Przejdź do treści

Niepełnosprawni na SORze. Pielęgniarz opisał, jak wygląda szpitalna rzeczywistość, gdy pacjent nie widzi, nie ma nogi albo ma autyzm

istockphoto.com
istockphoto.com
Podoba Ci
się ten artykuł?

Zastanawiałaś się kiedyś, jak wygląda tydzień niewidomej osoby, która z jakiegoś powodu musi spędzić go w szpitalu? Albo jak robi się EKG, gdy pacjent nie ma jednej z kończyn? A może jak przyjmuje się na SOR osobę z autyzmem? Takich rzeczy najczęściej nie uczy się na medycynie czy na pielęgniarstwie. Specjaliści muszą sami sobie radzić. I nie przychodzi im to z łatwością. Pielęgniarz pokazał, jak wygląda to z jego perspektywy. 

„Pan Pięlegniarka” to popularny fanpage na Facebooku. Obserwuje go już ponad 16 tys. osób. Jego autorem jest pielęgniarz i ratownik medyczny.

„Jestem męską pielęgniarką i ratownikiem medycznym. Opowiadam o oddziale ratunkowym od środka. Z mojej prywatnej perspektywy. Chciałbym by pacjenci nas zrozumieli. Chociaż trochę…” – pisze o sobie mężczyzna.

Niedawno na fanpage pojawił się post, w którym pielęgniarz opisuje szpitalną rzeczywistość osób niepełnosprawnych. Nie jest ona kolorowa. Niepełnosprawni w szpitalach to trudny temat, o którym nie mówi się zbyt często.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Niepełnosprawni na SORze

„Z niepełnosprawnością spotykamy się na SORze często i tym razem nie mówię tu o niepełnosprawności naszego systemu ochrony zdrowia czy ratownictwa medycznego.

Mówię po prostu o osobach, które z różnych przyczyn mają różne ograniczenia, w porównaniu z człowiekiem z okładki atlasu anatomicznego.

Pacjenci niewidomi, niesłyszący, niechodzący, bez kończyn, niskiego wzrostu, niemówiący, z ubytkami twarzy, z autyzmem, zespołem Downa, z niepełnosprawnością intelektualną i wielu innych.

Studenci u nas praktykujący mają spore problemy z kontaktem z takimi pacjentami. Wielu z nas, pracujących też. Ja sam w pierwszych miesiącach nie wiedziałem, jak się zachować. Myślicie, że uczą nas na studiach tego, prawda? Prawda. Jest gdzieś tam w programach 45 min w ciągu 3 lat na naukę o niepełnosprawnościach i sposobie postępowania z takimi pacjentami.

Ludzie myślą: „o medyk! To wie jak postępować z takimi osobami, jak rozmawiać, jak się zachowywać. BO PRZECIEŻ CI WSZYSCY KALECY SĄ TROCHĘ CHORZY, NIE??” No nie” – czytamy w poście Pana Pielęgniarki.

I dalej w dość dosadny sposób opisuje przykład, który dla wielu powinien być oczywisty. Niestety – nie jest.

„Zespół Downa to nie choroba. To zespół wad wrodzonych, których się nie leczy. Albo jeśli ktoś urodził się bez ręki, to nie jest chory, tylko po prostu ku**a nie ma ręki!

Generalnie nikt nas niestety nie uczy jak się zachować. Jest za to niezawodne rozpoznanie bojem, czyli zanim nauczysz się swobodnie rozmawiać z takimi pacjentami, to zaliczysz kilka wtop.

U takich pacjentów stosuję tę samą filozofię, co u każdego innego pacjenta, tylko odpowiednio „uwrażliwioną”… Podchodzę po ludzku. Po prostu. Normalnie. Taką mam koncepcję, ale nie powiem też, że mam niezawodny sposób na kontakty z osobami niepełnosprawnymi. To jest delikatna materia i mimo, że normalne traktowanie generalnie się sprawdza, to ludzie są różni. Niektórzy nie zaakceptowali jeszcze swoich ograniczeń i nie chcą, by tak zwyczajnie ich traktować. Nie ma reguły. Tych specyficznych sytuacji jest sporo – pisze dalej.

Kolejny przykład? Przyjmowanie na SOR pacjenta z autyzmem. To choroba, która charakteryzuje się unikaniem kontaktu ze światem zewnętrznym. Do takiej osoby trzeba podchodzić więc w całkiem inny sposób niż do zdrowego pacjenta.

„Pacjent z autyzmem. Kontaktowy, dał sobie założyć wenflon, ale natrętnie mu przeszkadzał, bo wystaje z ręki, bo go wcześniej nie było, itp. Ci pacjenci słabo reagują na zmiany. Zamiast mówić mu, żeby się uspokoił i nie zawracał głowy, można mu opuścić rękaw, schować przed nim wenflon. Może zapomni. A jak nie zapomni, to po prostu wyjąć. Skoro dobrze znosił kłucie, to najwyżej ukłuję drugi raz” – pisze Pan Pielęgniarka.

Co dalej? Sytuacja wykonania EKG pacjentowi po amputacji nogi.

„Pacjent bez nogi. Trzeba mu było zrobić ekg. To badanie wymaga założenia elektrod na każdej kończynie…
Tylko tu jednej kończyny nie ma… Studenci wtedy panikują (sam tak kiedyś miałem), cisza i zamarli. Pytam: o co chodzi? Oni tak skrycie i szeptem (by pacjent nie usłyszał) mówią:  „…No ale przecież pan nie ma nogi!” Jakby pacjent się nie zorientował, że ma o jedną kończynę mniej… Mówię na głos: „Zgadza się. Akurat ten pacjent nie ma jednej nogi, ale to badanie można wykonać, przyczepiając elektrodę na biodrze.” Pacjent się uśmiecha, studenci walczą z kablami i robimy!” – opisuje Pan Pielęgniarka.

Następnie mężczyzna opisuje sytuację z pacjentką, która jest niewidoma. Kolejny przykład, który powinien być oczywisty. I oczywiste powinno być to, co należy zrobić w takiej sytuacji. Ale nie jest…

Niewidoma pacjentka z łóżka zgłasza mi, że chce iść do toalety. Sama nie trafi, bo to nieznajomy teren i może się pozabijać o inne łóżka czy stojaki do kroplówek. Nie muszę jej od razu zawozić na wózku. Pani umie chodzić.
– Podprowadzić Panią?
Zazwyczaj odpowiedź jest – Tak.
– Jak to zrobimy? Pod rękę? Za rękę? Mam iść pierwszy, czy za panią i pokierować?

Nie znam jej, nie wiem, jak jej wygodniej. Mogę nie wiedzieć, dlatego najlepiej szczerze zapytać, zamiast się spinać i domyślać. Albo co gorsze udawać, że wszystko jest normalnie i kazać iść samemu.

Kiedyś byłem świadkiem jednej rozmowy na naszym korytarzu. Ta rozmowa to esencja SORu. I strasznie i śmiesznie i smutno.

– A widział pan od wczoraj krew w stolcu?
– Pani doktor. Ja jestem od urodzenia niewidomy…
Tamta natychmiast nerwowo zmieniła temat. Zamiast przyznać się do błędu, przeprosić i rozmawiać dalej. Tu zabrakło trochę uwagi i właśnie tej wrażliwości” – czytamy.

Co na koniec? Pan Pielęgniarka wspomina 20-letniego mężczyzny z upośledzeniem intelektualnym.

„Trafiał do nas co jakiś czas 20-letni Michaś. Był właściwie już mieszkańcem szpitala psychiatrycznego. Kontaktowy, ale silnie upośledzony intelektualnie. Taki 3-latek w ciele dorosłego. Rodzina się go wyparła, a opieka społeczna nie chciała przejąć z uwagi na brak miejsc, agresję, niestabilność emocjonalną i inne liczne powody podobno uniemożliwiające opiekę. Michaś utknął w szpitalnej próżni, a mijał już rok od przekroczenia progu hollywooda (szpital psychiatryczny).
Przez większość pobytu był unieruchomiony z uwagi na autoagresję i ataki na personel.

Gdy do nas trafiał kilkakrotnie, z powodu różnych urazów czy infekcji, to już go znaliśmy i z uśmiechem szło z nim wszystko załatwić. Czasami, gdy się buntował na kłucie czy opatrunki, chciał bić i gryźć, to robiliśmy z nim biznesy jak z przedszkolakiem:
– Michaś, muszę ukłuć. Jak będziesz spokojny, to dostaniesz ciastko, dobrze?
– Dobrze.

Od tej pory był spokój, ale Michasiowi handel wszedł tak mocno w banie, że zjadł koleżance całą paczkę w zamian za nieświrowanie. I bardzo dobrze. Michaś najadł się ciastek, zadowolony, my nie musieliśmy się z nim szarpać. O to chodzi!

To bardzo przykry przypadek. Strasznie szkoda człowieka. Bywał u nas tylko chwilę, gdy wychodził ze swojego oddziału. To, co mogliśmy zrobić, to trochę mu pokolorować smutne życie, np. ciastkami.

Był też raz pacjent około 30-letni, któremu musieliśmy zszyć głowę. Nie dość, że był niskorosły, to jeszcze miał amputowane nogi po wypadku. Musiał się położyć na dość wysokim stole zabiegowym, na który sam by nie dał rady wejść.

Mówię do niego:
– Poczeka pan chwilę, pójdę po sanitariuszy, żeby…
– Nie, nie, nie trzeba. Ja ważę tyle co dziecko, to może rzuci pan mną na ten stół.

Trochę głupio nie? To strasznie niepoprawne politycznie. Potem by pisali w gazetach: „Kolejny skandal na SORze!!! Pielęgniarz rzucał niepełnosprawnym pacjentem.” Ale sam pacjent zaproponował, w sumie szybkie i wygodne rozwiązanie. No to siup!

Często niewiele trzeba, by było łatwo, a ludzie sami sobie utrudniają. Rozwiązanie to chyba po prostu być normalnym, rozmawiać szczerze i nie panikować. Jak zawsze” – pisze Pan Pielęgniarka na Facebooku.

fot. Tomasz Przybyszewski

Jak pomóc niepełnosprawnym?

Tekst spodobał się wielu użytkownikom. Niestety, na jaw wyszła też smutna prawda. Okazuje się bowiem, że wiele osób po prostu nie wie, jak zachować się w sytuacji, gdy niepełnosprawna osoba w otoczeniu potrzebuje naszej pomocy. Nie wiedzą tego wszyscy pielęgniarze (45 minut w ciągu trzech lat studiów!), nie dziwne więc, że nie wiemy tego my – osoby specjalizujące się w innych zawodach.

Co robić, gdy w autobusie, na ulicy, na poczcie osoba z widoczną niepełnosprawnością poprosi o pomoc? Nie uciekaj! Wsłuchaj się w potrzeby drugiego człowieka. Zapytaj, tak po prostu. Nie unikaj kontaktu wzrokowego. Żartuj (nie z osób!), bądź radosna. Często jest tak, że to osoby niepełnosprawne mają więcej poczucia humoru od innych.

Warto też poczytać, jak radzą sobie z tym inni.

„Z kontaktów z osobami niewidomymi wyniosłam jeszcze taką zasadę, że staram się uprzedzać, zanim dotknę takiego człowieka. Szybkie ćwiczenie mentalne: stajemy w pomieszczeniu wśród ludzi, zamykamy oczy i ktoś nagle, zupełnie niewinnie łapie nas bez ostrzeżenia, np. za łokieć. Może być trochę dyskomfort, prawda?

„Ja z innej branży, ale w sklepie, w którym pracuje pojawiają się niepełnosprawni klienci. Kiedyś dziewczyna na wózku, młoda, ogląda kosmetyki, nie do wszystkiego dostaje. Nie chcę się narzucać, ale dać znać, że jakby co jestem do dyspozycji. Jak wybrnąć, żeby się głupio nie czuła? Powiedziałam, że jakby co to jestem do dyspozycji, bo rozumiem, że pan, który jej towarzyszył (prawdopodobnie ojciec) nie jest najlepszym partnerem do rozmowy o kosmetykach” – piszą inni użytkownicy w komentarzach pod postem.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?