskie).

Aleksandra Zalewska – Stankiewicz: Ile telefonów od pacjentów dziś odebrałaś? 

Anna Szymczak-Krasoń: Koleżanka wyliczyła, że odbieramy około 30 telefonów na godzinę. Zwłaszcza rano telefony dzwonią non stop, kończymy jedną rozmowę i zaczynamy kolejne połączenie. Procedura rejestracji pacjenta trwa kilka minut, trzeba dokonać wpisu do komputera, zebrać wywiad epidemiologiczny, przygotować kartę do wizyty u lekarza. A pacjenci i tak w większości są niezadowoleni, podejrzewają nas chyba o to, że odkładamy słuchawkę i w tym czasie pijemy kawę.

A nie pijecie?

Zimną, dopijamy ją przez cały dzień. Na początku epidemii było gorzej,  ale teraz doszłyśmy już do takiej wprawy, że znajdujemy kilka minut na drugie śniadanie. Oczywiście wymieniamy się, posiłek w jednym czasie jest wykluczony.

Znajoma pielęgniarka mówiła mi, że na dźwięk telefonu reaguje przerażeniem, ponieważ wie, że zaraz po drugiej stronie zaraz usłyszą wyzwiska.

Nagminnie jesteśmy wyzywane przez pacjentów przez telefon. Zazwyczaj wtedy, gdy słyszą, że skończyły się numerki albo gdy proponujemy wizytę na kolejne dni. Wtedy krzyczą, wściekają się, obrażają nas. To jest krzywdzące, dla pielęgniarek to też jest przykra sytuacja, gdy muszą komuś odmówić. Ale do przychodni należy 18 tysięcy pacjentów, trudno zadowolić wszystkich. Zazwyczaj próbujemy tak ustawić grafik wizyt, żeby pacjent został przyjęty. Czasem prosimy lekarzy, aby przyjęli kogoś dodatkowo. Ale i za dobre chęci zdarza nam się oberwać.  

Wolontariuszka z oddziału covidowego

A co z agresją w samej przychodni?

Zdarza się bardzo często. Nieraz musiałyśmy wzywać policję, aby przywrócić porządek. Nie brakuje przemocy fizycznej. Na przykład wczoraj dwóch mężczyzn pobiło się w korytarzu. Nie rozumiem tego, ponieważ każdy pacjent zostaje obsłużony, nie trzeba się pchać ani awanturować.

Poza tym pacjenci stosują też inne metody, jak skargi do przełożonych lub do Narodowego Funduszu Zdrowia. Pojawiają się  próby szantażu, zazwyczaj przez telefon. Pacjenci pytają o nasze dane i grożą donosami. Na lokalnych forach internetowych czy profilach w mediach społecznościowych też jesteśmy obrażane. Ludzie chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że wcale nie są anonimowi.

Lekarzy też to spotyka? 

Tak, choć rzadziej, ponieważ zanim pacjent trafi do lekarza, wyżyje się na pielęgniarce. Oni też pracują ponad normę, często o kilka godzin dłużej niż wskazuje grafik. Mimo wszystko lekarz ma jednak większy autorytet u pacjentów.

W pandemii lekarze stali się dla nas bardziej wyrozumiali, życzliwi, pomocni. Doceniają naszą pracę bardziej niż kiedyś, dostrzegli naszą rolę. Jesteśmy przecież na pierwszej linii frontu, jako łącznik pomiędzy nimi a pacjentami. To mu podejmujemy decyzję, kto powinien natychmiast otrzymać pomoc, a kto może poczekać.

Jakie uczucia towarzyszą ci na co dzień w pracy? 

Od początku pandemii w pracy mam dużo strachu i nieufności. Często pacjenci zatajają, że są chorzy na COVID-19 – ostatnio mężczyzn przyszedł na zastrzyk, a gdy wpisywałam go do systemu, okazało się, że przebywa na kwarantannie. W ogóle nie powinien opuszczać domu, a przed wizytą w przychodni był jeszcze na zakupach.

Praca w pandemii jest trudniejsza również z tego powodu, że z każdej strony spotykamy się z eksplozją skrajnych emocji, zarówno jeśli chodzi o pacjentów, jak i personel medyczny. Dodatkowo przeszkadzają nam maseczki, przyłbice i kombinezony. Trudno na dłuższą metę wytrzymać w takich warunkach, na przykład wykonując EKG. Zdarzyło się, że przyłbica tak mi zaparowała, że nie widziałam zapisu. W masce trudno się oddycha, ale używam jej cały czas. Z drugiej strony pandemia uświadomiła mi, że choć moja praca stała się trudniejsza, to wciąż ją mam, podczas gdy wiele osób ją straciło. Obserwuję ludzkie dramaty spowodowane utratą zatrudnienia, bankructwem.

Często dzięki środkom farmakologicznym można normalnie funkcjonować, opanować kołatanie serca czy trzęsące się dłonie. To nie muszą być psychotropy, czasem wystarczają uspokajacze. Trudno jest przerobić rzeczywistość, a nikt nie chce być postrzegany jako słaba jednostka

Czego najbardziej się boisz?

Nie tylko tego, że zachoruję. Boję się agresji ze strony pacjentów. Kiedyś bili nam brawa, teraz egzekwują swoje wymagania w niewybredny sposób. Potrafią być wulgarni, czasem dochodzi do przemocy fizycznej, ale i psychicznej. Media nie zawsze przedstawiają sytuację epidemiologiczną adekwatnie do rzeczywistości. Jest dużo niedomówień. Ludzie są wprowadzani w błąd. Wmawia się im np., że przychodnie są zamknięte na cztery spusty, a to nieprawda. Przez cały czas są u nas badani osobiście.

Badania pokazują, że pandemia odcisnęła wyraźne piętno na kondycji psychicznej medyków, nie tylko tych pracujących na oddziałach covidowych. Widzisz to u siebie i swoich współpracowników?

Praca w przychodni ma inny charakter niż w szpitalu. Czujemy się jak tarcza, od której odbijają się wszystkie zachowania pacjentów. Trudno jest jednak przyjmować wszystko na siebie. Powoduje to we mnie frustrację i zmęczenie. Nie da się tak po prostu zamknąć drzwi przychodni i pozbyć negatywnych emocji. Często przenoszę je do domu, a nie chcę, żeby wpływały na moich bliskich. Potrzebuję więcej czasu, żeby się wyciszyć.

Kondycja psychiczna pielęgniarek jest coraz gorsza. Powinnyśmy mieć wsparcie psychologów. Szkoda, że rząd nie pomyślał np. o wydłużeniu nam urlopów. Koleżanki dobierają często jeden dzień urlopu, aby choć trochę przedłużyć sobie weekend i się zregenerować. Najgorsze są poniedziałki i piątki. Najlepiej więc zacząć tydzień od wtorku, ponieważ pierwszy boom jest za nami.

Znasz pielęgniarki, które sięgają po środki farmakologiczne, żeby się wyciszyć, uspokoić po pracy?

Tak, pracownicy służby zdrowia dobrze wiedzą, jakie tabletki im pomogą, a i dostęp do nich mają łatwiejszy. Ale to wciąż temat tabu. Często dzięki takim środkom można normalnie funkcjonować, opanować kołatanie serca czy trzęsące się dłonie. To nie muszą być psychotropy, czasem wystarczają uspokajacze. Trudno jest przerobić rzeczywistość, a nikt nie chce być postrzegany jako słaba jednostka. Nie możemy jednak przyjmować na siebie wszystkich pretensji, które sypią się z każdej strony. Zakładamy maskę profesjonalistek, ale w głębi duszy boimy się, męczymy i denerwujemy. My też jesteśmy ludźmi, a słowa i zachowanie pacjentów potrafią nas skrzywdzić.

Nie zamierzam rezygnować z pracy w przychodni, ale wstąpiłam w szeregi Wojsk Obrony Terytorialnej. Mam stopień młodszego chorążego. Pozwala mi to sprawdzić się fizycznie i psychicznie. Ćwicząc, wyładowuję swoją złość. Biegnę w 7-kilogramowej kamizelce obciążona 4 kilogramami broni i jestem szczęśliwa

Jak ty radzisz sobie ze stresem? 

Razem z koleżankami staramy się dużo śmiać. Czasem jest to śmiech przez łzy, ale w ten sposób organizujemy sobie psychoterapię.

Myślałaś o zmianie zawodu? 

Nie tylko myślałam, ale poczyniłam nawet pewne kroki!  Nie zamierzam rezygnować z pracy w przychodni, ale wstąpiłam w szeregi Wojsk Obrony Terytorialnej. Mam stopień młodszego chorążego. Pozwala mi to sprawdzić się fizycznie i psychicznie. Ćwicząc, wyładowuję swoją złość. Biegnę w 7-kilogramowej kamizelce obciążona 4 kilogramami broni i jestem szczęśliwa. Pewnie dlatego, że trafiłam tam na wspaniałych ludzi, z którymi połączył nas nie tylko wspólny cel („Zawsze gotowi, zawsze blisko”), ale i przyjaźnie. Znalazłam swój azyl. Hasło przewodnie WOT-u pokrywa się z ideą pielęgniarstwa. Psychicznie czuję się lżejsza, a jednocześnie bardziej odporna na stresu.

Dlaczego nie zrezygnujesz z pracy?

Ponieważ w przychodni czuję się potrzebna. Relacje z pacjentami są bardzo bliskie. Przykładem może być samotna Pani Zosia. Przed pandemią regularnie przychodziła do nas, aby zmierzyć ciśnienie, choć miała idealne. Potrzebowała kontaktu, opowiadała mi o swoim dzieciństwie spędzonym na Syberii. Miałam okazję poznać kawałek historii, na żywo. Obiecałam, że tę historię przekażę moim dzieciom.

Pacjenci przychodzą nie tylko na zabiegi. Często wybierają nas na swoich powierników. Czuję się wyróżniona, gdy ktoś opowiada mi o swoich problemach. Gabinet zabiegowy zamienia się wtedy w magiczne miejsce. Mimo wszystkich trudności część pacjentów chce widzieć w nas anioły. Są przestraszeni i bezradni. Od nas zależy, w jakim stanie wyjdą z gabinetu.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: