Przejdź do treści

„Rozumiem, że są ludzie, których spala szukanie odpowiedzi na pytanie 'czy do biologicznego dziecka czulibyśmy to samo?’”. O różnych sposobach stawania się rodzicem mówi Anna Krawczak

Anna Krawczak - Hello Zdrowie
Anna Krawczak / Fot. Kamil Piklikiewicz/East News
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Ludzie, którzy rozważają, czy być rodziną zastępczą, lub przygotowują się do tej roli, najczęściej najbardziej są zainteresowani są tym, w jaki sposób będzie wyglądała współpraca i kontakt z rodziną biologiczną. Ta sytuacja rodzi duży lęk. A przecież nasze dzieci nigdy nie przychodzą do nas jako białe karty. To dotyczy rodzicielstwa zastępczego, adopcyjnego, ale i biologicznego. Fantazjowanie, że przybywa do nas grudka gliny, którą ukształtujemy na własne podobieństwo, jest szkodliwe mówi doktor Anna Krawczak, badaczka i członkini Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW.

 

Monika Głuska-Durenkamp: Kiedy trwała debata o in vitro w Sejmie, zareagowała pani na swoich mediach społecznościowych komentarzem – reakcją na wypowiedzi niektórych posłów. Podkreślała pani, że „gotowość rodzicielska nie jest czymś, co można sobie zadekretować programem rządowym i mądrzyć się z wysokości mównicy”. Co rozumie pani pod pojęciem gotowości rodzicielskiej?

Anna Krawczak: To jest stan, który pojawia się w nas, dorosłych, kiedy czujemy przestrzeń na zaopiekowanie się dzieckiem, gotowość na troskę i miłość do niego. To nie jest stan, który musi się pojawić się u osoby czy pary przed zajściem w ciążę lub w trakcie ciąży, albo po narodzinach dziecka – przychodzi indywidualnie. Ale oczywiście z punktu widzenia ochrony interesów dziecka jest niezwykle ważny.

Naukowcy i lekarze, głównie ginekolodzy, określają „dobry czas” na ciążę pod kątem kobiecej biologii. Czy gotowość do bycia mamą jest zależna jedynie od naszego wieku?

Fizjologiczna i biologiczna gotowość może, ale nie musi iść w parze z tą emocjonalną. Jest wiele kobiet, ale i mężczyzn, którzy biologicznie są w pełni gotowi na dziecko, a emocjonalnie niekoniecznie. I mają do tego prawo.

Choć to wciąż temat tabu, nie każda kobieta czuje potrzebę bycia matką…

Nie każda kobieta czuje taką potrzebę i absolutnie nie można tego oceniać ani wywierać na nią żadnej presji. Gdy jednak decydujemy się na zostanie rodzicem pod wpływem presji, upływającego czasu czy oczekiwań otoczenia, a nie czujemy w sobie takiej przestrzeni czy gotowości, to taka decyzja jest zawsze ryzykowna. Chyba że czyniąc starania o ciążę lub przystępując do procesu adopcyjnego, czujemy, że jesteśmy w pewnym procesie. Pojawiają się w nas wątpliwości, ale podjęliśmy decyzję, że jesteśmy gotowi na zmierzenie się z tymi trudnościami. To naturalne, a sytuację nazwałabym fazą przed-gotowości.

Projektantka Agnieszka Bar pozuje w czerwonej sukience we wnętrzach Galerii SIC! BWA Wrocław

Ale też chcę podkreślić, że nie każdy analizuje czy rozważa gotowość rodzicielską. Sądząc po liczbie dzieci, które każdego roku trafiają do systemu pieczy zastępczej, widzimy, że decyzja o dzietności, albo po prostu dzietność, nie są synchronizowane z gotowością do opiekowania się dziećmi, zaspokojenia ich potrzeb. Nie mówię tu o miłości, bo kimże jesteśmy, aby decydować, czym jest miłość. To bardzo złożona sytuacja i wcale nie oznacza, że rodzice, którzy zostają pozbawieni władzy rodzicielskiej, nie kochają swoich dzieci. Często się zdarza, że kochają je miłością niedojrzałą, nastwioną na swoje potrzeby, albo w ogóle nie rozpoznają dziecka jako podmiotu.

Z pani doświadczenia w pracy w Stowarzyszeniu na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian” – kiedy ludzie są gotowi na procedury in vitro?

Myślę, że gdybyśmy zrobili badania ankietowe w poczekalniach ośrodków leczenia niepłodności, pewnie niewiele osób potrafiłoby konkretnie odpowiedzieć, dlaczego chce być rodzicem. Zresztą podobnie, gdybyśmy zadali to pytanie ludziom w wieku reprodukcyjnym. Ale na pewno osoby decydujące się na przekroczenie progu ośrodka leczenia niepłodności, poddawania się inwazyjnym procedurom, wierzą, że cel, któremu to służy, jest wartościowy. Ważniejszy niż te niedogodności, których doświadczamy.

Leczenia niepłodności to bardzo trudna i ciężka droga. Czy rzeczywiście przystępujący do niej ludzie zdają sobie sprawę z liczby wyrzeczeń, kosztów emocjonalnych i finansowych, które ze sobą niesie?

Od lat prowadzi się na ten temat wiele badań. Wynika z nich, że odsetek zachowań para-depresyjnych i stwierdzonych depresji wśród osób, które nieskutecznie starają się o dziecko, jest bardzo wysoki i sięga powyżej 70 proc. To jest realny problem społeczny, ale także indywidualny. Leczenie niepłodności bywa doświadczeniem dojmującym, które wycofuje wiele kobiet z aktywności zawodowej, życiowej, społecznej. Napięcie, które towarzyszy próbom zajścia w ciążę, jest bardzo wysokie, może negatywnie wpływać na związek dwojga ludzi.

Każdy rodzic – biologiczny, zastępczy czy adopcyjny – każdego dnia od nowa staje się rodzicem. To jest i przerażające, i napełniające nadzieją

Czy niepowodzenia w procedurach in vitro mogą otwierać pary na inne drogi bycia rodzicami?

Dziś osoby zgłaszające się do ośrodków leczenia niepłodności coraz częściej od samego początku są oswajane z różnymi scenariuszami. Metoda in vitro, choć jest wielkim osiągnieciem nauki i daje nadzieję milionom par, nie daje stuprocentowej skuteczności. Aby chronić przed sytuacją, w której pary całą nadzieję skupią tylko na jednym celu, zachęcamy, aby mieli ich kilka. Warto o nich myśleć, oswajać się z myślą, że może to będzie rozwiązanie, które rozważaliśmy jako trzecie, drugie albo piąte. Może nadejdzie moment, że stanie się on dla nas tym właściwym, bo dano nam czas i przestrzeń.

Jakie to scenariusze?

Pierwszy to wymarzony cel, czyli ciąża spontaniczna. Jeśli to się nie uda, ciąża może pojawić się na skutek pewnych interwencji medycznych, np. inseminacji. Jeśli to się nie powiedzie, następnym krokiem jest metoda in vitro. Tu może wydarzyć się rodzicielstwo, ale nie zawsze genetyczne. Może  to być urodzenie dziecka dzięki wsparciu nasienia z banku spermy, adopcja komórki jajowej lub adopcja zarodka. A może będzie to adopcja społeczna. To scenariusz, w którym specjaliści doskonale rozumieją pragnienie pary. Nie przekreślają nadziei, nie mówią, że im się nie uda, ale przygotowują na to, że nie ma stuprocentowych gwarancji na rodzicielstwo.

Na zdjęciu Weronika Marczuk- HelloZdrowie

Jak często zdarza się, że potrzeba rodzicielstwa jest na tyle silna, że pary starają się to osiągnąć przez adopcję lub założenie rodziny zastępczej?

Dziś powszechna stała się praktyka, którą potocznie nazywa się badaniem gotowości danej pary na adopcję. Zależy to od tego, w jakim stopniu osoby, pary umieją przeżyć symboliczną „żałobę” po biologicznym dziecku, które się nie narodziło. Temu właśnie służą pogłębione wywiady psychologiczne i procedury kwalifikacji prowadzone przez ośrodki adopcyjne.

Zostanie rodzicem adopcyjnym to długi proces i w pewnym sensie jest on zbliżony do ciąży. Istnieje tzw. ciąża adopcyjna, którą można liczyć od momentu, kiedy po raz pierwszy pojawia się u osoby lub pary małżeńskiej myśl o adopcji (w Polsce wyłącznie małżeństwa lub osoby samotne mogą adoptować dziecko). A potem to kolejne kroki i decyzje: rozmowa z ośrodkiem, testy, zakwalifikowanie na kurs, przejście kursu, uzyskanie kwalifikacji i czekanie na telefon.

We wspomnianym na początku poście napisała pani, że nigdy nie zostałaby matką zastępczą, gdyby wcześniej nie została matką dzięki in vitro: „Kiedy dzięki moim dwóm synom poczułam, czym jest spełnienie macierzyńskie i miałam rodzinę w komplecie, pomyślałam, że jestem gotowa pójść krok dalej – nie jako matka, ale jako troskliwa opiekunka zastępcza”.

W moim przypadku rodzicielstwo adopcyjne nie było na początku rozważane. Myślę, że raczej z mężem pogodzilibyśmy się z tym, że nie będziemy mieć wspólnego dziecka. Ta decyzja nadeszła zupełnie z innej strony i w innym czasie. Niewątpliwie poczucie spełnienia macierzyńskiego stało się dla mnie momentem, w którym mogłam zacząć rozważać inne sposoby rodzicielstwa. Przyszła chwila, kiedy z mężem podjęliśmy decyzję, że chcemy być rodzicami zastępczymi. Chcieliśmy pełnić rolę rodziny na pewien czas do momentu, w którym dziecko nie wróci do rodziny pochodzenia albo nie zostanie adoptowane. Życie jednak zaskakuje i stało się inaczej, ale dzięki temu, że cały czas będąc w tym procesie, mieliśmy poczucie pełnej autonomii.

Podkreśla pani, że te wszystkie ważne decyzje można podejmować jedynie w poczucie wolności wyboru.

O tej wolność wyboru pisałam w kontekście refundacji in vitro. Przez wiele lat mojej pracy dla Stowarzyszenia „Nasz Bocian” spotykałam się z parami i osobami, które nie mogły podjąć takiej próby ponieważ była dla nich niedostępna z powodów ekonomicznych. Pamiętam parę, której nie było absolutnie stać na in vitro (nie było wtedy nawet programów samorządowych). Zdecydowali się  podążać ścieżką rodzicielstwa zastępczego. Cztery lata po decyzji i przyjęciu dwójki dzieci, pojawił się program refundacji in vitro (2013 r.). Ta para była jedną z pierwszych, która się ustawiła do niego w kolejce. Skorzystali z niego i urodziło się ich wspólne dziecko, co w żaden sposób nie wpłynęło na ich decyzję o byciu nadal rodziną zastępczą.

Sądząc po liczbie dzieci, które każdego roku trafiają do systemu pieczy zastępczej, widzimy, że decyzja o dzietności, albo po prostu dzietność, nie są synchronizowane z gotowością do opiekowania się dziećmi, zaspokojenia ich potrzeb

Ograniczenia w dostępie do metod in vitro nie wynikają tylko z przyczyn ekonomicznych. Zdarzają się i te ideologiczne. Czy zna pani i takie przypadki?    

Wiele lat temu miałam kontakt z parą z problemami niepłodności, która miała olbrzymie pragnienie biologicznego potomstwa. Z powodów światopoglądowych nie zdecydowali się in vitro. Jednak wciąż  marzyli  o doświadczeniu ciąży, porodu, wspólnego dziecka. W końcu zdecydowali się na adopcję. Z perspektywy ponad dekady wiem, że to trudne rodzicielstwo. Oczywiście bardzo kochają swojego syna, definiują się jako rodzice, ale wciąż jest w nich smutek i żal. Zastanawiają się, jakby to było, gdyby oprócz syna było jeszcze ich wspólne dziecko.

Sama mam dzieci z mojej krwi i kości oraz dzieci niebiologiczne i wiem, że to niczego nie zmienia. Nie muszę się tego domyślać ani nad tym zastanawiać – doświadczyłam obu tych stanów i wiem, że to są moje dzieci. Intensywność uczuć, utożsamienie się z rodzicielstwem, poczucie bycia matką jest identyczne. Ale rozumiem, że są ludzie, których spala szukanie odpowiedzi na pytanie „czy do biologicznego dziecka czulibyśmy to samo?”.  I znów dochodzę do kwestii autonomii stawania się rodzicem, tego całego procesu. To naprawdę bardzo potężna inwestycja w stabilność rodziny i w stabilność osoby dorosłej jako rodzica.

Od lat promuje pani idee rodzicielstwa zastępczego. Prowadzi pani szkolenia dla kandydatów na rodziców zastępczych i namawia na rozważenie stania się rodzicem zastępczym.   

Uważam, że nie ma lepszego zadania i roli w życiu. Żadna praca, niezależnie na jakim stanowisku i z jakim prestiżem będzie się wiązać, nie da nam tak potężnego poczucia gratyfikacji i głębokiego sensu. To jest praca, która zmienia świat jednego lub kilkorga dzieci, i ta zmiana jest bardzo namacalna. Dzieci rozkwitają na naszych oczach. To daje nam taki zastrzyk adrenaliny, szczęścia, poczucia, że to sami wypracowaliśmy przez nasze zaangażowanie, pasję, miłość. Dla mnie nie ma niczego bardziej wartościowego, co mogłabym robić w życiu.  Ale też nie uważam, że każdy się w tym odnajdzie. Osoby, które tego nie czują, lub mają poczucie, że dzieci przyjęte i dzieci biologiczne to będą dwa różne światy, lepiej, żeby rodziną zastępczą nie zostawali. To propozycja dla ludzi, którzy są ciekawi dzieci, którzy mają gotowość do ich kochania i do dużego wglądu w siebie

Co jeszcze musimy rozważyć, jeśli zastanawiamy nad byciem rodziną zastępczą?

Kiedy pracuję z kandydatami na rodziny zastępcze, to mają oni kompletnie inne pytania niż te, z którymi przychodzą, gdy w domu są już dzieci. I to jest zupełnie naturalne. Ludzie, którzy rozważają, czy być rodziną zastępczą, lub przygotowują się do niej, najczęściej najbardziej zainteresowani są tym, w jaki sposób będzie wyglądała współpraca i kontakt z rodziną biologiczną. Ta sytuacja rodzi duży lęk. A przecież nasze dzieci nigdy nie przychodzą do nas jako białe karty. To dotyczy rodzicielstwa zastępczego, adopcyjnego, ale i biologicznego. Fantazjowanie, że przybywa do nas grudka gliny, którą ukształtujemy na własne podobieństwo, jest szkodliwe. W przypadku pieczy zastępczej to dzieci, które doznały odrzucenia, traumy relacyjnej i wiadomo, że będziemy musieli z tym pracować. To jest ich historia i jako dorośli nie mamy prawa ich jej pozbawiać albo wycinać pewnych fragmentów. Tworzymy nową rodzinę patchworkową i to staje się kawałkiem naszej wspólnej historii. Są przed nami trudne momenty, emocje, dlatego bardzo potrzebna jest dojrzałość.

Wiele ludzi ma też wątpliwości, czy są gotowi, czy będą umieli pomóc, czy nie zawiodą. Jak sobie z tym radzić?

To jest odpowiedź, której udzielamy sobie każdego dnia. Nie da się jej udzielić sobie raz na zawsze.  Nie wystawiam nikomu certyfikatów, że jest spełnionym i skończonym rodzicem zastępczym. Każdy rodzic biologiczny, zastępczy czy adopcyjny każdego dnia od nowa staje się rodzicem. To jest i przerażające, jak i napełniające nadzieją, bo każdego dnia możemy się stawać coraz lepsi. Dzieci dostarczają nam nowych wyzwań każdego dnia.

 

Dr Anna Krawczak – badaczka i członkini Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW, w ramach którego realizowała m.in. projekt badawczy „Nowe technologie reprodukcyjne – perspektywa childhood studies”. Mama czwórki dzieci. Współautorka i trenerka programu szkoleniowego dla kandydatów na rodziców zastępczych MENTOR. Wieloletnia przewodnicząca Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”; konsultantka społeczna WHO w dziedzinie niepłodności; autorka książek „In vitro – bez strachu, bez ideologii”, współautorka antologii „Dziecko, in vitro, społeczeństwo. Ujęcie interdyscyplinarne” i wielu artykułów przedmiotowych.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: