Przejdź do treści

„W naszej wersji ‘żyli długo i szczęśliwie’ ktoś brutalnie wymazał pierwszy zwrot”. Rozmowa z Adrianną Krusik, która została wdową w wieku 29 lat

„W naszej wersji ‘żyli długo i szczęśliwie’ ktoś brutalnie wymazał pierwszy zwrot”. Rozmowa z Adrianną Krusik, która została wdową w wieku 29 lat /fot. archiwum prywatne
„W naszej wersji ‘żyli długo i szczęśliwie’ ktoś brutalnie wymazał pierwszy zwrot”. Rozmowa z Adrianną Krusik, która została wdową w wieku 29 lat /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Według szacunków GUS, „średnia oczekiwana długość życia” kobiet w Polsce wynosi 81,9 lat, a mężczyzn – 74,1 lat. Niestety, każdego dnia kolejne rodziny przekonują się, że ta „oczekiwana długość życia” ich ukochanych bliskich będzie zdecydowanie niższa, niż można by przypuszczać. Ta śmierć przychodzi z powodu choroby, wypadku. Mąż naszej rozmówczyni 31 lipca 2019 roku wyszedł z psem na spacer, stał na chodniku, gdy kierowca prowadzący jeden z samochodów wymusił pierwszeństwo na skrzyżowaniu i zderzył się z autem jadącym prawidłowo. Drugi samochód został wyrzucony z jezdni, uderzył w znak drogowy, który śmiertelnie ranił Tomka w głowę. Z Adrianną Krusik rozmawiamy (nie tylko) o żałobie i reakcji otoczenia na tragedię młodej osoby.

 

Anna Sierant: W jaki sposób poznała pani swojego (wtedy jeszcze nie) męża, jak długo byliście państwo razem?

Adrianna Krusik: Poznaliśmy się, mając 18 lat, na towarzysko zorganizowanym meczu siatkówki, mieszkaliśmy w tym samym mieście. To on pierwszy do mnie napisał. Ja wówczas miałam chłopaka, dlatego nasz kontakt opierał się wyłącznie na rozmowach przez internet. Dałam mu też jasno do zrozumienia, że jestem zajęta, jednak nie odpuścił. W wakacje, po pół roku znajomości, dostałam od niego list, w którym wyznał, że jego dotychczasowe życie było jak lampka oliwna, która tliła się delikatnym płomieniem, a gdy ja się pojawiłam, rozbłysła pełnym blaskiem. Niech pani sobie wyobrazi młodego piłkarza z taką duszą romantyka. To był właśnie cały Tomek. Nigdy nie odpuszczał.

Nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe, w międzyczasie rozstałam się z tamtym chłopakiem. Dokładnie po roku wspólnego pisania, które czasem trwało całymi nocami, spotkaliśmy się. Mieliśmy wrażenie, że znamy się od zawsze. Byliśmy nie tylko parą, ale i najlepszymi przyjaciółmi. Przez 11 lat wspólnego życia każdego dnia Tomek powtarzał, jak bardzo mnie kocha. Może brzmi to niewiarygodnie, ale nigdy nie mieliśmy cichych dni. Nie kładliśmy się spać, nie odzywając się do siebie. Czasem słyszę, że idealizuję męża, jednak jak tego nie robić, gdy szło się przez życie z tak wspaniałym człowiekiem? Zawsze powtarzał, że żyje po to, aby mnie kochać. Codziennie czekał na mnie z obiadem, zajmował się domem, gdy ja spędzałam wiele godzin w pracy, troszczył się o mnie, a nawet nauczył się dla mnie jeździć na snowboardzie, dzięki czemu mogliśmy wspólnie spędzać czas na stoku.

Co ważne, poza byciem ze sobą, każde z nas miało przestrzeń w związku na własne sprawy i pasje. Tomek roztaczał wokół siebie tak pozytywną energię. Zresztą wystarczy spojrzeć na ten niesamowicie szczery uśmiech – on właśnie go definiował. Przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil i często słyszeliśmy, że nasze życie wygląda jak z bajki. Z perspektywy czasu faktycznie nią było, choć w naszej wersji „żyli długo i szczęśliwie” ktoś brutalnie wymazał pierwszy zwrot.

W naszej kulturze przyjmuje się, że żałoba trwa rok. Uważam, że każdy powinien mieć prawo przechodzić ten czas tak długo, jak tego potrzebuje. Młode osoby, które straciły swojego partnera, a z nim plany na przyszłość, muszą zmagać się ze społecznymi oczekiwaniami

W jakich okolicznościach dowiedziała się pani, że mąż zmarł? Czy pamięta pani, co wcześniej robiliście tego dnia?

Minęły 2 lata, a ja wciąż mam wrażenie, że 31 lipca 2019 r. był zaledwie kilka chwil temu. Poranek jak każdy inny. Szykowałam się do pracy. Tomek jeszcze spał. Przed moim wyjściem wstał, przytulił mnie i powiedział, że bardzo mnie kocha. Zanim wsiadłam do auta, weszłam do sklepu. Po chwili mąż zadzwonił do mnie, że zapomniałam kanapek, a przecież muszę o siebie dbać. Czekał z nimi przy samochodzie. Pomachałam mu, a on się uśmiechnął i to był ostatni raz, gdy widziałam go żywego. W tym dniu, zresztą jak co dzień, wymienialiśmy się wiadomościami. Każdego dnia byliśmy w stałym kontakcie. W ciągu ostatniego roku wysłaliśmy do siebie 26000 SMS-ów.

Pracowałam właśnie nad nowym grafikiem terapeutów, kiedy około godziny 14:45 zadzwonił do mnie mój tata i powiedział, że Tomek miał wypadek i że jest przy nim. Byłam przerażona, dopytywałam się, co się stało. Słyszałam po głosie, że nie jest dobrze. Tak naprawdę już wtedy czułam, że on tego nie przeżyje. Wybiegłam z pracy i wsiadłam do auta. Do domu miałam 75 km. Pędziłam, jak mogłam, błagając w myślach, żeby los go ocalił, a zabrał mnie, jeśli jedno z nas musi odejść. Po kilku chaotycznych telefonach do bliskich zadzwoniłam do taty Tomka, który pracuje w szpitalu, aby dowiedzieć się więcej. W słuchawce usłyszałam słowa, które na zawsze wryły się w moją pamięć: „Dziecko, ja tu jestem, on nie żyje!”.

Tomek, mąż Adrianny /fot. archwium prywatne

Tomek, mąż Adrianny /fot. archwium prywatne

Rzuciłam telefon, zatrzymałam się na poboczu, wysiadłam z auta i padłam na kolana. Czas się zatrzymał, a moje życie skończyło się razem z odejściem Tomka. Gdy teraz o tym myślę, przeraża mnie fakt, że tak wiele osób przejeżdżało koło mnie i nie zatrzymało się, widząc leżącą na poboczu osobę. Dopiero po dłuższym czasie przyjechał po mnie Tomka brat, zaopiekował się mną i zabrał stamtąd.

Mówi się, że czas, który mija od śmierci bliskiej osoby do pogrzebu, jest łatwiejszy do przetrwania niż to, co nastąpi później. Czy w pani przypadku też tak było?

Z wieloma stereotypami dotyczącymi żałoby się nie zgadzam, ale w tym akurat jest dużo prawdy. Ze względów formalnych na pogrzeb musieliśmy poczekać tydzień, a ja pomimo szoku, w którym niewątpliwie byłam, powiedziałam sobie, że zrobię, co w mojej mocy, aby to nie był zwykła ceremonia, lecz piękne pożegnanie. Takie też było.

Czas do formalnego pożegnania mija szybciej, później pozostaje się samemu z własnymi myślami i pękniętym sercem w rzeczywistości, w której każda minuta trwa w nieskończoność. Trzeba zmagać się z codziennymi sprawami, które nie zaczekają, bo świat wcale się nie zatrzymał. Dodatkowo, w procesie pogodzenia się ze stratą nie pomaga system sądownictwa. Wyrok w sprawie śmierci Tomka nadal nie zapadł.

Psycholożka Katarzyna Binkiewicz

Wiele osób nie wie, jak się zachować, co powiedzieć kobiecie, która została wdową przed 30. rokiem życia. Często więc nawet przyjaciele czy znajomi wychodzą z założenia, że lepiej nie poruszać tego tematu. A czy nie jest ważniejsze zachowanie zmarłego w pamięci, a nie zachowywanie się, jakby go nie było?

W naszej rodzinie i w kręgu najbliższych osób od początku wiedzieliśmy, że będziemy pielęgnować pamięć o Tomku. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym żyć dalej tak, jakby go nie było. Oczywiście, że rozmowy na jego temat i wspólne wspomnienia sprawiały, że wszyscy płakaliśmy, lecz dzięki pamięci o nim, Tomek wciąż jest wśród nas. Od samego początku oglądałam zdjęcia czy nagrania wideo. Lubię słuchać opowiadań innych osób na jego temat. Wiem jednak, że niektóre osoby po stracie nie są w stanie wracać do tych wspólnych chwil i mają do tego pełne prawo, gdyż nie ma innego tak indywidualnego procesu jak żałoba. To, co pomaga jednemu, może być niszczące dla drugiego, dlatego tak trudno znaleźć sposób, by pomóc. Uważam, że najważniejsze w tym wszystkim jest nie oceniać i nie krytykować decyzji osoby po stracie. Jeśli jednak nie wiemy, co powiedzieć, może wystarczy zapewnić, że się jest, a gdy nadejdzie taka potrzeba, osoba w żałobie sama otworzy się na pomoc.

Czy w żałobie pani zdaniem, wskazana jest pomoc psychologa, psychiatry?

Uważam, że pomoc jest potrzebna nawet wtedy, gdy myślimy, że sobie poradzimy. Ja na początku, gdy byłam jeszcze w szoku, nie chciałam brać zwolnienia czy leków. Twierdziłam, że nic mi to nie da, bo przecież życia Tomkowi nie zwróci. Myślałam, że dam radę sama. Teraz jednak sądzę, że każdy musi mieć czas, aby stanąć oko w oko z żałobą, inaczej nie przepracuje jej w sobie. Niektórzy uciekają w pracę, inni w opiekę nad dziećmi. Prędzej czy później jednak to, co ukrywane, wyjdzie na wierzch, a wówczas może być jeszcze trudniej poradzić sobie z codziennymi obowiązkami i własnym wnętrzem. Z drugiej jednak strony ważne jest, aby trafić na właściwych terapeutów. Istnieją nowoczesne techniki nakierowane na pracę z traumą czy zespołem stresu pourazowego.

Czas do formalnego pożegnania mija szybciej, później pozostaje się samemu z własnymi myślami i pękniętym sercem w rzeczywistości, w której każda minuta trwa w nieskończoność. Trzeba zmagać się z codziennymi sprawami, które nie zaczekają, bo świat wcale się nie zatrzymał

A co pani dało największe wsparcie? Zarówno ze strony bliskich, jak i dalszych osób?

Przez te dwa lata było dużo gestów, które sprawiały, że do mojego smutnego wnętrza docierały promyki słońca. Jestem ogromnie wdzięczna za każdy z nich. Wsparcie można dawać w bardzo różnej formie. Drużyna Tomka upamiętniła go meczem inauguracyjnym, na którym otrzymałam jego koszulkę z podpisami zawodników. Nasz fotograf ślubny podarował mi portret, który wisi na honorowym miejscu w salonie. Nie sposób wymienić tutaj wszystkich gestów.

Jednak przede wszystkim doceniam osoby, które przeszły ze mną ten trudny czas. U mnie długo trwał etap złości. Gdy wracam do tych chwil, często nie rozpoznaję siebie w tym, jak się zachowywałam. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna osobom, które wytrwały i wciąż są przy mnie.

Minęły dwa lata od śmierci Tomka – czy „czas leczy rany”?

W moim przypadku czas ran nie leczy. Czas uczy z tymi ranami żyć. Nie płaczę już każdego dnia, choć moje serce wciąż jest w kawałkach i nawet jeśli kiedyś się zagoi, to blizny na nim zostaną. Często zastanawiam się, dlaczego jest tak, że niektórzy są w stanie ułożyć sobie życie na nowo po stracie. Chyba w głębi serca im troszkę zazdroszczę, bo ja wciąż nie umiem pogodzić się z tym, co się stało.

Od młodych wdów społeczeństwo często oczekuje, że może co prawda za szybko nie powinny się spotykać z nikim nowym, ale po jakimś czasie, to nawet by wypadało. Czy i pani słyszy komentarze tak ingerujące wpani prywatność?

W naszej kulturze przyjmuje się, że żałoba trwa rok. Uważam, że każdy powinien mieć prawo przechodzić ten czas tak długo, jak tego potrzebuje. Młode osoby, które straciły swojego partnera, a z nim plany na przyszłość, muszą zmagać się ze społecznymi oczekiwaniami. Tak też jest w moim przypadku. W czasie pierwszego roku otrzymywałam dużo zrozumienia, że przechodzę przez trudny czas. Jednak w miarę upływu kolejnych miesięcy to podejście zmieniło się. Coraz częściej słyszę, że powinnam już się z tym pogodzić, że muszę żyć dalej, że jestem młoda i czas ułożyć sobie życie, mieć nową rodzinę oraz dzieci. Wiem, że te osoby chcą dobrze, jednak te słowa sprawiają mi ból.

Chorujący na guza mózgu Janek odpoczywa w domu po kolejnej operacji, obok siedzi jego siedmioletni syn /fot. Anna Hernik

W jednym ze swoich postów napisała pani, że w dniu, w którym zmarł Tomek, rano zadzwonił do pani i powiedział, że wszystko załatwione, że możecie budować wspólny dom. W dwa lata po jego śmierci stoi już samodzielnie przez panią wybudowany, z dużym zdjęciem męża w środku. Jak udało się pani znaleźć w tej sytuacji motywację do działania?

Dom pod miastem to było nasze wspólne wielkie marzenie. Gdy kupiliśmy działkę, często na nią jeździliśmy z psem. Siadaliśmy wtedy na kocu i wyobrażaliśmy sobie, jak będzie wyglądało nasze życie. Tomek mówił wtedy, że będę siedziała przy kominku z dziećmi, a on będzie robił nam naleśniki.

Po wypadku stanęłam przed trudną decyzją, co dalej. Nie wiedziałam, czy będę umiała żyć w miejscu, w którym mieliśmy być tacy szczęśliwi. Czy poradzę sobie z tym wszystkim, co przyniesie mi codzienność? Dlaczego podjęłam tak odważną decyzję? Posłuchałam intuicji. Chciałam, aby to miejsce było hołdem dla naszej miłości. Oczywiście nie poradziłabym sobie sama. Wiele zawdzięczam mojej rodzinie, która mnie wspierała w realizacji tego celu. Szczególnie mojemu tacie, który każdą wolną chwilę spędzał na budowie. Wiem, że dla niego to był sposób na przepracowanie tego, co się stało, że „pracował” tu razem z Tomkiem.

Czy jest coś, co chciałaby pani przekazać osobom w podobnej sytuacji?

Macie prawo przeżyć ten czas tak, jak tego potrzebujecie. Jeśli da wam ukojenie spakowanie plecaka i samotna podróż, zróbcie to! Jeśli pomoże wam wychodzenie do ludzi, to wychodźcie. Jeśli nie czujecie się dobrze w czerni, to jej nie noście. Malujcie się, wychodźcie do ludzi lub siedźcie w piżamie z kubełkiem lodów i wypłakujcie morze łez. Macie do tego prawo i nikt nie powinien was oceniać. Starajcie się także mieć dystans do tego, co mówią i robią inni. Większość z nich chce dobrze, nawet jeśli pokazują to w niewłaściwy sposób.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?