Przejdź do treści

„Kiedy kobiety będą gotowe do uniesienia spódnicy, to znaczy, że przeszły kolejny poziom emancypacji. Nie mogę się tego doczekać” – mówi Iwona Demko, artystka-waginistka

„Kiedy kobiety będą gotowe do uniesienia spódnicy, to znaczy, że przeszły kolejny poziom emancypacji. Nie mogę się tego doczekać” – mówi Iwona Demko, artystka-waginistka / fot. archiwum prywatne artystki
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Kiedy dziesięć lat temu pokazała w galerii poduchy-cipuchy’, kobiety udawały, że ich nie widzą, a mężczyźni reagowali ślinieniem się i dowcipami. Lizaki w kształcie waginy wszyscy ze wstydem upychali w kieszeniach. Krakowska artystka Iwona Demko od lat walczy o szacunek dla kobiecej cielesności. „Byłam traktowana jak nimfomanka, osoba niewyżyta, która objawia to całemu światu” – mówi w wywiadzie dla HelloZdrowie.

 

Jolanta Pawnik: Mówisz o sobie, że jesteś artystką-waginistką. Czy w twoim otoczeniu, tak jak w moim, na cipkę mówiło się „to”?

Iwona Demko: Tak, wychowałam się w takim klimacie, podobnie jak ty i jak rzesze osób. Jeśli funkcjonowały jakieś inne określenia, to wulgarne i obraźliwe, albo używano słowa wagina, ale wyłącznie w kategoriach medycznych. Cipka nie funkcjonowała w kontekście, w jakim obecnie go używamy, ale w bardziej pejoratywnym znaczeniu. Bardzo się cieszę, że jest teraz powszechniej używane, choć osobiście lubię słowo wagina. Dla mnie to nie jest określenie medyczne.

Jest bardziej eleganckie?

Uważam, że jest w tym słowie szacunek. Kiedy zainteresujemy się trochę kultem waginy w różnych kulturach, odkryjemy, że jest tam aspekt szacunku, jaki nam w ogóle nie przychodzi do głowy. Inna sprawa, że w naszej kulturze szacunek to coś w stylu „akademii na cześć”. A przecież szacunek to coś pozytywnego, uważam, że nasz narząd płciowy zasługuje na niego. To oczywiście nie jest „klęczenie przed”, choć ta wizja bardzo mi się podoba i zrobiłam nawet taką pracę. Szacunek dla waginy to niedopuszczanie do przemocy wobec niej i obrażania jej.

Kiedy wagina pojawiła się w twoich pracach?

W 2008 roku trafiłam na książkę Catherine Blackledge pt. „Wagina. Sekretna historia kobiecej siły”. Pierwsze wydanie miało inny tytuł, a drugie, wydane jakieś dwa lata temu, ma na okładce fragment mojej pracy, z czego jestem bardzo dumna. Wtedy, kilkanaście lat temu, ta książka była dla mnie odkryciem. Dowiedziałam się, jak potężny jest kult waginy i jak mało ludzie o nim wiedzą. Byłam wstrząśnięta, oczywiście pozytywnie, koncepcją takiego pojmowania naszych narządów płciowych. To mi się tak spodobało, że postanowiłam to ogłosić całemu światu! Uznałam, że muszę to zrobić, bo po przeczytaniu tej książki poczułam się zdecydowanie lepiej. Poczułam dumę, że posiadam taki niesamowity narząd. No i chciałam się tą dumą podzielić z innymi kobietami, aby one również miały szansę poczuć się tak jak ja. Wtedy zaczęłam tworzyć prace na ten temat i dużo o tym opowiadać. Na każdym wernisażu opowiadam o odkryciu tej książki – to moja biblia.

Iwona Demko / fot. arch. prywatne artystki

Jak reagowano na twoje prace?

Mówiąc wprost, byłam traktowana jak nimfomanka, osoba niewyżyta, która objawia to całemu światu. Oczywiście to mężczyźni reagowali w ten sposób. Albo było oburzenie, jak ja mogę takie osobiste rzeczy wyciągać na światło dzienne. Charakterystyczne było wśród kobiet unikanie moich obiektów wzrokiem – jeśli nie wiesz, jak się zachować, to udajesz, że tego nie widzisz. Nie było zbyt wiele pozytywnych reakcji. Tylko kilka dziewczyn zareagowało jednoznacznie pozytywnie. Szybko się poznałyśmy i od razu wiedziałyśmy, o co chodzi i jak chcemy o kobiecej seksualności mówić. Takie negatywne reakcje trwały naprawdę bardzo długo. Mam wrażenie, że wszystko zaczęło się zmieniać na krótko przed strajkami kobiet.

Wtedy powstała instalacja ze zwielokrotnioną tobą z podniesioną spódnicą na tle krakowskich Sukiennic?

Wcześniej było jeszcze kilka prac, m.in. „28 dni”. To było 28 poduszek, a każda ilustrowała kolejny dzień z cyklu kobiety. Wagino-serca, nazywane też poduchami-cipuchami, obrazowały cały cykl: okres niepłodny, płodny, dni PMS, krwawienie. Dostałam wtedy dużo pozytywnych wiadomości od kobiet. Co ciekawe, w galeriach kobiety z reguły przechodziły obojętnie obok moich prac. Odwagi nabierały w e-mailach. Mężczyźni z kolei reagowali ślinieniem w kącikach ust i takimi rubasznymi uśmiechami.

Z czasem zaczęłam dostawać podziękowania od młodych dziewczyn, że wreszcie ktoś porusza ten temat. Że porusza go w ten sposób i że jest to pozytywne. Najwięcej jednak zmieniły strajki kobiet, bo pokazały zupełnie inną perspektywę – perspektywę kobiet. Mężczyźni musieli ją zauważyć i musieli przyznać, że to jest coś innego. To było widać nie tylko na ulicach, ale także w sztuce.

Kiedy zaczęłam robić swoje prace, różne krytyczki i historyczki sztuki mówiły, że nie ma co powtarzać czegoś, co już w latach 70. ubiegłego wieku robiły artystki amerykańskie. To prawda, że w sztuce zostało to przerobione, ale w życiu nadal był to temat problematyczny. Kulturowo nie umiemy oswoić waginy, stworzyć z niej społecznego faktu. Dla mnie sztuka nie może być oderwana od życia i rzeczywistości, w której ja się znajduję. Dlatego zaczęłam drążyć ten temat, choć w świecie sztuki nie był raczej poważany.

Instalacja na tle Sukiennic pojawiła się już w ramach „czarnych protestów”. O ana-suromai, czyli uniesieniu spódnicy, oczywiście wiedziałam już wcześniej, wtedy uznałam, że, biorąc pod uwagę symbolikę tego aktu, jest to najlepsza forma strajku. Uważam, że kiedy kobiety będą gotowe do takiego gestu, to znaczy, że przeszły kolejny poziom emancypacji, takiej cielesnej, fizycznej. Bo jeśli będziemy w stanie po prostu podnieść spódnicę, to znaczy, że odzyskałyśmy nasze ciało dla nas, że nikt nie dyktuje nam warunków i że w tym geście nie chodzi o patriarchalnego mężczyznę, ale o nas same.

Mateusz Adamczyk: Jestem zwolennikiem słowa „cipka”. Z polonistą rozmawiamy o tym, dlaczego tak się „cipki” boimy i czy potrafimy rozmawiać o kobiecym ciele

Tak było też z lizakami w kształcie waginy? Pierwszy raz pokazywałaś je w 2008 roku. Wiem, że długo szukałaś cukiernika, który je wykona.

Tak, to było bardzo zabawne, bo on już na samym początku powiedział, że jeżeli ktoś będzie się do nas zbliżał, żebyśmy chowali formy pod stół. Potem, już na wernisażu, prosiłyśmy uczestników, żeby je lizali. Bardzo nam na tym zależało, taki performance. Lizaki zniknęły błyskawicznie. Ludzie upychali je po kieszeniach, ale nikt nie miał odwagi lizać publicznie. Żeby zrobić zdjęcia, musiałyśmy razem z kuratorką Agatą Sulikowską-Dejeną zrobić łapankę, poprosiłyśmy osoby związane z galerią, żeby pozowały do zdjęć. Jednak inni, choć byli podekscytowani, to wstydzili się wykonać ruch lizania.

Jak wygląda ta instalacja?

Lizak może być małą formą rzeźbiarską. W tym przypadku materiałem nie jest kamień, drewno czy jakiś inny twardy materiał, ale masa cukrowa. Najpierw więc wyrzeźbiłam te lizaki, przygotowałam trzy formy, trzy różne wzory lizaków. Chciałam, żeby to były symboliczne przedstawienia warg sromowych, pokazujące otwieranie się waginy. Pierwszy lizak ma wąskie wargi, drugi już bardziej bogate, nabrzmiałe, a trzeci otwiera się, czyli ma po prostu dziurkę w środku. W 2008 roku w BWA w Sanoku przygotowałam instalację, w którą wkomponowałam te lizaki. W Warszawie, w galerii w Fundacji Arton, moje lizaki są częścią wystawy zbiorowej „Mlask: Seksualizacja jedzenia w sztuce”. Tam zostały po prostu położone na talerzykach. Niestety nie da się już ich rozdawać, bo ich produkcja wymagałaby atestów żywnościowych, decyzji sanepidu. A teraz odlałam je z form sama we własnej kuchni. Pisała do mnie Agnieszka Szpila, autorka książki „Heksy”, że bardzo by chciała, żeby można było rozdawać moje lizaki podczas targów książki razem z jej publikacją. Może nam się uda znaleźć jakiegoś cukiernika. Są różne metody robienia lizaków, to jest metoda lana. Niewiele osób robi jeszcze lizaki w ten sposób, ale może ktoś się tego podejmie.

fot. arch. prywatne artystki

Swoją drogą, Agnieszka Szpila także porusza w „Heksach” kwestię zwracania uwagi na fizyczność, cielesność.

Raczej na mądrość ciała. To patriarchat oddzielił nas, kobiety, od ciała, nadał mu negatywnego kontekstu. Cały czas funkcjonujemy w świecie, gdzie nasze ciało ma niewielką wartość, traktowane jest jak coś gorszego, coś do brania, eksploatowania. W kulcie waginy ciało miało podstawowe znaczenie, duch i ciało były na równych pozycjach. Odczytywało się znaki od ciała, miało się kontakt z ciałem, to było bardzo ważne. My ciągle jeszcze nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak duże znaczenie ma nasze ciało i jak dużo może nas nauczyć.

W wielu sytuacjach funkcjonujemy tak, jakby pewnej części nas po prostu nie było. Mam takie fizyczne wręcz wrażenie, że my podświadomie zaciskamy ten rejon. Jesteśmy ściśnięte.

Brałam kiedyś udział w warsztatach mięśni dna miednicy, gdzie poruszyłam swoją kością ogonową. To w skrócie brzmi absurdalnie, ale medycznie jest całkowicie wytłumaczalne, np. rehabilitacja osób sparaliżowanych polega na tym, by wyobrażali sobie siebie w ruchu, a wtedy do danego mięśnia mózg wysyła impulsy. Tak po prostu działa cały nasz organizm. W trakcie naszego wzrastania jedyną umiejętnością, jaką nabywamy, jest umiejętność wypróżniania się. Uczymy się panowania nad tym, spójności mózgu z narządami. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby to poszło jeszcze dalej. Gdybyśmy uczyli się poruszania innymi mięśniami, np. mięśniami dna miednicy. Nie wiemy, co może nam dać większą świadomość naszego ciała.

Tak samo jest z waginą. Jeśli zmienimy podejście do niej, zaczniemy myśleć o niej z szacunkiem, uznamy jej moc, to niewyobrażalnie zmieni nasze życie. Od fizjologii po samoocenę, a nawet nasze miejsce na rynku pracy. To ma wpływ na zjawiska, których teoretycznie nie dotyczy. Mamy jednak w tej kwestii wiele do zrobienia. Od wielu lat obserwuję ten proces. Nie myślałam, że przez 10 lat tak dużo się zmieni. Dlatego jestem optymistyczna i myślę, że dożyję czasu, kiedy kobiety będą miały odwagę unieść spódnicę. Wręcz nie mogę się tego doczekać.

 

Iwona Demko – urodzona w 66. rocznicę odnalezienia Wenus z Willendorfu. Dawno temu ukończyła Wydział Rzeźby na ASP w Krakowie. Teraz pracuje na macierzystej uczelni z tytułem doktory habilitowanej na stanowisku profesory ASP. Mimo ostrzeżeń, w środowisku akademickim z pełną świadomością realizuje prace, które można sklasyfikować jako sztuka feministyczna. Buntowniczka z urodzenia. Wegetarianka od około 30 lat. Jedno dziecko – syn Claudel. Nigdy nie wyszła za mąż. Wierząca – gorąco wierzy w feminizm i waginatyzm – religię, którą sama stworzyła. Wzięła udział w ok. 180 wystawach. Tworzy obiekty, instalacje, prace site-specific, wideo, prace w przestrzeni Internetu. Kuratorka wystaw feministycznych, badaczka historii pierwszych studentek na krakowskiej ASP, autorka książki o Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej, inicjatorka i organizatorka „Roku Kobiet z ASP” poświęconemu 100-letniej obecności kobiet w krakowskiej ASP. Laureatka Nagrody Sztuki im. Marii Anto i Elsy von Freytag-Loringhoven za wspieranie obecności i widoczności kobiet w edukacji i kulturze (2021).

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: