Przejdź do treści

Dr Agnieszka Kwiatkowska: W Polsce rosną skrajne bieguny, polaryzacja społeczna może mieć znacznie poważniejsze skutki niż pandemia

Dr Agnieszka Kwiatkowska: W Polsce rosną skrajne bieguny, polaryzacja społeczna może mieć znacznie poważniejsze skutki niż pandemia
Dr Agnieszka Kwiatkowska: W Polsce rosną skrajne bieguny, polaryzacja społeczna może mieć znacznie poważniejsze skutki niż pandemia/ fot. Getty Images, Ezra Bailey
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Boże Narodzenie i Nowy Rok to czas rodzinnych spotkań i często… burzliwych kłótni. Dzieli nas coraz więcej: od stanowiska wobec aborcji, poprzez stosunek do szczepień przeciw COVID-19, aż po podejście do kryzysu na granicy z Białorusią. I coraz trudniej nam rozmawiać bez podziału na dwa wrogie obozy. O tym, gdzie kończy się różnica poglądów, a gdzie zaczyna się polaryzacja społeczna i dlaczego jest tak groźna, rozmawiamy z socjolożką i politolożką, wykładowczynią Uniwersytetu SWPS dr Agnieszką Kwiatkowską.

 

 

Ewelina Kaczmarczyk: Jakie tematy najczęściej powodują, że się spieramy i ustawiamy na dwóch przeciwległych biegunach?

Dr Agnieszka Kwiatkowska: Tematem, który obecnie bardzo dzieli społeczeństwo, jest kryzys na granicy z Białorusią. Mniej więcej tylu Polaków popiera działania rządu na granicy, ilu jest ich przeciwników. Jak wskazują badania, Polacy mają w sobie niechęć do osób obcych kulturowo. To nie dotyczy wszystkich migrantów, bo na przykład jest dość duża akceptacja osób migrujących z Ukrainy z powodów ekonomicznych. Natomiast jeżeli w tle jest bardzo odmienna religia i kultura, to sporo Polaków ma postawy ksenofobiczne. Tak więc narracja rządu zahaczająca o obronę suwerenności i granic trafiła na podatny grunt.

Drugą kwestią, która ostatnio bardzo poróżniła Polaków, są szczepienia. W Polsce mamy jeden z najniższych poziomów wyszczepienia przeciw COVID-19 w Europie – między innymi przez to, że narracja ze strony elit politycznych była bardzo ambiwalentna. To sprawia, że część ludzi, np. starsze osoby, zaczynają mieć obawy wobec szczepionek, ponieważ nie ma jasnego, spójnego komunikatu: „szczepimy się, to jest bezpieczne”. Stąd też bardzo duża popularność antynaukowych teorii. Mamy również dość duże grono osób, głównie mężczyzn w wieku 20-30 lat, którzy są skrajnie antyrządowi i indywidualistyczni, i nie szczepią się, „bo nie”.

Pandemia spotęgowała podziały społeczne?

Sama pandemia zdecydowanie połączyła Polaków, szczególnie na początku, kiedy panował duży strach i wiedzieliśmy jeszcze bardzo mało o koronawirusie. Wtedy powstawały grupy osób, które szyły maseczki, zanosiły obiady medykom czy wyprowadzały psy chorych na COVID-19. Zaczęliśmy się troszczyć nie tylko o siebie i swoją rodzinę, ale też zastanawiać, czy na przykład sąsiedzi, którzy są na kwarantannie, będą mieli co jeść. Natomiast chaotyczne, nielogiczne czy wręcz absurdalne zarządzenia dotyczące pandemii podzieliły Polaków – chociażby próby organizowania wyborów prezydenckich w czasie szczytu zachorowań, zamknięcie lasów czy kary w wysokości 20 tys. zł za wyjście z domu w czasie lockdownu. Nie było też jednoznacznej opinii w sprawie maseczek. To wszystko spowodowało, że u części społeczeństwa wykształciła się ogólna niechęć do restrykcji.

W przestrzeni publicznej wybucha z powodu skrajnych opinii na temat obostrzeń wiele konfliktów, np. wtedy, gdy ktoś zwraca drugiej osobie uwagę, że ta nie ma maseczki. Dochodzi nawet do tak ekstremalnych sytuacji jak pobicie aptekarki, która poprosiła klienta o zasłonięcie twarzy.

Prof. Dominika Dudek i prof Bogdan de Barbaro

A co z takimi kwestiami, jak tolerancja osób LGBT czy stosunek do aborcji? Wciąż jesteśmy w nich mocno podzieleni?

Jeżeli chodzi o kwestie dotyczące sfery seksualnej, to pomimo tego, że w przestrzeni publicznej mieliśmy ostatnio bardzo silne konflikty z nimi związane – a może nawet na skutek tego – one coraz mniej dzielą Polaków. Ponieważ jeśli takie konflikty się pojawiają, to przede wszystkim wzrasta rozpoznawalność tematu. Coraz więcej osób decyduje się też na coming out, czyli publiczne opowiedzenie o swojej orientacji. Część z nich bardzo dobrze znamy, bo są aktorami czy piosenkarzami, a część to na przykład nasi sąsiedzi czy współpracownicy. I przez to w ciągu ostatnich 15 lat liczba Polaków, którzy mówią, że znają osobę homoseksualną, wzrosła trzykrotnie. W 2005 r. to było 16 proc., a obecnie to 43 proc. To ma kluczowe znaczenie, ponieważ to, czy się zna osobę homoseksualną, jest najważniejszym determinantem decydującym o tym, czy się akceptuje takie osoby.

W ciągu ostatnich 20 lat liczba osób uważających, że  homoseksualizm jest rzeczą normalną, wzrosła aż czterokrotnie. W 2001 roku było to 5 proc. społeczeństwa, a obecnie – 23 proc. Dodatkowe 51 proc. społeczeństwa uważa, że homoseksualizm „jest w prawdzie odstępstwem od normy, ale należy go tolerować”. Jeśli wiemy, że homoseksualistą jest nasz przyjaciel czy aktorka, którą lubimy, to automatycznie mamy bardziej pozytywną postawę wobec środowiska LGBT. Przestajemy się bać. Z kolei przeciwników homoseksualizmu jest obecnie 17 proc., a 20 lat temu było to ponad 40 proc. Więc ta kwestia, wbrew pozorom, staje się coraz mniej dzieląca. Tak samo jest ze stanowiskiem wobec aborcji.

Wydawało mi się, że szczególnie po ostatnim wyroku Trybunału Konstytucyjnego konflikt społeczny wokół tematu aborcji się mocno nasilił…

Poprzez różne działania rządu i Trybunału Konstytucyjnego chwilowo się nasila – w tym sensie, że nawet ludzie, którzy do tej pory nie myśleli na ten temat, zmuszeni są do zajęcia stanowiska. Często jeśli nie mają zdania w tej kwestii i pierwszą napotkaną narracją jest bardzo skrajne stanowisko, to sami są skłonni je przyjąć. To jest swojego rodzaju walka na narracje. Z jednej strony mamy życie poczęte i religię, a z drugiej – kobietę i jej prawo do decydowania o sobie i swoim życiu. Ale sumarycznie, w perspektywie długoterminowej, myślę, że ten konflikt będzie wygasał. Dlatego, że dla młodych ludzi, którzy zaczynają powoli dominować w społeczeństwie, ta druga narracja jest oczywista.

Już ok. 60 proc. społeczeństwa popiera aborcję na żądanie. To jest bardzo sprzeczne z przekazem, który słyszymy w mediach publicznych, że polskie katolickie społeczeństwo absolutnie nie może do tego dopuścić. W dużej mierze doprowadziły do tego ubiegłoroczne protesty, ale również te, które miały miejsce niedawno po śmierci Izabeli z Pszczyny. Coraz więcej ludzi się orientuje, że wyrok TK może dotyczyć ich osobiście albo bliskich im osób. I to są radykalne sytuacje, które mogą zaważyć na życiu kobiety – tak jak to się stało ostatnio. Nie bez znaczenia jest też fakt, że polskie społeczeństwo jest coraz bardziej liberalne, szczególnie ludzie młodzi.

Podział na „obrońców” chroniących tradycyjnych wartości i bardziej otwartych „odkrywców” będzie się zmniejszał, ponieważ bardzo mocno spada religijność Polaków

Gdzie kończą się różnice w poglądach, które przecież są czymś naturalnym i potrzebnym, a zaczyna polaryzacja społeczna?

Ryzyko dla społeczeństwa zaczyna się wtedy, kiedy za różnorodnością poglądów idą skrajne, negatywne emocje. Gdy ktoś wie, że jego sąsiad ma zupełnie inne poglądy niż on, to jest w porządku. Ale jeśli uważa, że odmienne zdanie w różnych kwestiach czyni z niego kogoś gorszego i zaczyna go nienawidzić, to już zaczyna być groźne. Taka osoba staje się bardzo podatna na różne praktyki dyskryminacyjne. Można ten przykład przełożyć na wiele kwestii dzielących Polaków, np. konflikt dotyczący migrantów na granicy z Białorusią.

Jeżeli mamy ogólnie negatywny stosunek do obcych, chociażby właśnie do uchodźców na granicy, a w mediach pokazuje się ich nie jako ludzi, tylko jakieś gorsze istoty, odczłowiecza się ich – to sprawia, że jesteśmy skłonni usprawiedliwiać działania, które naruszają prawa człowieka. Oczywiście możemy być przeciwko wpuszczaniu migrantów, ale mamy prawo polskie i międzynarodowe, które mówi, że jeśli ktoś znajdzie się na naszym terytorium, to ma prawo przejść przez procedurę azylową, jeśli się do niej zgłosi. Nie można go tak po prostu wyrzucać zimą do lasu. A tymczasem część społeczeństwa popiera takie działania, bo nie postrzega imigrantów jako ludzi. Tego typu konflikty społeczne, w których odmiennym podglądom towarzyszy niechęć do jakiejś grupy społecznej i odczłowieczanie jej, są bardzo niebezpieczne, ponieważ mogą zostać łatwo wykorzystane politycznie.

W badaniach Uniwersytetu w Muensterze zostały opisane dwa wrogie obozy: “obrońcy”, czyli ci, którzy chcą się chronić przed tym, co obce i nieznane, np. uchodźcami, i bronią wartości religijnych, oraz “odkrywcy”, którzy nie boją się obcych, uznają migrację za czynnik wzbogacający społeczeństwo i odrzucają etniczno-religijne kryterium przynależności do narodu. Do obu zwaśnionych grup należy w Polsce aż 72 proc. społeczeństwa, co stawia nas na pierwszym miejscu spośród innych krajów UE, które wzięto pod uwagę w badaniu (Niemcy, Francja, Szwecja). Z czego to może wynikać?

Z różnych czynników – i wcale nie chodzi tylko o manipulację polityczną. Nasze poglądy nie spadają na nas z nieba. Po pierwsze, mamy pewne dyspozycje osobowościowe i część z nich jest wrodzona. A po drugie, mamy doświadczenia od pierwszych lat życia, kiedy formuje się bardzo dużo cech psychologicznych, np. otwartość wobec świata lub lękliwość, chęć eksploracji lub schowania się, ogólne zadowolenie lub nerwowość. Potem wpływ na nas ma szereg doświadczeń socjalizacyjnych, np. rozmowy z rówieśnikami albo rodzicami. Większość ludzi przyjmuje poglądy dominujące w ich bliskim otoczeniu. Mało jest osób, które aktywnie się buntują wobec poglądów rodziców czy kolegów i koleżanek.

Natomiast według mnie ten podział na „obrońców” chroniących tradycyjnych wartości i bardziej otwartych „odkrywców” będzie się zmniejszał, ponieważ bardzo mocno spada religijność Polaków. Jesteśmy prawdopodobnie na pierwszym miejscu w Europie wśród laicyzujących się krajów. Dotyczy to zwłaszcza młodzieży. Ostatnio przeprowadzone badania pokazały, że tylko 23 proc. osób młodych uczestniczy w mszach, podczas gdy jeszcze 20 lat temu to było ponad 70 proc. Coraz mniej ludzi chce by ich identyfikowano z katolicyzmem. Część osób, która była nawykowo katolikami, przemyślała kwestię swojej religijności i uznała, że chcą się z tego wyłączyć. Mocno też wpłynęła na to pandemia, ponieważ przez zagrożenie koronawirusem wiele osób, które chodziło do kościoła z przyzwyczajenia, przestało to robić.

To nie przekazywane fakty nas dzielą, tylko narracje wokół nich, czyli to, w jaki sposób zostaną opowiedziane

Można powiedzieć więc, że to religia stanowi główną oś polaryzacji w Polce?

Religia sama w sobie nie musi być dzieląca. Przecież w wielu społeczeństwach część osób jest religijna, a część nie – i nikt nie ma z tym problemu. Ale polski katolicyzm ma to do siebie, że jest mocno nastawiony z jednej strony na budowanie wspólnoty osób wierzących, ale z drugiej strony również na wykluczenie ludzi, którzy do niej nie należą i stygmatyzowanie ich. Takie wykorzystanie religii przez episkopat jest czymś dzielącym.

Dlatego religia stanowi podstawę wielu konfliktów, chociażby tych dotyczycących szeroko rozumianej seksualności, orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej. Mamy w Polsce też politycznie zaangażowany kościół, który stawia się cały czas po jednej stronie sporu. To sprawia, że duża część osób wierzących podąża za wskazaniami Kościoła.

A jaką rolę w konfliktach społecznych odgrywają media? Mogą pogłębiać podziały albo, wręcz przeciwnie, łagodzić je?

Rola mediów jest ogromna, bo w zasadzie wszystko, czego dowiadujemy się o polityce, pandemii czy LGBT pochodzi właśnie z nich. To nie przekazywane fakty nas dzielą, tylko narracje wokół nich, czyli to, w jaki sposób zostaną opowiedziane. Możemy przecież ująć tę samą kwestię w zupełnie inny sposób, np. „Islamscy migranci szturmują polską granicę” albo „Rodziny z dziećmi umierają, zamarzają w lasach, bo z obu stron mają wojsko i nie mają gdzie pójść”.

Zadaniem mediów powinien być większy nacisk na fakty i obiektywizm, ponieważ obecnie, gdy porównamy relacje z tego samego wydarzenia w dwóch różnych stacjach, to czujemy się tak, jakbyśmy żyli w dwóch różnych światach. Nawet czasami trudno powiedzieć, czy dotyczą tego samego. Te skrajnie odmienne sposoby przedstawiania rzeczywistości powodują, że jedna i druga część społeczeństwa dostają zupełnie inne narracje. Jak możemy więc się porozumieć, skoro jesteśmy przekonani, że coś innego się wydarzyło?

Podzielonemu społeczeństwu łatwiej usprawiedliwiać różne praktyki dyskryminacyjne, bo uważamy, że przecież „oni na to zasłużyli swoim zachowaniem”. W perspektywie długofalowej jesteśmy niezadowoleni, bo konflikty i podziały nie są czymś, co wpływa pozytywnie na samopoczucie psychiczne

Niektórzy uważają, że polaryzacja jest tak zaraźliwa jak COVID-19. Jej skutki są równie miażdżące?

Mogą być nawet gorsze niż w przypadku pandemii. Społeczeństwo spolaryzowane przestaje być jednością. Zaczyna widzieć jedną i drugą część społeczeństwa nie jako takich samych ludzi, sąsiadów, współobywateli, ale jako „tych gorszych” albo zdrajców narodowych. Dochodzi do na wzajemnego wyśmiewania, wyszydzania i budzenia nienawiści. Z jednej strony słyszymy narrację o osobach żyjących z 500+, a z drugiej – o bogatych elitach.

Jeżeli nie ufamy swoim współobywatelom, to pojawia się szereg negatywnych zjawisk, np. rosną wskaźniki przestępczości, pojawiają się  problemy z zawieraniem umów biznesowych, łatwiej też zaakceptować korupcję – wtedy, kiedy dotyczy popieranego przez nas obozu. Jeżeli nie jesteśmy w stanie wspólnie jako społeczeństwo powiedzieć jej „nie”, to niestety nadal będzie praktykowana, a jesteśmy jednym z najbardziej skorumpowanych krajów UE. Podzielonemu społeczeństwu łatwiej też usprawiedliwiać różne praktyki dyskryminacyjne, bo uważamy, że przecież „oni na to zasłużyli swoim zachowaniem”. W perspektywie długofalowej jesteśmy niezadowoleni, bo konflikty i podziały nie są czymś, co wpływa pozytywnie na samopoczucie psychiczne.

Ewa Bytniewska

Jak możemy niwelować podziały w społeczeństwie?

Przede wszystkim ze strony polityków i mediów powinna przestać sączyć się nienawistna opowieść o „tej drugiej” grupie. Jeżeli zobaczymy, że ludzie, których oglądamy w mediach, są w stanie się porozumieć ponad podziałami, wypracować rozwiązanie – a przede wszystkim dbać o interesy wszystkich Polaków, a nie tylko kilku wybranych grup, które na nich głosują, to również zmniejszy się nienawiść i niechęć na poziomie społeczeństwa. Ponieważ ona nie jest naturalna. To nie jest tak, że rodzimy się i nienawidzimy sąsiada. Ktoś musiał tę nienawiść wywołać.

A może ci, którzy są pośrodku – mają wątpliwości, dyskutują, mogą skierować debatę publiczną na właściwe tory?

Na Uniwersytecie SWPS jest prowadzona kampania „Mów do mnie grzecznie” zainicjowana przez Agatę Jastrzębowską-Tyczkowską, która przekonuje, że możemy przedstawiać swoje poglądy, nie obrażając przy tym drugiej osoby. Natomiast na razie w Polsce to idzie w drugim kierunku. Liczba osób, które są niezdecydowane w różnych kwestiach politycznych, cały czas spada. Rosną za to skrajne bieguny. W tym momencie polaryzacja cały czas się zwiększa, niezależnie od prowadzonych kampanii. Ciężko jest być neutralnym, skoro są wokół skrajne, negatywne emocje – również wymierzone w te „szare” osoby.

 

Dr Agnieszka Kwiatkowska – socjolożka, politolożka. W pracy naukowej zajmuje się zachowaniami politycznymi, przemianami wartości społecznych, ruchami społecznymi i partiami politycznymi. Jest specjalistką od metod ilościowych w badaniach społecznych, zajmuje się projektowaniem i analizą badań sondażowych. W latach 2014–2018 pełniła funkcję Dyrektor ds. Badań Polish Psychologists’ Association in London. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z zakresu statystyki, metodologii badań, międzynarodowych badań społecznych i ekonomicznych, analizy i wizualizacji danych, systemów politycznych.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: