On w Polsce, ona w Szwajcarii. Małżeństwo z 30-letnim stażem. „Jesteśmy ciekawostką”

O bliskości na odległość, codziennych rytuałach i reakcjach otoczenia na nietypowy związek opowiadają w rozmowie z Agnieszką Kamińską Grażyna i Adam, para z wieloletnim doświadczeniem życia między Polską i Szwajcarią. – Wierzę w to, że mamy szansę skończyć jako para staruszków patrzących sobie w oczy, w milczeniu, “bo o czym tu mówić” (śmiech) – zapewnia Grażyna.
Agnieszka Kamińska: Spotykamy się w waszym domu w Gdańsku, gdzie akurat jesteście razem. To częsta sytuacja?
Grażyna: Podróżuję służbowo do Polski przynajmniej raz w miesiącu. Adam jest grafikiem, ma własną firmę, więc może zorganizować sobie czas tak, aby też przynajmniej raz w miesiącu bywać w Szwajcarii. Taki system pracy jest przywilejem, który umożliwia nam regularne spotkania.
Adam: Bywały dłuższe przerwy, ale staramy się spotykać co dwa tygodnie. W naszym przypadku akurat taki odstęp czasu okazał się być optymalny. Najczęściej spędzamy ze sobą weekend, kiedy indziej udaje nam się pobyć razem dłużej. Kalendarz naszych spotkań zależy też od połączeń lotniczych.
Grażyna: Kiedy już nie mogę wytrzymać bez domu, pakuję się i lecę do Gdańska jakimkolwiek dostępnym połączeniem. Jest wiele połączeń dyżurnych, podyktowanych tęsknotą.
Poznaliście się na studiach, od ponad trzydziestu lat jesteście małżeństwem i nie jest to wasze pierwsze doświadczenie wspólnego życia na dystans.
Grażyna: Jeszcze przed ślubem, kiedy pracowałam jako stewardessa, mieszkałam w Warszawie, a Adam w Tczewie. Także później, kiedy już mieliśmy dziecko, ze względu na pracę dojeżdżałam do domu tylko na weekendy. Jeździłam pociągiem Kaszub w poniedziałek po czwartej rano z Gdańska do Warszawy i w piątek po szesnastej z powrotem. Tak przez dwa lata.
Adam: Zaraz po naszym ślubie pracowałem w Radomiu i też przez rok dojeżdżałem na weekendy. W niedzielę o piętnastej pakowałem słoiki z jedzeniem do samochodu, a w piątek o czternastej z pustymi słoikami jechałem z powrotem do Gdańska.
”Mamy ciągle czas, żeby zatęsknić. To odświeża relację. Po ponad trzydziestu latach małżeństwa zdarza nam się słyszeć pytanie, jak my to robimy.”
Między Gdańskiem i Zurychem kursujecie już od ponad siedmiu lat.
Grażyna: Pierwsza propozycja pracy w banku w Zurychu pojawiła się kilkanaście lat temu. Wtedy ją odrzuciłam, ponieważ nasza córka była wówczas w gimnazjum i nie wyobrażałam sobie przeprowadzki za granicę całą rodziną. Kiedy później propozycja wróciła, Adam „pozwolił”, żebym wyjechała.
Adam: Nie było dyskusji (śmiech). Oboje wiedzieliśmy, że jeśli chcesz nadal pracować w bankowości, musisz wyjechać za granicę.
Grażyna: Porzuciłam w Polsce wszystko, zamknęłam firmę i fundację, które wówczas prowadziłam, zostawiłam całe swoje dotychczasowe życie i wyjechałam. Po kilku miesiącach tam, w ramach restrukturyzacji, dostałam wypowiedzenie. Na szczęście od razu znalazłam pracę w innym banku.
Był moment, kiedy pomyślałaś: co ja zrobiłam?
Grażyna: Owszem, bywa, że i dzisiaj zadaję sobie to pytanie. Za każdym razem, kiedy wysiadam na lotnisku w Zurychu, bardzo uważnie sprawdzam, co czuję. Chcę mieć pewność, że wszystko jest ze mną w porządku. W Polsce jestem u siebie, mam poczucie przynależności. Tam takiego poczucia nie mam, co jest trudne, ale dopóki czuję się w Szwajcarii komfortowo, mam przekonanie, że to, co robię, jest moim wyborem. Doceniam, że jest tam bezpiecznie i przyjaźnie, ale gdybym kiedykolwiek się zawahała, byłby to znak, żeby być może przemyśleć pewne sprawy na nowo.
Adam, czy Szwajcaria dzięki Grażynie stała się też twoim drugim krajem?
Adam: Mam wrażenie, że ta opinia została mi narzucona przez innych, znajomych, współpracowników, którzy przyzwyczaili się, że regularnie tam bywam. “A ty nie w Szwajcarii?” – słyszę, kiedy jestem dłużej w Polsce. Sam z kolei nie do końca wiem, kim właściwie jestem tam. Na pewno nie turystą, znam miasto i okolicę na wylot. Kiedy Grażyna idzie do pracy, ja staram się robić swoje rzeczy, ale nie czuję, żeby był to mój kraj czy mój drugi dom. Jestem tam jednak trochę gościem, a potem wracam do siebie. Choć po powrocie do Polski zdarza mi się wkurzać, że pewne rzeczy, które działają dobrze w Szwajcarii, nie działają u nas.
Grażyna: Nasi znajomi potrafią rozmawiać z Adamem tak, jakby on też mieszkał w Szwajcarii. Dla mnie z kolei on jest tu, przynależy do naszego domu w Polsce. Choć mówimy o mieszkaniu w Zurychu, że jest „nasze”, ale z mojej perspektywy, jego tam nie ma. W każdych oczach nasza sytuacja wygląda nieco inaczej.
Jesteście nietypowym przykładem pary, w której to ona wyjeżdża za granicę, a on zostaje. Z jakimi reakcjami otoczenia się spotykacie?
Grażyna: Nie mamy w kręgu najbliższych znajomych ludzi, którzy żyją tak, jak my. Na początku, po moim wyjeździe, najczęściej słyszałam pytania o Adama.
Adam: Nagle otoczenie zaczęło się interesować tym, jak sobie radzę. Byliśmy ciekawostką, co wynikało zapewne z przywiązania do tradycyjnie przypisanych ról w związku. Jak nie ma kobiety w kuchni, to co ja jem? (śmiech) Wydaje mi się, że w naszym otoczeniu jest sporo wyobrażeń, ale nikła świadomość tego, jak naprawdę funkcjonujemy. Faktem jest też, że przy tym, jak wygląda nasz związek, trudniej jest utrzymać codzienne relacje ze znajomymi. Jest to z pewnością koszt, który ponosimy.
Grażyna: Dla wielu osób jesteśmy dziwną parą, ponieważ wiedziemy zupełnie inne życie niż większość. Po pierwsze – Szwajcaria. Jest przekonanie, że jeśli żyjesz w kraju milionerów, z pewnością też jesteś milionerem. Po drugie – to ja jestem za granicą, a mąż do mnie „dojeżdża”. To burzy stereotypy. Ludzie, których znamy, albo wyjechali wspólnie, albo jedna osoba pociągnęła za sobą drugą. Nie miałabym sumienia wymagać od Adama, żeby zrezygnował z pracy, radykalnie zmienił swoje życie, po to, żeby ze mną być. Tak samo, jak nie chciałabym, aby on oczekiwał tego ode mnie. Między nami jest znak równości, takie poświęcenie nie miałoby sensu.
Czym się różni wasze życie, kiedy jesteście razem od tego osobnego?
Adam: Kiedy jesteśmy osobno, wypełniamy życie obowiązkami, trwamy. Tak naprawdę żyjemy dopiero wtedy, gdy jesteśmy razem.
Grażyna: Zawsze, nawet kiedy żyliśmy w jednym miejscu, mieliśmy swoje światy, w których spędzaliśmy czas, a potem się schodziliśmy. Teraz po prostu rzadziej się schodzimy. Mnie na pewno bycie na odległość ułatwia zanurzenie się w pracy. Przestaje mieć znaczenie, czy wrócę do domu o dziewiętnastej czy godzinę później.
”Kiedy jesteśmy osobno, wypełniamy życie obowiązkami, trwamy. Tak naprawdę żyjemy dopiero wtedy, gdy jesteśmy razem.”
Czy o relację na odległość trzeba dbać bardziej? Co wy robicie, aby nie zatracić więzi budowanej w codziennym kontakcie?
Grażyna: Mamy rytuał codziennych rozmów. Nawet moje koleżanki już wiedzą, że o dwudziestej dzwoni Adam. Te połączenia dużo nam dają, czasem każdy robi w tym czasie swoje rzeczy, niekiedy milczymy. Najważniejsza jest świadomość obecności osoby, która jest fizycznie oddalona o setki kilometrów.
Adam: Staramy się, żeby ani odległość, ani spotkania nie zmieniały nam normalnej dynamiki związku. Są trudne rozmowy, potrafimy się pokłócić. Nie oszczędzamy się. Zdarzają się ciche dni, wtedy nie ma połączeń o dwudziestej.
Grażyna: Mimo to nasze spotkania są jednak trochę jak święto. W Gdańsku, w dniu mojego przyjazdu, zazwyczaj idziemy coś zjeść do restauracji. W Zurychu mamy wspólne kawki w południe. To też z czasem stało się małym rytuałem.
Czy jest coś, co mimo upływu lat wydaje się wam szczególnie trudne?
Adam: Puste łóżko. Kiedy Grażyna jest w domu, lepiej śpię, jestem spokojniejszy.
Grażyna: Tak, brakuje tego, że rano wyciągasz rękę, a tam po prostu ktoś jest.
Spotykam się z opinią, że związki na odległość nie są dla każdego. „Ja bym tak nie mogła”, słyszę głównie od kobiet.
Grażyna: Wydaje mi się, że chodzi o zaufanie. Być może w historii osób, które tak mówią, zdarzały się sytuacje, kiedy to zaufanie zostało nadwerężone. Jeśli mamy wrażenie, że partnera czy partnerkę należy pilnować, a w dodatku nie rozmawiamy ze sobą i zamiatamy te emocje pod dywan, to się nie uda. I nie ma znaczenia, czy spędzamy ze sobą każdą dobę, widujemy się w weekendy, czy co miesiąc.
Mówiliśmy sporo o kosztach małżeństwa na dystans, a jakie są dla was największe zalety takiego układu?
Adam: Cenne jest to, że nie wyładowujemy swoich codziennych frustracji na partnerze, sami rozwiązujemy swoje problemy, bez natychmiastowego angażowania w nie drugiej strony.
Grażyna: Mamy ciągle czas, żeby zatęsknić. To odświeża relację. Po ponad trzydziestu latach małżeństwa zdarza nam się słyszeć pytanie, jak my to robimy. Odpowiadamy zgodnie, że długotrwały związek to jest ciągła praca i zmiana, wystawianie się na próbę, walkę z sobą samym, dojrzewanie. Relacja na odległość nauczyła nas na nowo się komunikować, ale wierzę w to, że mamy szansę skończyć jako para staruszków patrzących sobie w oczy, w milczeniu, “bo o czym tu mówić” (śmiech).
Często związek na odległość to układ z datą ważności. Wyobrażacie sobie powrót do stacjonarności?
Adam: Byłoby trudno, bo jesteśmy trochę jak przelotni kochankowie. Ale jesteśmy też ludźmi, którzy wciąż coś robią, nuda raczej nam nie grozi. Nadal mielibyśmy swoje światy, z tą różnicą, że częściej spotykalibyśmy się w domu.
Grażyna: Bez względu na to gdzie i kiedy, nie zaczniemy nagle modelu życia, w którym siedzimy razem na kanapie i oglądamy telewizję, ponieważ nigdy tak nie robiliśmy. Na pewno nie jest to straszak, który powstrzymywałby mnie przed powrotem. Nie planujemy. Dajemy sobie czas.
Zobacz także

Spanie razem czy osobno? Czy oddzielne sypialnie zawsze oznaczają problemy w związku? Odpowiada psycholog

Randki i związki według pokolenia Z. „To wybór, a nie presja. Wolność jest ważniejsza niż status” – mówi Paulina Jęczmień, psycholożka, seksuolożka

„Można być samemu i nie czuć się samotnym. Każdy człowiek jest istotą skończoną i nie potrzebuje drugiego, by go dopełnił”
Polecamy

Wersow po ślubie przyjęła nazwisko Friza. Internauci: „Przyjęcie nazwiska męża to oddanie mu się pod opiekę”

Ewa Woydyłło: „Nie rozpamiętuj złej przeszłości. To najgłupsza rzecz, jaką sobie można robić”

„Polityka potrafi nieźle namieszać – to taki emocyjny mikser”. Jak żyć razem, mając inne poglądy?

„Pacjent wie, gdy go boli. Kropka”. O szacunku i empatii w komunikacji w gabinecie lekarskim rozmawiamy z Janem Gruszką, psychoonkologiem
się ten artykuł?