Przejdź do treści

Marta Glanc: „Ojciec szedł odprawiać mszę, a ja w jego pokoju oglądałam bajki”

Marta Glanc / zdjęcia (Jakub Szafrański, Krytyka Polityczna)
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Nie pamiętam momentu, w którym uświadomiłam sobie, że ojciec jest księdzem. Ale myślę, że to dokładnie tak, jak z innymi zawodami rodziców – czy ktoś pamięta moment, w którym zorientował się, że jego tata jest budowlańcem, a mama pielęgniarką? Nie sądzę. Moja mama nigdy nie robiła z tego tajemnicy, to się po prostu wiedziało – mówi Marta Glanc, dziennikarka, autorka książki „Córka księdza”.

 

Marta Szarejko: Jakie masz pierwsze wspomnienie związane z ojcem?

Marta Glanc: Pamiętam, jak przyjeżdżał, kiedy byłam mała i zabierał mnie do kina, a potem do McDonalda. Pamiętam też wyjazdy na wakacje. I kłótnie. Podczas powodzi tysiąclecia, w 97. byliśmy w górach. To, co zapamiętałam, to właśnie awantura.

Ile miałaś lat?

Osiem. Nie pamiętam, o co chodziło, ale nie musiało to być nic wielkiego – wystarczyło, że sprzeciwiłam się ojcu, miałam inne zdanie, a on od razu reagował negatywnie. Jeśli nie byłam posłuszna, robił mi wykłady, manipulował mną emocjonalnie.

Zdaje się, że chciał, żebyś lubiła to samo, co on.

To do dziś w naszym domu żart: ojciec zawsze nam przywoził to, co sam lubił najbardziej. Na przykład chipsy o smaku kurczaka, których na szczęście nie ma już w sprzedaży. Albo czekoladki z białą damą, akurat wciąż dostępne. Kupował słodycze w hurtowych ilościach dla dzieci, na różne okazje: nabożeństwa majowe, różaniec.

To, co zostawało, przywoził wam?

Trochę nam dawał, a trochę brał dla siebie – jeśli lubiłam to, co on, był bardziej szczodry. Lubił na przykład Majorkę, bardzo mi ją polecał. Mówił, że powinnam tam wyjechać, że są tam fajne kluby. Ale ja nie jestem klubowa, mnie to nie ciągnie.

Nie widział cię? Nie wiedział, co lubisz?

Ale nie robił tego specjalnie. Naprawdę myślał, że robi coś dobrego. Kiedyś jeździłam dużo na festiwale muzyczne i tata na Boże Narodzenie kupił mi bilet na Open’era. Nie było więc tak, że nic o mnie nie wiedział i nie zwracał uwagi na moje marzenia.

Pamiętasz moment, w którym uświadomiłaś sobie, że jest księdzem?

No właśnie nie! Ale myślę, że to dokładnie tak, jak z innymi zawodami rodziców – czy ktoś pamięta moment, w którym zorientował się, że jego tata jest budowlańcem, a mama pielęgniarką? Nie sądzę. Moja mama nigdy nie robiła z tego tajemnicy, to się po prostu wiedziało. A on, na tyle, na ile potrafił, uczestniczył w moim życiu. Starał się, mówił, że mnie kocha. Ale nie potrafił być ojcem.

Piszesz, że jeździłaś do niego z mamą stopem, podczas gdy on miał samochód, ale was nie odwiedzał.

Myślę, że nie chciał być zdemaskowany, bał się. Mimo iż wszyscy dookoła wiedzieli, kim jest, więc to zachowywanie pozorów było absurdalne. Na plebanii bywałam u niego sama – ojciec szedł odprawiać mszę, a ja w jego pokoju oglądałam bajki. Potem kiedy został proboszczem, ewidentnie poczuł się lepiej, pewniej. I zaczął nas zapraszać na obiady: mnie, moją mamę, siostrę i mojego ojczyma. Wyprawił mi też osiemnastkę na plebanii!

„Siostra, która odchodzi ze zgromadzenia, ma parę sztuk ubrań i czasem dostaje 5 tys. zł” – mówi Izabela Mościcka, założycielka Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym

Kto na niej był?

Moje ciocie, wujkowie, kuzynostwo ze strony ojca biologicznego. Ale była też moja rodzina, w tym bliscy z rodziny mojego ojczyma. Było bardzo uroczyście, bo on pięknie tę plebanię wyremontował. Udawaliśmy, że rodzice to jego znajomi, a on jest moim wujkiem, choć dziś wydaje mi się niemożliwe, żeby jego rodzina nie wiedziała, kim jestem. Oficjalnie zawsze byłam daleką znajomą, pamiętam, jak raz przedstawił mnie jako koleżankę kuzynki. Podczas ostatniej rozmowy zapytałam go, dlaczego upierał się przy mówieniu do niego per „wujku”. Nie odpowiedział.

Czułaś, że jesteś jego „grzechem”.

Tak mi sugerował, mówił: „Przez ten grzech przenoszą mnie do innej parafii”. Nigdy nie wziął odpowiedzialności za swoje słowa, nie przeprosił.

Jak dziś na niego patrzysz? Jaki on jest?

Pogubiony. Emocjonalny. Skupiony na sobie. Po kłótniach zawsze wysyłał wiadomości, w których pisał, jak bardzo jest smutny. Potem bałam się, że coś sobie przeze mnie zrobi, że to ja jestem zła. Dopiero dziś widzę manipulacje, które stosował. Także wtedy, kiedy byłam mała.

Jest też mocno zakorzeniony w trybikach Kościoła. Z jednej strony poddał się temu, co w nim usłyszał, a z drugiej nie przestrzegał najważniejszych zasad. Myślę, że musiał wytworzyć mechanizmy, które pozwalają mu nie konfrontować się z tym, co przez całe życie robi. Woli nas atakować, mówi, że to ja jestem zła, bo napisałam książkę, mama też, bo wyszła za innego faceta.

No i zawsze żył w bańce, nigdy nie wiódł zwyczajnego życia. Nie wie, co to znaczy utrzymać rodzinę, dom. Oderwany od rzeczywistości jak większość księży. Usłyszałam o nim dużo złych rzeczy.

Od kogo?

Od jego parafian, od uczniów. Od mojej mamy. Wszystko, co napisała w liście opublikowanym w książce, wstrząsnęło mną, wcześniej o tym nie wiedziałam. Czułam, że ma jakiś problem z seksem, ale ona nazwała to wprost – stwierdziła, że mój ojciec jest seksoholikiem. Boryka się z tym pewnie wielu księży zmuszonych do tłumienia seksualności, bez narzędzi do radzenia sobie z celibatem. Kiedyś odkryłam na pulpicie jego komputera skróty do stron pornograficznych, widziałam, jak pisze z różnymi kobietami. Miałam wtedy trzynaście lat, bardzo mnie to krępowało.

Udawaliśmy, że rodzice to jego znajomi, a on jest moim wujkiem, choć dziś wydaje mi się niemożliwe, żeby jego rodzina nie wiedziała, kim jestem. Oficjalnie zawsze byłam daleką znajomą, pamiętam, jak raz przedstawił mnie jako koleżankę kuzynki

Mimo to starasz się go przedstawić uczciwie, piszesz, że kiedyś był inny.

Ludzie opowiadali, że na samym początku, jak tylko został księdzem, był bardzo otwartą, życzliwą osobą. Miał dobry kontakt z dziećmi, fajnie organizował im czas, grał na gitarze, rozmawiał z nimi. Ja też go tak kiedyś odbierałam. Niestety im dłużej był księdzem, tym gorzej, na ostatnich parafiach było już bardzo źle. Dokopałam się do różnych afer z jego udziałem, zamiatanych przez Kościół pod dywan. Były plotki, że rozbił rodzinę, a dziennikarze lokalnych mediów opisywali aferę z pochówkiem jednego z parafian – mój ojciec nie chciał dopuścić do ceremonii duchownego z Kościoła polskokatolickiego.

W wypowiedziach, które przytaczasz, najczęściej pojawia się wątek pogardy. Ludzie, którzy go znają, mówią, że czuje się lepszy od innych.

Zawsze trudno mi było znieść, jak traktował kelnerów w restauracjach. Nie mogłam też uwierzyć, jak bardzo nie obchodzą go osoby, które prosiły o jakieś datki. Starszymi albo osobami z niepełnosprawnościami też nie zawracał sobie głowy. A przecież wszystkie te grupy powinny mieć szczególne miejsce w Kościele.

Jaką cenę płacisz za to, kto jest twoim ojcem?

Dosłowną, czyli finansową. Mam zaburzenia lękowe i nawracającą depresję, płacę więc nie tylko za terapię, ale też za wizyty u psychiatry. Jako dziecko uwierzyłam, że jestem najgorsza, bezwartościowa, nie powinno mnie być. Że nikt mnie nie kocha, i że o miłość trzeba się starać – mnóstwo schematów do przerobienia, trochę czasu mi to zajmie.

Jak relacja z ojcem wpłynęła na inne relacje w twoim życiu?

Na romantyczne fatalnie – źle odczytuję sygnały. Jeśli ktoś mi dużo oferuje, jest naprawdę zainteresowany i zaangażowany, to jest dla mnie nowość, nie znam tego, więc nie czuję się bezpiecznie. A jeśli ktoś nie jest do mnie przekonany, muszę o niego walczyć – to jest to, to mnie pociąga! Mylę niepewność i ekscytację z miłością. Czekam na ochłapy, a nie danie główne. Bardzo trudno zmienić ten sposób myślenia.

Ten schemat działa też w innych relacjach, nie tylko romantycznych.

Tak, z przyjaźniami też u mnie nie było łatwo. Zawsze czułam się najsłabszym ogniwem, dopiero od jakiegoś czasu mam narzędzia, żeby funkcjonować w grupie. Teraz mam świetne grono przyjaciół i znajomych – wierzę, że ktoś może mnie lubić, chcieć ze mną spędzać czas. To akurat udało mi się wyleczyć, mam nadzieję, że podobnie będzie z relacjami miłosnymi.

Z twojej książki dowiedziałam się, że Kościół ma specjalnie procedury dla księży, którzy mają dzieci.

I regularnie się nimi zasłania. W książce cytuję odpowiedź prymasa Wojciecha Polaka na mój list, która jest zresztą dość techniczna: „W przypadku, gdy duchowny począł dziecko, jego priorytetowa uwaga winna dotyczyć tego potomstwa i nie może ograniczać się jedynie do zapewnienia wsparcia ekonomicznego, ale przede wszystkim ma obejmować miłość, wychowanie i to wszystko, co wiąże się ze skutecznym i odpowiedzialnym realizowaniem ojcostwa. Każdy przypadek winien być jednak poddany indywidualnemu rozeznaniu, gdyż ma inną specyfikę. Zdarza się przecież, że dziecko duchownego jest członkiem skonsolidowanej już rodziny, w której ktoś inny podjął wobec niego rolę ojca”.

Prymas Wojciech Polak zasugerował ci, że skoro twoja mama wyszła za mąż, to nie ma o czym mówić, ponieważ ktoś się tobą opiekował. Co z tego, że nie biologiczny ojciec…

Biologiczny ojciec w takiej sytuacji najwyraźniej nie musi się już angażować, zostało mu wybaczone. Plotki w takich sytuacjach Kościołowi oczywiście nie wystarczą, do kurii musi się zgłosić matka i ksiądz, ojciec dziecka. Kobiety się na to zwykle nie decydują. Nie zgłaszają się też do sądów, żeby walczyć o alimenty. Jedna z matek opowiadała mi, że ojciec jej dziecka, duchowny, przedstawiał się w sądzie jako człowiek bez żadnych dochodów.

Po premierze książki zaczęli do mnie pisać parafianie ojca z pytaniem, jak to możliwe, że ktoś taki wciąż jest księdzem, daje im komunię oraz ich spowiada? Więc napisałam do Episkopatu – byłam ciekawa, czy podjęli jakieś kroki w związku z moim ojcem, czy ktoś z jego parafianami rozmawiał? Dość dziwna sytuacja, ale wygląda na to, że zostali zostawieni sami sobie. Odpisali, że nie zajmują się recenzowaniem książek

Papież ci odpowiedział?

Jeszcze nie, wciąż czekam. Po premierze książki zaczęli do mnie pisać parafianie ojca z pytaniem, jak to możliwe, że ktoś taki wciąż jest księdzem, daje im komunię oraz ich spowiada? Więc napisałam do Episkopatu – byłam ciekawa, czy podjęli jakieś kroki w związku z moim ojcem, czy ktoś z jego parafianami rozmawiał? Dość dziwna sytuacja, ale wygląda na to, że zostali zostawieni sami sobie.

Co odpisali?

Że nie zajmują się recenzowaniem książek.

Żartujesz?

Nie. Słyszałam też plotki, że ojciec rezygnuje z kapłaństwa. Że zniknął, nikt nie wie, gdzie on jest. Prawdopodobnie pojechał na wakacje, czeka, aż sprawa przycichnie.

Kiedy go ostatnio widziałaś?

W maju, nie była to przyjemna wizyta. Ale pomyślałam, że dam mu szansę, żeby coś powiedział. No i powiedział.

Że osądzi go Bóg.

Mimo to cieszę się, że z nim pogadałam – nie mam teraz poczucia winy, które bez tej rozmowy byłoby pewnie wielkie. Przed tym spotkaniem martwiłam się, że wydam książkę, a on sobie coś zrobi. Jego postawa: „Spieprzaj, pisz sobie książkę, jeśli w ten sposób chcesz zarabiać, głupia”, paradoksalnie mi pomogła.

Rozumiem, że nie czytał książki?

Nie sądzę.

A mama?

Też nie. Dla niej to ogromne obciążenie, ona czuje się winna. Nie jest gotowa na jej przeczytanie.

Jaką macie relację?

Dobrą, zawsze taka była. Myślę, że przez tabu, w którym musiałam żyć, zawsze byłam buntowniczką, lubiłam przekraczać granice, nie znosiłam hipokryzji. A ona to wytrzymywała. I akceptowała. Noszę jej panieńskie nazwisko i bardzo jestem z tego dumna.

A z Bogiem?

Chodziłam do kościoła, chciałam wierzyć. Próbowałam mówić do Boga, słuchałam go. Ale nic do mnie nie powiedział, nie nawiązaliśmy więc bliższej relacji.

Marta Glanc: absolwentka wschodoznawstwa i dziennikarstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autorka książki „Córka księdza”, wyd. Krytyki Politycznej. Dziennikarka i redaktorka, analityczka w Stowarzyszeniu Demagog.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: