Przejdź do treści

„Pewien pan wrócił po tygodniu i był zdziwiony, że go szukamy, bo przecież poszedł tylko się przejść”. Wolontariusze PCK o tym, jak się szuka zaginionych

Na zdjęciu Grupa Ratownictwa PCK Olsztyn- HelloZdrowie
"Dziwi nas ludzka niefrasobliwość. I to jest najczęstsza przyczyna naszych działań"- mówią wolontariusze zdj. arch. Grupy Ratownictwa PCK Olsztyn
Podoba Ci
się ten artykuł?

Mają swoje prace, rodziny, hobby. Ale kiedy usłyszą, że ktoś zaginął, rzucają wszystko, aby go odnaleźć. Nie ma tutaj jednak miejsca na spontaniczność. Poszukiwanie zaginionych opiera się na sztywnych zasadach i zachowaniu bezpieczeństwa, żeby innym służbom nie dostarczać dodatkowej pracy. – Wbrew pozorom nasze zadanie polega nie na tym, żeby pójść i znaleźć człowieka. Polega na tym, żeby wskazać obszary, gdzie tej osoby z pewnością nie ma –  mówi Adam Jaszczuk, ratownik medyczny, jeden z wolontariuszy. 

 

Aleksandra Tchórzewska: Należycie do Grupy Ratownictwa PCK Olsztyn. Od kiedy zajmujecie się też poszukiwaniem zaginionych osób w terenie? I jak to się w ogóle stało, że zajęliście się tym wolontariacko?

Karol Rymszewicz: Kilka lat temu policja poprosiła nas o pomoc w poszukiwaniu pewnego mężczyzny. Pojechaliśmy tam na ślepo, żeby tylko przejść teren. Posłużyliśmy się… Endomondo [popularna aplikacji dla biegaczy i rowerzystów – przyp. red]. Później kupiliśmy pierwszego GPS-a. I zaczęliśmy podnosić swoje kompetencje. Przeszliśmy ćwiczenia w Kampinoskim Parku Narodowym, dowiedzieliśmy się, jak działać, jak obsługiwać bardziej zaawansowane aplikacje. Dziś jesteśmy jedną z najbardziej doświadczonych grup poszukiwawczych w województwie, a policja uważa nas za profesjonalistów.

Adam Jaszczuk: Jesteśmy pod telefonem 24 godziny na dobę. Działamy trochę jak OSP. Nie dostajemy diet, sprzętu, nie oczekujemy nic w zamian. Zabezpieczamy medycznie imprezy, na tym zarabiamy. Dzięki temu mamy na paliwo, żeby szukać zaginionych, kiedy policja nas potrzebuje.

Wojtek Szlasa: Ja dołączyłem do grupy z przyczyn osobistych. W ubiegłym roku zaginął mój wujek. Mimo uruchomienia wielu środków, zasobów ludzkich, sił, przeczesania sporego terenu, jeziora, nie udało się go odnaleźć. Wtedy odezwałem się do grupy i zacząłem z nią współpracować.

W jaki sposób współpracujecie z policją?

Adam Jaszczuk: Jednostką zajmującą się poszukiwaniami jest właśnie policja. To tam podejmowane są kluczowe decyzje. Zaginięcia mają swoje poziomy: klasyfikują się ze względu na stan zdrowia i zagrożenie życia dla danej osoby. Poziom pierwszy zawsze jest najwyższy.

Często poszukiwane są osoby starsze, niezdolne do samodzielnej egzystencji bądź schorowane, bez leków, które powinny przyjąć na czas. Wielu popełnia błąd, dzwoniąc na policję dopiero wieczorem z informacją, że członek rodziny zaginął. Wtedy my jeździmy nocą na poszukiwania, a to jest już trudniejsze, bo widoczność i możliwości są ograniczone. Nie musi upłynąć ileś godzin od zaginięcia, żeby to zgłosić! Pamiętajmy o tym!

Oprogramowania i narzędzia to chyba nie wszystko. Skąd wiedzieliście, jak się szuka?

Adam Jaszczuk: To był proces. Część wiedzy pozyskaliśmy od osób, które korzystały z rozwiązań np. geodezyjnych, służących do monitorowania przejść z wykorzystaniem odbiornika GPS. Wprowadzamy też swoje rozwiązania. Wbrew pozorom nasze zadanie polega nie na tym, żeby pójść i znaleźć człowieka. Polega na tym, żeby wskazać obszary, gdzie tej osoby z pewnością nie ma. Dlatego poszukiwania tyle trwają, bo po kolei każdy obszar weryfikujemy, wyłączamy. A później to trzeba przenieść na mapę.

Jakie umiejętności są potrzebne, aby skutecznie szukać?

Adam Jaszczuk: Przede wszystkim zdolności psychofizyczne, bo umiejętności poruszania się po trudnym terenie możemy się nauczyć. Ale nie zawsze udaje się znaleźć człowieka żywego. Jeśli poszkodowany leżał w wodzie przez tydzień, jego widok może wywoływać różne emocje u wolontariuszy. Staramy się przygotowywać na to członków naszego zespołu. Rozmawiać z nimi, nie zostawiać ich samych.

W jaki sposób zaczynacie szukać?

Karol Rymszewicz: Nie zaczynamy nigdy od poszukiwań obszarowych, tylko wzdłuż linii, które są widoczne na mapie – dróg, rzek, linii lasu. Ludzka psychika jest tak ukształtowana, że podążamy wzdłuż czegoś. Rzadko kiedy idziemy na przestrzał, na przykład przez trawnik, większość z nas pójdzie raczej chodnikiem. Jeśli te pierwsze poszukiwania nie przyniosą efektów, wchodzimy w gęsty las.

Adam Jaszczuk: To też zależy, z jaką osobą mamy do czynienia. Grzybiarz rzadko szuka grzybów przy drodze. Ale Karol mówi o osobach z demencją, które nie są do końca świadome tego, co robią, i próbują trzymać się torów, linii energetycznej, ogrodzenia, czegoś, co by je powadziło.

Jakie technologie i metody wykorzystujecie?

Adam Jaszczuk: Korzystamy m.in. z tak zwanych szybkich trójek. Jest to zespół składający się z co najmniej dwóch osób, które poruszają się pieszo zygzakiem, żeby przeczesać cały teren. To najszybsza metoda. Kiedyś bardzo często stosowano tyralierę, znaną z pojęć wojskowych. Wiele osób mogło zauważyć, jak policjanci idą w odległości trzech metrów od siebie i przechodzą przez całe pole, przeszukując je.

Korzystamy też z bezzałogowych statków powietrznych. Dysponujemy jednym urządzeniem, które jesteśmy w stanie zawiesić w powietrzu na dwóch bateriach na godzinę. Wytężenie wzroku i wpatrywanie się w monitor, żeby przeczesać obszar, jest bardzo trudne. Po 5-10 minutach trzeba odpocząć. Metoda nie ma zastosowania wszędzie, np. w lesie. Ale w zbiornikach wodnych, na bagnach, trzęsawiskach, gdzie dostęp jest trudny, już tak.

Często się zdarza, że rodzina twierdzi, że zaginiony nie miał szans gdzieś się dostać. Ale my tam właśnie go znajdujemy dzięki tej metodzie i to z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Korzystamy także z termowizji, czy psów węszących górnym wiatrem, które potrafią znaleźć człowieka na wyznaczonym obszarze. Mamy w grupie też psy tropiące, które chodzą po śladach zapachowych. Potrzebują one próbki zapachowej, która miała kontakt z ciałem osoby zaginionej.

Ryszard Sekuła, ratownik po przeszczepie /fot. archiwum prywatne

Z jakimi najdziwniejszymi przypadkami się spotkaliście?

Adam Jaszczuk: Czasem odnajdujemy kogoś po kilku dniach lub tygodniach i on tłumaczy, że prostu… zasiedział się u sąsiada. Szukamy na obszarze 300 hektarów, a on znajduje się 100 metrów od domu. Pewien pan wrócił po tygodniu i był zdziwiony, że go szukamy, bo przecież poszedł tylko się przejść.

Kiedyś przeszukiwaliśmy rzekę, sądziliśmy, że szukamy zwłok. A poszukiwany wrócił cały i zdrowy, tłumacząc, że „trochę zabalował”.

Inny przypadek, gdy bliscy twierdzili, że zaginiona osoba w życiu by nie przeszła tylu kilometrów, bo podobno ledwo z domu wychodziła, a potem znajduje się 20 km dalej.

Karol Rymszewicz: Dziwi nas ludzka niefrasobliwość. I to jest najczęstsza przyczyna naszych działań. Kiedyś na wycieczce podopiecznych z DPS-u jedna z osób nie wróciła z grzybów. Były to osoby z zaburzeniami, z demencją. Apelujemy o rozsądek!

A „48 hours challenge”, popularna „zabawa” wśród młodzieży polegająca na pozorowanym zaginięciu?

Adam Jaszczuk: Jeszcze się z tym nie spotkaliśmy i mam nadzieję, że się nie spotkamy. To bardzo słaby pomysł.

A jaki jest wasz największy sukces?

Adam Jaszczuk: Wypracowaliśmy sobie pozycję na rynku, jesteśmy darzeni dużym zaufaniem przez kolegów z policji. Bardzo często zajmujemy się planistyką, policja może skupić się na działaniach operacyjnych. Najtrudniejsze zadanie to zagwarantować, że na danym terenie nie ma osoby zaginionej. Jeśli byśmy się pomylili, sumienie nie pozwoliłoby nam żyć.

Karol Rymszewicz: Odnalezienie człowieka, nawet martwego, pomaga zamknąć pewien etap. Pogrzeb pozwala iść dalej.

Jakie są zagrożenia związane z waszą pracą?

Adam Jaszczuk: Zagrożeń jest mnóstwo, począwszy od choćby skręcenia kostki, spotkania z dzikim zwierzęciem, trafienia na niewypał czy studnię melioracyjną.

Wojtek Szlasa: Ratownik musi znać gatunki roślin, na które może się natknąć, być przygotowanym na spotkania z owadami. Musi wiedzieć, żeby nie zbliżać się do gniazd i legowisk zwierząt.

Na jakie największe przeszkody napotykacie w swojej pracy?

Karol Rymszewicz: Najbardziej ogranicza nas czas. Wszyscy pracujemy zawodowo, mamy swoje rodziny.

Nie przenosicie emocji z poszukiwań do domu?

Adam Jaszczuk: To skomplikowane (śmiech). Mam pięcioosobową rodzinę, najstarsze córki i żona także są w naszej grupie ratownictwa. Staramy się w domu już o tym nie rozmawiać.

Wojtek Szlasa: Moja żona również do nas dołączyła.

 

Nasi rozmówcy są członkami Grupy Ratownictwa Polskiego Czerwonego Krzyża Olsztyn. Ich działania można śledzić na Instagramie na profilu @grpckolsztyn oraz na Facebooku

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?