„Planuję posiłki na cały miesiąc. Oszczędzam mnóstwo pieniędzy i 20 godzin miesięcznie” – mówi Ania Grochowska, która zajmuje się edukacją finansową kobiet
1000 funtów. Dla Ani Grochowskiej, ekspertki od domowego budżetu, to kwota niemal magiczna. Bo tyle miała na koncie, gdy zakończyła małżeństwo i z trójką dzieci i kredytem na dom w Szkocji została odcięta przez męża od rodzinnych finansów. Dzięki oszczędnościom i kreatywności dała radę. A teraz uczy inne kobiety, jak ogarnąć domowy budżet.
Aleksandra Zalewska: Twoje metody są konkretne i bliskie twoim odbiorczyniom – kobietom. Przyznam, że gdy znajoma poleciła mi twój kanał na YouTube i workbooka „Budżet domowy. 6 lekcji do finansowej niezależności i wolności”, trochę się obawiałam, że pewnie usłyszę standardowy zestaw rad: mniej wydawaj, więcej zarabiaj i inwestuj, najlepiej na giełdzie.
Tak, a do tego załóż milion kont bankowych i zarabiaj na prowizjach za założenie tych kont, rejestruj się w programach lojalnościowych i nie wiem co jeszcze… To jest nierealne. A już w stosunku do kobiet to w ogóle nie jest realne.
Dlaczego?
Bo kobiety, które mają wszystko na swojej głowie, tak jak ja miałam, potrzebują ułatwień a nie utrudnień. Bo dysponują mniejszym budżetem niż mężczyźni, a to dlatego, że istnieje luka płacowa. A jednym z powodów istnienia tej luki, jest wypychanie kobiet z rynku pracy, czy to w Polsce, czy w Szkocji, gdzie mieszkam. Jak masz dzieci, to żeby nie wiem co, zawsze tracisz jakieś dni pracy, zawsze z tego rynku pracy znikasz, na chwilę albo na parę lat. Mimo to uważam, że to niesamowicie ważne, aby jednak nie iść na niekończący się macierzyński czy wychowawczy, a pracować nawet na pół etatu. Jest ciężko, ale długoterminowo to się po prostu opłaca Nie stać nas już na wieloletnie luki w CV, gospodarstwo domowe oparte tylko na dochodzie jednej osoby jest po prostu niesprawiedliwe.
Kobiety często idą na ustępstwa, zmniejszają wymiar etatu, pracują tylko na nocne zmiany, a w dzień zajmują się dziećmi i domem. To jest tak przytłaczające, tak wykańczające, że nie mają siły iść dalej.
Uzależniają się wówczas od lepiej zarabiającego partnera i jest im coraz trudniej zadbać o siebie. Jeśli uświadamiają sobie, że żyją w złej, toksycznej relacji, jest im ciężko odejść. Bo gdzie pójdą z dziećmi i bez oszczędności?
U ciebie też tak było?
No jasne! Moja historia nie jest szalenie oryginalna. Próbowałam ratować nasz związek, byliśmy na terapii małżeńskiej. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie ma już czego ratować. Podjęłam decyzję o rozstaniu. Mieszkaliśmy w Szkocji od pewnego czasu, przyjechaliśmy tu, gdy moja najmłodsza córka miała rok. Mieliśmy zostać tylko na chwilę i dalej ruszać w świat. Ale Szkocja nas wciągnęła. W Polsce skończyłam polonistykę, a tu pracowałam w domu opieki i właśnie zaczęłam studia pielęgniarskie, . Mieliśmy kredyt na dom, troje dzieci. Zatem sporo czynników, które mogłyby mnie powstrzymywać przed decyzją o rozstaniu.
”Zostałam odcięta od pieniędzy. A potem zmuszona do zrezygnowania z pracy, bo mój mąż nie chciał zajmować się dziećmi. Ponieważ miałam te 1000 funtów, mogłam wysłać dzieci do Polski, niemal z dnia na dzień wrócić do pracy, zająć się rozwodem. Ta kwota to był mój prywatny bank. Pożyczałam od siebie samej, potem te pieniądze sobie oddawałam”
A mogłam to zrobić, bo już wtedy zajmowałam się domowym budżetem. Dzięki temu mieliśmy niewielkie oszczędności – 2000 funtów, które podzieliliśmy na pół. I to mi uratowało skórę, gdy mój mąż zaczął stosować przemoc ekonomiczną. W związkach przemocowych, kiedy jedna strona czuje, że traci kontrolę, próbuje ją odzyskać, chociaż w ten sposób.
Ja zostałam odcięta od pieniędzy. A potem zmuszona do zrezygnowania z pracy, bo mój mąż nie chciał zajmować się dziećmi. Musiałam pójść na bezpłatny urlop, żeby ogarnąć swoją sytuację. Ponieważ miałam te 1000 funtów, mogłam wysłać dzieci do Polski, niemal z dnia na dzień wrócić do pracy, zająć się rozwodem. Ta kwota to był mój prywatny bank. Pożyczałam od siebie samej, potem te pieniądze sobie oddawałam. Bardzo pilnowałam, żeby ten 1000 funtów zawsze był.
Dzisiaj mam z eksem dobre stosunki, widuje się z dziećmi, zabiera je na weekend, ale to już tylko jego decyzja. Dzięki temu, że miałam te oszczędności, skończyłam studia i nie jestem zależna od nikogo. Poza tym z wykształceniem łatwiej mi zmniejszyć wymiar godzin bez uszczerbku dla mojego dochodu.
I to wszystko dzięki prowadzeniu domowego budżetu?
Tak! Tylko wiesz, to nie stało się z dnia na dzień. Ja długo nie ogarniałam spraw związanych z finansami. Jako dwudziestolatka byłam przekonana, że pieniądze bierze się z kredytów. Szybko popadłam w spiralę długów, choć w moim rodzinnym domu kredytów nigdy nie było. Ale rozmów o prowadzeniu budżetu też nie.
Pracę z tym, co mam, w znaczeniu finansowym, zaczęłam właśnie będąc w Szkocji. I każdej osobie, która chce zdobyć niezależność finansową radzę, żeby na początek spojrzała na to, co ma.
Jak to najlepiej zrobić?
Trzeba przestudiować wyciągi z konta z ostatnich 3 miesięcy. Bo mnóstwo rzeczy nam umyka. Każdy z nas mniej więcej wie, ile zarabia, ile wydaje. A jak się usiądzie z wyciągami, to „mniej więcej” zamienia się w konkret. I czarno na białym widać, gdzie wydajemy pieniądze, jakie są tendencje – np. tydzień po wypłacie żyjesz jak król, a potem ciułasz, albo gdy masz PMS wydajesz więcej na przyjemności w Rossmannie czy lumpeksie. Taki budżet „pi razy drzwi” nigdy nie będzie działał.
Pierwsza „randka z budżetem” potrwa pewnie ze 2 godziny. Przyda się dobra herbata albo wino, partner, z którym prowadzisz gospodarstwo domowe, kolorowe mazaki, żeby sobie pozaznaczać, ile na co wydajesz. Gdy widzisz, jakie kwoty zostawiasz w różnych miejscach, łatwiej odpowiedzieć sobie na pytanie: „gdzie się podziały moje pieniądze?!” Na początek liczymy skrupulatnie każdy grosz.
Czy twoja metoda zakłada, że wszędzie płacimy gotówką?
Moja metoda zakłada, że płacimy tak, jak nam najwygodniej i jak najłatwiej jest nam kontrolować wydatki.
Kiedy zaczynałam z budżetowaniem, próbowałam płacić wszędzie gotówką, miałam koperty, rozkładałam te pieniądze, przekładałam. Ale to nie działało. To normalne, że niektóre rzeczy się sprawdzają, inne nie i nie ma powodu, żeby trzymać się nieskutecznych metod. Więc przerzuciłam się na subkonta w bankowości internetowej. Mam ich parę, każde jest dedykowane czemuś innemu – fundusz celowy na święta, na urodziny, naprawy samochodu, nieprzewidziane rachunki.
Jedyne, za co płacę gotówką, to zakupy spożywcze. Na nie składam się z moim partnerem. Prowadzimy duże gospodarstwo domowe: dwoje dorosłych i pięcioro dzieci. Dostajemy wypłaty w różnym czasie. To, jak płacisz, musi być dostosowane do ciebie.
Czyli to nie jest tak, że twoja metoda jest sztywna, trzeba się jej trzymać w 100 proc?
Ta metoda działa, właśnie dlatego, że nie jest sztywna, a dlatego, że możesz ją do siebie dostosować. Daje nam fundusze na rzeczy, które zawsze nas zaskakują i na które nigdy nie mamy pieniędzy: urodziny partnera, wakacje, etc. Wiesz, u nas w rodzinie co miesiąc przez pół roku ktoś ma urodziny! A ponieważ co miesiąc odkładam na tę okoliczność pieniądze, nie muszę się tego półrocza obawiać. To jest to nadanie kierunku pieniądzom, o którym mówię.
Ty bardzo dużo mówisz o planowaniu posiłków i o budżecie spożywczym. Czy lodówka to miejsce, przez które ucieka nam najwięcej pieniędzy?
Zdecydowanie! Ja planuję posiłki na cały miesiąc. Zajmuje mi to niewiele czasu, planuję tylko obiady. I dzięki temu przestałam łazić po sklepach bez sensu. Robię zakupy raz w tygodniu, gotuję bardziej kreatywnie.
”Trzeba założyć spodnie dużej dziewczynki, planować według tego, co lubimy jeść i nie kombinować. Jeśli rodzina kocha pomidorówkę, to nie planuj im krupniku. Bardzo ważne jest stworzenie takiej żelaznej bazy produktów, które zawsze masz w domu. I nie przypisuj posiłków do konkretnego dnia! Dzięki temu masz większą elastyczność”
No dobrze, ale ile można zaoszczędzić dzięki takiemu rygorowi?
Kiedyś, mając pięcioosobową rodzinę, wydawałam 850-900 funtów miesięcznie na jedzenie. Gdy odeszłam od męża. ta kwota zmalała do 350 funtów.
System planowania posiłków i tygodniowych zakupów sprawia, że wydaję dużo mniej na jedzenie i nie marnuję go prawie wcale. I choć jedzenie ciągle drożeje, ja nie podwyższam budżetu spożywczego. Teraz mam siedmioosobową rodzinę i mieścimy się w 800 funtach.
I naprawdę jesteś w stanie zaplanować posiłki na miesiąc i nie mieć sytuacji, że na coś nie masz ochoty z tej zaplanowanej listy?
Kocham to pytanie. (śmiech) Nie ty jedna mi je zadałaś. Trzeba założyć spodnie dużej dziewczynki, planować według tego, co lubimy jeść i nie kombinować. Jeśli rodzina kocha pomidorówkę, to nie planuj im krupniku. Dostosuj plany do preferencji rodziny. I pamiętaj, że przepisy można zmieniać, korzystając z większości składników, które już masz.
Bardzo ważne jest też stworzenie takiej żelaznej bazy produktów, które zawsze masz w domu. I nie przypisuj posiłków do konkretnego dnia! Dzięki temu masz większą elastyczność. Planowanie posiłków to coś, do czego trzeba się przyzwyczaić. I coś czego, się ciągle uczymy.
To normalne, że na początku coś nam nie wyjdzie, coś się zmarnuje, jednak pójdziemy do tego sklepu w środku tygodnia. Wtedy nie ma sensu się biczować, tylko zastanowić się, dlaczego coś nie wyszło. Może zaplanowałam zbyt ambitnie? A może byłam chora i zmęczona i nie miałam siły gotować. A może zrobiłam zakupy beznadziejne i nie było z czego gotować? Z reguły zbyt ambitne plany i kiepskie zakupy to powody niepowodzeń. Jak mam trzy nocki z rzędu, to nie planuję, że będę rano przez dwie godziny lepić pierogi, prawda? Wyjmuję z zamrażarki gotową pizzę i już.
Zamrażarka to mój sejf, sposób na porządne oszczędności. Oprócz tego, żeby dobrze zaplanować posiłki, potrzebujesz kartkę i długopis. I dobrze zaopatrzoną spiżarkę w produkty podstawowe, ale i takie bardziej „fancy-szmancy”, kiedy masz ochotę zaszaleć i przygotować coś ekstra: przyprawy, olej, oliwę, sos sojowy, rybny, ale też kasze, makarony, puszki, etc. Ja nie znoszę chodzić do sklepu codziennie, dlatego w gotowaniu muszę być kreatywna, uczę się, co czym można zastąpić. Wtedy gotowanie daje ogromną satysfakcję. Ta świadomość, że oszczędzam 20 godzin miesięcznie, bo nie chodzę do sklepu codziennie! To jest czas, który mogę poświęcić na swój rozwój, na odpoczynek, na budowanie więzi z dziećmi.
Dobrze jest mieć listę ulubionych posiłków swoich, dzieci, partnera. Gdy siadamy do planowania, warto zapytać domowników, na co będą mieli ochotę. To bardzo ułatwia sprawę. Nie ma marudzenia, że ktoś czegoś nie lubi, że znowu to samo. Niech to będzie rodzinna aktywność, na którą poświęcacie pół godziny raz na miesiąc.
”Każdy z nas ma jakieś ekstra pieniądze. A to zwrot podatku, a to jakaś premia, spadek po dziadku. Jeśli tego nie przejemy, tylko odłożymy, to już mamy początek poduszki finansowej. Bo pieniądze nie dają szczęścia, ale niesamowicie wpływają na poczucie bezpieczeństwa”
Kobiety często biorą wszystko na siebie. Podejmują decyzję, że teraz będziemy oszczędzać, więc same planują budżet, same robią zakupy, same gotują. Jak to podzielić?
Często kobiety biorą na siebie wszystko, a faceci są do tego przyzwyczajeni i jest im tak wygodniej. Dobrze jest zacząć dzielić obowiązki, rozmawiać o tym – już na pierwszych randkach. Nie przymykać oka na niepokojące rzeczy, nie żyć w myśl zasady “jakoś to będzie”. Pieniądze są tak ważnym elementem naszego życia, każdy ich potrzebuje, ale mamy do nich różny stosunek. I o tym trzeba rozmawiać, szukać wspólnych przestrzeni. Dlatego ja moim obserwatorkom powtarzam, że to jest gra zespołowa. Że żeby zmiana zaszła, osoba, która jej dokonuje musi tej zmiany chcieć.
Poza tym MUSIMY zmianę zacząć u podstaw. Moje dzieci mają obowiązki domowe. To niezależnie od płci, nie chcę wychować syna, który będzie wymagał od przyszłej partnerki czy partnera, że będą mu usługiwać. To samo z dziewczynkami – robimy sporo rzeczy wspólnie, ale dzieci przede wszystkim widzą, jak razem z Krzysiem, moim partnerem, gotujemy i sprzątamy – obowiązki domowe nie mają płci.
A do tego mamy przekonanie, że jak zaczniemy oszczędzać, to będzie duszenie każdego grosza, zero spontaniczności.
A tak zupełnie nie jest! Budżetowanie daje mi swobodę. Mój dochód od kilku lat się nie zmienia, a mnie mimo to stać na więcej. Kiedyś wydawałam pieniądze bezrefleksyjnie. Teraz szukam oszczędności i dzięki temu, mogę żyć tak, jak chcę. Mam oszczędności. Zepsuty samochód czy pralka nie będą finansowym trzęsieniem ziemi. Od kilku miesięcy mogę ćwiczyć z trenerem personalnym, a zarabiam jak zarabiałam. Bo nadałam swoim pieniądzom kierunek.
A co jest ważniejsze przy planowaniu budżetu: spłacanie długów czy robienie oszczędności?
Jedno i drugie. Ja kieruję się zasadą Dave’a Ramseya: on mówi, że trzeba mieć odłożone tyle pieniędzy, żeby móc kupić pralkę / lodówkę, gdyby ci te urządzenia padły. Ja dodaję do tej kwoty 20 proc. Czyli powiedzmy 2500 zł. I to jest fundusz awaryjny, od którego zaczynasz. Najpierw tworzysz ten fundusz. A potem połowę ekstra pieniędzy odkładasz, a połowę przeznaczasz na spłacanie zobowiązań.
Uważam, że te moje proste metody, np. fundusze celowe i odkładanie niewielkich kwot – 10 zł, 50 zł składa się na większą całość. Każdy z nas ma jakieś ekstra pieniądze. A to zwrot podatku, a to jakaś premia, spadek po dziadku. Jeśli tego nie przejemy, tylko odłożymy, to już mamy początek poduszki finansowej. Bo pieniądze nie dają szczęścia, ale niesamowicie wpływają na poczucie bezpieczeństwa. A tego potrzebuje każdy z nas, zwłaszcza kobiety.
Polecamy
Renata Szkup: „Siedemdziesiątka to nie koniec kariery, ale początek wielkiej przygody”
Magdalena Popławska o samodzielnym macierzyństwie: „Chcę żyć na własnych zasadach. Nie mieć wyrzutów, że nie spełniam oczekiwań innych”
Usłyszała, że powinna pracować w Biedronce zamiast być w Akademii Teatralnej. Dziś jest jedną z najpopularniejszych aktorek
Monika Olejnik przeprasza za pytanie o żonę Radosława Sikorskiego. „Od lat walczę z antysemityzmem”
się ten artykuł?