Przejdź do treści

Oswajamy zmarszczki i siwe włosy, bywamy z nich dumne. Ile czasu musi minąć, byśmy bez wstydu przyznały się do menopauzy?

Menopauza / istock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Przy kasie tampony wrzucasz na taśmę tak, by niespecjalnie było je widać. Lubrykantu wolisz nie kupować w aptece „przy okienku”, by reszta klientów nie dowiedziała się, że go potrzebujesz. Podpaskę ukrywasz w kieszeni lub rękawie, gdy idziesz do toalety innej niż ta w twoim domu. Choć od wielu lat jesteś dorosła, czujesz to samo skrępowanie co w szkolnej szatni, kiedy koleżanki podglądały, czy już nosisz stanik. Da się przeżyć? Być może, ale znacznie zdrowiej jest oddychać pełną piersią, bez gorsetu wstydu.

Badania kliniki Newson Health pokazują, że 94 proc. kobiet w wieku 45-55 lat zauważa negatywny wpływ menopauzy na wydajność w pracy. Dekoncentracja, większy stres, drażliwość to objawy, które nie pozwalają pracować jak dawniej. Połowa kobiet deklaruje, że ich stan dostrzegają współpracownicy.

Jednocześnie z ankiety stacji BBC wynika, że 75 proc. kobiet nie informuje pracodawcy o problemach z samopoczuciem będących skutkiem menopauzy, a co trzecia nie konsultuje się nawet z lekarzem. Nie ma też mowy, by kobiety z objawami klimakterium sięgnęły po pomoc osób młodszych lub mężczyzn. Na zwolnienie lekarskie lub urlop z powodu dokuczliwych objawów wymykamy się potajemnie, byleby tylko nie przyznać przed światem, że „to już”.

Powód? Wstyd

Z jednej strony to zrozumiałe – tak nas ukształtowano. Taka śliczna dziewczynka, a tyle robi hałasu? Taka pannica, a jeszcze stanika nie nosi? W takiej spódniczce chcesz wyjść? Wystroiłaś się jak stróż w Boże Ciało. Schowaj te cycki! Nie garb się, nie mazgaj się, wstydź się.

Znamy to wszystkie, ja też. Brak czułości do siebie, traktowanie ciała przedmiotowo, obrzydzenie i pretensje, gdy nie wygląda lub nie czuje się nie tak, jak „powinno”, lęk przed oceną, gdy z ciałem dzieje się coś… no właśnie. Co? Okres, trądzik młodzieńczy, ciąża, dodatkowe kilogramy, menopauza – ze wszystkiego zrobiliśmy tabu, problem, chorobę, a to po prostu natura.

Ale jest na to remedium, ten przeklęty krąg międzypokoleniowego zawstydzania można przerwać. Jak? Użyję jednego z najbardziej zużytych cytatów tego świata: „Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”, Mahatma Gandhi. To naprawdę działa, a wiem to od mojej mamy.

Miesiączkowe tabu oswoiłam dość wcześnie. Pierwszy okres zastał mnie w wieku 11 lat podczas szkolnego rajdu po lesie, jak na ironię, z okazji Dnia Dziecka. Wiedziałam, co się dzieje, nie panikowałam, bałam się jedynie, że poplamię białe getry. Nie pamiętam wstydu, czy poczucia skrępowania na wizytach u higienistki. Taka kolej rzeczy, takie jest ciało, nie ma z czym dyskutować, nie ma czego oceniać.

Niebieska krew na reklamach podpasek od zawsze wydawała mi się dziwna, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, by poważnie traktować reklamę. Szkolne realia nauczyły mnie, że nie jest spoko, jak idziesz do toalety z podpaską na widoku. Chowałam więc co trzeba do kieszeni, by nie narażać się na komentarze. Ekscytacja okresem, którą obserwowałam u koleżanek, też wydawała mi się lekko nienaturalna. Mówiły szeptem, z wypiekami na twarzy. Nie kupowałam tego.

Jako nastolatka czułam całą sobą, że proszenie wszechwładnego nauczyciela o możliwość wyjścia do toalety na lekcji, by móc w spokoju, POTAJEMNIE – nie na przerwie, podczas której sprzątaczki pilnują, czy nie idziemy czasem na papierosa – zmienić podpaskę, jest serią dowodów na opresyjność systemu, którym rządzi lęk. Nigdy nie było to dla mnie normalne, ani nie wbijało mnie w poczucie, że my kobiety jesteśmy małe, gorsze, brudne, więc powinnyśmy się schować i wstydzić.

Nie wzięłam tej wyimaginowanej winy na siebie, bo moja mama też tego nie zrobiła. Zawsze mogłam otwarcie z nią porozmawiać, nigdy nie było obciachem, że podpaski leżą na pralce w łazience, nie kazano mi się chować i nie otrzymałam też sugestii, że to „fuj”. Fakt, czerwonego przyjęcia też nie było. Nie było święta na cześć kobiecości, ale były drobne przyjemności, odpuszczanie sobie, trochę narzekania, dużo współczucia i czułości.

Wychodzenie z menstruacyjnego tabu, które obserwujemy od kilku lat w mediach, przyjęłam z entuzjazmem. Sama nie potrzebowałam się wyswabadzać, dlatego widziałam kuriozum (!) i skalę (!!!) tych dziwacznych przekonań. Mama przetarła mi tę ścieżkę i żałuję, że nie było mnie blisko niej, gdy przyszło jej się zmierzyć z kolejnym tabu.

Menopauza. Kobiety, które zmieniły swoje życie po 50-tce

Przekwitniesz

Moja mama menopauzę przechodziła z poczuciem ulgi. Miała dość comiesięcznych dolegliwości, to wszystko. Nie dopisywała symboliki do swojej płodności, nie doszukiwała się prawdy o swojej kobiecości i sile, w tym, czy krwawi, czy nie. Menopauza to biologia i tak jak nie definiuje nas to, ile ważymy oraz czy mamy cukrzycę, tak nie definiuje nas zdolność do miesiączkowania.

Fakt, że menopauza zastaje kobiety często w rozkwicie aktywności zawodowej i życiowej, jest jak nietrafiony dowcip. Dzieci są samodzielne, jest czas na realizowanie pasji, podróże, i to wszystko nagle zakłócają uderzenia gorąca. Można pomyśleć: złośliwość. A może przeciwnie? Może to szansa na przerwę? Bilans? Podsumowanie i nowe plany? Na skupienie się na swoich potrzebach? Przetasowanie priorytetów?

Kiedy mama gorzej się czuła, potrafiła zadbać o swój komfort i zdrowie. Chodziła do lekarza, czasem korzystała z L4. Pracowała głównie z kobietami w podobnym wieku, więc mogły się w tym wspierać, bez poczucia skrępowania. Tak jak nie ma sensu zgrywać superbohaterki, która w czasie miesiączki chodzi na tańce w białych obcisłych spodniach, tak nie ma sensu udawać, że menopauza to przeziębienie. Bo i po co?

To największa wolność – czuć zgodę z ciałem, rozumieć je i dawać mu wsparcie. Wszystko to dostałam od mamy i nie robiła ona w tym celu specjalistycznych pogadanek w duchu body positive. Nie. Ona po prostu taka była, a co trzeba było wytłumaczyć na poziomie wiedzy o ciele – tłumaczyła. To wszystko.

Czułość, akceptacja, edukacja = zastosować na sobie

Dzięki temu widzę jak na dłoni, że to, jak traktujemy siebie podczas choroby, czy słabszych dni, ile dajemy sobie wyrozumiałości, w czasie okresu, czy menopauzy, jest dobrą wykładnią naszej ciałopozytywności. Można marudzić, że cera nie taka, że włosy liche, że kilogramów za dużo, ale gdy przychodzi czas, w którym potrzebujemy dać sobie troskę, to potrafimy ją sobie dać. I koniec.

Przeraża mnie, że ta prosta zależność, dla mnie podstawa normalności, to dla wielu skomplikowane sudoku. Że w wielu domach kolejne pokolenia kobiet będą przed sobą wzajemnie chować tampony, ukrywać zawirowania hormonalne, wymagać, by w trudniejszych chwilach stanąć na wysokości zadania, „nie dać się”. Zawstydzać z powodu własnego wstydu. Wstydu bycia kobietą.

Oswajamy zmarszczki, siwe włosy, oznaki upływającego czasu uznajemy za dowód dojrzałości, coraz częściej jesteśmy z nich dumne. Jak wiele czasu musi minąć, by zrobić kolejny krok i uznać, że menopauza, której nadejście jest pewne dla każdej z nas, to po prostu etap w życiu, a nie piętno słabości? Im dłużej same będziemy karmić wstyd, ulegać lękowi przed oceną, wspierać kult młodości, tym dłużej nasze mamy, córki i przyjaciółki też będą się chować i udawać. Zróbmy sobie przysługę i zamiast błędnego koła, stwórzmy prawdziwy krąg wsparcia.

 

Artykuł powstał we współpracy z marką Jasnum.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: