Renata Szkup: „Siedemdziesiątka to nie koniec kariery, ale początek wielkiej przygody”
– Aktorstwo to była niespodzianka, która po prostu pojawiła się na mojej drodze – mówi epizodystka, statystka i modelka Renata Szkup, która występować przed kamerą zaczęła dopiero po przejściu na emeryturę. Zamiast zwolnić tempo, zaskoczyła wszystkich debiutem w filmie Andrzeja Wajdy „Powidoki”. – To było niesamowite przeżycie, jak wejście do innego świata – wspomina. To, co dla wielu osób jest nieosiągalnym marzeniem, dla niej stało się rzeczywistością. Teraz ma 79 lat, a jej aktorska kariera rozkwita.
Ewa Wojciechowska: Jak zaczęła się pani przygoda z filmem? To dość nietypowe zajęcie, zwłaszcza gdy wchodzi się w nie po siedemdziesiątce.
Renata Szkup: To była niespodzianka, która po prostu pojawiła się na mojej drodze życia. Wszystko zaczęło się od Uniwersytetu Trzeciego Wieku, gdzie poznałam wiele ciekawych osób. Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie jedna z koleżanek i zapytała, czy chcę wystąpić na planie filmowym. Odpowiedziałam bez wahania: „Oczywiście, nowa przygoda!”. I tak się zaczęło.
Debiut w filmie „Powidoki” Andrzeja Wajdy to prawdziwy skok na głęboką wodę. Jak wspomina pani pracę na planie?
To było niesamowite przeżycie, jak wejście do innego świata. Plan filmowy Andrzeja Wajdy był pełen emocji i dbałości o szczegóły. W jednej ze scen potrzebowano statystów i zapytano nas, kto chce od razu umrzeć, a kto woli się trochę pomęczyć. Wybrałam to drugie. Moja koleżanka zgodziła się zagrać zwłoki i była ucharakteryzowana tak realistycznie, że do dziś tego pewnie żałuje (śmiech). Ja za to miałam okazję obserwować sceny łapanek ulicznych, wybuchów granatów, strzały. Emocje były tak ogromne, że czułam się, jakbym przeniosła się w czasie.
Pamięta pani swoje pierwsze chwile przed kamerą?
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Powiedziałam wtedy do kolegi: „Uszczypnij mnie, bo chyba śnię!”. Spotkałam też starszego pana, który miał już doświadczenie na planach, a on powiedział mi: „Masz świetny debiut!”. Było w tym coś niezwykłego. To chwile, które zapadają w pamięć na zawsze.
Jak zareagowali pani bliscy na decyzję o rozpoczęciu kariery?
To wszystko działo się tak niepostrzeżenie. Kiedy trafiłam na plan Andrzeja Wajdy, moi bliscy kibicowali mi. Teraz już nawet nie zawsze ich informuję, gdzie i kiedy gram, bo przywykli. To moja codzienność, praca. Muszę jednak przyznać, że nie lubią oglądać niektórych moich projektów. Zwłaszcza tych, w których umieram, choć w naszej rodzinie śmierć nie jest tematem tabu.
Ja na przykład wzruszyłam się bardzo na premierze ostatniego filmu Macieja Damięckiego „Cisza nocna” o życiu w domu starców, w którym grałam. Mój epizod pokazywał moment, w którym ubrana w zimowy strój, z walizką na kolanach, w kapeluszu oraz w kapciach siedzę w fotelu naprzeciwko wejścia do domu starców i mam w głowie tylko jedno: zaraz przyjdzie po mnie córka i zabierze mnie stąd. Kiedy bohater grany przez Damięckiego kłania mi się na przywitanie, nie mogę jednak nawet odpowiedzieć. Sama premiera była dla mnie emocjonalnym przeżyciem, łzy cisnęły mi się do oczu od początku do końca.
Ten film uświadomił mi, jak trudny jest temat starości i samotności. Ja w tej chwili wiem, jak bardzo brakuje w życiu drugiej osoby, która myśli podobnie jak my. Uważam, że współmałżonek to jest największy przyjaciel i wszystkim życzę miłości w przyjaźni. Niestety mój mąż nie zdążył zobaczyć mnie na ekranie. Ciekawa jestem, czy mi kibicuje (śmiech).
Wystąpiła pani również w dość mrocznym teledysku zespołu Behemoth. Jak pani wspomina tamtą pracę?
Zastanawiałam się, czy przyjąć tę rolę. Scenariusz był trudny. Akcja rozgrywa się w stylowym, mrocznym zamku. Odegrałam tam hrabinę, która wita swojego powracającego do domu syna. On, utracjusz przehulał cały majątek. Witam więc go bardzo oficjalnie, oschle, co nie przychodzi mi łatwo, bo z natury jestem ciepłą, uśmiechniętą, serdeczną osobą. Razem z nim przypływa skrzynia, a z niej wydostaje się „zło”, które wprowadza chaos do naszego spokojnego do tej pory życia z dala od zgiełku. Służący morduje kolejno wszystkich mieszkańców zamku. Kiedy przychodzi na mnie kolej, uciekam… ale on dopada mnie i rzuca w otchłań. Ja spadam z dużej wysokości, co wymagało dublerki mojej postaci, ale „zło” działa dalej. Budzę się i będę kontynuować jego dzieło, które wstępuje we mnie. Od tej chwili musiałam wyglądać stosownie do sytuacji i granej postaci. Błysk w oczach, krew w ustach… W tajemnicy powiem, że była to farba imitująca krew i trwało to trochę czasu na planie. W smaku odbiegała ona od lubianych przeze mnie potraw i płynów, więc moje kubeczki smakowe bardzo się buntowały.
Współpraca na planie z reżyserką i całą ekipą filmową była fantastyczna, o czym świadczył fakt, że na pożegnanie dostałam naręcze kwiatów. Moje wzruszenie ze szczęścia nie miało granic.
Która z ról była dla pani największym wyzwaniem?
Każda ma w sobie coś wyjątkowego. Na jednym z planów miałam krzyczeć. Problem w tym, że ja nie umiem. Próbowaliśmy, ale w końcu dali mi dublera. Ale takie przygody to część zabawy, prawda? Na przykład na planie etiudy zostałam zaproszona do roli szeptuchy, jednak reżyser zmienił koncepcję w ostatniej chwili, kiedy pojawiłam się na planie. Ja miałam rodzić, a pielęgniarka z tego planu odbierać poród. Moje zdziwienie nie miało granic. Stwierdziłam więc ze śmiechem, że ja zapomniałam, jak to się robi. Reżyser na to… „pomożemy”. W efekcie końcowym fajnie nam to wyszło. Emocje bólów porodowych, mimika, cierpienie na twarzy, subtelne dźwięki odebrałam bardzo realistycznie. Te różnorodne wyzwania sprawiają, że ciągle się uczę i rozwijam.
Innym razem w teledysku Krzysztofa Zalewskiego grałam starszą panią, którą młodzi mężczyźni przenoszą przez ulicę. To była niesamowita scena, choć na początku zastanawiałam się, co moje koleżanki pomyślą sobie o mnie. Na tym planie pojawiłam się też z własną reklamówką z IDEI z dawnych lat.
Widziałam, że ma pani ich pokaźną liczbę i prezentuje je na Instagramie…
Instagram prowadzi mi moja wnuczka w miarę swojego wolnego czasu. Ostatnio nie ma go, dlatego posucha na Instagramie. Jest tam kilka zabawnych scenek z mojego życia i związanych z kolekcją moich reklamówek. Nazbierałam ich chyba około setki, kiedy byłam pilotką w różnych biurach podróży (Orbis, Pegrotour, Gromada, Tui itp.) i jako pracownik współpracy za granicą. Moja wnuczka Gosia lubiła szperać w moich szafach i nagle wpadła na pomysł, że trzeba z nimi zrobić coś kreatywnego. Mam nadzieję, że jeszcze wrócimy do dalszej prezentacji torebek.
Ja potrafię obsługiwać na smartfonie Whatsappa, Messengera, e-maila. Instagram wymaga dodatkowych umiejętności związanych z szybko rozwijającą się technologią oraz sztuczną inteligencją. Nie nadążam.
RozwińCo pani pomogło w nauce nowych umiejętności?
Pasja. Jeśli coś mnie zainteresuje, oddaję się temu całym sercem. Mój mąż, jeszcze jako młody chłopak, dostał od rodziców aparat fotograficzny. Uwielbiał robić mi i nie tylko zdjęcia. Myślę, że to miało wpływ na moje późniejsze obycie przed kamerą. Choć zrozumiałam to dopiero, kiedy zaczęłam pracować jako statystka, epizodystka i modelka.
Życie na planie to jedno, ale jak wygląda pani codzienność?
U mnie każdego dnia dzieje się coś ciekawego. Nie potrafię usiedzieć w miejscu. Mam działkę, na której prowadzę „stołówkę” dla około szesnastu kotów. Dziś już się najadły. Przygotowałam im nereczki, teraz odpoczywają. Lubię też chodzić na grzyby, a nawet zaprzyjaźniłam się z wronką, która pokazuje mi najlepsze miejsca na grzyby. To niesamowite, jakie można mieć znajomości w lesie. Oprócz tego regularnie ćwiczę, bo chcę być zdrowa i samodzielna jak najdłużej. Najlepiej do końca życia, by nie sprawiać problemów bliskim. To jest chyba obecnie największy problem starości. Ja jednak staram się żyć tak, by nawet starość mnie nie ograniczała. Pracuję codziennie na to, by być zdrową osobą. Wiek nie ma większego znaczenia, jeśli ma się pasję, energię i chęć do działania.
Zdradzi pani swój przepis na utrzymanie zdrowia i energii?
Ruch to podstawa. Codziennie rano poświęcam około pół godziny na ćwiczenia rozciągające, potem wychodzę na świeże powietrze. Mam też w telefonie aplikację „Zdrowie”. Najczęściej moja dniówka wynosi 20 tysięcy kroków. Rekord wyniósł około 40 tysięcy.
Kiedyś intensywnie opiekowałam się mężem, który przez 17 lat zmagał się z paraliżem. To nadwyrężyło mój kręgosłup, ale po jego śmierci postanowiłam zadbać o siebie, by nie być dla innych ciężarem dosłownie i w przenośni. Jeżdżę na rehabilitację, która bardzo mi pomaga. Mam tam zabiegi, ćwiczenia i masaże z rehabilitantem, który pyta, co mnie boli i pokazuje, jak sobie z tym poradzić. A na co dzień staram się wzmacniać odporność, choćby czosneczkiem.
Pani życie zawodowe w przeszłości przygotowało panią na filmowe wyzwania?
Zdecydowanie tak. Pracowałam w biurze współpracy z zagranicą, pilotowałam wycieczki, byłam rezydentką w Bułgarii i byłym ZSRR. Moje życie było pełne ruchu i zmian. Wtedy nosiłam krótką fryzurę na „jeżyka”, by nie tracić czasu na stylizację. Myłam włosy rano i biegłam do pracy, a one schły po drodze. Teraz na planach filmowych mam więcej czasu dla siebie, ale też muszę bardziej dbać o wygląd, bo casting wymaga konkretnej stylizacji. Ta stylizacja to, proszę mi wierzyć, że czasami trwa godzinę czy dwie. Trzy szafy pełne strojów już mi nie wystarczają! Zawsze miałam pewien smak i wyczucie, ale teraz dużo bardziej nad tym pracuję. Będąc aktorką trzeba nie tylko zagrać, ale także wyglądać. To wszystko tworzy spójną i ciekawą całość.
RozwińW jaki sposób praca przed kamerą wpłynęła na pani życie codzienne?
Zaczęłam zwracać większą uwagę na to, jak wyglądam, bo zaistniałam w mediach, jak mówią o tym moi znajomi i przyjaciele. Ludzie mnie rozpoznają. Sąsiedzi pytają o nowe projekty, mówią, że widzieli mnie w serialu. Zawsze pytam, ile razy i na jakim kanale, bo od śmierci męża nie mam telewizora. Niczego nie oglądam, chyba że ktoś prześle mi link do fragmentu, wtedy zobaczę. Niektórych swoich ról do tej pory nie widziałam. Na szczęście znajomi przesyłają mi linki i piszą: „Widziałem cię w tej reklamie, była świetna.”
Zdecydowanie jednak mam teraz mniej obaw niż w młodości. Kiedyś na przykład bardzo stresowałam się prowadzeniem motocykla. W wieku 16 lat zrobiłam prawo jazdy i szybko wsiadłam na WFM-kę. Na początku bałam się ogromnie, bo ona ma duże przyspieszenie. Jak zobaczyłam policjanta, myślałam, że z emocji spowoduję wypadek.
I to był koniec przygody z motocyklami?
Nie od razu, ale przestałam jeździć na dłużej. Pamiętam, jak później na kursie na prawo jazdy na samochód mówiłam koleżankom, żeby nie wychodziły na ulicę, bo to ja prowadzę L-kę. Potem mąż mnie woził, a w pracy w sprawach służbowych miałam zapewniony samochód firmowy albo taksówkę. Teraz, gdy jeżdżę na plany filmowe, też dostaję transport i tak jest mi dobrze.
Teraz też ma pani długie włosy. Często słyszy pani pytania o nie?
Moja wnuczka namówiła mnie, żebym je zapuściła. Ona zawsze marzyła, żebym miała długie włosy. Ja w młodości miałam ciemne włosy, ale zaczęłam siwieć bardzo wcześnie. Genetycznie jestem „obciążona” po tacie. Pierwszy siwy włos pojawił się u mnie, tak jak i u niego, w wieku 18 lat. Na Instagramie pokazałam kiedyś treskę zrobioną z moich naturalnych włosów z 1970 roku. Mój kot z nią zapozował. Podpisałam żartobliwie zdjęcie: „Ferenc ma włosy po babci”. Historia jest taka, że po porodzie poszłam do fryzjera i namówiono mnie, żeby przyciąć włosy i zachować je na pamiątkę. Piękna sprawa. To był jednak ostatni raz, kiedy zaufałam fryzjerowi. Nie podobało mi się, jak mnie uczesano, więc wróciłam do domu, wszystko rozczesałam, a potem zaczęłam się strzyc sama. Używałam maszynki mojego męża.
Dziesięć lat temu wnuczka jednak przekonała mnie, by nie tylko ponownie zapuścić włosy, lecz także wrócić do naturalnego koloru. Początek był trudny, bo odrosty nie wyglądały najlepiej, ale z czasem zaczęło się wyłaniać coś pięknego. Teraz uważam, że ten mój kolor jest naprawdę wyjątkowy. A do pielęgnacji używam jedynie skrzypu polnego i pokrzywy z mojej działki, z których robię sobie odżywkę.
Co dalej? Ma pani jakieś filmowe marzenia?
Chcę grać tak długo, jak tylko pozwoli mi zdrowie i będzie zapotrzebowanie. Cieszę się każdą chwilą spędzoną na planie, bo to moja pasja i źródło radości. Ostatnio przy mojej nowej roli w serialu „1670” zapytano mnie, czy chcę zagrać szlachciankę. Oczywiście chciałam, marzyłam o tym. Przymiarki już były.
Podchodzę do życia na zasadzie: co mi przyniesie los, to będzie najlepsze dla mnie. Nie mam konkretnych marzeń. Ważne, żebym była zdrowa do końca. Kiedy podbiegnę sobie do tramwaju w moim wieku, to jestem zadowolona. I chciałabym, żeby tak zostało. Ja cały czas się rozwijam, bo muszę nauczyć się roli, dobrze wyglądać, być aktywna. To mnie motywuje do działania.
Co chciałaby pani przekazać młodym ludziom?
Nie ma czegoś takiego jak „za późno”. Każdy dzień to nowa szansa. Moja szklanka jest zawsze do połowy pełna. Kiedy dopada mnie chandra – a zdarza się, bo czasami emocjonalnie przeżywam rzeczy, na które nie mam wpływu – wychodzę z domu, włączam uśmiech numer pięć i zarażam nim innych. To działa w dwie strony. Ludzie odwzajemniają uśmiech, podchodzą, zagadują. To od razu odciąga od trosk. Najgorzej jest zamknąć się w sobie. Tego absolutnie nie wolno robić. Trzeba wychodzić, spotykać się z ludźmi, rozmawiać, uczyć się czegoś nowego. Naprawdę warto szukać radości, dostrzegać to, co dobre, i przerabiać trudne sytuacje. Nikt za nas tego nie zrobi. Rodzice czasem chcieliby nas zamknąć w złotej klatce, żeby nas chronić, ale to nie wychodzi na dobre. Najlepiej uczyć się na własnych błędach, bo to wtedy naprawdę zostaje w pamięci.
Najważniejsze, by nie siedzieć w telefonach cały czas. Rozumiem, że takie czasy, ale to zbyt wiele. Człowiek traci umiejętność pisania, konwersacji. Lepiej więcej pracować, działać i rozwijać się. To przynosi prawdziwą satysfakcję.
Zobacz także
Szafiarka Dorka: „Moda nie ma rozmiaru ani wieku. Mam 62 lata i noszę to, co jest modne”
80-letnia modelka z zambijskiej wioski zachwyca stylem i wdziękiem: „Czuję, że mogę podbić świat!”
„Większość z nas oczekuje, że starość sama się jakoś ułoży. To złudne, życzeniowe myślenie. U nas starość jest biedna i smutna” – mówi Magda Jaros, autorka książki „Oddam matkę w dobre ręce”
Polecamy
Magdalena Popławska o samodzielnym macierzyństwie: „Chcę żyć na własnych zasadach. Nie mieć wyrzutów, że nie spełniam oczekiwań innych”
„Kiedy wygrywa kobieta, wygrywamy my wszystkie”. Rusza AWSN – pierwszy kanał telewizyjny wyłącznie z kobiecym sportem
Usłyszała, że powinna pracować w Biedronce zamiast być w Akademii Teatralnej. Dziś jest jedną z najpopularniejszych aktorek
Monika Olejnik przeprasza za pytanie o żonę Radosława Sikorskiego. „Od lat walczę z antysemityzmem”
się ten artykuł?