Przejdź do treści

„Kiedy kobiety są razem, nie mają nic do stracenia, a nawet mogą zyskać, bo muszą czasem zajmować się rzeczami stereotypowo męskimi, a to je społecznie nobilituje”. O rewolucji obyczajowej na Wyspach Owczych opowiada Urszula Chylaszek

„Kiedy kobiety są razem, nie mają nic do stracenia, a nawet mogą zyskać, bo muszą czasem zajmować się rzeczami stereotypowo męskimi, a to je społecznie nobilituje”. O rewolucji obyczajowej na Wyspach Owczych opowiada Urszula Chylaszek / fot. U. Chylaszek
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Faroe Pride, czyli farerska parada równości sama w sobie jest trochę rewolucyjna, jeśli porównamy ją do podobnych imprez w innych krajach. Jest bardzo inkluzywna, skierowana do wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób czują, że odstają od „normy”. Nie zobaczymy tu epatowania golizną – to jednak byłoby zbyt wiele dla tego niedużego kraju, a poza tym temperatury temu nie sprzyjają. Zamiast tego w paradzie uczestniczą całe rodziny, od babć po wnuki. To wielkie, radosne święto, w którym okazuje się wsparcie każdemu, kto czuje się „inny”. Od pierwszej edycji w 2012 roku w Pride na Wyspach Owczych uczestniczy około pięciu tysięcy osób, to prawie 10 proc. wszystkich Farerów. To tak, jakby na Pride w Warszawie miało przyjść 3,8 miliona Polek i Polaków – mówi Urszula Chylaszek, dziennikarka i fotografka, autorka książki „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych”.

 

Agnieszka Łopatowska: Osiemnaście wysp, około pięćdziesięciu czterech tysięcy mieszkańców, w większości o poglądach mocno konserwatywnych. W swojej książce „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych” oczami swoich bohaterów przyglądasz się rewolucji obyczajowej, której ważnym elementem jest walka o prawa społeczności LGBT+. Jak ona przebiega?

Urszula Chylaszek: Z początku przebiegała nieśmiało. Pierwsze próby kończyły się niepowodzeniem. Zmiany zaczęły się po 2010 roku, w którym powstało stowarzyszenie LGBT Føroyar. To oni stoją za kampaniami społecznymi oraz organizacją parady równości Faroe Pride, które otwarły oczy wielu Farerów i nakłoniły ich do zmiany poglądów. Jednocześnie dbano o równe prawa osób LGBT. Jedna z aktywistek związana ze stowarzyszeniem, Sonja Jógvansdóttir, w latach 2015-19 zasiadała w farerskim parlamencie – jako pierwsza otwarcie homoseksualna osoba na tym stanowisku. Dzięki jej zaangażowaniu w 2017 roku przegłosowano ustawę o prawie do małżeństw jednopłciowych, która weszła w życie rok później. W zeszłym roku uchwalono, że oboje rodzice w parach jednopłciowych będą mieli takie same prawa rodzicielskie. Do tej pory mieli je tylko biologiczni rodzice. To ważne, postępowe zmiany, ale jest jeszcze sporo do zrobienia.
Co do zasady, na Wyspach Owczych obowiązuje takie samo prawo, jak w Danii, ale Farerzy mogą je modyfikować, albo nie przyjmować nowelizacji, którą wprowadzają Duńczycy. W praktyce oznacza to, że w takich sprawach jak aborcja albo społeczność LGBT prawo farerskie bywa przestarzałe, bardziej konserwatywne w stosunku do duńskiego.

Część osób nieheteronormatywnych woli przenieść się do liberalnej Danii, gdzie „nikogo nie obchodzi, czy ktoś ma męża, kochankę, czy afiszuje się na paradach równości” – nie wierzą w to, że tę rewolucję można przyspieszyć, zostając?

Część nie wierzy, a część nie chce na to czekać, wolą się przenieść do bardziej liberalnego miejsca i mieć święty spokój. Nie każdy jest powołany do bycia aktywistą, który latami edukuje swoje otoczenie. Bo to jest zadanie na lata, w dodatku trudne i nie daje gwarancji na sukces.

„Plotka to przyczyna i zarazem skutek tłumienia prawdziwego ‘ja’ – nikt nie chce być obiektem plotki, więc tłumi swoją seksualność” – wyjaśnia Tóra Petersen, farerska psycholożka, a mnie natychmiast nasuwa się skojarzenie z Polską. Tobie też?

Z Polską i każdym innym krajem. Plotka istnieje wszędzie na świecie, zwłaszcza tam, gdzie mamy do czynienia z niewielką społecznością; zarówno na wyspach, jak i w małych miejscowościach w samym środku wielkiego kontynentu. Ludzie żyją sprawami innych, plotka to coś, co ich spaja, daje wrażenie, że są na bieżąco ze wszystkim. Plotka może być dobra, ale też bywa groźna, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą delikatne kwestie, na przykład seksualność. Jeśli o czymś tak naturalnym nie można otwarcie rozmawiać – zostają plotki, półprawdy, fake newsy, a przede wszystkim tłumienie czegoś, co jest nieodłączną częścią naszego życia. To wbrew naturze i nie przynosi niczego dobrego; łatwo nabawić się problemów psychicznych. Jedna z teorii, o których powiedziała mi Tóra, głosi, że takie tłumienie seksualności za młodu prowadzi do jej wypaczenia w życiu dorosłym, a to jest niebezpieczne już nie tylko dla samego zainteresowanego, ale też dla otoczenia – mam na myśli pedofilię.

Wspominasz o prawie Jante, choć nieformalne i spisane w 1933 roku w książce, „pospinało” skandynawskie społeczeństwa. O czym ono mówi i, czy widać jego skutki do teraz? Czy działa również w najmłodszych pokoleniach?

To taki nordycki fenomen. Prawo wzięło się z fikcyjnej powieści Aksela Sandemosego „Uciekinier przecina swój ślad”, opisującej miasteczko Jante, którego mieszkańcy żyli według własnych zasad. Było ich dziesięć i sprowadzały się do tego, że wszyscy powinni żyć tak samo i nikt nie powinien uważać się za lepszego od innych. Ludzie w tym miasteczku żyli pod silnym wpływem kontroli społecznej, nawzajem się ograniczając: nie wychylaj się, nie myśl, że jesteś kimś. Po wydaniu książki okazało się, że Jante wzorowane było na prawdziwej duńskiej miejscowości Nykøbing, w której Sandemose się wychowywał. Książka miała być satyrą, krytyką takiego stylu życia, ale paradoksalnie na przestrzeni lat stała się pewnego rodzaju drogowskazem dla nordyckich społeczeństw. Niektórzy do dziś mają z tyłu głowy, że nie należy wychodzić przed szereg, bo otoczenie obserwuje i czuwa. Najbardziej widać to w małych, konserwatywnych społecznościach, gdzie ludzie żyją ze sobą blisko, tak jak np. na Wyspach Owczych. Najmniej w Islandii czy Szwecji, które są najbardziej postępowe.

Młode pokolenie patrzy dziś na to nieco inaczej niż ich rodzice czy dziadkowie. Świat wyraźnie się zmienił w ostatnich pięciu dekadach. Pojawił się Internet, podróżowanie stało się łatwiejsze, a wpływy z sąsiedzkich, postępowych krajów docierają również na farerski archipelag. Młodzi coraz bardziej chcą żyć według własnych zasad, co nie zmienia faktu, że zastanowią się dwa razy, zanim coś zrobią. Bo otoczenie nadal czuwa.

Na Wyspach Owczych łatwiej jest być lesbijką niż gejem, przekonują twoi bohaterowie – jakich używają argumentów?

Na przykład tego, że to zawsze było bardziej akceptowalne, kiedy dwie dziewczyny się przytulały lub dawały sobie buziaka. Ale to nie jest specyfika Wysp. Ogólnie rzecz biorąc istnieje większe przyzwolenie na to, żeby związek tworzyły dwie kobiety, niż dwóch mężczyzn. To ma częściowo korzenie w niższym statusie społecznym kobiet. Kiedy dwóch mężczyzn jest razem, w pewnym sensie jeden z nich przyjmuje rolę kobiecą (w oczach krytyków, którzy tak to sobie tłumaczą). „Bycie kobietą” w związku degraduje mężczyznę w oczach innych. Kiedy dwie kobiety są razem, nie mają już nic do stracenia, a nawet mogą zyskać, bo muszą czasem zajmować się rzeczami stereotypowo męskimi, a to je społecznie nobilituje. Co ciekawe, akurat o tym powiedziała mi pastorka, która mieszka i pracuje na archipelagu. Podkreśliła, że w tym całym sprzeciwie konserwatystów wobec homoseksualności, nie chodzi wcale o religię, na którą lubią się powoływać. To nie ma nic wspólnego z Bogiem ani tym, co jest zapisane w Biblii. Tak naprawdę chodzi tylko o pozycję społeczną, która zawsze była niższa u kobiet. Poza tym – i to akurat typowo wyspiarskie – nieraz w historii zdarzało się, że mężczyźni ginęli na morzu, zostawiając żony i dzieci. Kobiety nierzadko decydowały się wtedy zamieszkać razem, bo tak było im łatwiej. Ludzie przyzwyczaili się do tego, że kobiety są ze sobą blisko.

LGBT Føroyar zorganizował pierwszą paradę równości na Wyspach w 2012 roku – czy można uznać tę datę za początek rewolucji?

Trochę tak, a przynajmniej w kontekście osób LGBT. Zmiany wśród Farerów dokonują się w ostatnich latach na różnych polach, na przykład w bardziej stanowczym podejściu do zwalczania pedofilii. Tutaj pierwsze skrzypce grają pojedyncze aktywistki, które na własną rękę zaczęły zmieniać kraj – skutecznie!

Faroe Pride, czyli farerska parada równości sama w sobie jest trochę rewolucyjna, jeśli porównamy ją do podobnych imprez w innych krajach. Jest bardzo inkluzywna, skierowana do wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób czują, że odstają od „normy”. Nie zobaczymy tu epatowania golizną – to jednak byłoby zbyt wiele dla tego niedużego kraju, a poza tym temperatury temu nie sprzyjają. Zamiast tego w paradzie uczestniczą całe rodziny, od babć po wnuki. To wielkie, radosne święto, w którym okazuje się wsparcie każdemu, kto czuje się „inny”. Eiler, założyciel LGBT Føroyar wiedział od początku, że bez poparcia ze strony heteroseksualnej większości niczego nie osiągnie. Dlatego swoją paradę skierował do wszystkich i na tym wygrał. Kampanie, które organizuje w ramach stowarzyszenia, rzeczywiście otwierają Farerów i zmieniają ich sposób myślenia, bo angażują całą społeczność, nie tylko osoby LGBT. Od pierwszej edycji w 2012 roku w Pride na Wyspach Owczych uczestniczy około pięciu tysięcy osób, to prawie 10 proc. wszystkich Farerów. To tak, jakby na Pride w Warszawie miało przyjść 3,8 miliona Polek i Polaków.

Eiler, założyciel LGBT Føroyar wiedział od początku, że bez poparcia ze strony heteroseksualnej większości niczego nie osiągnie. Dlatego swoją paradę skierował do wszystkich i na tym wygrał. Kampanie, które organizuje w ramach stowarzyszenia, rzeczywiście otwierają Farerów i zmieniają ich sposób myślenia, bo angażują całą społeczność, nie tylko osoby LGBT

Opisujesz parę, w której kiedy mąż zdecydował się na coming out, natychmiast poszli oboje do pastora po radę. W jakim stopniu masz poczucie, że ten konserwatyzm związany jest z naukami tamtejszego kościoła? Czy fakt, że pastorkami są również kobiety, jakoś zmienia ogląd sytuacji?

Religia zawsze odgrywała dużą rolę w życiu Farerów. Pastor w kościele protestanckim to nie tylko osoba, która odprawia mszę i potem znika na tydzień aż do następnej niedzieli. To członek wspólnoty, z którym można normalnie porozmawiać i wypić kawę w przykościelnych pomieszczeniach. To ktoś, kto zawsze był blisko swoich ludzi i był przez nich szanowany. Stąd zaufanie, którym się go obdarzało. Pastor był dla wielu pierwszą osobą, do której można było się zwrócić z problemem. Teraz jest trochę inaczej, ale akurat para, o której mówisz, jest szczególna, bo oni należeli do bardzo specyficznej wspólnoty religijnej – kościoła charyzmatycznego, w którym ten mężczyzna był aktywnym działaczem. Zdawał sobie sprawę, że coming out będzie miał duży wpływ na jego dalsze życie i obecność we wspólnocie. Chciał wiedzieć, jakie są procedury postępowania w takich przypadkach. Okazało się jednak, że nie było żadnych, bo on był pierwszy.

Z kolei pastorki pojawiają się w kościele państwowym, luterańskim (mnogość kościołów na tym niewielkim archipelagu to w ogóle osobna historia). Jedna z nich, Anne-Mette, bohaterka mojej książki, jest szczególnie postępowa. Głównie dlatego, że jest Dunką i przez większość życia wychowywała się w Danii. Na Owczych mieszka i pracuje od około 10 lat. Takie osoby jak ona zmieniają kościół od środka, liberalizują go, nikogo nie wykluczają, każdego akceptują. Są bardzo potrzebne, nie tylko na Wyspach.

Od 2018 roku pary jednopłciowe mogą na Wyspach zawierać związki małżeńskie, a od 2021 roku mają zrównane prawa rodzicielskie dla obydwojga rodziców jednej płci – jak to zmieniło sytuację osób LGBT?

Fakt, że pary jednopłciowe mogą wziąć ślub to przełom. Jeśli chcą to zrobić, nie muszą wyjeżdżać. Mają poczucie, że są traktowane na równi z parami hetero. Mają te same prawa, a to kluczowe. Słyszałam o kilku takich ślubach, które odbyły się na Wyspach, ale na pewno było ich więcej, tylko nie jest o tym głośno. No bo niby czemu miałoby być głośno – ślub jak każdy.

Co do praw rodzicielskich – w praktyce dotyczy to głównie lesbijek, z których jedna jest biologiczną mamą. Druga mama będzie formalnie traktowana jako drugi rodzic, co jest istotne w różnych sytuacjach, na przykład, kiedy dziecko jest w szpitalu. Do tej pory niebiologiczna mama nie miała prawa uzyskać żadnych informacji na temat zdrowia dziecka, nawet jeśli mamy były po ślubie.

W przypadku mężczyzn sprawa jest bardziej skomplikowana, bo dotyczy adopcji. Odbywa się ona na prawach duńskich, więc nie ma żadnych ograniczeń co do płci rodziców. Ograniczenie pojawia się jednak ze strony krajów, które przekazują pod adopcję swoje dzieci. Bo mówiąc o adopcji na Wyspach Owczych i w Danii, mamy do czynienia głównie z obcokrajowcami – często dziećmi z krajów azjatyckich lub afrykańskich. Organizacje z tych państw często zaznaczają, że dzieci mają trafić do par heteroseksualnych. Jest tylko kilka, które nie stawiają takiego wymogu. Dania nie ma na to wpływu i musi to respektować. W praktyce dwóch mężczyzn ma małe szanse, żeby zostać rodzicami adopcyjnymi.

Nieraz w historii zdarzało się, że mężczyźni ginęli na morzu, zostawiając żony i dzieci. Kobiety nierzadko decydowały się wtedy zamieszkać razem, bo tak było im łatwiej. Ludzie przyzwyczaili się do tego, że kobiety są ze sobą blisko

Eva, jedna z twoich rozmówczyń, jest edukatorką seksualną. Jakie są jej priorytety w efektach jej pracy?

Przede wszystkim chce odczarować temat seksualności, żeby młodzi ludzie nie bali się o tym mówić, żeby zadawali pytania i jak najwięcej wiedzieli, zanim wejdą w dorosłość. Tu nie chodzi tylko o mądre podejście do seksu, wiedzę na temat antykoncepcji czy chorób wenerycznych. Chodzi głównie o świadomość swojego ciała, o stawianie granic o to, żeby wiedzieć, jak się rozwijamy i że wszystko, przez co przechodzimy w czasie tego rozwoju, jest normalne. Kiedy dzieciaki o takich sprawach nie rozmawiają, myślą, że coś z nimi jest nie tak i wpadają w kompleksy.
Eva robi, co może w ramach biologii, której uczy. Na Wyspach niestety nie istnieje osobny nauczyciel, który byłby tylko i wyłącznie edukatorem seksualnym. Zdobycie takiej wiedzy zależy w dużym stopniu od nauczycieli biologii w danej szkole, pielęgniarki, która prowadzi z uczniami specjalne zajęcia, ale przede wszystkim od rodziców i opiekunów, którzy powinni dzieciom tę wiedzę przekazywać. Tak samo, jak uczą je chodzić i mówić. Tymczasem rozmowy o seksualności w wielu farerskich domach są nadal rzadkością.

Czy jest coś twoim zdaniem, czego my, Polacy, powinniśmy się nauczyć od Farerów w kwestii ewolucji czy też rewolucji obyczajów?

Większej otwartości i mniejszej radykalności. Farerzy, jak ognia, unikają konfrontacji. To sprawia, że starają się ze wszystkimi dookoła dobrze żyć. Mogą się z kimś nie zgadzać, mogą nie podzielać ich poglądów, ale będą szanować ich prawo do życia po swojemu. Nie będą nawoływać do przemocy, nie zorganizują się w marsz z pałkami bejsbolowymi i racami. Mimo wszelkich różnic starają się mieć dobre relacje z otoczeniem. To widać dla przykładu w odniesieniu do byłych partnerów życiowych, z którymi często się przyjaźnią. Dla Polaków to nie jest takie oczywiste.

Urszula Chylaszek – absolwentka Akademii Sztuk Pięknych oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Zawodowo zajmuje się projektowaniem graficznym. Pisze i fotografuje. Publikowała m.in w „Dużym Formacie”, „Piśmie”, „Kontynentach”, „Krainie Bugu”, „Sidetracked Magazine”. Autorka książki „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych”, Wydawnictwo Poznańskie 2022 r.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: