Przejdź do treści

„W Polsce, mimo możliwości, jakie daje nam medycyna, nie wykonujemy badań profilaktycznych” – mówi chirurg Renata Popik, uczestnicząca w misjach medycznych w Afryce i Azji

Renata Popik
Renata Popik: „Podczas misji docenia się dostęp do lekarstw i sprzętu medycznego. W pewnych rejonach świata ludzie są skazani na choroby. My powinniśmy próbować się przed nimi ustrzec.” Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Na misjach w Mjanmie (dawnej Birmie) nie było dnia, żeby do szpitala nie zgłosiły się choć trzy kobiety z guzkami piersi. Na Śląsku pracuję między innymi w poradni chirurgicznej, w której wykonywane są badania USG. Pacjentki mogą przebadać się bezpłatnie i bez długiego czasu oczekiwania, ale nie przychodzą. W ogóle nie chcą się zapisywać, a gdy już się zapiszą, często nie zjawiają się na wizytach – mówi chirurg Renata Popik, która w ramach Polskiej Misji Medycznej operuje pacjentów z krajów Afryki i Azji.

Marianna Fijewska: W 2014 roku wzięłaś udział w swojej pierwszej misji medycznej w Ugandzie. Co było dla ciebie największym zaskoczeniem, gdy dotarłaś do tamtejszego szpitala?

Chirurg, Renata Popik: Największym szokiem była dla mnie obecność lokalnego lekarza. Wiem, że w Ugandzie to rzadkość. Później przyszła seria miłych zaskoczeń- okazało się, że szpital wybudowali polscy franciszkanie, a sprzęt medyczny został zakupiony przez Polską Misję Medyczną.

Wyjeżdżasz na misje w dalekie rejony Azji i Afryki, czym różnią się te dwa kontynenty, jeśli chodzi o rozwój medycyny?

Kulturowo to zupełnie inne rejony, ale i tam i tu, ludność żyjąca z dala od dużych miast, boryka się z brakiem dostępu do nowych metod leczenia i diagnostyki. Oprócz tego tzw. kraje Trzeciego Świata nie mają środków finansowych na rozwój systemu ochrony zdrowia. Pieniędzy na leczenie brakuje też samym pacjentom. W krajach, do których wyjeżdżam, opieka medyczna jest płatna. Wszystko ma swoją cenę, od badań po gazik czy igłę.

Na czym polega twoja praca na misjach?

Na każdą misję jadę jako chirurg ogólny, ale zdarza się i to nierzadko, że muszę wykraczać poza swoją specjalizację. Wraz z anestezjologiem prowadzimy konsultacje osób, które zgłaszają się do ewentualnego zabiegu i jeśli jest taka możliwość, operujemy na miejscu.

Czy to są trudniejsze zabiegi niż tu w Polsce?

Te operacje z założenia nie mogą być skomplikowane. Jako chirurg muszę dostosować się do poziomu, na jakim stoi medycyna w danym miejscu. Często zdarza się, że nie mogę wykonać danej operacji, ponieważ nie pozwalają na to warunki.

Czy kobiety w krajach Trzeciego Świata chorują inaczej niż Polki?

Stricte kobiece przypadłości niczym się nie różnią. W połowie grudnia wróciłam z misji w azjatyckiej Mjanmie, czyli dawnej Birmie. Na szczęście w szpitalu, w którym pracowałam, mieliśmy dostęp do prądu, więc właściwie codziennie wykonywałam badania USG. Nie było dnia, żeby nie zgłosiły się do nas, choć trzy kobiety z guzkami piersi. Na Śląsku pracuję między innymi w poradni chirurgicznej, w której wykonywane są badania USG. Pacjentki mogą przyjść do nas bezpłatnie i bez długiego czasu oczekiwania, ale nie przychodzą. W ogóle nie chcą się zapisywać, a gdy już się zapiszą, często nie zjawiają się na wizytach.  Z kolei w Mjanmie większość pacjentek, docierało do nas z okolicznych wiosek, ponieważ usłyszały, że przyjechali lekarze z Polskiej Misji Medycznej, którzy będą operować i diagnozować za darmo.

Z czego wynika niechęć Polek do profilaktyki?

Nie wiem, może ze strachu, że „coś wyjdzie”? Myślę, że  w Polsce w ogóle mamy duży problem z wykonywaniem badań przesiewowych. Często ta niechęć jest uzasadniana kolejkami albo ceną za dane badanie, ale to tylko wymówki. Łatwiej być roszczeniowym i narzekać, niż rzeczywiście zadbać o swoje zdrowie.

lekarka

Niedawno wraz z 11 innymi lekarkami ze Śląska wzięłaś udział w odważnej sesji zdjęciowej pod hasłem „ŚILne kobiety”, której efektem jest kalendarz na rok 2020. Celem powstania takiego kalendarza jest właśnie zwrócenie uwagi na problem, o którym mówisz?

Jak najbardziej. Do zdjęć pozujemy prawie bez ubrań, pokazujemy, że jesteśmy kobietami, a z kobiecością wiążą się różne choroby. Niestety, tak po prostu jest. Profilaktyka może nas przed nimi uchronić, ale musimy zacząć się badać. Ten kalendarz ma przypominać każdej kobiecie, że siła to też dbanie o siebie i swoje zdrowie.  

Jaka była procedura wobec kobiet, które badałaś w azjatyckiej Mjanmie? Wykrywałaś guzek i co dalej?

W Polsce pacjentka z podejrzeniem nowotworu piersi przechodzi ściśle określoną diagnostykę i po ewentualnym potwierdzeniu choroby, ustalany jest plan leczenia. Tam w Mjanmie pacjentka płaci za histopatologię w zależności od wielkości zmiany. Dowiedziałam się o tym dopiero w tym roku i przeżyłam prawdziwy szok. Jedna z pacjentek miała guza, który wydawał mi się wysoce podejrzany. Wycięłam go, a pielęgniarka zapytała, który kawałek ma wysłać do laboratorium, bo przecież im większy wyśle, tym więcej zapłaci pacjentka. To bardzo trudna sytuacja, bo przecież tylko zbadanie całości dostarczy nam pełnej informacji o ewentualnej chorobie.

I nie wiadomo, czy wyniki, które przyjdą z laboratorium, będą wiarygodne.

Też o tym pomyślałam. Niestety, ale bywa, że lekarze mają mniejsze doświadczenie i mniejszą wiedzę, a mimo to posiadają wiele tytułów naukowych. Jedna z pacjentek w Mjanmie przyjechała do nas z wynikiem tomografii komputerowej. Stanęła na głowie, przebyła bardzo długą drogę i zapłaciła niebotyczne pieniądze, by takie badanie wykonać. Gdy nam pokazała, nie mogłam uwierzyć. Student rozpoznałby, że na zdjęciu widać guz nowotworowy wychodzący ze śródpiersia. Tak zaawansowany, że nie wiem, czy ktokolwiek w Europie podjąłby się operacji. W opisie badania , które wykonywał azjatycki lekarz, było napisane tylko jedno zdanie: zmian nowotworowych nie wykryto. A pod spodem zajmująca pół strony A4 pieczątka tego lekarza. Oni tam bardzo chętnie chwalą się swoimi stopniami naukowymi.

kobieta w laboratorium

Powiedziałaś tej pacjentce, że opis zdjęcia jest błędny?

Wytłumaczyłam, że moim zdaniem diagnoza nie jest trafna, a z mojego doświadczenia wynika, że to zaawansowany nowotwór złośliwy.

Może ten specjalista, wiedząc, że nic nie da się zrobić, celowo napisał, że pacjentka nie ma nowotworu. Chciał, żeby odeszła w spokoju, jakkolwiek to brzmi. Ich mentalność jest na pewno zupełnie inna niż nasza.

Być może. Nie chcę spekulować, ale oczywiście ich mentalność jest zupełnie inna. Te różnice najlepiej widać w lokalnych wierzeniach. W Mjanmie spotkałam się z kobietami, które miały na sobie amuletami w różnej formie. Na przykład niektóre ciężarne opasają brzuch czerwoną wstążką, która ma chronić płód. Za to w krajach afrykańskich sytuacja jest dramatyczna. Uganda, Tanzania, Kamerun, wszędzie tam czary są oficjalnie zakazane, a mimo to w każdej wiosce można znaleźć czarownika. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy po raz pierwszy byłam w Afryce i dzieci, które badałam miały linijne blizny. Wyjaśniono mi, że to nie są blizny po przebytych urazach, tylko znaki wykonane z polecenia czarownika, który w ten sposób wypełnia lokalne rytuały. Czasem na bliznach się nie kończy i dziecko jest zabijane. Statystyki podają, że w Ugandzie jedno dziecko tygodniowo ginie złożone w ofierze. Rodzice starają się chronić swoje pociechy poprzez znaczenie ich, czyli wykonywanie blizn lub dziurek w uszach. Dzięki temu dzieci nie są już niepokalane i prawdopodobieństwo, że zostaną wybrane przez czarownika, spada.

To wszystko brzmi strasznie.

Strasznie jest wtedy, gdy przez wierzenia rodzice nie chcą zoperować dziecka. Na misjach w Kamerunie matka przyprowadziła do mnie niemowlę z rozszczepem wargi. Kameruńczycy wstydzą się takich dzieci, ukrywają je. Rozszczep obejmował tylko miękką tkankę, więc zabieg nie byłby skomplikowany, a dziecko mogło wyglądać dużo lepiej, a przede wszystkim normalnie jeść i mówić. Gdy matka z niemowlakiem czekali przed salą, a ja szykowałam się do operacji, wparował ojciec dziecka i z oburzeniem wyprowadził swoją rodzinę. Jestem pewna, że przyczyną takiej decyzji były lokalne wierzenia.

Jak, biorąc pod uwagę niedostępność lekarzy, wyglądają porody w krajach Trzeciego Świata?

Zdecydowana większość kobiet rodzi w domach z pomocą swoich matek, babek lub wioskowych położnych. Poród w szpitalu jest drogi. Mało kogo na to stać i mało kto ma możliwość zorganizowania sobie dojazdu do szpitala. Poza tym, przy tak dużych odległościach, ciężko byłoby zdążyć.

Podczas wyjazdów na misje, zdarzało ci się uczestniczyć przy porodach?

To sporadyczne sytuacje, ponieważ zajmuję się stricte operacjami, ale czasem w szpitalach, w których pracuję leżą ciężarne kobiety. W 2015 roku  w Ugandzie byłam świadkiem zgonu noworodka. Operowałam pacjenta razem z zaprzyjaźnioną anestezjolog z Polski. Nagle na salę wbiegła położna, także z Polski, i powiedziała, że urodziło się dziecko, które nie oddycha i się nie rusza. Nikt nie robił nic, żeby je ratować. Koleżanka nie mogła odejść od pacjenta, więc pobiegłam ja. Zaczęłam reanimować noworodka, ale niestety nie udało się. Dwa lata później, w 2017 roku, byłam świadkiem bardzo podobnej sytuacji w tym samym szpitalu. W trakcie cięcia cesarskiego wyjęto dziecko w zamartwicy, nie oddychające, wiotkie, niepłaczące z niemal białą skórą. Ugandyjski personel spokojnie odłożył noworodka i kontynuował zajmowanie się matką. Wraz z polską lekarką zaczęłyśmy ratować dziecko i na szczęście udało się. Zdziwiło nas wtedy, że mimo wydarzeń z 2015 roku nadal nie uznano, że warto podejmować czynności ratujące życie.

Jak kobiety w Ugandzie reagują na stratę dziecka? W tych warunkach medycznych, to na pewno nie jest ekstremalna rzadkość.

Sceny, które widziałam, przebiegały bez płaczu, krzyku, paniki i rozpaczy. Matka martwego noworodka, o którym opowiadałam, bez emocji przyjęła informację o śmierci swojego pierworodnego dziecka. Zarówno ona, jak i lokalny personel, uznali, że widocznie tak miało być. Następnego dnia spotkałam tę dziewczynę na korytarzu. Opuszczała szpital z zawiniątkiem w ręku, a jej twarz dalej nie wyrażała żadnych emocji.

Opuściła szpital już na drugi dzień?

Ugandyjskie kobiety dochodzą do siebie w niewiarygodnym tempie. Kiedyś jeden z księży misjonarzy opowiadał mi historię o Ugandyjce, która pracowała w ich ośrodku misyjnym. Była w zaawansowanej ciąży i pewnego dnia powiedziała, że jutro nie przyjdzie do pracy o standardowej porze, tylko późnym popołudniem, ponieważ rano będzie rodzić. Jak powiedziała, tak zrobiła.

Niewiarygodne. Jakby one były znacznie odporniejsze niż my.

Natura jest mądra i wyposaża nas w odporność na lokalne warunki. Myślę, że ugandyjskiej czy kameruńskiej pacjentce mogłyby bardzo zaszkodzić bakterie z europejskich szpitali. Zarówno w Azji, jak i Afryce rzadko zdarza mi się, by pacjent miał powikłania pooperacyjne- zakażenia czy źle gojące się rany. Jest to tym bardziej zaskakujące, że przecież w wielu miejscach nie ma dostępnych specjalistycznych środków do pielęgnacji ran, a niekiedy jest problem z dostępem do zwykłej wody i mydła.

Mówisz o braku środków medycznych, więc w jaki sposób kobiety radzą sobie z miesiączką? Domyślam się, że w rejonach dalekiej Azji i Afryki środki higieniczne są niedostępne.

W mniej rozwiniętych rejonach, w których stacjonowałam nie było tamponów, a podpaski zdarzały się bardzo rzadko. Zresztą i tak niewielu było na nie stać. Większość kobiet zamiast podpasek używa wielorazowych materiałów, które piorą i płuczą.

Okres to temat tabu?

Niestety w wielu miejscach tak, dlatego tak ważne jest uświadamianie. W Tanzanii pracowałam w szpitalu prowadzonym przez tamtejsze siostry zakonne z medycznym wykształceniem. Jedna była lekarką, druga laborantką, trzecia dentystką, czwarta położną…  Na motorze lub rowerze objeżdżały lokalne szkoły i prowadziły lekcje na temat podstaw fizjologii i higieny. Tłumaczyły dziewczynom, jak mają o siebie dbać i co dzieje się z ich ciałem w czasie miesiączki. Uczyły, jak uszyć wielorazowe podpaski, które chłoną krew i jak ich używać, żeby nie doszło do infekcji.

Rozmawiamy o różnicach między Polską i krajami Trzeciego Świata. A jakie są podobieństwa?

W Polsce mamy dostęp do sprzętu medycznego i świetnie wykształconego personelu. Tak bywa też w Mjanmie czy Kamerunie, ale z tych przywilejów może korzystać tylko wąskie grono bardzo majętnych osób. Ta blokada finansowa bez wątpienia jest elementem wspólnym również dla Polski. Proszę spojrzeć na ilość publicznych zbiórek w internecie. Ludzie apelują o pomoc w uzbieraniu kwoty na specjalistyczne leczenie farmakologiczne albo na skomplikowane operacje. Przecież w Polsce te operacje dałoby się przeprowadzić rękami naszych medyków, ale urzędnicy nie chcą finansować leczenia. Dokładnie tak, jak np. w Ugandzie, gdy ktoś potrzebuje przeszczepu nerki. Tam nie ma organizacji zajmujących się transplantacją, więc ludność jest skazana na szukanie pomocy za granicą.

A jak porównałabyś postawy samych pacjentów?

Pacjenci, z którymi spotykam się na misjach, żyją skromnie, nie mają za wiele. Gdy wracam do Polski, mam wrażenie, że mamy wszystkiego bardzo dużo i że wcale tego nie doceniamy. Jemy za tłusto albo za słodko, oglądamy za dużo telewizji, mamy zbyt wiele niezdrowych nawyków. Unikamy aktywności fizycznej, unikamy informacji o chorobach. Mimo możliwości, jakie daje nam medycyna, nie wykonujemy badań profilaktycznych. Tak jakbyśmy wcale nie chcieli być świadomi możliwych zagrożeń zdrowotnych. Podczas wyjazdu na misje bardzo docenia się dostęp do lekarstw i sprzętu medycznego. W pewnych rejonach świata ludzie są skazani na choroby. My, skoro możemy, powinniśmy próbować się przed nimi ustrzec.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?