Przejdź do treści

Jak o odmienności mówić z uważnością i bez wykluczania? „Traktuj językowo innych w taki sposób, w jaki sam chciałbyś być przez nich traktowany” – twierdzi prof. Mariusz Rutkowski, językoznawca

prof. dr hab. Mariusz Rutkowski /fot. archiwum prywatne
prof. dr hab. Mariusz Rutkowski /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

W świecie idealnym wszyscy używalibyśmy języka inkluzywnego, czyli takiego, który uznaje różnorodność i nikogo nie dyskryminuje. Ale często z naszych ust wychodzą słowa, które tną jak brzytwa. „We współczesnym dyskursie zmierzającym do poprawy rzeczywistości występuje tendencja do unikania wszelkich określeń, które mogłyby być dla kogoś obraźliwe. Granice tego zjawiska są bardzo szerokie” – zauważa prof. dr hab. Mariusz Rutkowski, językoznawca, którego pytamy, jak mówić, żeby nie ranić.

 

Aleksandra Tchórzewska, HelloZdrowie: Byłam świadkinią ostrej wymiany zdań na forum internetowym. Internautka użyła sformułowania „na gwałt”, pisząc o nagłej konieczności kupna sukienki. Wywiązała się dyskusja, bo jedna z forumowiczek zwróciła uwagę, że przecież można by o tej potrzebie napisać inaczej niż za pomocą według niej rażącego sformułowania „na gwałt”. Autorka wpisu z kolei upierała się, że skoro takie sformułowanie w języku polskim istnieje, to ma prawo go używać. Która z nich miała rację?

Prof. Mariusz Rutkowski: Można powiedzieć, że obie. Samo sformułowanie na gwałt użyte w znaczeniu metaforycznym: że coś jest potrzebne szybko, natychmiast, bez zbędnej zwłoki, ma oczywiście swoje uzasadnienie, ale rozumiem też, co miała na myśli ta druga osoba.

Nie powinno być to sformułowanie usunięte z języka polskiego?

Język nie działa w ten sposób, że usuwa się z niego jakieś wyrazy albo wprowadza nowe. Nie ma tu prostej inżynierii. To sami użytkownicy języka decydują, właśnie stosując takie a nie inne formy językowe, o ich przydatności. Jeśli coś jest używane, to znaczy, że jest przydatne. A samo wyrażenie na gwałt funkcjonuje jako przysłówek, czyli określenie jakiejś czynności, i powinno raczej odsyłać skojarzenia w kierunku słowa gwałtowny/gwałtownie, w znaczeniu szybko, nagle, natychmiast. Wyrażenie to odnosi się zatem do tego, że jakaś czynność wykonywana jest w sposób świadczący o pośpiechu i wywołany nagłą koniecznością („potrzebuję tego sprawozdania na gwałt”).

Niefortunność użycia tego w przywołanym przez panią zdaniu polega na tym, że mowa o sukience, co może budzić konotacje związane z gwałtem. Tu rzeczywiście lepiej byłoby posłużyć się jakimś innym określeniem, jak natychmiast, już, teraz, koniecznie itp. Nie może być jednak mowy o usuwaniu jakichkolwiek wyrazów z języka, bo jeśli okażą się nieprzydatne, to same zanikną na skutek tego, że nikt nie będzie ich stosował.

Trzeba bardzo uważać na to, co się mówi…

Są osoby, które mają większą wrażliwość językową i będą z większą ostrożnością podchodzić do pewnych wyrażeń, które w ich mniemaniu mogą mieć taką niepożądaną sprawczość. Samo użycie języka to jedna rzecz, natomiast druga rzecz, to intencja, z jaką dana osoba to robi.

To się tyczy wielu wyrażeń w języku, które mają moc wywoływania emocji. Są nacechowane leksykalnie obraźliwe, więc użyte w stosunku do kogoś mogą zostać tak odebrane.

Znajoma, która kilkakrotnie straciła ciążę, mówi, że bardzo boli ją sformułowanie „poroniony pomysł”. Co ma wspólnego „niecelny, nietrafiony pomysł” z poronieniem? Mógłby pan wyjaśnić etymologię tego sformułowania?

Wciąż poruszamy się w obrębie języka potocznego, który z natury rzeczy jest bardzo ekspresyjny, obrazowy, żywy, a także metaforyczny. W polszczyźnie potocznej mnóstwo jest takich słów, które w sposób metaforyczny odnoszą się do jakichś sytuacji, najczęściej żeby właśnie wzmocnić obrazowość. Użycie słowa poroniony w sensie „nietrafiony, niewłaściwy”, ale też „taki, który się nie udał, przyniósł inne niż oczekiwano skutki”, etymologicznie wiąże się oczywiście z poronieniem ciąży, a więc również nieoczekiwanym i niechcianym sposobem jej zakończenia. Rozumiem, że niektóre osoby mogą czuć się dotknięte takim i podobnymi sformułowaniami na skutek osobistych przeżyć, ale podobnie jak w przypadku wyrażenia „na gwałt” trzeba mieć świadomość, że z języka nie wyeliminuje się takich określeń.

Redakcyjna koleżanka pisała tekst, w którym użyła sformułowania „osoby w kryzysie bezdomności”. Opowiadała, że cała dyskusja pod tekstem to było jedno wielkie oburzenie, jak mogła w ogóle tak napisać. Że „teraz tłumaczy się nawet żuli, meneli, pijaków”…

Tu właśnie widzimy, jak użycie języka odzwierciedla czyjąś wrażliwość i postawę wobec świata. O autorze takich komentarzy też można zapewne powiedzieć, że jest „osobą z deficytem wrażliwości i współczucia”, albo bardziej bezpośrednio, że jest bezduszny, zimny, czy wręcz że jest nazistą.

W przestrzeni publicznej wciąż można usłyszeć słowa typu: „żydzić”, „cyganić”, „oszwabić”. Czy są tak mocno zakorzenione w naszym języku, czy wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że utrwalają szkodliwe stereotypy?

Tutaj pani użyła pewnych nazw narodowości czy grup etnicznych, które z racji pewnych historycznych procesów stały się stereotypowo jakimiś nośnikami wartości. Samo użycie czasowników żydzić czy cyganić od słów Żyd, Cygan, to bardzo silne językowo wskaźniki konotacji. Mówimy o znaczeniu, czyli o tym, co jest przypisane na stałe do wyrazu, ale też o konotacjach, czyli też luźniejszych skojarzeniach, które mogą się wiązać z jakimś wyrazem, ale nie muszą.

Stereotypy generalnie są pewnymi skrótami, uproszczeniami semantycznymi. W naszym języku jest ich bardzo dużo, niektóre z nich mają walor krzywdzący. Żyd w języku polskim funkcjonuje jako epitet. To także obelga, którą się obrzuca kibiców znienawidzonego klubu piłkarskiego.

Wciąż mamy jednak jeszcze „judasza” w drzwiach i „podjudzamy” do złego… Mamy stereotypy zakorzenione w zbiorowej świadomości?

Język sugeruje, że raczej w podświadomości. Używając takich określeń, przecież na ogół nie zdajemy sobie sprawy z ich etymologii, tego, że mają jakieś odniesienia do judaizmu, i że mogą być miękkimi nośnikami stereotypów antysemickich (zauważmy, że wszystkie mają negatywne nacechowanie). Stereotypy mieszkają w języku, jak kiedyś napisał profesor Bartmiński. Język je utrwala i przechowuje, ale też zmienia.

Dziś już chyba nikt nie powie: „Chyba masz downa” jak kiedyś podczas podwórkowych zabaw.

Żeby komuś dopiec, to się go stygmatyzuje. Nóż też może być użyty do krojenia chleba albo do innych, bardziej niecnych celów. Przytoczone wyrażenie, odnoszące się osób z zespołem Downa, jest takim właśnie językowym stygmatem, sposobem naznaczenia, a jego użycie w stosunku do kogokolwiek ma walor negatywnego epitetu. Obraża się zarówno kogoś w ten sposób nazwanego, jak i całą grupę osób z zespołem Downa, która poprzez takie użycia staje się, chcąc nie chcąc, symbolem opóźnienia w rozwoju, odstawania od normy. Wspomniała pani o podwórkowych zabawach – i bardzo słusznie, bo język dzieci i młodzieży jest pełen takich właśnie, bezrefleksyjnych i krzywdzących określeń.

Czytałam niedawno, że osoby chorujące na choroby psychiczne to jedna z najczęściej stygmatyzowanych grup społecznych w Polsce. Weźmy na przykład słowa „wariatka” albo „histeryczka”…

To prawda, takich epitetów mamy najwięcej. To tylko pokazuje, jak bardzo nieoswojony jest to obszar, jak wielki lęk budzą takie osoby.

Albo „debil” czy „kretyn”. Te słowa weszły już do języka potocznego, są obraźliwe i pogardliwe. A przecież to jednostki chorobowe.

Podobnie jak idiota. Ostatnio zresztą w medycynie odchodzi się od tych określeń jako nazw jednostek chorobowych, właśnie ze względu na ich znaczenie potoczne, obraźliwe.

„Inwalida” dla wielu nie brzmi obraźliwie, ale wiemy przecież, że nie powinno się go używać. Wciąż jednak w wielu miejscach na tabliczkach informacyjnych są hasła: „Tylko dla inwalidów”.

Samo słowo inwalida wskazuje na niemożliwość wykonania czegoś, pewną ułomność. Etymologicznie jest to nazwanie czegoś wprost, bo pochodzi od łacińskiego słowa invalidus, oznaczającego osobę słabą, bezsilną, chorą. Takie mówienie wprost może być jednak, i coraz częściej bywa, źródłem kłopotów – bo ktoś może poczuć się dotknięty. We współczesnym dyskursie zmierzającym do poprawy rzeczywistości występuje więc tendencja do unikania wszelkich określeń, które mogłyby być dla kogoś obraźliwe. Granice tego zjawiska są bardzo szerokie, sięgają tego, w jaki sposób w ogóle możemy postrzegać i nazywać drugiego człowieka. Czy nazwanie kogoś „inwalidą” jest jedynie stwierdzeniem pewnego faktu, czy też jest jego cechą definicyjną? Czy fakt inwalidztwa ma kogoś definiować? I czy jest to zawsze obraźliwe?

Historycznie rzecz ujmując, język był nastawiony na to, żeby różne ułomności i odmienności eksponować, a nie ukrywać. To jego jest bardzo ważna cecha, która pozwalała grupie społecznej bronić się przed tym co nieznane, odmienne, inne. A wszelka inność i odmienność są przez człowieka ewolucyjnie postrzegane jako zagrażające. Dlatego też nazwanie jej, wskazanie, wyeksponowanie pozwalało je oswoić i niejako ostrzec. To także językowa próba poradzenia sobie z dziwnością, odstępstwem od normy. Obecnie natomiast ten atawistyczny nakaz nazwania „ułomnego” i „dziwnego” jest zastępowany społecznym zakazem eksponowania tych cech. Można powiedzieć, że w ten sposób kultura zastępuje ludzką naturę.

Dodatkowo można zauważyć, że w języku zawsze istniał silny nakaz nazywania i wskazywania „innych”. Ci inni byli „nie nasi”, trzeba było więc ich nazwać, wyróżnić, bo to mogło pełnić funkcję ostrzegawczą. Dlatego najpopularniejszym polskim nazwiskiem jest Nowak, który oznaczał kogoś nowego, przybysza.

I ci „obcy” edukują nas. Uczą, jak mamy do nich mówić. Na przykład głusi nie chcą być „głuchoniemymi”…

A nam się wydaje, że głuchy to bardziej obraźliwe określenie. To pokazuje, jak pokraczne może być używanie z intencją obrażania czy wykluczania, ale nie musi.

Są osoby, które mają większą wrażliwość językową i będą z większą ostrożnością podchodzić do pewnych wyrażeń, które w ich mniemaniu mogą mieć taką niepożądaną sprawczość. Samo użycie języka to jedna rzecz, natomiast druga rzecz, to intencja, z jaką dana osoba to robi.

Znak parkingowy

Dlatego zamiast „niepełnosprawny” – „osoba z niepełnosprawnością”.

Dlatego, że „niepełnosprawny” określa stałą cechę, a wyrażenie „osoba z niepełnosprawnością” sugeruje, że nie jest to cecha stała, definicyjna, a tylko jedna z wielu. Dodatkowo znaczenie ma tu odległość między wyrazami – im ta odległość większa, tym związek między nimi luźniejszy. Jeśli powiemy: osoba niepełnosprawna, to będzie to odbierane jako czyjaś stała cecha, ta osoba będzie definiowana przez niepełnosprawność. Natomiast jeśli powiemy: osoba z niepełnosprawnością, to niepełnosprawność oddalimy przez użycie przyimka „z”. Tworzymy w ten sposób z gramatycznego punktu widzenia trochę luźniejszy związek. W konsekwencji również semantycznie, czyli znaczeniowo, ta niepełnosprawność trochę się oddali od tej osoby, staje się jedną z jej cech czy atrybutów. W konsekwencji całe wyrażenie będzie mniej stygmatyzujące.

Jak językowo nie dyskryminować osób 55 – 60+, czyli tzw. „silversów”?

Silvers brzmi nieźle, dziękuję bardzo – pomijając podwojony wskaźnik liczby mnogiej. Jak mówić o osobach starszych? Juniorami plus pewnie nazywać ich nie należy, bo może to być odebrane jako ironiczne. Ze słowem senior też mam problem, bo osobiście uważam, że to próba eufemizowania i unikania słowa stary, starzec. W języku Morawieckiego często pojawiają się seniorzy, żeby, jako elektorat partii, czuli się dowartościowani, dopieszczeni. Można więc sądzić, że jest to słowo uznawane za właściwe w ustach osób zwracających się do emerytów. Może dlatego, że senior jest bliski pod względem językowym juniorowi? A samego słowa emeryt, mam wrażenie, unika się, bo kojarzy się z grupą nieaktywną zawodowo, pozostającą na garnuszku państwa, niedofinansowaną.

Jeśli myślimy o świecie i innych ludziach pozytywnie, to nie będziemy używać wyrażeń obraźliwych, piętnujących, etykietujących, naznaczających. Oprócz własnej postawy ważna jest też świadomość tego, jak nasze słowa mogą odbierać inni ludzie. Jeśli wiemy, że np. przywołane w naszej rozmowie określenia żydzić, cyganić czy nawet dziadek mogą być dla kogoś obraźliwe, to już wstęp do tego, żeby ich nie używać

W lokalnej prasie przeczytałam o 80-letnim kierowcy „dziadek”. Nagłówek brzmiał: „Dziadek spowodował wypadek”. Pod spodem lawina komentarzy…

Słowo dziadek uruchamia relacje rodzinne, a to mogła być przecież bezdzietna osoba. Media czasami piszą, szukając sensacji, ukazując wynaturzenia. Tutaj dziwactwo tkwiło w tym, że człowiek w takim wieku może już nie powinien prowadzić samochodu albo przejść rzetelne badania. Ale rzeczywiście wyrażenie niefortunne – prawdziwi dziadkowie mogli poczuć się źle, bo to w nich godzi. Ciekawe też, jakby się poczuł ów dziennikarz, gdyby tamten kierowca napisał o nim per „synek” albo „wnuczek”. Odwołania do wieku bywają źródłem kłopotów.

A co pan sądzi o określeniu „osoby z macicą”? Pana zdaniem to język włączający czy przeciwnie – wykluczający kobiecość? Zdania są podzielone…

To przede wszystkim sprowadzenie kobiecości do jednego organu rozrodczego, a więc zawężające i stygmatyzujące. To tak, jakby o mężczyźnie mówić, że jest „osobą z nasieniowodem” czy „właścicielem prostaty”. Łatwo rozpoznać, czy jest to przyjazne i włączające, czy raczej obrażające i wyłączające.

Na co zwracać uwagę, żeby o odmienności mówić z uważnością, bez wykluczania?

To jest kwestia związana z postawą wobec świata. Język jest jedną z form przejawów życia społecznego. Dużo zależy od tego, jaką postawę wobec siebie, wobec świata i wobec innych prezentujemy. Jeśli jesteśmy otwarci i tolerancyjni, nie będziemy mieć z tym problemu. Jeśli myślimy o świecie i innych ludziach pozytywnie, to nie będziemy używać wyrażeń obraźliwych, piętnujących, etykietujących, naznaczających. Oprócz własnej postawy ważna jest też świadomość tego, jak nasze słowa mogą odbierać inni ludzie. Jeśli wiemy, że np. przywołane w naszej rozmowie określenia żydzić, cyganić czy nawet dziadek mogą być dla kogoś obraźliwe, to już wstęp do tego, żeby ich nie używać. Źródłem odmienności, czy też może ostrożniej: postrzegania kogoś jako odmiennego, może być pochodzenie etniczne, wygląd fizyczny, stan zdrowia, orientacja seksualna, wyznanie religijne i wiele innych parametrów naszej rzeczywistości społecznej. Pojawia się też kwestia normy – kogo w niej umieścić, a kogo z niej wyłączyć i postrzegać jako „nienormalnego” czy „nienormatywnego”? To są rzeczy umowne i zmieniające się.

Na obecnym etapie rozwoju powinniśmy jednak, jako ludzie, odchodzić od atawistycznego naznaczania odmienności, które, jak wspomniałem, pełniło ważną funkcje ochronną i ostrzegawczą. Obecnie standardem jest raczej wielokulturowość, gdzie zamiast wyostrzonej ostrożności bardziej przydaje się tolerancja dla inności, jej akceptacja i umiejętność życia pomimo tych różnic. Język tolerancji i nawet wyśmiewanej niekiedy poprawności politycznej postrzegam raczej jako próbę porozumiewania się z szacunkiem i tolerancją niż jako opresyjne narzędzie jakiejś ideologii. Staram się patrzeć na efekty komunikacji, a efektem powstrzymywania się od napiętnowania czy obrażenia kogoś za pomocą języka będzie mniejsza ilość frustracji i innych złych emocji. Wracając do sedna pani pytania, mógłbym odwołać się do uniwersalnej zasady współżycia społecznego: traktuj językowo innych w taki sposób, w jaki sam chciałbyś być przez nich traktowany i powstrzymuj się przed tymi zachowaniami językowymi, które u ciebie powodują dyskomfort. Tylko tyle i aż tyle.

 

Mariusz Rutkowski – profesor nauk humanistycznych w zakresie językoznawstwa, zatrudniony na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, Dziekan Wydziału Humanistycznego UWM, członek Rady Języka Polskiego PAN. Specjalizuje się w teorii i funkcjonowaniu nazw własnych, bada też zagadnienia współczesnego języka publicznego i politycznego, dyskursu administracyjnego i prawniczego. Interesuje się językiem nie tylko jako środkiem komunikacji, ale także – narzędziem poznawania świata, kategoryzacji rzeczywistości i elementem życia społecznego. Sposób, w jaki używamy języka z jednej strony odzwierciedla nasze poglądy i odsłania elementy konstrukcji osobowości, a z drugiej umożliwia konstruowanie relacji z innymi ludźmi. Możemy być ludźmi (i z ludźmi) tylko poprzez komunikację językową.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: