Przejdź do treści

“Rozliczamy się z mężem co do złotówki”. O związkach, w których nie ma wspólnych pieniędzy

na zdjęciu: para przy bankomacie, tekst o związkach, w których nie ma wspólnych pieniędzy - Hello Zdrowie
/fot. Nikola Stojadinovic, GettyImages
Podoba Ci
się ten artykuł?

Kiedyś wspólny rachunek w banku symbolizował zaufanie, dziś coraz częściej bywa źródłem konfliktów. Według najnowszych danych amerykańskiego Biura Spisu Ludności ponad jedna czwarta małżeństw w USA nie posiada wspólnego konta, a liczba ta z roku na rok rośnie. Zamiast wspólnych finansów pary coraz częściej wybierają rozdzielność majątkową i arkusze w Excelu, w których skrupulatnie rozliczają wszystkie wydatki z minionego miesiąca.

 

W Polsce, choć większość małżeństw nadal ma wspólnotę majątkową, można zauważyć podobny trend, coraz więcej par woli rozliczać się między sobą: każdy ma własne konto, własne pieniądze i swój sposób na porządkowanie domowego budżetu. – Mam bardzo analogowy kajecik, w którym zapisuję kolejne wydatki męża – opowiada jedna z naszych rozmówczyń. Kasia, Marta i Justyna (wszystkie imiona zmienione) postanowiły podzielić się swoimi doświadczeniami i opowiedzieć, jak oddzielne finanse wpłynęły na ich związki.

Wzór wyniesiony z domu

W przypadku Kasi sytuacja była jasna od samego początku i jak sama przyznaje, pewien model działania wyniosła z domu. – Wychowałam się w rodzinie, w której to mama czuwała nad domowym budżetem i wychodziło jej to bardzo dobrze. Tata prowadził kilka biznesów, raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem. Zdarzało się, że mama, mając stabilne zatrudnienie, musiała mu pomagać finansowo, co bywało dla niej trudne. Kiedy z siostrą wyprowadziłyśmy się z domu, mama kupiła nam mieszkania. Poprosiła też rzeczoznawcę o ich wycenę, żeby mieć pewność, że każda z nas dostanie nieruchomość o takiej samej wartości, tak, by w przyszłości nie było między nami pretensji. I miała absolutną rację. Transparentność i zasadniczość w kwestiach finansowych mam po niej – tłumaczy Kasia, która jeszcze przed ślubem uzgodniła z mężem, że woli nie łączyć w pełni finansów. Choć mają wspólne konto, na które trafia jedynie część ich dochodów, każde z nich posiada również własne konto i prowadzi osobne rozliczenia. – Zdarza się, że robimy sobie przelewy na kilka złotych, bo jedno z nas było rano w sklepie po mleko i zapłaciło z własnych środków. Dla mnie i dla męża to żaden problem. Mąż robi też czasami zakupy spożywcze i płaci za nie swoją kartą kredytową, a potem odbiera sobie ze wspólnego konta. Obydwoje mamy wrażenie, że ten system działa. Nie widzę w tym nic niezwykłego ani kontrowersyjnego, że małżonkowie się ze sobą rozliczają. Wolę żebyśmy tak funkcjonowali, niż kłócili się o finanse.

Marta również przyznaje, że taka forma gospodarowania pieniędzmi nigdy nie była problemem w jej związku, nikt nikogo do niczego nie zmuszał, a rozliczanie się traktują z mężem jako wygodę. – Mamy w naszym małżeństwie rozdzielność majątkową i pełne rozliczanie się w ramach miesiąca. Ja zajmuję się finansami w całości. Prowadzę Excela dla swojej wygody, co zapłacone, a co jeszcze nie i jak wyglądamy z wydatkami. Do Excela trafiają wszystkie zakupy domowe powyżej kwoty 50 zł robione zarówno przeze mnie lub przez męża. Mąż raz w miesiącu spłaca połowę wydatków z zeszłego miesiąca. Każdy większy wydatek wspólny uzgadniamy przed wpisaniem i mam tu na myśli zajęcia dodatkowe dzieci, wyjazdy, większe prezenty, remonty. No i z rzeczy wspólnych rozliczamy się zawsze pół na pół, niezależnie od zarobków, bo mieliśmy już sytuacje w każdą stronę – każde z nas miało etap, gdy zarabiało więcej, i etap, gdy nie zarabiało nic. Gdy jedno z nas nie zarabiało, rozliczało się z oszczędności. Szczęśliwie nigdy nie dobrnęliśmy do momentu, żeby ktoś nie był w stanie się dokładać.

Dziś jest najlepszy ostatni dzień, żebyś zaczęła zajmować się swoimi pieniędzmi

“Wolę stać na własnych nogach”

W domu Justyny decyzja o rozdzielności majątkowej miała nieco inne podłoże. – Na początku małżeństwa założyliśmy wspólne konto i mieliśmy płacić tak na oko raz on, a raz ja, albo jakoś ze wspólnego konta. Wyszło tak, że ja płaciłam za domowe sprawy i miałam wrażenie, że mój mąż ma za dużo pieniędzy. Czułam, że podkręca mu to pewność siebie, że jestem od niego zależna i bardzo źle to wykorzystywał. Przy okazji trafił się mój urlop wychowawczy bez dochodów, gdy wydałam ze wspólnego konta całe pieniądze za ślub. Potem wróciłam do pracy, ale koszty żłobka i leki na choroby zeżarły wszystkie pieniądze z chrztu. Potem doszły kolejne kryzysy aż się wyprowadziłam zupełnie, ale mąż wrócił do mnie po dwóch miesiącach i wtedy zostały ustalone nowe zasady współżycia – opisuje Justyna.

Nowa rzeczywistość małżonków wymagała jednak nowych ustaleń i bardziej sztywnego podziału dotyczącego kwestii finansowych. Justyna zaczęła dokładnie notować, kto i za co płaci. – Mam bardzo analogowy kajecik, w którym zapisuję kolejne wydatki męża. W praktyce to ja zarządzam opłatami, zakupami, a jak podsumuję kwotę to on mi oddaje mniej więcej co 3-4 tygodnie, chyba że się zaniedbam, to zdarzało się też 6 tygodni. Mamy troje dzieci, po jego stronie są opłaty za zajęcia dzieci, zakupy ubraniowe i inne wyposażenie dzieci. Oddaje mi też za paliwo częściowo, za swoje ubrania, które mu kupię i jeżeli zrobię duże zakupy w markecie, chociaż te w większości robi mąż. Codzienne, małe zakupy, czyli pieczywo, wędliny, garmażerka, owoce i warzywa to robię ja. Liczyłam kilka razy, wychodzi to jakoś na pół. Mąż dokłada się też do środków czystości czy sprzętów AGD, których używamy wszyscy. Mieszkanie jest moje, ja za nie płacę i za jakieś konieczne naprawy. Mamy rozdzielność majątkową, więc łatwo ustalić, co jest czyje. Mój mąż ma też częściowo dochód pasywny, który postanowił przeznaczyć na dzieci. Z dochodu aktywnego, z mojej pracy, zarabiam więcej niż mąż. Dlatego wychodzi tak, że on płaci więcej za dzieci, a ja na komfortowym poziomie robię opłaty za rodzinę i udaje mi się coś odłożyć – wyjaśnia Justyna.

Zwraca też uwagę na to, że decyzja o rozdzielności majątkowej, była podyktowana poniekąd kwestiami formalnymi. – Mąż ma firmę, jednoosobową działalność gospodarczą, a ja uważam, że skarbówce potrzebny jest człowiek, żeby go zniszczyć, więc wolę stać na własnych nogach. Rozdzielność pojawiła się właśnie tuż przed założeniem jednoosobowej działalności gospodarczej, więc wynika to też z chęci zwiększenia poczucia bezpieczeństwa naszej rodziny.

U Marty podobnie jak u Kasi, sprawa osobnych kont również wypłynęła na samym początku związku. – Mąż, a wcześniej partner, nie ogarniał opłat i wydatków, a mi to nie sprawiało problemów. Do tego doszedł fakt, że jako małżeństwo od razu podpisaliśmy rozdzielność majątkową. Miałam kredyt na mieszkanie i chciałam je spłacać samodzielnie, żeby było moją własnością. Tym samym miałam podkładkę, że rozliczamy tylko wspólne wydatki, a mąż nie dokłada się do kredytu. Teraz są dzieci i właściwie taką formę rozliczania mamy z przyzwyczajenia oraz wygody – mówi Marta.

Przy osobnych budżetach w związkach pieniądze wciąż krążą. – Tak, pożyczamy sobie. Działa to w obydwie strony. Czasem mąż chce zrobić większy zakup, a czasem mi brakuje po zrobieniu wszystkich opłat czy większych wydatków –  wyjaśnia Marta. – Teoretycznie mam pożyczkę u męża na remont mieszkania, którą powinnam mu spłacać, ale on miał wtedy zbyt dużo pieniędzy, a ja znowu miałam poczucie, że jestem “golona”, bo on mi oddawał z tego, co ja mu wcześniej oddałam, a umowa zakładała, że będzie odkładał te pieniądze – wyjaśnia z kolei Justyna.

Siła finansowa nie jest już jedynym filarem poczucia bezpieczeństwa w związku. Dziś coraz większe znaczenie mają inne elementy, takie jak emocjonalna dojrzałość, empatia, chęć zrozumienia drugiego człowieka, umiejętność dzielenia się z nim życiem i zaufanie. To właśnie te wartości budują prawdziwą więź, a nie przewaga materialna jednej ze stron.

Angelika Fons-Szumilak, psychoterapeutka i psychotraumatolożka

Oddzielne konta, czyli mniej kłótni?

Kasia, Marta i Justyna zgodnie przyznają, że rozliczanie się między sobą daje im większą niezależność, a co za tym idzie, w ich małżeństwach jest mniej kłótni o to, kto, ile i na co wydaje. – Nigdy nie czepiamy się z mężem siebie jeśli kupiliśmy sobie coś extra lub planujemy na przykład wyjazd ze swoimi znajomymi na weekend do jakiegoś fajnego miejsca. Pracujemy, każdy z nas ma swoje pieniądze, więc nie widzimy powodu, by zaglądać sobie do portfela. Mój mąż wydaje na jakieś swoje sprzęty, a ja na moje hobby i nie musimy się sobie tłumaczyć, że za drogo, że wydaliśmy za dużo – tłumaczy Kasia. –Taki układ nam też sprzyja, bo jesteśmy różnymi charakterami finansowymi. Ja szastam pieniędzmi i wydaję szybko. Mąż z kolei każdą monetę obejrzy pięć razy, zanim ją wyda i ma długi proces wyboru, czy w ogóle potrzebuje czegoś. Obawiam się, że gdybyśmy mieli wspólne konto, to byłoby więcej kłótni po fakcie – uważa Marta. – Gdyby mąż dawał mi pieniądze z góry, to przypuszczam, że chciałby też kontrolować wydatki. Tylko wtedy robiłby to w sposób ofensywny, a tak mamy rozdzielność, ja mam autonomię, a on pełną informację – precyzuje Justyna.

“Siła finansowa nie jest już jedynym filarem bezpieczeństwa w związku”

Współczesne pary bardzo różnie definiują to, czym jest siła w związku. Dawniej jej miarą była przede wszystkim stabilność finansowa i ekonomiczna zależność jednej ze stron. Dziś coraz częściej zastępuje ją potrzeba równowagi, partnerstwa i wzajemnego zrozumienia. O tym, że pieniądze przestają być jedynym filarem bezpieczeństwa w relacji, mówi psychoterapeutka i psychotraumatolożka Angelika Fons-Szumilak. – Mam wrażenie, że warto dziś mówić o tym, że pieniądz jako źródło siły jest obecnie dostępny w równym stopniu dla kobiet i mężczyzn. Siła finansowa nie jest już jedynym filarem poczucia bezpieczeństwa w związku. Dziś coraz większe znaczenie mają inne elementy, takie jak emocjonalna dojrzałość, empatia, chęć zrozumienia drugiego człowieka, umiejętność dzielenia się z nim życiem i zaufanie. To właśnie te wartości budują prawdziwą więź, a nie przewaga materialna jednej ze stron. Fakty są jednak takie, że kwestie finansowe i spory na tym tle wciąż są według oficjalnych danych GUS-u w pierwszej piątce najpopularniejszych powodów, dla których pary się rozwodzą, tuż za niezgodnością charakterów, zdradą i problemami z alkoholem.

Z jednej strony coraz więcej małżeństw odchodzi od tradycyjnych podziałów i mówi o partnerstwie, z drugiej, pieniądze wciąż pozostają tematem, który potrafi obnażyć napięcia i nierówności. To przy nich najłatwiej ujawniają się różnice w potrzebach, wrażliwości i poczuciu bezpieczeństwa. Jak tłumaczy Angelika Fons-Szumilak, sposób, w jaki zarządzamy pieniędzmi, często odzwierciedla to, jak naprawdę funkcjonujemy w relacji. W przypadku małżeństw można mówić tak naprawdę o trzech głównych modelach finansowania.

Pierwszy model to taki, w którym wszystko wrzuca się do wspólnego worka. Partnerzy mają do siebie pełne zaufanie, gospodarują wspólnie i nikt nie sprawdza, kto ile wydał, przysłowiowo, na paznokcie czy na papierosy. Dla takich par to działa, bo jest to dla nich forma budowania więzi i pogłębiania relacji. To system oparty na zaufaniu, elastyczności i akceptacji tego, że partner też ma prawo decydować o wspólnych pieniądzach.

Drugi model to sytuacja, w której partnerzy zrzucają się na wspólne konto, najczęściej w formie konkretnej kwoty miesięcznie. Z tych pieniędzy pokrywają wspólne wydatki, np. rachunki, czynsz, zakupy czy wspólne wyjścia. Resztą swoich środków dysponują niezależnie. Ten system dobrze działa, jeśli obie strony mają poczucie równowagi i sprawiedliwości, że każdy dokłada się w sposób proporcjonalny i że to, co zostaje, jest ich osobistą przestrzenią finansową. Tutaj warto dodać małą dygresję, bo w ramach tego drugiego modelu są też pary, które nie wrzucają tych samych kwot, tylko procent swojego wynagrodzenia. To bardzo ciekawe, i moim zdaniem, niezwykle dojrzałe rozwiązanie, bo uwzględnia nierówności wynikające z rynku pracy, doświadczenia czy wykształcenia. Nie chodzi więc o to, żeby każdy wpłacał tyle samo w liczbach bezwględnych, tylko żeby każdy wnosił tę samą część swoich zarobków. To jest bardzo opiekuńcze i partnerskie podejście, które pokazuje wzajemny szacunek i świadomość różnic między partnerami. Takie rozwiązanie szczególnie dobrze się sprawdza, gdy w związku pojawiają się dzieci, bo wtedy często jedna osoba, zazwyczaj kobieta, przez jakiś czas nie pracuje zawodowo, zajmując się dziećmi. I wtedy warto o tym pamiętać, że ona nie jest na utrzymaniu męża, tylko w tym czasie pracuje dla wspólnego dobra, opiekując się ich dziećmi.

Zawsze podkreślam to parom: kobieta, która zostaje w domu, nie traci swojej autonomii ani wartości. Ona po prostu wykonuje inną, równie ważną część wspólnej pracy w tym systemie. Dlatego te finansowe aspekty trzeba uwzględniać tak, by obie strony czuły się uczciwie i z szacunkiem traktowane. A trzeci model to regulowanie przez każdego z partnerów konkretnych opłat, ja czynsz, ty przedszkole i rozliczanie reszty mniej lub bardziej skrupulatnie.

“Myślę, że mężczyźni są potwornie leniwi”

Rzeczywiście dla niektórych par moment pojawienia się dzieci w domu i fakt, że to kobieta zazwyczaj z nimi zostaje może być momentem, w którym powstają napięcia, także na tle finansowym, o czym wspomniała już wcześniej Justyna. Okres, w którym kobieta zarabia mniej lub w ogóle nie pracuje, potrafi zachwiać poczuciem równowagi w relacji, zwłaszcza gdy pojawia się wrażenie zależności od partnera. Angelika Fons-Szumilak zauważa, że pieniądze, choć są po prostu systemem wymiany, pełnią w związku dużo szerszą funkcję.

Przy finansach bardzo często widać dwa kluczowe wątki, które wynosimy z domu: autonomię i zależność. Zdrowo pojęta autonomia i zależność zawsze współistnieją w związku. To oznacza, że człowiek ma poczucie bycia osobną, niezależną jednostką, ma w życiu obszary, które należą tylko do niego i o których sam decyduje, ale jednocześnie jest świadomy, że istnieje też sfera wspólna, w której decyzje podejmuje razem z drugą osobą. Kiedy partnerzy spotykają się na podobnym poziomie wartości i rozumienia tej równowagi między autonomią a zależnością, wtedy ich relacja jest harmonijna. Z jednej strony może to być zupełnie naturalne, że ludzie potrzebują rozliczać się ze sobą jeden do jednego, bo tak się umówili i obojgu to odpowiada. Jeśli więc dla danej pary jest w porządku, że na przykład rozliczają się bardzo precyzyjnie, wysyłają sobie przelew na pięć złotych i oboje są z tym okej, to nikt z boku nie ma powodu, by to podważać. Z perspektywy psychoterapeuty temat w ogóle pojawia się dopiero wtedy, kiedy ktoś przychodzi i mówi, że to nie jest dla niego okej, że partner chce się z nim rozliczać ze wszystkiego. Dopiero wtedy można się zastanowić, o czym to świadczy.

Na początku małżeństwa założyliśmy wspólne konto i mieliśmy płacić tak na oko raz on, a raz ja, albo jakoś ze wspólnego konta. Wyszło tak, że ja płaciłam za domowe sprawy i miałam wrażenie, że mój mąż ma za dużo pieniędzy. Czułam, że podkręca mu to pewność siebie, że jestem od niego zależna i bardzo źle to wykorzystywał.

Justyna

Justyna nie ukrywa, że wzajemne rozliczanie się w ich związku związane jest między innymi z tym, że zachowanie jej męża nie zawsze było takie, jakby sobie tego życzyła. – Myślę, że mężczyźni są potwornie leniwi. Z jednej strony, żeby robić wszelkie opłaty domowe musieliby się zainteresować domowymi i dziecięcymi sprawami, a następnie pamiętać o terminach i regularnie wykonywać jakąś pracę. Księgowym płacą nieźle za robienie tylko przelewów w firmie, więc prościej zwalić na kobietę, by to ogarniała, ale wtedy nie mają pojęcia, na co idą ich pieniądze, więc też źle, no więc trzeba skontrolować biedną kobietę. Justyna jest zdania, że od kiedy z mężem zaczęli stosować wyraźny podział, nie tylko finansowy, ale także ten dotyczący obowiązków domowych, w ich małżeństwie zaczęło się dziać dużo lepiej. – Mamy z mężem jeszcze taką umowę, że ja się zajmuję wszystkimi większymi i mniejszymi sprawami domowymi, natomiast on codziennie powinien ugotować obiad lub podszykować przynajmniej tak, żebym mogła go sobie szybko podgrzać. Do tego musi załadować zmywarkę i zrobić taki ogólny porządek po jedzeniu. Nie przepadam za robieniem obiadów i wymyślaniem, co podać danego dnia i jeszcze zastanawianiem się, czy mi to wyjdzie, czy nie, więc bardzo chętnie oddałam mu ten obowiązek w całości. I bardzo pilnuję tego podziału, bo jeżeli mąż przestaje się wywiązywać albo próbuje na mnie coś przerzucić, no to wtedy zaczynają się solidne awantury.

Według Angeliki Fons-Szumilak to, jakie zasady panują w związku nie zawsze musi jednak świadczyć wprost o jakości małżeństwa, bo często jest to kwestia indywidualnego doświadczenia, a związek staje się wtedy miejscem, w którym te wewnętrzne schematy czy lęki wychodzą na powierzchnię. – Przypomniała mi się pewna osoba, która dorastała w ogromnym ubóstwie. W jej domu brakowało wszystkiego, zdarzało się nawet kraść marchew z pola, żeby przeżyć. I kiedy ta osoba weszła w dorosłość, nie potrafiła sobie wyobrazić wspólnego budżetu. Dla niej wspólne pieniądze oznaczały ryzyko utraty tego, co z takim trudem udało się zdobyć. To nie miało nic wspólnego z brakiem zaufania do partnera czy z brakiem szacunku. Pod tym krył się ogromny lęk przed utratą samostanowienia i przed powtórzeniem dawnych doświadczeń. To nie dotyczyło tej konkretnej partnerskiej relacji, tylko głęboko zapisanej historii życia – podsumowuje.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?