Przejdź do treści

Jej prace rozpoznawalne są na całym świecie. „Dla lokalnych mieszkańców polska artystka muralowa jest niejako fenomenem i kimś bardzo egzotycznym” – mówi Natalia Rak

Natalia Rak, artystka tworzące murale
Natalia Rak w trakcie tworzenia jednego ze swoich murali / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Bywa stresująco, szczególnie że czas jest limitowany, a praca odbywa się na wysokościach. Ukończony mural daje jednak w zamian wiele satysfakcji. To magiczne zobaczyć, jak jeden z pomysłów staje się realnym, wielkoformatowym obrazem, ożywiającym ścianę i stającym się mocnym punktem w przestrzeni – opowiada Natalia Rak, artystka muralowa, której dzieła rozpoznawalne są na całym świecie.

 

Klaudia Kierzkowska: Tworzy pani sztukę, która zdobi budynki, mury, miasta. Wielkoformatowa wersja „Legendy o wielkoludach” rozpoznawana jest na całym świecie. Jak i kiedy rozwinęła się w pani miłość do tej formy sztuki?

Natalia Rak: Już od najmłodszych lat cechowałam się kreatywnością i wrażliwością na otaczający świat. Sztuka była dla mnie czymś wyjątkowym, ucieczką od trywialnego życia i utartych schematów. Przez bardzo długi czas nadawała mojemu życiu sens i była głównym wyznacznikiem wyborów. Od Liceum Plastycznego po Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi, przez ponad 10 lat poznawałam jej historię i zagłębiałam różne techniki artystyczne. Sztuka ma wiele twarzy: od rzeźby, po projektowanie czy modę. W szczególności upodobałam sobie ilustrację i malarstwo, które scaliłam, tworząc murale.

Kiedy namalowała pani swój pierwszy mural? Jakie emocje pani wtedy towarzyszyły?

Pierwszy większy mural zatytułowany „Spellbound” – „Oczarowana” powstał na bocznej fasadzie typowego, osiedlowego budynku. Praca przedstawia portret kobiety zauroczonej baśniowym kwiatem. Cała scena jest w bardzo żywych, kontrastowych kolorach, które przez długi czas były moim znakiem rozpoznawczym. Praca powstała upalnym latem, co wydłużyło czas pracy. Pamiętam ekscytację i zapał, byłam gotowa dać z siebie wszystko. Czułam, że jest to dla mnie pewnego rodzaju sprawdzian.

Pierwszy raz też eksperymentowałam z formą. Dość spontanicznie stworzyłam organiczną plecionkę, która tworzy ciało dziewczyny. Były to moje pierwsze kroki z farbą w sprayu. Po wcześniejszych, niełatwych próbach na mniejszych powierzchniach, duża ściana wydała się idealna. Poczułam się jak ryba w wodzie. Mimo braku doświadczenia, kierowałam się intuicją, bo przy tak dużej powierzchni nie ma za dużo czasu na myślenie. Po ponad tygodniu mural był gotowy. Pojawiły się kwiaty i gratulacje. Spotkałam się z ciepłymi recenzjami wśród mieszkańców, co było bardzo budujące.

Jedyne, co źle wspominam, to incydent ostatniego dnia pracy. Ukończyłam właśnie pracę na najwyższym piętrze rusztowania, gdy metalowy drążek, który chwyciłam, aby pomóc sobie wstać, urwał się z jednej strony. Straciłam równowagę i zapewne, gdyby nie osoba tuż obok, straciłabym o wiele więcej. Od tamtej pory pracuję na podnośnikach, czy to nożycowych, czy to koszowych, które pod względem komfortu i bezpieczeństwa wydają mi się bardziej odpowiednie niż rusztowanie. Już po pierwszym muralu zrozumiałam, że to praca nie tylko kreatywna, ale również fizyczna, w dużym stopniu zależna od warunków i pogody, a wszystko to w ekspresowym tempie zaledwie kilku-, kilkunastu dni pracy.

Dziewczynka z konewką to chyba jeden z bardziej rozpoznawalnych murali. Często była/jest pani proszona o jego ponowne namalowanie?

To prawda. Był to mural kluczowy dla mojej kariery, dzięki któremu nabrała ona rozpędu. Dostawałam mnóstwo zaproszeń mailowych z całego świata, aby powielić ten konkretny mural czy też ideę. Jednak bardzo zależało mi, aby nie zostać artystką jednego motywu. Wiem, że to często łatwa ścieżka, aby stać się bardziej rozpoznawalnym. Jednak nigdy nie interesowała mnie droga na skróty. W głowie wciąż kłębiły się kolejne pomysły, które pragnęłam zrealizować.

Dziewczynka z konewką, mural Natalii Rak

archiwum HelloZdrowie

Sztuka to moja osobista ścieżka – staram się nie ulegać presji publiki. Do dziś konsekwentnie wybieram kolejne projekty, w które się angażuję. Zwykła reklama czy przemalowanie czyjegoś obrazu to nie dla mnie. Tym samym moje podejście sprowokowało interesującą akcję. Nieustanny popyt „na dziewczynkę z konewką” sprawił, że anonimowi, miejscowi artyści wykonywali te zlecenia – po jakimś czasie zaczęłam dostawać zdjęcia murali z jej kopią. Muszę przyznać, że jej różne wersje są często przezabawnie niezgrabne, a przemalowane w innym miejscu tracą również swój kontekst. Jest to jak dotąd jedyny tak żywo kopiowany obraz w mojej karierze i niejako kolejny powód do dumy.

Pani murale zdobią nie tylko Polskę, ale wiele innych zakątków świata. Często dostaje pani zagraniczne zlecenia?

Przez te wszystkie lata przed pandemią bardzo dużo podróżowałam, malując murale w m.in. tak egzotycznych miejscach, jak Hawaje, Nowa Zelandia czy Australia. Grafik był dosyć napięty. Zwykle wystarczało mi około pięciu projektów w ciągu roku – z tego względu, że jest to praca fizyczna i wymaga logistycznego przygotowania, na ogół tworzyłam jeden mural w ciągu miesiąca w sezonie letnim. Sezon zimowy poświęcam na malarstwo sztalugowe w pracowni i inne, mniejsze projekty. Do tej pory zaledwie cztery murale powstały w Polsce. Najczęściej odwiedzam USA i pobliskie kraje europejskie tj. Włochy czy Szwecję. Dzięki malarstwu mogłam spełnić swoje marzenia dotyczące podróżowania. To bardzo otworzyło mój umysł i wzbogaciło wyobraźnię. Poczułam się obywatelką świata.

Które z miejsc na świecie najczęściej pojawia się w pani projektach?

W ciągu dziesięciu lat swojej kariery zawodowej odwiedziłam w sumie około 20 krajów i 5 kontynentów. Trzy ściany powstały w Szwecji, cztery we Włoszech, a aż siedem w USA, gdzie mieszka większość moich fanów. Głównymi fundatorami tych ścian były zwykle publiczne instytucje artystyczne, których zaufaniem się cieszę. Spośród licznych zaproszeń wybieram z reguły te, gdzie organizatorzy dają mi „carte blanche”.

Moją główną aspiracją obecnie jest odwiedzenie Azji i Ameryki Południowej. Co ciekawe, znaczna część moich followersów pochodzi z Meksyku i Brazylii. Myślę, że doceniają mój styl zwłaszcza za odważne zestawienia kolorystyczne. Zresztą dużo dobrego słyszałam o Meksyku, jego wysoko rozwiniętym streetarcie i obywatelach, z którymi podobno mamy wiele wspólnego.

Jak się maluje za granicą? Malowanie w obcym kraju różni się od tego w Polsce?

Myślę, że nie ma większych różnic. Inne kraje różnią się nieznacznie poziomem BHP i wymogami utylizacji odpadów, np. Nowej Zelandii nie mogłam wylewać brudnej wody po pędzlach do ścieków, a we Włoszech bardzo pilnowali, abym nosiła kask. Podnośniki też mogą nieznacznie się różnić, ale kwestia nauczenia się ich obsługi to zawsze tylko pięć minut. Za każdym razem pracuję też z innymi farbami akrylowymi na niesprawdzonym podłożu, dlatego nie mogę dać gwarancji, jak malowidło będzie zachowywać się w kolejnych latach. Nierzadko czuje się specyfikę miejsca, wynikającą po prostu z innej mentalności i kultury, jednak niezależnie od tego zawsze spotykam się dużym zaangażowaniem organizatorów i przychylnymi reakcjami mieszkańców. Zdarza mi się rozdawać autografy i pozować do zdjęć, szczególnie dla hobbystycznych łowców murali, którzy już dawno przeszli na emeryturę. Niezmiernie mnie cieszy, że streetart dociera do ludzi w różnym wieku. Myślę też, że dla lokalnych mieszkańców, szczególnie tych, których do tej pory poznałam, polska artystka muralowa była niejako fenomenem i kimś bardzo egzotycznym.

Jak wygląda cały proces tworzenia takiego muralu?

Wszystkie zaproszenia do współpracy dostaję drogą mailową. Po wstępnym omówieniu warunków i podpisaniu umowy przechodzę do etapu szkicu. Proces koncepcyjny może potrwać nawet dwa tygodnie. W tym czasie zbieram materiały, informacje i legendy o miejscu. Dobry pomysł to ponad połowa sukcesu. Lubię, kiedy praca jest wielowymiarowa i można doszukać się w niej wielu znaczeń. Mam też w głowie pewien zamysł, co konkretnie chciałabym poruszyć w swoich kolejnych muralach, np. zbudować ornament z kwiatów lub pokazać świat makro.

Mural Natalii Rak

archiwum prywatne

Tworząc szkic, analizuję proporcje ściany, umiejscowienie okien oraz z jakiego miejsca praca będzie najlepiej widoczna. Do każdego projektu podchodzę indywidualnie, ciągle mając na uwadze mieszkających w pobliżu lokatorów. Po zatwierdzeniu jednego z dwóch projektów wyliczam, jakie farby, akcesoria czy podnośnik są mi potrzebne do realizacji. Gdy już znajdę się na miejscu, przenoszę szkic w nocy za pomocą rzutnika. To znacznie skraca czas pracy, a zaoszczędzoną energię poświęcam na następny dzień pracy.

Pierwsza warstwa to dużo wałkowania i wyczerpujący fizycznie etap. Obecnie staram się w większości wykonać obraz za pomocą farb akrylowych specjalnie przeznaczonych do fasad. Czasami używam również farby w sprayu. Czas realizacji muralu obejmuje zwykle 10-godzinny dzień pracy przez okres dwóch tygodni. Często muszę zmagać się z opóźnieniami w dostawie materiałów, złośliwymi warunkami pogodowymi, usterkami podnośnika czy nierównym podłożem. Bywa stresująco, szczególnie że czas jest limitowany, a praca odbywa się na wysokościach. Ukończony mural daje jednak w zamian wiele satysfakcji. To magiczne zobaczyć, jak jeden z pomysłów staje się realnym, wielkoformatowym obrazem, ożywiającym ścianę i stającym się mocnym punktem w przestrzeni.

Zdarzyło się, że któryś z pani murali powstał nielegalnie?

Wszystkie moje dotychczasowe murale powstały w trakcie publicznych projektów. Jednak w wolnym czasie, jeżeli starcza mi sił, lubię spotkać się z innymi artystami w opuszczonych budynkach i pomalować coś „na nielegalu”. Ostatnio byłam dosyć nieostrożna, malując litery w centrum Aten – zostałam złapana przez grupę uzbrojonych po zęby policjantów. Po dwóch godzinach przesłuchania na posterunku straszona deportacją, zostałam wypuszczona o 4 nad ranem. Ateny to miasto przesiąknięte graffiti. Bardzo zależało mi, żeby zostawić tam swój ślad artystyczny. Koniec końców udało mi się namalować kilka szablonów, z których jestem bardzo zadowolona.

Jak teraz wygląda pani życie? Jakim projektom poświęca pani najwięcej czasu?

Przez ostatni rok dużo podróżuję między Polską a Włochami. Szczególnie upodobałam sobie Florencję, która przyciąga do siebie wielu artystów i aktorów. Ostatnio mijałam się z Zuzi Menkes (edytorką Vogue) czy Jeffem Goldblumem (aktor znany z filmu „Dzień Niepodległości” czy „Jurrasic Park”).

W tym roku byłam w Ugandzie. To moja pierwsza wizyta po Mauritiusie w Afryce. Przywiozłam ze sobą farby akrylowe, płótna i maszynkę do tatuażu. Najbardziej zależy mi na rozwinięciu się w nowej technice. Póki co trenuję na sztucznych skórkach, ale klienci już ustawiają się w kolejce. W Kampali kolekcjonowałam również pomysły na nową ścianę w Szwecji. W maju pochwaliłam się muralem, który powstał w marcu specjalnie dla Arnolda Schwarzeneggera i jego Konferencji Klimatycznej.

Mural Natalii Rak

Archiwum prywatne

Streetart to wolność? Brak ograniczeń?

Myślę, że wszystko, co odbywa się w strefie publicznej, jest niejako ocenzurowane, a zatem na tę sztukę nałożony jest pewien kaganiec. Dla mnie ograniczenia są inspirujące i pobudzają mój umysł do myślenia.

Spotkała się pani z komentarzami, że sztuka uliczna to wandalizm?

Spotkałam się z takimi uwagami szczególnie w stosunku do graffiti i tagowania, które z zamysłu jest nielegalne. Rozumiem obie strony i ciężko mi się ustosunkować. Przestrzeń publiczna należy do ogółu i zawsze będzie to miejsce starć ideologii jego mieszkańców. Będąc studentką Akademii Sztuk Pięknych, doceniałam piękno świeżo wyremontowanych fasad łódzkich kamienic. Większość malunków uważałam za bazgroły i zwykły wandalizm. Jednak po odwiedzeniu Berlina, Aten i bliższym poznaniu środowiska bombiarzy, doceniam również tę undergroundową formę sztuki.

 

Natalia Rak – absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Doceniana autorka licznych,monumentalnych murali, które realizuje w różnych zakątkach świata. Zajmuje się również malarstwem i projektowaniem @nataliarakart

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: