Przejdź do treści

„Nie ma jednej definicji kobiecości”. Czego jeszcze nauczyłyśmy się od naszych nauczycielek?

Czego nauczyłyśmy się od naszych nauczycielek? Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Nauczyciel, który nie ocenia ani nie ulega stereotypom, tylko wspiera, pomaga być sobą i w każdym szuka mocnych stron oraz talentów? Takiego pedagoga spotkały bohaterki naszego reportażu.

Zgodnie z Kartą Nauczyciela nauczyciel powinien nie tylko rzetelnie realizować zadania związane z powierzonym mu stanowiskiem oraz podstawowymi funkcjami szkoły, ale także wspierać każdego ucznia w jego rozwoju, kształcić i wychowywać młodzież w szacunku dla każdego człowieka i dbać o kształtowanie w młodych ludziach postaw moralnych.

Tyle teoria. Praktyka pokazuje jednak, że nauczyciele z powołania nie zdarzają się często. Ale są wyjątki. O nich opowiadają Katarzyna, Dżesika, Agnieszka i Hanna.

 „Nie ma jednej definicji kobiecości”

Na życie 29-letniej Katarzyny oraz na to, kim jest obecnie, ogromny wpływ miały dwie nauczycielki. – Pierwsza to moja wychowawczyni z gimnazjum, pani Ewelina, która uczyła mnie angielskiego. Druga, pani Mariola, była dyrektorką w tej samej szkole i uczuła matematyki – mówi. Nauczycielka matematyki pokazała mi, że nie tylko chłopcy są dobrzy w przedmioty ścisłe, a takie było powszechne przekonanie. Ale najważniejsze jest to, że dzięki niej uwierzyłam, że jestem fajnym, dobrym, wartościowym człowiekiem. Pani Mariola zaszczepiła to we mnie podobnie jak moja wychowawczyni, pani Ewelina, dzięki której uwierzyłam w siebie i swoje umiejętności. A przede wszystkim przestałam bać się odzywać, co wcześniej stanowiło dla mnie duży problem.

Katarzyna nie kryje, że to przede wszystkim dzięki pani Marioli jest dzisiaj w tym, a nie innym miejscu. Ona nauczyła mnie, że jako kobieta nie jestem gorsza. Pani Ewelina wpoiła mi zresztą podobne wartości. To dzięki nim wiem, że nie ma jednego sposobu na bycie kobietą czy jednej definicji kobiecości – przekonuje 29-latka. – Na koniec gimnazjum obie panie wspólnie zrobiły kartkę dla każdego ucznia mojej klasy; ja swoją trzymam do dzisiaj i wracam do niej, gdy jest mi w życiu ciężko. A gimnazjum skończyłam 13 lat temu!

„Próbowała tłumaczyć nam sprawy damsko-męskie”

Dżesika, lat 28, wspomina swoją nauczycielkę ze szkoły podstawowej, również panią Mariolę. – Uczyła języka rosyjskiego, historii, wychowania do życia w rodzinie, a na co dzień pracowała w szkolnej bibliotece – opowiada. – Dla wszystkich była przesympatyczna, choć jednocześnie potrafiła postawić do pionu jak mało kto. Przy jej biurku zawsze było pełno uczniów, a biblioteka w godzinach pracy pani Marioli była oblegana.

Jak wspomina Dżesika, w pani Marioli najbardziej ceniła to, że nikogo nie faworyzowała, każdego traktowała równo. I nie ulegała stereotypom, według których np. miejsce dziewcząt byłoby w domu. – Z każdym potrafiła pożartować. Owszem, opowiadała nam, dziewczynom o kosmetykach, ale też rozmawiałyśmy z nią o ciekawych książkach; pani Mariola każdemu z nas chciała wpoić pasję czytelnictwa. Ale, co chyba najciekawsze, próbowała nam tłumaczyć sprawy damsko-męskie, gdy np. koledzy ciągnęli nas za włosy, a my nie rozumiałyśmy, dlaczego to robią – opowiada Dżesika.

Zosia Lenczewska-Samotyj

Pani Mariola potrafiła stanąć na wysokości zadania, kiedy uczniowie zaczęli wchodzić w okres dojrzewania. – Umiała do nas dotrzeć. Zachęcała nas, żebyśmy nie wstydzili się mówić o różnych sprawach ani zadawać pytań, bo dla pani Marioli nie było pytań dziwnych czy niestosownych. Na każde cierpliwie odpowiadała. To było dla nas ważne, bo o wielu sprawach nie rozmawialiśmy z rodzicami – przyznaje Dżesika. – Z poczuciem humoru przypominała nam, jak ważna jest higiena osobista i niby żartem mówiła, jak ważne jest zwłaszcza mycie zębów rano i wieczorem.

Dżesika już nigdy potem nie poznała nauczyciela, który byłby taki jak pani Mariola. Pedagoga, za którym uczniowie poszliby w ogień. – Przy okazji Dnia Nauczyciela do dziś zasypujemy tablicę na Facebooku pani Marioli życzeniami i pozdrowieniami. Nigdy jej nie zapomnę – zapewnia Dżesika.

 „Umiała się z siebie śmiać”

Dla Agnieszki, 34-latki, która odkąd pamięta, zmagała się z nadwagą, aniołem stróżem w skórze nauczycielki okazała się pani Małgorzata, matematyczka z licem. To właśnie w okresie licealnym Agnieszka doświadczyła największych zawirowań związanych ze swoim wyglądem. – Ciągle byłam na diecie, chudłam i znowu tyłam, i tak w kółko. Kompleksy i problemy z samoakceptacją sprawiły, że bez przerwy zmieniałam fryzurę, kolor włosów, nosiłam dziwne ciuchy i mnóstwo kolczyków… Wszyscy to widzieli, ale tylko pani Małgorzata zareagowała.

Matematyczka któregoś dnia wzięła Agnieszkę na rozmowę. – Była naszą wychowawczynią, więc nie widziałam w tym nic podejrzanego czy dziwnego – wspomina 34-latka. Gdy zostały same, padły słowa: „Aga, co jest grane? Czy to odchudzanie to dobry pomysł? Trzeba uważać, bo można wpaść w tarapaty, zaszkodzić sobie, zniszczyć zdrowie”. – Wiedziała, jak podejść do ucznia. Powiedziała mi: „Zobacz, gruba to jestem ja, ty jesteś piękną, młodą dziewczyną”. Faktycznie była przy tuszy, ale umiała się z tego śmiać – wspomina Agnieszka, której najbardziej spodobało się to, że pani Małgorzata nie próbowała jej pouczać. – Do mnie by to nie trafiło. Natomiast dała mi parę wskazówek, że nie należy się głodzić, bo przemiana materii zwalnia, i że lepiej trochę poćwiczyć.

Pani Małgorzata, jak twierdzi Agnieszka, miała dar zjednywania sobie ludzi. – Najlepsze były godziny wychowawcze. Opowiadała nam różne ciekawostki, również dotyczące zdrowia, ciała, psychiki, relacji. Jednocześnie miała nas wszystkich „na oku”. Wiedziała, kto ma jakiś problem, kłopoty, ale nie roztrząsała tego na forum publicznym. Przeciwnie – robiła tak, jak ze mną, czyli zapraszała do siebie pod tyle pretekstem i próbowała porozmawiać, czasem ewentualnie przemówić do rozumu – mówi Agnieszka. – Chyba dzięki niej zostałam nauczycielką. Nie, nie matematyki. Angielskiego.

„Każdego traktowała z wyczuciem”

Swojej nauczycielki biologii z czasów szkoły średniej nigdy nie zapomni też Hanna, dziś sześćdziesięciolatka. – Była kobietą z ogromnym dystansem do siebie, pełną poczucia humoru, a przy tym sprawiedliwą i mądrą życiowo – wymienia Hanna, która w pani Gabrieli najbardziej ceniła to, że nikogo nie wywyższała i w każdym uczniu starała się dostrzec potencjał. Nawet najsłabszą uczennicę w klasie traktowała z wyczuciem, szukała jej mocnych stron, próbowała rozbudzić w niej ciekawość świata.

Jedną z uczennic, akurat pozbawioną talentu do biologii, zapytała, co sprawia jej przyjemność. „Lubisz szyć? Świetnie, to szyj! Przynieś, co już uszyłaś, chętnie zobaczę”. Często mówiła też tak: „Nie musisz kochać biologii, ale jest program, który muszę zrealizować, więc naucz się najważniejszych rzeczy, a ja postawię ci dobrą ocenę. Podobno jesteś dobra z gimnastyki? To idź tym kierunku, trzymam za ciebie kciuki” – właśnie w ten sposób, z wielką kulturą, zwracała się do uczniów.

To właśnie dzięki pani Gabrieli Hanna postanowiła zdawać na medycynę. Próbowała dwukrotnie. Nie dostała się. Kilkanaście lat temu dowiedziała się o śmierci swojej ukochanej nauczycielki. Bardzo to przeżyła. Takich pedagogów ze świecą szukać. To była prawdziwa dama, kobieta z klasą, dzięki której każdy z nas mógł być sobą. A że na medycynę się nie dostałam? Zawaliłam chemię. Z biologią nie miałam żadnych problemów.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: