Przejdź do treści

„Dla większości Norwegów farmaceuci to personel medyczny, który wydaje leki, doradza, pomaga”. Jak wygląda praca farmaceuty w Norwegii, opowiada Andżelika Zabłocka

Andżelika Zabłocka, farmaceutka w norweskiej aptece /fot. archiwum prywatne
Andżelika Zabłocka, farmaceutka w norweskiej aptece /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Bardzo skupiamy się na tym, by pacjent otrzymał lek w odpowiedniej dawce, w odpowiednim czasie. Jesteśmy bardziej sceptyczni co do recept i o wiele więcej od nich wymagamy – często ich zawartość konsultujemy z lekarzami. Pilnujemy, by pacjent dokładnie wiedział, jak danego leku należy użyć. Dbamy, by dawka była adekwatnie dobrana do postawionej diagnozy – opowiada Andżelika Zabłocka, farmaceutka w norweskiej aptece.

 

Klaudia Kierzkowska: Trudno jest zostać farmaceutą w Norwegii? Jakie wymagania trzeba spełnić?

Andżelika Zabłocka: Było to dosyć spore wyzwanie. Największym problemem była bariera językowa oraz moment przebicia się i wejścia w środowisko. Teraz jest o wiele łatwiej, jednak mówię to już z innej perspektywy, kiedy mam za sobą dość długą drogę do miejsca, w którym się aktualnie znajduję – teraz to ja zatrudniam farmaceutów w mojej aptece. Doskonale wiem, z czym musi zmierzyć się osoba całkowicie z zewnątrz, pochodząca z innego kraju, ta, która nie skończyła studiów w Norwegii.

Gdybym miała dzisiaj zaczynać jako farmaceutka z Polski w Norwegii z aktualnym doświadczeniem, pewnie czułabym się o wiele spokojniejsza. Pracownik apteki jest pożądany na rynku pracy, farmaceutów wciąż brakuje. Osoba z potencjałem, chęcią do pracy, nauki, łatwo dostosowująca się do nowego, jest na wagę złota.

Środowisko farmaceutów z otwartymi rękami przyjmuje „nowych”, czy raczej jest na nich zamknięte?

Niestety, środowisko pracowników aptek, choć uważa się za otwartych i chcących się integrować, jest tak naprawdę dość hermetyczne. Osobie z zewnątrz ciężko jest się do niego dostać, jeśli nigdy wcześniej nie przepracowało się ani jednego dnia w norweskiej aptece. Mało jest kierowników norweskich aptek otwartych na przyjęcie do zespołu kompletnie świeżej osoby z innego kraju – to jednak zabiera dużo czasu, by taką osobę wyszkolić i nie wiadomo, jaki będzie efekt. Mało kto chce podjąć takie ryzyko.

Na szczęście dostępne są różnego rodzaju systemy praktyk i programy. Kiedy zaczęłam uczestnictwo w jednym z nich, dostawałam 5 tys. koron miesięcznie od gminy „na przeżycie”, czyli około 2 tys. zł – to mniej więcej 1/6 norweskiej wypłaty – za tyle w Norwegii nie można nawet wynająć pokoju. Na szczęście nie trwało to długo: przez 3-4 miesiące uczyłam się systemu i pracy, potem nie miałam już najmniejszego problemu ze znalezieniem stałej posady.

Ważnym kryterium jest język norweski – najlepiej na poziomie minimum B2. Choć formalnie zazwyczaj się certyfikatu nie wymaga, warto go mieć. Kolejnym wymogiem jest nostryfikacja dyplomu, którą musimy rozpocząć w Polsce, a zakończyć w norweskim Ministerstwie Zdrowia. To formalność. Wykształcenie polskie traktowane jest na równi z norweskim. Osoby pochodzące z krajów spoza Unii Europejskiej niestety mają o wiele trudniejszą drogę.

Praca farmaceutki w Norwegii różni się od pracy w Polsce?

Zdecydowanie. Świat farmacji w Norwegii znacznie różni się od tego w Polsce. Istnieje wiele wspólnych mianowników, ale zdecydowanie więcej jest różnic. Nie wykonujemy praktycznie leków recepturowych, tak jak to robimy w Polsce. Lekarze niemalże w ogóle nie wypisują recept na leki robione, a jeśli już zdarzy się taki przypadek, zamówienie zostaje wysyłane do szpitala w Oslo, który przygotowuje leki i wysyła do konkretnej apteki. Jedyne, co możemy zrobić na miejscu, to dodać wody do antybiotyku w proszku, tak by powstała zawiesina, czego nie praktykuje się w Polsce. W Norwegii sprzedajemy w aptece leki weterynaryjne – zarówno te na receptę jak i bez. To zauważalna część naszej codziennej pracy.

Bardzo skupiamy się na tym, by pacjent otrzymał lek w odpowiedniej dawce, w odpowiednim czasie. Jesteśmy bardziej sceptyczni co do recept i o wiele więcej od nich wymagamy – często ich zawartość konsultujemy z lekarzami. Pilnujemy, by pacjent dokładnie wiedział, jak danego leku należy użyć. Dbamy, by dawka była adekwatnie dobrana do postawionej diagnozy.

W Norwegii istnieje również coś, co można nazwać opieką farmaceutyczną – to usługi farmaceutyczne, które w Polsce powoli raczkują. Mamy tutaj np. usługę „nowy lek”, która na chwilę obecną w Norwegii obejmuje leki na choroby sercowo-naczyniowe. Za chwilę będziemy również uczyć się więcej na temat preparatów na cukrzycę typu 2 i wtedy leki z tej grupy również trafią do tego programu.

W norweskiej aptece mamy o wiele więcej pracy, jesteśmy dużym zespołem, ale mimo to nie odczuwa się swoich obowiązków jako bardziej uciążliwych, bo wiele systemów jest o wiele łatwiejszych, bardziej intuicyjnych. Każdy ma przydzielone obowiązki, których się trzyma — oczywiście wymieniamy się nimi w razie potrzeby oraz w celu nauki. Mamy osobę, która skupia się wyłącznie na reklamacjach i zwrotach, inna koncentruje się na marketingu, kolejna na produktach bez recepty, a jeszcze inna na stanie magazynu leków recepturowych. Moja apteka prowadzi również wysyłkę dla domów opieki w okolicy. Codziennie jedna osoba przez cały dzień pracy zajmuje się tylko przygotowywaniem zamówień, bo jest ich tak dużo.

Dostępna w Polsce bez recepty kodeina, w Norwegii nie dość, że jest dostępna na receptę, to jest również preparatem z grupy B, który zazwyczaj przechowywany jest w sejfie lub specjalnej szafie. Kolejną jest furazydyna stosowana w leczeniu infekcji dróg moczowych

Jak wygląda dostępność leków w Norwegii?

Braki leków w Norwegii są podobnie codziennością naszej pracy, jak i w Polsce. Są to często dokładnie te same produkty, bo żyjemy w tak zglobalizowanym świecie, że to, co się dzieje w kraju X, ma wpływ na kraj Y. Od kiedy zaczęłam pracę w norweskiej aptece kilka lat temu, zawsze był problem z dostępnością jakiegoś leku. Z tego względu bardzo często realizacja recepty pochłania dużo czasu. Poświęcamy wiele zasobów, by znaleźć lek w innej aptece, znaleźć jego zamiennik lub lek z importu równoległego. Szukamy mniejszych, większych opakowań. Sprawdzamy w innych magazynach. Zdarza się, że używamy własnego czasu, prywatnego samochodu i jedziemy do innej apteki, by jakiś lek przywieść np. dla przychodni, która go od nas zamówiła (w ciągu ostatniego tygodnia robiłam to dwa razy). Niestety, lista brakujących leków co roku jest dłuższa.

Jakie leki cieszą się największą „popularnością”?

Największą popularnością cieszy się słynny paracetamol. W Norwegii używany jest on o wiele częściej oraz na więcej dolegliwości niż w Polsce. To najczęściej wykupowany lek bez recepty. Jeśli chodzi o leki na receptę, są to preparaty na nadciśnienie, przeciwzakrzepowe oraz leki na podwyższony poziom cholesterolu. Bardzo duży asortyment produktów w Norwegii to te do higieny jamy ustnej, co na początku było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Popularne są tabletki z fluorem, produkty na suchość w jamie ustnej. Być może wynika to z faktu, że wizyta u norweskiego dentysty może kosztować majątek i lepiej zapobiegać, niż leczyć.

Są leki, które w Polsce dostępne są bez recepty, a w Norwegii trzeba mieć na nie receptę lub na odwrót?

Tak. Dostępna w Polsce bez recepty kodeina w Norwegii nie dość, że jest dostępna na receptę, to jest również preparatem z grupy B, który zazwyczaj przechowywany jest w sejfie lub specjalnej szafie. Innym przykładem jest ketoprofen, który w Norwegii jest praktycznie nieużywany. Ibuprofen dla dzieci w czopkach również dostępny jest wyłącznie na receptę. Norweski rynek leków, szczególnie OTC, jest o wiele bardziej ograniczony niż ten w Polsce.

Prawdą jest, że nie można odbierać leków na receptę bez okazania dowodu osobistego?

Tak, to prawda. Każdy, kto odbiera receptę, musi mieć przy sobie dowód osobisty, może być to również paszport lub prawo jazdy. Farmaceuta oczekuje legitymacji od każdej dorosłej osoby. Jeśli ktoś chce odebrać lek w imieniu kogoś innego, niezbędne jest pełnomocnictwo. W praktyce często wygląda to tak, że jeśli ktoś nie ma dokumentu, próbujemy ustalić jego tożsamość w inny sposób, np. zadajemy „pomocnicze” pytania lub sprawdzamy, czy ma jakąś elektroniczną legitymację. Mamy prawo ocenić każdy przypadek i podjąć decyzję na podstawie własnej oceny sytuacji.

Nasze farmaceutyczne serce łamie się, kiedy mamy odmówić wydania leku komuś potrzebującemu tylko dlatego, że zapomniał dowodu osobistego, bo właśnie wybudził się ze znieczulenia i wraca ze szpitala do domu, po drodze chcąc wykupić silne leki przeciwbólowe – zawsze staramy się pomóc i traktujemy wszystkich naszych pacjentów/klientów jak ludzi. To mi się w Norwegii podoba, że tutaj króluje zdrowe podejście do człowieka, a nie sztywna biurokracja, bez względu na wszystko.

Bardzo duży asortyment produktów w Norwegii to te do higieny jamy ustnej, co na początku było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Popularne są tabletki z fluorem, produkty na suchość w jamie ustnej. Być może wynika to z faktu, że norweski dentysta może kosztować majątek

A co z receptą dla dzieci powyżej 16. roku życia? Rodzice mogą odebrać lek bez problemu?

Rodzice mogą odebrać lek, ale muszą mieć pełnomocnictwo. Osoba powyżej 16. roku życia w norweskiej aptece postrzegana jest jako osoba dorosła. Podobnie sprawa ma się z małżonkami, rodzicami – więzi formalne, czy też krwi nie upoważniają do wglądu w czyjeś leki lub choroby. Wszystko wynika z chronienia danych wrażliwych, a informacje o stanie zdrowia są takimi danymi. W Norwegii bardzo chronimy prywatność.

W Polsce ludzie często radzą się farmaceuty. Proszą o pomoc w doborze leku, pytają o dawkowanie. W Norwegii klienci apteki liczą się ze zdaniem farmaceuty?

Liczą się bardziej niż w Polsce. Być może wynika to z faktu, że tutaj jest naprawdę bardzo mało reklam związanych z suplementami i leczeniem. To też chyba sprawa mentalności i podejścia do życia. Tutaj rzadko ktoś przyjmuje coś tylko dlatego, że poleciła mu to sąsiadka. Ludzie wolą porozmawiać z lekarzem lub farmaceutą, mają większe zaufanie do ludzi wykształconych w danym kierunku. Mniej podważają zdanie specjalistów, nie szukają dziury w całym, nie zakładają, że ktoś ich chce oszukać. Ludzie często dzwonią do apteki i proszą o rozmowę z farmaceutą. Dużo pytają o skutki uboczne, dowiadują się na temat możliwych interakcji międzylekowych.

Farmaceuta to trochę taki „spowiednik”.

Trochę tak, ale nie dla wszystkich. Dla większości jesteśmy personelem medycznym, który wydaje leki, doradza, pomaga. Niektórzy stali klienci powtarzają nam swoje historie życiowe, wtedy łatwo stać się takim spowiednikiem, powiernikiem wrażliwych tematów. Dla niektórych pacjentów jesteśmy ważną częścią ich życia. Często wspieramy, pomagamy załatwić receptę, przechowujemy zakupy, kiedy idą dalej na zakupy w centrum handlowym. Pomagamy na wiele różnych sposobów. Do apteki łatwiej jest wejść i poprosić o pomoc, niż umówić się na wizytę do lekarza rodzinnego. W Norwegii usługi lekarzy rodzinnych są płatne.

Jakie są zalety bycia farmaceutą w Norwegii?

Zalet jest bardzo dużo. To zróżnicowany zakres zadań, pozytywne środowisko w pracy, ogromne możliwości rozwoju. Pensja, która pozwala na wiele więcej, co roku wyrównywana jest do poziomu inflacji, w czym ogromny udział ma związek zawodowy farmaceutów, który walczy o podwyżki. Mamy o wiele więcej możliwości używania swojej wiedzy na co dzień. To naprawdę ciekawa i rozwijająca praca.

A dostrzega pani jakieś wady?

W Norwegii są tylko trzy sieci aptek. W Polsce jest ich bardzo dużo. Jeśli odchodzimy od sieci A, wiemy, że pójdziemy do sieci B lub C, nie mamy zbyt dużego wyboru. Mały świat farmaceutów w Norwegii zazwyczaj jest zaletą, ale może stać się wadą, np. kiedy trudniej odciąć się od zespołu, który nam nie odpowiadał – tak mi się wydaje, chociaż ja nie miałam na szczęście nigdy takiej potrzeby. Inna sprawa to to, że w Norwegii ciężko jest znaleźć dobrych ludzi do pracy w aptece. Choć wciąż otwierają się nowe placówki, pracowników aptek w tak zawrotnym tempie nie przybywa. Kiedy ktoś jest chory, na zwolnieniu, urlopie, musimy na jego miejsce znaleźć kogoś innego. To bardzo przytłaczająca i męcząca część pracy kierownika. Zauważamy ogromny wzrost liczby pacjentów, zużycia leków, a farmaceutów naprawdę nie przybywa proporcjonalnie do zapotrzebowania.

 

Andżelika Zabłocka – absolwentka Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu na kierunku farmacja. Od kilku lat mieszka na stałe w Norwegii, gdzie od 4 lat pracuje w norweskiej aptece, od ponad roku na stanowisku kierowniczki. Prowadzi profil @farmaceutkawnorwegii

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: