„Raz jestem młodym bogiem, a raz mam pętlę na szyi”
– Raz jestem młodym bogiem, a raz mam pętlę na szyi – mówi Anka Mrówczyńska, autorka czterech autobiografii, w których bez znieczulenia opowiada m.in. o swoich zmaganiach z borderline (zaburzenie osobowości charakteryzujące się m.in. wahaniami nastroju, napadami gniewu, lękiem przed odrzuceniem, działaniami autoagresywnymi czy chronicznym uczuciem pustki – przyp. red.), autoagresji, terapiach, próbach samobójczych, pobycie w szpitalu psychiatrycznym.
Aneta Wawrzyńczak: Wstydzisz się?
Anka Mrówczyńska: Tak. Wstydzę się bardzo.
I czym się to objawia?
Przede wszystkim dużym zdenerwowaniem, poceniem się, czerwoną twarzą, trzęsącymi się rękoma.
Wstydzisz się permanentnie czy doraźnie?
Wcześniej był to wstyd permanentny, teraz już raczej doraźny, głównie w sytuacjach nowych, niekomfortowych dla mnie. Na przykład teraz (śmiech).
Wcześniej wstydziłaś się 24 godziny na dobę?
Właściwie tak. Wstydziłam się iść do sklepu, zapytać o coś, porozmawiać z kimś. Przed rodziną wstydziłam się okazać złe samopoczucie, dochodziło do tego, że na przykład smutnych piosenek słuchałam przez słuchawki, żeby nikt nie wiedział, że źle się czuję. To jest takie uczucie skrępowania, że człowiek nie chce, żeby to w jakikolwiek sposób wyszło na światło dzienne.
Chce uciec, schować się?
Dokładnie tak.
Da się to zrobić w dzisiejszych czasach?
Myślę, że tak. Wystarczy zamknąć się w domu i wyłączyć internet.
”"Zodiakalny Baran. Wegetarianka. Pacyfistka. Intuicjonistka. Absolwentka klasy dziennikarskiej. Trochę studentka filozofii. Potem pedagogiki. Kiedyś początkująca poetka, dziś aspirująca pisarka. Rocznik 1987. Diagnozy: osobowość chwiejna emocjonalnie, typ borderline i zaburzenia bierno-agresywne z elementami schizoidalnego. Autoagresja. Autodestrukcja. Lęki. Depresja. Ekshibicjonizm emocjonalny" - tak mówi o sobie Anka Mrówczyńska”
Przerabiałaś to na własnej skórze?
Aż tak to nie. W 2007 roku założyłam bloga, gdzie opisywałam swój stan psychiczny. Pisałam kompletnie szczerze i myślę, że dzięki temu udało mi się przełamać wstyd. Z biegiem lat wręcz stałam się emocjonalną ekshibicjonistką, zaczęłam czerpać swego rodzaju satysfakcję z pokazywania innym ludziom mojego świata wewnętrznego.
Drążę, bo zwłaszcza w twojej ostatniej książce „Borderdline: Autoterapia, czyli o sprawach poważnych z solidną dawką autoironii”, ten wstyd powraca jak bumerang, jedno z twoich wcieleń wciąż powtarza mantrę: wstydzę się.
Ta postać jest troszkę przerysowana, pokazuje raczej, jak czułam się wcześniej. Teraz dzięki lekom, a zwłaszcza terapii stałam się bardziej otwarta.
Masz 31 lat, 10 lat temu zdiagnozowano u ciebie zaburzenia bierno-agresywne, w 2014 roku z kolei osobowość chwiejną emocjonalnie typu borderline. Diagnoza przynosi ulgę, że już wiadomo, co jest z tobą „nie tak”? Czy przeraża, bo potwierdza, że rzeczywiście coś jest „nie tak”, przykleja łatkę zaburzonej?
Niektórym przeszkadza, bo czują się zaszufladkowani. Tym bardziej, że ludzie z zewnątrz często negatywnie reagują na taką diagnozę. Ja poczułam dużą ulgę, już jako nastolatka wiedziałam, że coś jest ze mną nie tak i szukałam odpowiedzi, co to może być. Kiedy zaczęłam czytać o kryteriach diagnostycznych borderline, uznałam, że pasuję do tego w stu procentach. Poszłam do psychiatry, a ta stwierdziła, że nie wie, co ja tu robię, bo mam tylko lekkie zaburzenia depresyjno-nerwicowe. Przepisała mi tabletki antydepresyjne tylko dlatego, że – jak sama stwierdziła – wymusiłam to na niej. I powiedziała, żebym już więcej nie przychodziła, bo ona nie widzi takiej potrzeby.
Aha.
Z kolei w 2008 roku, gdy trafiłam do szpitala i zrobiono mi test osobowości, wyszło, że podobno mam zaburzenia bierno-agresywne z elementami schizoidalnego. Choć pani ordynator stwierdziła, że zdiagnozowałaby u mnie pograniczne zaburzenia osobowości, gdyby nie to, że się nie tnę na oddziale. Poczułam się zlekceważona, więc po wyjściu ze szpitala szukałam informacji na ten temat tego zaburzenia, niewiele udało mi się znaleźć. Właściwie tylko tyle, że to jest sabotowanie różnych działań i bierna agresja. A to w ogóle nie wyczerpywało tego, co mi dolegało, więc zraziłam się do psychiatrów. W międzyczasie zgłosiłam się też do psychologa w poradni studenckiej, spotkania miałam raz na dwa-trzy tygodnie. I za każdym razem musiałam opowiadać wszystko od początku, bo pani psycholog nic nie pamiętała, nic nie zapisywała.
Robota głupiego.
Nie wiedziałam, jak mam dalej żyć, skoro nie umiem sobie poradzić z tym życiem, a znikąd nie mogę uzyskać pomocy. Dopiero w lutym 2014 roku, kiedy mój stan bardzo się pogorszył, zadzwoniłam do centrum interwencji kryzysowej. Tam psycholog stwierdziła, że to jest jakaś paranoja, że dostałam diagnozę zaburzeń bierno-agresywnych, skoro nie raz próbowałam się zabić. Chodziłam do niej ze dwa miesiące, raz w tygodniu, tak udało mi się doczekać do terapii na oddziale dziennym. Wytrzymałam dziewięć dni, później przeniesiono mnie na oddział zamknięty, bo byłam w tak złym stanie, że bezpośrednio zagrażałam swojemu zdrowiu i życiu.
Tam napisałaś pierwszą książkę „Młody bóg z pętlą na szyi. Psychiatryk”. I dostałaś diagnozę: borderline. To był punkt zwrotny w twoim życiu?
Tak. Po wcześniejszych diagnozach uznałam, że nie muszę się leczyć, bo tak naprawdę nic mi nie jest. Dopiero po stwierdzeniu u mnie borderline poszłam do psychiatry i na terapię.
Wróćmy jeszcze do wstydu, na chwilkę tylko. Gdy miałaś 14 lat, wpadłaś w alkohol, później doszły samookaleczenia, próby samobójcze, fobie społeczne… To wszystko jest przyczyna czy skutek tego twojego wstydu?
I jedno, i drugie. Paraliżujący, nieustanny wstyd bierze się z pogranicznego zaburzenia osobowości, to jest jeden z najczęstszych symptomów. I ten wstyd prowadzi do różnych działań, które z kolei wstyd pogłębiają. Błędne koło.
A samej diagnozy, tego, że masz borderline, wstydzisz się?
Nie, zaakceptowałam wszystko, co się w moim życiu wydarzyło. Gdyby nie to zaburzenie, to prawdopodobnie nie spełniłabym swojego największego marzenia, jakim było wydanie książki. A bez bordera być może nie miałabym o czym pisać (śmiech). Tragiczny dla mnie w tamtym czasie pobyt w szpitalu psychiatrycznym, kiedy byłam na skraju samobójstwa, spowodował, że napisałam do końca pierwszą w swoim życiu książkę, bo wcześniej zaczynałam, ale po kilku stronach poddawałam się.
Pisanie stało się dla ciebie rodzajem autoterapii?
Zdecydowanie. Nawet ostatnio mój terapeuta stwierdził, że gdyby nie pisanie, być może już bym nie żyła. Prawda jest taka, że pisanie to jest sens mojego życia.
Gdy na początku 2016 roku zgłosiłam się do ciebie po komentarz do twojej pierwszej książki, postawiłaś warunek: kontakt tylko mailowy. Nawet odnotowałam w tekście takie zdanie: „nie możemy spotkać się osobiście ani nawet porozmawiać przez telefon, bo Anka boi się ludzi, utrzymuje jedynie internetowe znajomości, które jej nie zagrażają”. Teraz się rozmawiamy normalnie, nawet zdecydowałaś się pokazać swoje zdjęcie. Co się zmieniło?
To zasługa przede wszystkim terapii. Poza tym 1 grudnia będę miała pierwsze w życiu spotkanie autorskie w czasie Wrocławskich Targów Dobrych Książek. Choć bardzo się tego boję, zdecydowałam się opublikować swoje zdjęcie. Żeby czytelnicy oswoili się z moim wyglądem. I żebym ja się oswoiłam z tym, że inni wiedzą, jak wyglądam. To mój pierwszy krok do ujawnienia siebie.
Piszesz bez ogródek, czasem bardzo brutalnie, czasem zabawnie, autoironicznie, zawsze – tak się wydaje – totalnie szczerze. W książkach robisz nawet nie tyle autoterapię, co autowiwisekcję. Nie boisz się?
Moją naczelną dewizą zawsze było wszystko albo nic. Skoro już zdecydowałam się o sobie pisać, to postanowiłam ujawnić wszystko i jak najdokładniej. Tak, żeby innym rzeczywiście to mogło pomóc. Gdybym próbowała zatuszować pewne sprawy albo wygładzić, ludzie by wyczuli fałsz. A autoironia pozwoliła mi przyjrzeć się sobie, wyśmiać swoje lęki, przekonać się, że nie trzeba przeżywać swoich problemów śmiertelnie poważnie. Nabrałam dzięki temu dystansu do samej siebie. Dużo łatwiej jest tak żyć.
Piszą do ciebie kobiety z borderem?
Oj, tak. Co kilka dni dostaję jedną-dwie wiadomości.
I co piszą? Że fajnie, bo piszesz wprost o borderze, z czym i jak się to je. Czy że niefajnie, bo obnażając siebie obnażasz też i je same?
Ani razu nie spotkałam się z krytyczną uwagą. Wszystkie bardzo dziękują, mówią, że dzięki książce mogą lepiej same siebie zrozumieć, a nawet skłaniają się do podjęcia leczenia. Także, że mój styl pisania sprawia, że czują, że nie są same z tym problemem. Bo wcześniej wydawało im się, że są dziwne, chore psychiczne, a teraz wreszcie mogą siebie zaakceptować. Wiele z nich też przyznaje, że dają książkę swoim bliskim, żeby mogli zrozumieć, co się z nimi dzieje, co wewnątrz przeżywają.
A bliscy – zwłaszcza partnerzy, mężowie, kochankowie kobiet z borderem – też piszą?
Też. Tylko nie tyle piszą, że sami czytali, co że podarowali moją książkę swoim zaburzonym partnerom.
Chciałabyś, żeby sami też przeczytali?
Jasne! Myślę, że mogliby dzięki temu zrozumieć wiele zachowań, które z boku wydają się niezrozumiałe czy wręcz irracjonalne.
To jeszcze zapytam o psychologów, psychiatrów, terapeutów – w nich masz sprzymierzeńców czy wrogów?
Zdecydowanie sprzymierzeńców. W swoich recenzjach piszą, że polecają moje książki zwłaszcza młodym psychologom i studentom uczelni medycznych jako wiarygodny obraz tego, czym tak naprawdę jest borderline.
A ludzie? Ludzie bordera rozumieją czy wciąż mówią: w dupie ci się poprzewracało, użalasz się nad sobą, inni mają gorzej, weź się po prostu w garść?
Niestety, nie rozumieją. W naszym społeczeństwie temat zdrowia psychicznego wciąż jest tabu, a takie zaburzenia obrosły wieloma mitami. Także przez to, jak się zachowujemy, nie jesteśmy zupełnie bez winy. Ale, niestety, bardzo duża część społeczeństwa myśli o nas źle. Szczególnie ci, którzy mieli styczność z osobami z borderem uważają nas za wampiry emocjonalne, od których trzeba się trzymać z daleka, bo zniszczą im całe życie.
I nic się od lat nie zmienia? Ani trochę, nawet ociupinkę?
Jeśli chodzi o borderline, wydaje mi się, że nie. Zmianę obserwujemy w przypadku depresji, dużo się o tym mówi, gwiazdy robią coming-outy, to już nie jest temat tabu. Borderline wciąż nim jest – bo się o tym mało mówi. Dlatego między innymi ludzie się boją, po prostu nie wiedzą, z czym to jest związane, co osoba z borderem myśli, co przeżywa.
I tu, zdaje się, znów wracamy do wstydu.
No tak, bardzo często osoby z borderem ukrywają swoją diagnozę w obawie przed napiętnowaniem. A to z kolei nie sprzyja zdrowieniu. Przeciwnie, taka osoba wtedy czuje, że rzeczywiście nie jest normalna, skoro musi się ukrywać z tym, jaka naprawdę jest. Ja oczywiście nie mówię w imieniu wszystkich, osoby z borderem są bardzo różne. Bywają przebojowe, osiągają sukcesy w pracy zawodowej, robią kariery na wysokich szczeblach. Większość jednak spośród tych, z którymi rozmawiam, wstydzi się bordera.
Ci przebojowi, robiący kariery, mają, powiedzmy „lekkiego” bordera?
Są osoby bardziej i mniej zaburzone, ale generalnie żeby zdiagnozować bordera, trzeba mieć pięć objawów na dziewięć. To sprawia, że mieszanka symptomów może być najróżniejsza. Nie trzeba mieć myśli samobójczych, okaleczać się, mieć problemów z autodestrukcją, żeby mieć borderline. W zamian można mieć lęk przed opuszczeniem czy zmienne nastroje. Dużo zależy od konfiguracji objawów.
Borderline jest tabu, to już ustaliłyśmy. A co z pobytem w szpitalu psychiatrycznym? Z takim doświadczeniem w życiorysie też lepiej się ukrywać, żeby nie przylgnęła łatka wariata?
Wydaje mi się, że to akurat powolutku się zmienia, chociaż ludzie wciąż wstydzą się do tego przyznać, nawet pokazać L4 od psychiatry, a co dopiero ze szpitala psychiatrycznego. Ja osobiście nie mam z tym żadnego problemu.
Da się wytrzymać w psychiatryku? Ja wiem, że wytrzymałaś. Ale w twojej relacji z pobytu w takim szpitalu przeraził mnie schemat rodem z „Dnia Świstaka”: pobudka, papieros, „pani Aniu, śniadanie!”, „ja nie jem śniadań”, porcja leków, porcja kawy, porcja papierosów, obchód, „pani Aniu, i jak tam dzisiaj się czujemy?”, kawa i papieros, obiad, kawa i papieros, kolacja, wizyta narzeczonego, papieros, kieliszek z lekami, rama papierosów, sen. I tak dzień w dzień.
Niestety, nasza służba zdrowia jest bardzo zaniedbana. W szpitalu, w którym się znalazłam, nie była prowadzona terapia sensu stricto, były tylko rozmowy z panią psycholog – nawiasem mówiąc bardzo miłą, ale to nie były rozmowy terapeutyczne, tylko bardziej podtrzymujące na duchu.
Są jakiekolwiek szpitale, gdzie taka pełnoprawna terapia jest prowadzona?
Tak, na przykład w Szpitalu Klinicznym im. dr J. Babińskiego w Krakowie prowadzona jest półroczna stacjonarna terapia, tylko że trudno jest się tam dostać. Podobno wychodzi się w miarę zaleczonym. Podobno, sama nie byłam.
To wszystko, przez co przeszłaś – uzależnienia, pobyt w szpitalu psychiatrycznym, autoagresja – jakoś odbiło się na twoim zdrowiu psychicznym i fizycznym?
Jeżeli chodzi o fizyczność, to została mi cała masa blizn na ciele. Ale na szczęście alkohol i przedawkowywanie leków nie zrujnowały mi całkiem wątroby. A jeśli chodzi o psychikę, to nauczyłam się niczego nie żałować. Stwierdziłam, że te wszystkie wydarzenia doprowadziły mnie tu, gdzie jestem obecnie. A jestem w punkcie, w którym czuję się spełniona i szczęśliwa. Jak sobie pomyślę, że jeszcze niedawno chciałam się zabić, to nie mieści mi się to w głowie. Teraz życie dla mnie jest piękne, cieszę się z każdej drobnej rzeczy. Myślę, że nauczył mnie tego ogrom cierpienia, jaki przeżyłam.
Spróbujesz streścić bordera, własnymi słowami? Wytłumacz mi tak, jakbym była małym dzieckiem i zapytała: Ciociu Aniu, co ci jest?
Ciocia Ania przeżywa przede wszystkim ogromną pustkę. To jest takie uczucie, że ciebie nie ma, tak jakby było samo ciało, a nie było duszy. Poza tym popada w skrajne nastroje.
Jak pisał Władysław Broniewski, „od zachwytów aż do otępień huśta serdeczna huśtawa”?
Dokładnie. Od manii uwielbiania życia, euforii, poczucia, że wszystko mogę, po totalną depresję, poczucie bycia zerem, bezsensu życia. Oprócz tego osoby z borderem mają problemy z gniewem nieadekwatnym do sytuacji i jego kontrolowaniem. To może być acting-out, agresja skierowana na zewnątrz, albo acting-in, czyli autoagresja. Także ogólnie szeroko pojęta autodestrukcja: wydawanie pieniędzy ponad miarę, przygodny seks z różnymi partnerami, nadużywanie substancji psychoaktywnych, kompulsywne jedzenie, szybka jazda samochodem. Ważnym elementem są też zaburzenia tożsamości, najczęściej się słyszy: nie wiem, kim jestem, czego chcę, czuję, że mnie nie ma. Wreszcie – niestabilny obraz samego siebie. Raz jestem młodym Bogiem, a raz mam pętlę na szyi.
Ciociu, a dlaczego ci się tak porobiło?
Co do tego specjaliści nie są do końca zgodni. Podobno osoby z borderem mają troszkę inną strukturę mózgu, część odpowiedzialna za kontrolowanie emocji jest słabiej rozwinięta. Często wspomina się też o tym, że wina leży w błędach wychowawczych i traumach. Choć tu też odgrywa rolę biologia, bo jedna osoba przeżyje traumę we wczesnym dzieciństwie i nic jej nie będzie, a druga, która jest bardziej podatna biologicznie, może w sobie rozwinąć zaburzenie borderline.
Tak czy owak – to nie jest twoja wina?
To nie jest moja wina, to nie jest nasza wina. Choć często osoby z borderline czują się winne, że są takie, a nie inne. Nie chcą takie być, nie robią tego z premedytacją, nie manipulują ludźmi celowo. Zdarzają się wyjątki, jednak zdecydowana większość próbuje manipulować innymi zupełnie nieświadomie.
Borderline jest nieuleczalny?
Niektórzy mówią, że nie leczy się bordera, bo to nie jest choroba tylko zaburzenie osobowości. Ja natomiast uważam, że się leczy. Podobno około 40. roku życia objawy zaczynają trochę ustępować, wraz z wiekiem już nie są tak gwałtowne.
Nie da się wyleczyć, ale można zaleczyć?
Tak, da się doprowadzić do takiego stanu, żeby życie było dobre i satysfakcjonujące.
Tobie do czterdziestki jeszcze trochę brakuje. Będziesz czekać czy już ci się udało jakoś okiełznać bestię, zaakceptować ją, może troszeńkę nawet polubić?
Nie mam do swojego borderline negatywnych uczuć, bo gdyby nie to zaburzenie, nie spełniłabym swojego największego marzenia, nie pisałabym. Na pewno terapia pomaga w codziennym życiu, pomaga uporać się z objawami. Wiadomo, że jeszcze u mnie występują, ale nie są już tak nasilone jak kiedyś. Teraz przynajmniej rozumiem siebie, a to jest bardzo ważne.
Podoba Ci się ten artykuł?
Polecamy
„Można być obecnym ojcem, spędzając z dziećmi godzinę dziennie”. Z Jackiem Masłowskim rozmawiamy o „Syndromie tatusia”
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
Kino, mecz, pójście na ryby pomagają wychodzić z bezdomności. „Droga do normalności to długotrwały proces, bywa bardzo bolesny, ale często też jest uwieńczony sukcesem”
Paulina Hojka o noszeniu ubrań po zmarłych: “Myślę, że żaden nieboszczyk się nie obrazi”
się ten artykuł?