Przejdź do treści

Karina Milan-Szymańska: „Święta nie pogarszają ani nie poprawiają relacji rodzinnych. One je obnażają”

Rodzina podczas świątecznego spotkania
Psycholożka Karina Milan-Szymańska tłumaczy, dlaczego święta obnażają relacje i jak nie zgubić w nich własnego komfortu / Fot. Jacob Lund / Adobe Stock
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Często wchodzimy w święta z oczekiwaniem, że „tym razem będzie inaczej”, że ziści się nasza wizja świąt idealnych wyjętych wprost z amerykańskich komedii. Że niezależnie od tego, jak było przez cały rok, w święta wszyscy okażą sobie życzliwość i ciepło. Otóż nie, rodzina w święta zwykle jest taka, jaka jest przez cały rok – mówi psycholożka, terapeutka i psychoterapeutka Karina Milan-Szymańska. W rozmowie tłumaczy, dlaczego rozmowy o organizacji świąt rodzą napięcia i pretensje, i jak komunikować własne potrzeby, by nie brać na siebie całego ciężaru świątecznej tradycji.

 

Marta Dragan: „Nie będę organizować świąt Bożego Narodzenia, bo moja rodzina odmówiła udziału w przygotowaniach i dołożenia się do nich” — tak brzmi tytuł artykułu, który na początku grudnia ukazał się na łamach HuffPost UK. Opisano w nim historię kobiety, która odmówiła organizacji świąt, bo jej rodzina nie chciała ani pomóc, ani dołożyć się do kosztów — a jej propozycja podziału obowiązków spotkała się z zarzutami o łamanie tradycji. Z komentarzy wynikało, że nie jest to odosobniony przypadek – w wielu rodzinach tego typu rozmowy kończą się napięciem, poczuciem winy albo konfliktem. Dlaczego przedświąteczne rozmowy budzą tak silne emocje i czemu stawianie granic wciąż tak często odbierane jest jako egoizm, a nie jako próba zadbania o równowagę i własny komfort?

Karina Milan-Szymańska: Pod tym względem nie dzieli nas żadna bariera kulturowa. W Polsce tradycja wspólnego świętowania jest przecież wciąż żywa. Jednocześnie coraz wyraźniej widać, że zaczynamy inaczej patrzeć na to, jak te święta mają wyglądać w praktyce. Pojawiają się różne modele ich przeżywania, różne potrzeby i różne oczekiwania wobec tego, kto, jak i na jakich zasadach bierze odpowiedzialność za ich organizację.

Pokolenie naszych rodziców czy dziadków było przekonane, że przyjęcie całej rodziny i ugoszczenie wszystkich to obowiązek, bez względu na koszty, zmęczenie czy realne możliwości. To myślenie dobrze oddaje znane hasło: „zastaw się, a postaw się”. Wspólnotowość była rozumiana w bardzo restrykcyjny sposób — jako konieczność podtrzymywania rodzinnej tradycji, nawet jeśli odbywało się to kosztem jednej osoby. Z perspektywy gabinetowej dostrzegam, że pokolenie obecnych czterdziestolatków jest w tej kwestii mocno podzielone. Część osób wciąż czuje silny obowiązek podtrzymywania tradycyjnego modelu świąt, a część coraz wyraźniej kwestionuje ten schemat, zadając sobie pytania o granice i własny komfort.

Napięcia wywołane rozmowami z bliskimi na ten temat bywają na tyle duże, że niektórzy wybierają rozwiązania skrajne, na przykład całkowitą rezygnację z domowych świąt. Zdarza się, że ktoś mówi wprost: „wolę wyjechać do hotelu, zapłacić, przyjść odświętnie ubrana, zjeść przygotowany posiłek i nie martwić się niczym”. Taki wybór pozwala nie tylko odpocząć fizycznie, ale też ominąć rodzinne rozmowy o tym, co „wypada”, a co „należy” zrobić. Znam również przypadki, w których na wspólny wyjazd decydują się całe rodziny wielopokoleniowe — dziadkowie, dorosłe dzieci i wnuki.

Dla części osób to akceptowalna i wygodna alternatywa, dla innych zupełnie nie do pomyślenia. Jak pogodzić takie skrajne nastroje w rodzinach?

To zderzenie bardzo różnych wyobrażeń o tym, jak powinny wyglądać święta, bywa właśnie największym źródłem napięć. Jedni poczucie sensu tradycji widzą tylko w świętach w rodzinnym domu, przy stole zastawionym samodzielnie przygotowanymi potrawami. Dla innych z kolei ważniejszy staje się komfort, odpoczynek i brak nadmiernego obciążenia. Dlatego kluczowe staje się nie tyle znalezienie jednego modelu świąt, co uznanie, że w jednej rodzinie mogą współistnieć różne potrzeby.

To, co szczególnie zwróciło moją uwagę w historii, którą pani przytoczyła, to wyraźne zatarcie granic między członkami rodziny. Bliscy kobiety bardzo silnie narzucają swoją wolę, nie uwzględniając jej zdania i realnych możliwości. Przywykli do tego, że do tej pory organizacja świąt nie była ich udziałem. Tylko przecież nawet jeśli ktoś dysponuje większym mieszkaniem czy stołem, to jako gospodarz ma prawo współdecydować o tym, jak te święta będą wyglądały i na jakich zasadach się odbędą. To, co w podobnych sytuacjach powtarzam moim klientom, to to, że święta nie pogarszają ani nie poprawiają relacji rodzinnych. One je obnażają.

Co to znaczy w praktyce?

Każda sytuacja stresowa pokazuje, jak naprawdę funkcjonuje w rodzinie system relacji. Często wchodzimy w święta z oczekiwaniem, że „tym razem będzie inaczej”, że ziści się wizja świąt idealnych wyjętych wprost z amerykańskich komedii. Otóż nie, rodzina w święta zwykle jest taka, jaka jest przez cały rok. Wujek nadal powie o jedno zdanie za dużo, ciocia będzie w gorszym humorze, ktoś skomentuje potrawy, ktoś inny usilnie będzie prowokował do dyskusji o polityce. W te święta prawdopodobnie też tak będzie. Data w kalendarzu nie sprawia, że nagle stajemy się inną rodziną.

Jedna z moich klientek ma bardzo trudną sytuację rodzinną. Jej rodzice są ze sobą raczej z przyzwyczajenia niż z bliskości, więc atmosfera na rodzinnych spotkaniach bywa napięta. Dla niej okres świąteczny jest źródłem ogromnego stresu. Z jednej strony bardzo boi się tych spotkań, bo wie, jak zwykle one wyglądają, a z drugiej nie potrafi z nich zrezygnować. To rozdarcie bierze się często z dziecięcego marzenia o ciepłej, bezpiecznej rodzinie – takiej, jaką znamy z filmów czy seriali, gdzie niezależnie od tego, jak było przez cały rok, w święta wszyscy nagle są blisko, życzliwi i szczęśliwi. I każdy z nas chciałby czegoś takiego doświadczyć. Ta klientka jednak bardzo dobrze wie, że w jej rodzinie to nie ma prawa się wydarzyć.

Czasami pomaga obniżenie oczekiwań i bardziej realne spojrzenie na ten okres w roku: „nasze święta będą takie jak zwykle”. Takie podejście chroni nas przed rozczarowaniem. Kiedy przestaniemy porównywać własne doświadczenia z medialnymi wizjami świąt, może okazać się, że będzie nam po prostu trochę lżej.

wolontariusz Szlachetnej Paczki u uścisku z osobą obdarowywaną - Hello Zdrowie

Jak w takim razie rozmawiać z rodziną o pieniądzach i współdzieleniu obowiązków w okresie świątecznym, żeby uniknąć sytuacji konfliktowych, ale jednocześnie jasno komunikować swoje potrzeby i granice?

Warto zacząć od tego, że konfliktowość rozmowy nie leży wyłącznie po naszej stronie. Komunikacja zawsze odbywa się między co najmniej dwiema osobami. To, co możemy zrobić, to wziąć odpowiedzialność za to, w jaki sposób coś przekazujemy, czyli zamiast oceniającego zwrotu „bo ty”, starajmy się mówić z perspektywy „ja”. Gdy mówimy o własnych emocjach, potrzebach i granicach, znacznie łatwiej jest dojść do rozwiązania, które będzie choć w pewnym stopniu satysfakcjonujące dla obu stron. Dlatego zamiast „nie liczycie się ze mną”, lepiej powiedzieć: „czuję się przeciążona”, „nie mam teraz zasobów finansowych ani siły, by wziąć to wszystko na siebie”, „potrzebuję, żebyśmy podzielili się odpowiedzialnością”. Pomocne bywa też bardzo konkretne komunikowanie tego, na co jesteśmy gotowi: czyli zamiast „nie pytacie mnie, czy ja mam na to siłę”, lepiej zasugerować: „to mogę zrobić”, „na to się zgadzam”, „tak widzę swoją rolę”. A przy tym pamiętać, żeby decyzje o swoim zaangażowaniu podejmować świadomie. Jest takie zdanie, które często powtarzam w gabinecie: „nie wściekaj się na coś, na co się godzisz”. Jeśli coś bardzo nas obciąża albo frustruje, to sygnał, żeby nie dać sobie tego wrzucić na głowę, tylko negocjować.

Jednocześnie dobrze być realistą. Jeśli wiemy, że nasza rodzina ma tendencję do złości czy reagowania napięciem, nie oczekujmy od siebie, że znajdziemy magiczny sposób komunikacji, który sprawi, że nikt się nie zdenerwuje. Jeżeli ktoś ma w zwyczaju się wkurzać, to prawdopodobnie się wkurzy. I to nie jest nasza odpowiedzialność. Nie bierzmy na siebie cudzych emocji ani cudzych oczekiwań.

Tak samo jak każdy ma swoją wizję świąt, my również mamy prawo do własnej. Jeśli decydujemy się być gospodarzami, możemy zorganizować te święta w sposób, na jaki mamy zasoby emocjonalne, fizyczne i finansowe. Może nie będzie dwunastu potraw, może będzie inaczej niż zawsze, ale warto stawiać granice i zabierać głos, zwłaszcza wtedy, gdy czujemy, że dana sytuacja nas obciąża albo boli.

A co jeśli nawet prowadzimy rozmowę spokojnie, z perspektywy „ja”, a mimo to spotykamy się z oporem? Jak nie ulegać presji, kiedy bliscy reagują negatywnie, naciskają i próbują wymusić stary plan?

Opór jest bardzo prawdopodobny. Jeśli coś funkcjonowało przez lata i nagle chcemy to zmienić, pierwszą reakcją często będzie sprzeciw. Bo zmiana oznacza napięcie, a czasem też wysiłek i niewygodę. Warto więc nie traktować oporu jako dowodu, że robimy coś złego.

Kluczowe pytanie brzmi: co jest moim celem i na co naprawdę mam zasoby? Czy ważniejsze jest dla mnie, żeby święta odbyły się za wszelką cenę, nawet jeśli na szali jest mój komfort i koszty finansowe przerastające moje możliwości? Czy raczej to, żeby jednak wyegzekwować podejście zgodne z moim przekonaniem, żeby nie dać się we własnym domu sterroryzować czy wtłoczyć w jakieś niewygodne dla mnie obowiązki? To jest wybór i on powinien być świadomy. Jeśli nie zgłaszam sprzeciwu, to znaczy, że jestem z tym OK.

Warto jasno komunikować: „jeśli Wigilia ma być u mnie, oczekuję, że każdy przyniesie coś na stół — nie jestem w stanie przygotować wszystkiego sama”. I tak, mamy prawo czegoś nie chcieć, nawet jeśli kiedyś tak było.

I dobrze też przesunąć odpowiedzialność: udane święta to nie wyłącznie zadanie gospodarza.

Jest takie zdanie, które często powtarzam w gabinecie: „nie wściekaj się na coś, na co się godzisz”. Jeśli coś bardzo nas obciąża albo frustruje, to sygnał, żeby nie dać sobie tego wrzucić na głowę, tylko negocjować

Czy prośba o dołożenie się do kosztów jest fair z perspektywy psychologii rodzinnej? I co właściwie znaczy sprawiedliwie — równo podzielić wydatki czy raczej podzielić odpowiedzialność, biorąc pod uwagę możliwości i sytuację poszczególnych osób?

To zależy od konkretnej rodziny, ale sama prośba o współudział jest jak najbardziej fair, zwłaszcza wtedy, gdy nie ma jednej osoby, która z własnej inicjatywy chce wziąć wszystko na siebie. Czasem zdarza się, że ktoś mówi: „mam taką fantazję, że w tym roku zapraszam was wszystkich do mnie, o nic się nie martwcie, ja będę mieć ogromną przyjemność z tego, że was ugoszczę”. Jeśli jednak takiej osoby nie ma, a rodzina chce spędzić święta razem, naturalnym krokiem powinien być dialog: ustalenie, kto i w jakim zakresie może partycypować w przygotowaniu tych świąt.

Sprawiedliwość w rodzinie rzadko oznacza idealnie po równo. Częściej oznacza podział odpowiedzialności adekwatny do zasobów: ktoś ma przestrzeń, ktoś ma czas, ktoś środki, ktoś lubi gotować, a ktoś woli zająć się organizacją lub zamówieniem części potraw. Dla jednych będzie to przyniesienie konkretnych dań, dla innych ogarnięcie napojów, zakupów czy zamówienie cateringu. Znam rodziny, które mają zasadę naprzemienności: w jednym roku spotykamy się u jednej osoby, w kolejnym u innej. Znam też takie, w których — niezależnie od miejsca — każdy przynosi coś od siebie i gospodarz jest realnie odciążony. I tu znów wracamy do kluczowego słowa: dialog. Tego nie warto zostawiać na ostatnią chwilę, bo umiejętność rozmowy o granicach buduje się dużo wcześniej, przy codziennych okazjach: czy umiemy mówić wprost o swoich potrzebach, czy szanujemy odmienne zdanie, czy potrafimy odmawiać.

Jakie mogą być psychologiczne koszty ciągłego bycia gospodarzem świąt, zwłaszcza wtedy, gdy ta rola jest dla nas niewygodna albo narzucona?

Przede wszystkim cierpi nasza bardzo podstawowa potrzeba, czyli potrzeba bycia zauważoną, usłyszaną i braną pod uwagę. W wielu historiach, które słyszę w gabinecie, pojawia się poczucie braku szacunku ze strony bliskich: tego, że czyjeś możliwości, granice i zmęczenie nie są realnie uwzględniane. A to generuje cierpienie, które każdy przeżywa inaczej: jedni reagują złością, inni będą zasmuceni, przytłoczeni, poirytowani. To napięcie oczywiście odbije się na naszym funkcjonowaniu w czasie świąt. Zamiast radości może pojawić się stres, poczucie wewnętrznej niezgody.

W tym wszystkim zaczynamy zapominać, czemu te święta i spotkania w ogóle mają służyć. To przecież czas pielęgnowania naszych relacji z bliskimi w ciepłej, życzliwej aurze. Tymczasem osoba, która organizuje święta wbrew sobie, nawet jeśli bardzo się stara utrzymać atmosferę, sama często tej atmosfery nie doświadcza. W gabinecie słyszę zdania: „tracę radość ze świąt”, „złoszczą mnie moi bliscy”, „czuję, że coś we mnie pęka”. Nierzadko te emocje w pewnym momencie się wylewają w postaci drobnych uszczypliwości, napięć albo otwartych konfliktów przy stole.

Pojawia się też złość skierowana do siebie: „dlaczego znowu się zgodziłam?”, „czemu nie postawiłam granic?”, „czemu nie powiedziałam wprost, że chcę inaczej?”. U niektórych dochodzi do tego poczucie winy za wewnętrzny brak entuzjazmu, za to, że „nie jestem taka jak mama czy babcia”, które – w wyobrażeniu – przyjmowały rodzinę z czystą radością. W efekcie to, co miało być czasem bliskości i odpoczynku, powoduje zmęczenie i frustrację.

A czy to, w jaki sposób zostaliśmy wychowani i jakie role pełniliśmy w rodzinie, wpływa na reakcję na takie propozycje: dzielenia obowiązków, organizacji na zmianę albo dołożenia się finansowo?

Oczywiście. To, jak reagujemy, jest konsekwencją wcześniejszych wzorców: wychowania, podejścia do pieniędzy w domu, ról przypisanych w rodzinie. Znaczenie mają też późniejsze doświadczenia z dorosłości oraz to, co do relacji wnosi partner czy partnerka.

Bywa, że osoby, które od dziecka były w roli pomocnika, opiekuna – często starsze rodzeństwo – nieświadomie biorą na siebie większą odpowiedzialność także w dorosłym życiu. Podkreślam bywa, bo choć te role mogą mieć wpływ na to, jak trudno jest nam powiedzieć „nie” i jak łatwo wchodzimy w schemat „ogarnę”, to jednak nie jest to reguła, która dotyczy każdej rodziny.

Dlatego warto budować świadomość własnych mechanizmów. Zwłaszcza że nasze potrzeby się zmieniają. Zmienia się też wizja świąt. Część osób chce więcej odpoczynku, prostszych rozwiązań, mniej „zastaw się, a postaw się”. Część dopuszcza nowe elementy: spotkanie z przyjaciółmi, sąsiadami, spacer, wyjazd, aktywności zamiast wielodniowego gotowania. Kiedy jesteśmy świadomi swoich potrzeb, łatwiej nam dać sobie przyzwolenie na modyfikowanie tradycji i mamy większą śmiałość, żeby to komunikować.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?