Przejdź do treści

„W dzieciństwie kąpałam się w bieliźnie, bo nie potrafiłam obnażyć się sama przed sobą” – mówi Maja Heban, transpłciowa aktywistka

„W dzieciństwie kąpałam się w bieliźnie, bo nie potrafiłam obnażyć się sama przed sobą” – mówi Maja Heban, transpłciowa aktywistka / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Pamiętam własne przerażenie i poczucie niesprawiedliwości, że czeka mnie potwornie trudne życie. Że zawsze będę borykała się z odrzuceniem, lekami, operacjami, że nie wiadomo, jak będę wyglądać. Czy ktokolwiek mnie zaakceptuje? Pokocha? Bałam się o swoją przyszłość. To wszystko wpędziło mnie w głęboką depresję – mówi w rozmowie z Hello Zdrowie Maja Heban, dziennikarka i transpłciowa aktywistka.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: Sięgnijmy pamięcią do pani dzieciństwa i okresu dorastania. Kiedy zaczęła pani odczuwać niezgodność płciową?

Maja Heban: Jestem jednym z tych przypadków, które od zawsze wiedziały, że czują się źle w swoim ciele, tyle tylko, że gdy dorastałam – a urodziłam się w 1990 roku – nie było tak szeroko dostępnej wiedzy jak teraz, zwłaszcza że wychowywałam się na wsi na Podkarpaciu. Moje pierwsze wspomnienia związane z dysforią płciową to zabawy z koleżanką zza płotu – zawsze byłam w nich dziewczynką. Miałam bardzo silną potrzebę bycia w kobiecej roli. Zakładałam na głowę podkoszulki, udając, że to długie włosy. Robiłam sobie paznokcie z plasteliny i kolczyki z owoców. Ciągnęło mnie do dziewczyn. Bawiłam się lalkami, a kiedy robiłam coś niestereotypowo kobiecego, np. grałam w gry komputerowe, to żałowałam, że moje koleżanki się tym nie interesują – to były zainteresowania kolegów, a ja z chłopcami trzymałam się mało.

Jakie ma pani wspomnienia z czasów szkolnych?

W szkole była silna segregacja ze względu na płeć. O ile przez pierwsze lata podstawówki na lekcjach WF-u dziewczynki ćwiczyły razem z chłopcami, o tyle potem zostałam postawiona w sytuacji, w której musiałam przebierać się i ćwiczyć razem z chłopakami. Dla mnie to był szok i wtedy zrozumiałam, że nie jestem jak pozostałe dziewczynki, że coś mnie od nich różni. Również przygotowania do pierwszej komunii świętej to był dla mnie traumatyczny okres, bo nagle okazało się, że przychodzi ksiądz i mówi, że mam siedzieć razem z kolegami. Najgorsze było jednak dla mnie to, że musiałam, jak chłopcy, ubrać się w komunijne spodnie i tunikę. Po wszystkim chciałam jak najszybciej uwolnić się z tego stroju i założyć własne ubrania, które, choć nie były stereotypowymi ubraniami dla dziewczynek, to były dla mnie płciowo neutralne, a ja byłam do nich przyzwyczajona. Na zdjęciach z komunii próbuję wyrwać się rodzinie, cała zapłakana. Dopiero po latach zrozumiałam, że nie mogłam znieść oficjalnego charakteru tej uroczystości, tego, że jestem wśród chłopców, ubrana jak oni.

W szkole zawsze szukałam możliwości, żeby móc wcielić się w rolę kobiecą np. podczas przedstawień. To dawało mi satysfakcję, czerpałam przyjemność z możliwości pokazania się innym publicznie w kobiecym stroju, zwłaszcza że w dzieciństwie kąpałam się w bieliźnie, bo nie potrafiłam obnażyć się sama przed sobą, bardzo mnie to stresowało.

Maja Heban / fot. archiwum prywatne

Rodzina niczego nie podejrzewała?

Myślę, że rodzina podejrzewała, że mogę być jakiegoś rodzaju queerowym dzieckiem, rodzice pewnie spodziewali się, że wyrosnę na geja. Byli dosyć otwarci, ale sami z siebie tego tematu nie podejmowali. Sugerowali też, żebym poszła pograć w piłkę z kolegami, choć pewnie chcieli mnie po prostu zachęcić do wyjścia z domu, bo ja byłam bardzo cichym i wycofanym dzieckiem, z czasem zaczęłam się izolować.

Czuła pani niechęć ze strony rówieśników?

Jasne, mam za sobą różne przejścia z rówieśnikami. Okres gimnazjum oraz licem nazywam „czasem maskarady”, czyli silnego udawania, że nie jestem trans. Po przemocy rówieśniczej ze względu na moją inność próbowałam wyrobić w sobie silniejszy kręgosłup i zacząć się przeciwstawiać, więc zrobiłam się cyniczna i sarkastyczna. Zaczęłam kontrolować zachowania, które wywoływały wyzwiska, czyli to, w jaki sposób chodzę oraz mówię. Wiele moich gestów przyciągało uwagę; słyszałam, że „łażę jak baba”, więc pilnowałam się, żeby nie kręcić biodrami, nie trzymać kolan razem itd. To przełożyło się na wygląd, próbowałam przyjąć twardy styl; nosiłam skórzane kurtki i glany, wybierałam za duże ubrania, żebym wyglądała na potężniejszą. Było też dużo udawania i oszukiwania samej siebie. W liceum próbowałam wmówić sobie, że zakochałam się w przyjaciółce.

W szkole zawsze szukałam możliwości, żeby móc wcielić się w rolę kobiecą np. podczas przedstawień. To dawało mi satysfakcję, czerpałam przyjemność z możliwości pokazania się innym publicznie w kobiecym stroju, zwłaszcza że w dzieciństwie kąpałam się w bieliźnie, bo nie potrafiłam obnażyć się sama przed sobą, bardzo mnie to stresowało

Pamięta pani moment przełomu?

Chyba w drugiej klasie liceum nauczycielka włączyła nam film o transpłciowości, bardziej konfrontacyjnie niż informacyjnie, żeby pokazać nam, że taki temat istnieje. W końcu mając 17 czy 18 lat, przyznałam się przed sobą, że jestem trans. Pamiętam własne przerażenie i poczucie niesprawiedliwości, że czeka mnie potwornie trudne życie. Że zawsze będę borykała się z odrzuceniem, lekami, operacjami, że nie wiadomo, jak będę wyglądać. Czy ktokolwiek mnie zaakceptuje? Pokocha? Bałam się o swoją przyszłość. To wszystko wpędziło mnie w głęboką depresję. Nie wiedziałam, jak i komu o tym powiedzieć, więc opowiedziałam tylko najbliższej przyjaciółce. W końcu wyrzuciłam to z siebie przed mamą, a ona przekazała to ojcu. Na początku tego nie zrozumieli. Tacie zaakceptowanie tego wszystkiego zajęło pół roku. Mama potrzebowała paru lat. Ostatecznie podjęliśmy decyzję, że kiedy wyjadę na studia, to zacznę spotkania z lekarzem i rozpocznę medyczną tranzycję (tranzycja to ogólna nazwa procesu korekty/uzgodnienia płci – przyp. red.).

Tak się stało?

Tak, w roku akademickim 2009/2010 trafiłam do Krakowa, gdzie rozpoczęłam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Znalazłam lekarza dla osób transpłciowych. Pod koniec 2010 roku zaczęłam terapię hormonalną, diagnostykę psychologiczną i seksuologiczną.

Ile to w sumie pochłonęło pieniędzy?

Za każdą wizytę, po zniżce studenckiej, płaciłam 50 zł. Sądzę, że teraz byłoby to ok. 200. Leki kosztowały znacznie więcej, bo musiałam brać antyandrogeny, czyli leki hamujące wytwarzanie testosteronu, co kosztowało jakieś 100 zł na miesiąc. Za pierwsze badanie krwi zapłaciłam 700 zł – a badania w okresie tranzycji wykonuje się często, szczególnie hormonalne. Można część rzeczy robić na NFZ, ale wiąże się to z dodatkowymi tygodniami, jeśli nie miesiącami czekania na wizytę. Na ogół tranzycja w Polsce oznacza, że ciągle trzeba coś załatwiać, na coś czekać, kombinować. Państwo praktycznie nie uczestniczy w tym procesie. Całkowity koszt tranzycji od pierwszej wizyty do zmiany dokumentów to jakieś kilka tysięcy złotych bez żadnych operacji. U trans mężczyzn operacja klatki piersiowej, czyli mastektomia, na którą większość mężczyzn raczej się decyduje, to koszt kilkunastu tys. zł. Operacje genitaliów u trans kobiet kosztują co najmniej 20–30 tys. zł, u mężczyzn są jeszcze droższe.

Tranzycja zawsze wiąże się z operacją na genitaliach?

To zależy od człowieka. „Operacje dołu” są znacznie bardziej skomplikowane, czasochłonne i droższe, dlatego część osób z nich rezygnuje. Część osób trans ze swoimi genitaliami nie czuje się źle, część boi się, że po operacji będzie gorzej funkcjonować w sferze seksualnej. Z kolei część wie, że nigdy sobie nie będzie mogła na taki zabieg pozwolić finansowo. Te osoby po prostu godzą się, że muszą nauczyć się z tym żyć.

Zaczynamy odbijać się od dna. Moim zdaniem tak silny konserwatyzm w Polsce nie ma możliwości przetrwać próby czasu. Nie uciekniemy od tego, że polskie społeczeństwo staje się coraz bardziej różnorodne. W ciągu najbliższych 15 lat wiele zmieni się na lepsze

Pani poddała się takiej operacji?

Tak, dla mnie to był bardzo ważne, bo miałam silną dysforię dołu. Źle czułam się ze swoimi genitaliami przed operacją, choć nie sądziłam, że będę mogła kiedykolwiek sobie na taki zabieg pozwolić – nawet jeśli w Polsce jest on dużo tańszy niż np. w Tajlandii. Tam operacja kosztuje ok. 100 tys. zł, za to efekty są pewne. Niektórzy zamiast kredytu na mieszkanie biorą kredyt na operację. Ale ja nie odważyłam się nawet marzyć o takim zabiegu, szczególnie jako studentka. Udało się dzięki moim dziadkom, którzy oszczędzali przez lata. Kiedy miałam już za sobą długą terapię hormonalną i nowe dane w dowodzie osobistym, podczas rozmowy przyznałam, że została jeszcze operacja. Dziadkowie uznali, że zapłacą za nią dla mojego dobra. Wiedzieli, że dzięki temu będę szczęśliwa. Operacja odbyła się w 2013 roku w Gdańsku. Kosztowała wtedy połowę tego, co dziś.

Mówi pani o nowych danych w dowodzie osobistym. Kiedy osoba transpłciowa może je zmienić?

Trzeba mieć za sobą przynajmniej parę miesięcy terapii hormonalnej, żeby można było złożyć wniosek do sądu, a właściwie pozew, bo w myśl polskiego prawa pozywa się własnych rodziców. Rodzice stają się stroną, więc równie dobrze mogą z wnioskiem polemizować, co w praktyce oznacza, że rodzice, którzy nie popierają terapii swojego dziecka, mogą przekonywać sąd, że zawsze szukało ono atencji albo ma problemy psychiczne. Oczywiście sąd może powołać biegłych, jednak wtedy wszystko się przeciąga.

Robiłam kiedyś wywiad z trans mężczyzną, którego sprawa w sądzie trwała 4 lata, czyli dłużej niż moja tranzycja od pierwszej recepty do operacji. Ordo Iuris już zapowiedziało, że będzie pomagać rodzicom blokować tranzycję swoich dzieci. Zresztą w polskim prawie jest wiele absurdów, np. materiał dowodowy wysyłany jest do rodziców razem z pozwem, a bywa przecież, że rodzice mieszkają razem ze swoimi trans dziećmi. Poza tym biegli kosztują; tylko w wyjątkowych sytuacjach można wnioskować, żeby sąd zniósł opłatę. Na szczęście po wyroku wymiana dokumentów to już kwestia paru tygodni. Nadawany jest nowy PESEL i wyrabia się nowy dowód. To łączy się również z koniecznością wymiany innych dokumentów, o co trzeba zadbać samemu. Na szczęście w Polsce osoba trans, żeby mieć nowe dokumenty, nie musi przejść operacji korekty płci – operacja pozostaje kwestią decyzji, możliwości.

Stała się pani głosem osób transpłciowych w Polsce. Koszty emocjonalne są wysokie?

Kiedyś dostawałam wiadomości, żebym nie wychodziła na ulicę, bo skończę w grobie. Teraz jest ich mniej, chociaż nie ma dnia, żeby ktoś nie napisał do mnie „okej, chłopie”. Uodporniłam się na to. Ja mechanizm obronny mam taki, że lubię takie wiadomości i zaczepki wyszydzać. W ten sposób pokazuję hejterom, że mogę się z tego śmiać. W życiu często wykorzystywałam poczucie humoru, żeby odbijać od siebie ataki, oskarżenia, wyzwiska.

Decyzja o coming oucie przyszła pani łatwo?

Odpowiedź na to pytanie się zmieniała. Wiedziałam, że z moim charakterem byłabym w stanie zdziałać coś na rzecz osób transpłciowych w Polsce, ale bałam się, że jeśli zrobię publiczny coming out jako trans kobieta, to będę oceniania przez ten pryzmat; ludzie nie będą na mnie patrzeć jak na kobietę, tylko jak na faceta, który zmienił płeć, został babą. Będą się zastanawiać, co mam w majtkach, może będą fantazjować na mój temat. Ale myślałam też o tym, jak mój partner będzie się czuł w tej sytuacji, bałam się, że ludzie będą podważać jego orientację. Myślałam o swojej rodzinie i o jego rodzinie. Transfobia (uprzedzenie do osób transpłciowych – przyp. red.) dotyczy nie tylko osób trans, ale też ich bliskich. Bałam się więc, że hejt dotknie również innych, jednak funkcjonując już jako dorosła osoba, zrozumiałam, że życie w ukryciu wiąże się z ogromnym stresem w relacjach z ludźmi.

Dlaczego?

Np. w pracy pojawiał się wątek osób LGBT czy transpłciowych, koledzy dyskutowali o tym przy kawie, a ja nie mogłam im powiedzieć, że to, co mówią, nie jest prawdą. Teoretycznie może bym i mogła, ale to było ciągłe ważenie tego, czy coś jest warte zaangażowania. Za każdym razem, gdy szłam na Paradę Równości, było dużo kombinowania. Życie w ukryciu to nie jest pasywność. To ciągłe myślenie o tym, na co można sobie pozwolić, dlatego dla mnie coming out był wyzwalający. Nie tylko poczułam, że wreszcie mogę zrobić coś dobrego, mogę w jakiś sposób zmienić świat, ale mogę w końcu ogłosić, kim jestem – a jeśli ktoś ma z tym problem, to niech po prostu trzyma się ode mnie z daleka. Ale oczywiście nie ma wątpliwości, że coming out wiąże się z hejtem. Musiałam nawet wprowadzić ograniczenia w mediach społecznościowych – nie czytam wiadomości, które są oznaczane jako SPAM, a kiedyś sprawdzałam każdy komentarz i każdą wiadomość prywatną.

Z wielkim zainteresowaniem obejrzałam serial „Euforia”, w którym występuje transpłciowa aktorka Hunter Schafer. Na świecie widać ogromny postęp, jeśli chodzi o postrzeganie osób trans. A Polska pani zdaniem może stać się społeczeństwem przychylnym osobom transpłciowym?

Myślę, że będzie lepiej. Świat, co prawda, idzie w niepewnym kierunku, ale sondaże pokazują, że młodzi ludzie wszędzie są coraz bardziej otwarci. Społeczeństwo się liberalizuje, widać bardzo dużo zmęczenia skrajnymi postawami rządu, konserwatywnymi organizacjami, plakatami przeciwko osobom LGBTQIA+. Zaczynamy odbijać się od dna. Moim zdaniem tak silny konserwatyzm w Polsce nie ma możliwości przetrwać próby czasu. Nie uciekniemy od tego, że polskie społeczeństwo staje się coraz bardziej różnorodne. W ciągu najbliższych 15 lat wiele zmieni się na lepsze.

15 lat to dość odległa perspektywa, na szczęście czas szybko płynie.

Widoczność osób trans już jest coraz większa nie tylko w mediach i popkulturze, ale też w aktywizmie. Wielką robotę zrobił Piotr Jacoń (dziennikarz, ojciec transpłciowej córki – przyp. red.), który w ubiegłym roku odwiedził chyba wszystkie redakcje. To buduje empatię i zainteresowanie – nie na zasadzie zafascynowania czymś nowym czy innym, tylko pochylenia się, jakie są faktyczne problemy w grupie mniejszościowej. Myślę, że idziemy do przodu.

 

Maja Hebantranspłciowa aktywistka i publicystka (Noizz, Replika). Z wykształcenia kulturoznawczyni, prywatnie fanka gier komputerowych i fantastyki.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: