Przejdź do treści

„Z potrzeby akceptacji i miłości niektóre kobiety umniejszają siebie, żeby ich 'misio’ czuł się lepiej” – mówi Magdalena Ostrowska-Dołęgowska

Magdalena Ostrowska-Dołęgowska / arch. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Myślę, że warto sobie pozwolić na takie stwierdzenie, że nie chce nam się czegoś robić i pogodzić z tym, że nie będziemy” – mówi Magdalena Ostrowska-Dołęgowska. Z dziennikarką i autorką książki „Mam tak samo jak Ty” rozmawiamy o motywacji. 

 

Magdalena Bury: Motywacja to dla ciebie…

Magdalena Ostrowska-Dołęgowska, dziennikarka, autorka książki „Mam tak samo jak Ty”, była ultramaratonka: Siła napędowa. Do działania, ale też do unikania, bo o tym mówi się rzadziej, gdy myśli się o motywacji. Zwykle myślimy o niej jako o sile do podjęcia jakichś działań – biegania, pisania książki, otworzenia własnego biznesu, nauki języka, zrzucenia paru kilogramów. Ale unikanie też jest tu ważne. Bo siła napędowa do unikania kary może być jeszcze większa niż dążenie do czegoś.

Dlaczego decydujemy się na wykonanie jakiejś czynności, podjęcie jakiegoś wyzwania, a innym razem czegoś nie robimy, bo „po prostu no nie”?

Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego nie robimy?” wydaje mi się znacznie bardziej ciekawe. I odpowiedź na nie jest związana z dużo bardziej tajemniczymi sprawami. I fajnie, że o to pytasz, bo zwykle zastanawiamy się raczej nad tym, jak coś robić. A gdy nie robimy czegoś, co byśmy chciały, to najchętniej zarzucamy sobie po prostu, że jesteśmy leniwe albo że jakoś nie umiemy się mobilizować. I jeszcze mamy głowę pełną ideałów o motywacji wewnętrznej, którą niektórzy po prostu mają, a nam jej akurat Bozia poskąpiła. Ale życie jakoś nie chce być takie proste.

A jakie jest?

Opowiem ci to na dwóch przykładach. Jakiś czas temu wpadła mi w ręce książka „4 tendencje” napisana przez Gretchen Rubin, amerykańską blogerkę. Czytałam trochę ze sceptycyzmem, ale jej idea bardzo zapadła mi w pamięć. Ona też zastanawiała się, dlaczego coś robimy, a dlaczego nie. Zauważyła, że ta sama osoba w czasach studenckich może być bardzo zaangażowanym sportowcem, a w dorosłości nie umie ani po prośbie, ani po groźbie zmotywować się do choćby zasznurowania butów biegowych.

I Gretchen wpadła na pomysł, że taka osoba biegała z potężnym zapałem na studiach, bo robiła to… dla innych. Znasz przecież dużo osób, które potrzebują czyjegoś towarzystwa, żeby iść na siłownię, zajęcia fitness, jogę albo potrzebują kompanii do wspólnej nauki języka. To zobowiązanie wobec kogoś na nich działa. I towarzystwo innych. Jedni będą robić coś dla siebie, ale nie będą mieli takiej mobilizacji w podejmowaniu trudu dla kogoś, drudzy wręcz przeciwnie. Dla siebie nie kiwną palcem, ale jak ktoś inny poprosi – polecą natychmiast. Jeszcze inni zrobią chętnie dla siebie i innych, a są i tacy buntownicy, którym nikt nie będzie mówił, co mają robić. Oni sami sobie też nie!

No dobrze, ale co zrobić krok po kroku, żeby w ogóle ruszyć z miejsca?

Ja lubię widzieć postępy, liczby, wizualne wskaźniki, że jestem na dobrej drodze. Gdybym na przykład chciała nauczyć się nowego języka, ustaliłabym, ile razy w tygodniu chcę siadać do nauki i np. narysowała na kalendarzu ściennym kółka w te dni, w które zamierzam się uczyć. I wypełniała je potem plusami czy jakimikolwiek innymi symbolami. Każde kółko bez tego przypominałoby mi, że nie dotrzymałam sobie obietnicy. Ale też nie katowałabym się tym już. Można sobie obiecywać małe nagrody, bo ważne, żeby była jakaś marchewka.

No i wykorzystałabym aplikacje, które okazują dziką radość, że nauczyłaś się dziś 5 nowych słówek oraz babskie grupy, żeby się skrzyknąć na pogawędki w tym języku. Różne rzeczy sprawdzają się u różnych osób, ale warto je testować i nie próbować za dużo na raz. Żeby potem nie mieć do siebie żalu, że skoro raz się nie udało, to już wszystko na nic. Dlatego np. uważam, że nie jest dobrze narzucać sobie, że będzie się coś robiło codziennie.

Opracowałam plan, zainstalowałam aplikację, nastawiłam budziki i… nie poskutkowało. Co dalej?

Może to, co próbujesz robić, kłóci się jakoś z twoimi wartościami? Nie musisz stać się lwicą sukcesu, której uszami paruje jej wewnętrzna motywacja i która zaczyna dzień o 6 rano od 5 kilometrów, a potem jedzie rowerem do pracy, a po niej jeszcze opiekuje się chorymi jeżykami. Myślę, że warto sobie pozwolić i na takie stwierdzenie, że nie chce nam się czegoś robić i pogodzić z tym, że nie będziemy.

Magdalena Ostrowska-Dołęgowska / arch. prywatne

Jak z motywacją było u ciebie? W końcu sama napisałaś i wydałaś książkę!

Miałam znacznie więcej motywacji do współtworzenia czegoś z kimś i dla kogoś niż samotnie. Ale postanowiłam trochę to przełamać i w końcu zrobić coś od początku do końca sama, dla siebie. I udało się – napisałam i wydałam samodzielnie książkę „Mam tak samo jak Ty”. Nawet nie masz pojęcia, ile razy podstawiałam sobie nogę! O mały włos, a książka wylądowałaby w szufladzie. Podstawiamy sobie tę nogę z wielu powodów. Boimy się np., że jak nie wyjdzie, to będziemy sami za tę „porażkę” odpowiedzialni. Nie mamy zaufania, czy ten trud ma sens, czy kogoś to co robimy w ogóle zainteresuje. Czasem możemy się bać tego, że będą nas hejtować, jeśli się z czymś odsłonimy.

W terapii koherencji, gdy poszukujemy rozwiązania jakiegoś problemu, czasem zaczyna się od wyobrażenia sobie, jak by to było, gdyby ten problem zniknął. Napisałaś tę wymarzoną książkę, schudłaś, itd. Zwykle pierwsza reakcja jest taka, że myślimy o tym, jak byłoby super. Ale jeśli terapeuta potrzyma nas w tym wyobrażeniu dłużej, nierzadko wychodzą inne emocje. I pojawia się lęk.

I nagle okazuje się, że to nasze zachowanie, które tak trudno przełamać, chroni nas przed czymś. Znakomite przykłady w książce „When the body says no” podał Gabor Mate. Opowiada on między innymi o osobach, które wciąż odnosiły porażki w odchudzaniu. Po długotrwałej, skutecznej terapii w ośrodku, w którym osiągnęły tę upragnioną wagę, spora część bardzo szybko doświadczała efektu jojo. Można pomyśleć – dobra, złe nawyki, przyzwyczajenia. Ale Gabor Mate poszukiwał głębiej.

I czego się dowiedział?

Okazało się, że u tych badanych wysoka waga pełniła funkcję ochronną, bo kobiety te doświadczyły nadużyć seksualnych w życiu, dawniej albo aktualnie tkwiły w związku, w którym seks był koszmarem lub zagrożeniem. Te kobiety nie chciały być obiektem pożądania. Podobnie działo się z mężczyznami, którzy podejmowali pracę strażników więziennych. Tyli, by stać się dużymi chłopiskami, z którymi trzeba postępować ostrożnie.

Wygląda więc na to, że czasem mamy taki konflikt interesów. Oczywiście nie oznacza to, że każda kobieta o obfitych kształtach doświadczyła nadużycia seksualnego. To może wynikać z chorób, złych nawyków i wielu innych spraw. Ale jeśli próbowała już bardzo wielu rzeczy i wciąż się jej nie udaje trzymać zdrowej wagi, to może za tym stać coś głębszego, trudniejszego do zauważenia.

Kobieta robiąca zdjęcie

Dlaczego niektóre miejsca, osoby albo nawet my sami, pchają nas do zrobienia czegoś, a inne rzeczy nas powstrzymują?

Wiele rzeczy robimy z powodu jakichś powinności, poczucia, że tak należy, że jeśli tak właśnie będziemy robić, to będą nas lubić albo osiągniemy sukces. Bo chcemy być zaakceptowani lub boimy się odrzucenia. Z powodu potrzeby akceptacji i miłości niektóre kobiety umniejszają siebie, żeby ich „misio” czuł się lepiej, nie wpisują doktoratów w doświadczenie zawodowe, żeby szef nie czuł się przy nich głupszy.

Ja dużo w życiu robiłam, żeby być zaakceptowaną. Potem bardzo mnie to sfrustrowało i miałam silny zwrot. Bardzo go potrzebowałam. Czułam, że teraz moja kolej, do cholery! I sporo z tego opisuję w mojej książce. Ale widzę też, że gdzieś trzeba znaleźć złoty środek. Bo ludzie są dla nas ważni. Stwierdzenie, że jesteśmy społecznymi zwierzakami jest już wyświechtane jak stara kapota, ale to prawda. I ta przychylność innych, wsparcie, dawne doświadczenia, nasz „bagaż” i aktualna sytuacja powodują, że z różną mocą będziemy iść po swoje. Albo z różną mocą po to nie iść.

Mnie obecność innych mobilizowała bardzo silnie i podejmowałam się zadań, których samotnie bym się nie odważyła zrealizować. Czasem czułam, że próbuję doskakiwać do poprzeczki, którą zawiesił ktoś zupełnie inny. I byłam na siebie bardzo zła, gdy nie dawałam rady. Oczywiście miałam w sobie też mnóstwo ciekawości, pęd do osiągnięć i poznawania swoich granic.

Mówisz tutaj o ultramaratonach?

I nie tylko. Biegając ultramaratony, startując w rajdach przygodowych i podróżując po świecie, doświadczyłam cudownych rzeczy, które bardzo mnie nakręcały do sięgania po więcej. Zwłaszcza, że miałam wokół siebie ludzi zakręconych wokół tych samych pasji.

Dziś motywują mnie już inne rzeczy, mam inne powody do robienia czegoś. Dużo bardziej szukam w sobie czego chcę, mniej oglądam się na innych. Choć to powoduje, że czasem czuję się bardziej samotna. Bo gdy nie masz już chęci się dostosowywać albo stawać dla innych na rzęsach i klaskać uszami, to ludzi wokół zostaje jakby mniej. Ale staram się szukać tego złotego środka pomiędzy „ja” a „my”.

Jakimi sposobami mobilizować się, żeby robić rzeczy, których się trochę boimy?

Myślę, że największe znaczenie ma przejście czegoś, co nazywam ”progiem boleści”. To takie niechciejstwo, które musisz pokonać, żeby zrobić coś konstruktywnego. Okrutnie trudne czasami! Ale kluczowe. Opowiem ci o jeszcze jednej koncepcji, o której przeczytałam w książce „Mit motywacji”, a ostatnio znalazłam potwierdzenie tego w wywiadzie z doktorem Andrew Hubermanem, neurobiologiem.

Nie ma co czekać, że przyjedzie jakiś pociąg z pokładami motywacji i porwie nas w podróż. Motywacja to według tej koncepcji taki apetyt, który rośnie w miarę jedzenia. Jeff Haden, autor „Mitu motywacji” mówi, że jak chcesz napisać książkę, to siadaj i pisz. Codziennie po trochu. Jak zobaczysz jakiś „urobek”, to się w ten sposób nagrodzisz i będzie ci się bardziej chciało.

To taki bieg, podczas którego co kilka kilometrów czy kilkaset metrów, na punktach żywieniowych dostajesz szota z dopaminy. Podążasz tą drogą i gdy docierasz do małych przystanków, przychodzą nagrody. Ale dopóki stoisz w miejscu, nic się nie wydarzy. Nikt nie przyjdzie z kieliszkiem dopaminy, żeby zachęcić cię do działania.

To motywuje także ciebie?

Mnie motywował cel w postaci fajnych wyścigów, do których się szykowałam. Biegłam 250 kilometrów przez marokańską pustynię w Marathon des Sables, 340 km wśród alpejskich szczytów na Transalpine Run, 125 km z północy na południe Gran Canarii i spędziłam 95 godzin na pięknym i bardzo trudnym rajdzie przygodowym w Finlandii. To były te wielkie cele na końcu drogi. Ale szlak wiódł przez malutkie wydarzenia. Miesiące treningów, codzienne bieganie. Mobilizowały mnie liczby w dzienniczku treningowym, kolejne minuty biegu, dotarcie do następnej latarni, gdy bardzo mi się nie chciało. Takie małe „kłamstewka”, bo za tą latarnią była kolejna, ale myślałam tylko o tej najbliższej. Słuchałam audiobooków podczas treningów i byłam bardzo ciekawa, co się dalej wydarzy.

Jeździłam w góry i cieszyłam się tym, że mogę wbiec bez rozpaczliwego wysiłku na górę, na której kiedyś musiałam robić trzy przystanki. Ale bywało i tak, że musiałam obiecywać sobie – tylko wyjdź i przebiegnij się dookoła bloku. Jak będzie bardzo źle, to wrócisz. No i jak już wychodziłam, pokonywałam próg boleści, to nie kończyło się na okrążeniu dookoła bloku. To, co zwykle radzę osobom, które mówią: „ale jak?!” jest – napisz sobie plan, a potem idź po „urobek”. Gdy pisałam książkę, zaczęłam od luźnych pomysłów, co bym chciała napisać w poszczególnych rozdziałach. Od anegdot, o których chciałabym wspomnieć, pojedynczych cytatów, małych rzeczy. Ale w ten sposób miałam coś na rozpęd. Jakbym zaczynała trening z górki, a nie pod największe wzniesienie w okolicy.

 


Magdalena Ostrowska-Dołęgowska – dziennikarka, autorka książki “Mam tak samo jak Ty” i współautorka “Szczęśliwi biegają ultra”, była ultramaratonka i zawodniczka rajdów przygodowych. Pasjonuje się ludzkim ciałem i umysłem. Studiuje psychologię i prowadzi blog mojekoniki.pl

Jej książka “Mam tak samo jak Ty. O wspólnych problemach różnych osobowości”  to szczera i zachęcająca do przemyśleń, podróż po wybranych zagadnieniach ze świata psychologii i bardzo osobista historia w jednym. To lektura dla każdego kto: czuje, że o dywan, pod który zamiatał problemy można się już potknąć; przechodzi właśnie kryzys, czuje zagubienie i brak sensu; ma problem z tym całym „lubieniem siebie”, a od samego tego terminu dostaje wysypki; ma już dosyć robienia salt na rzęsach żeby ktoś go zauważył, pochwalił i pokochał; czuje, że potrzebuje zmian, ale trochę się ich boi; lubi lekkie opowieści, nawet jeśli dotyczą trudnych spraw.

Hello Zdrowie objęło książkę swoim patronem medialnym. 

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: