„Jak dokonasz czegoś takiego, to czujesz, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych” – mówi Paulina Buczek, która po chemioterapii ruszyła w samotną podróż motocyklem po Europie
Paulina ma 36 lat, fryzurę na irokeza, dwa motocykle i duszę wojowniczki. Dwa lata temu usłyszała od onkologa diagnozę: nowotwór złośliwy. Agresywny, trójujemny rak piersi. Przeszła najcięższą, czerwoną chemię i mastektomię z rekonstrukcją. Dziś spogląda wstecz i nie może uwierzyć we własną siłę, upór i szczęśliwe zbiegi okoliczności, którym zawdzięcza życie. „Miało mnie nie być, a jestem” – mówi. Jest – i to w jakim stylu! O tym, jak po chemii sama przejechała sporą część Europy motocyklem; o tym, co pomagało brnąć do przodu w najtrudniejszych momentach; i o tym, jak choroba pokazała jej, że może przekraczać granice swojej wytrzymałości – rozmawiamy z Pauliną Buczek.
Wejdź na stronę Krótkiej Instrukcji Obsługi Raka Piersi
alt=”” width=”850″ height=”638″ />
Marta Ploch: Za tobą połowa ważnej rocznicy.
Paulina Buczek: Minęło właśnie 2,5 roku od mojej diagnozy i półtora roku od zakończenia chemioterapii. Tak wiele udało mi się w tym czasie zdziałać i zobaczyć, że gdyby dzisiaj ktoś mi powiedział: „sorry Paula, zrobiliśmy wszystko, co się dało, ale to koniec”, to myślę, że nie zareagowałabym na tę informację z takim przerażeniem jak dwa lata temu. Czuję się spełniona.
Gdyby moment diagnozy wyobrazić sobie jako „godzinę zero”, to jak wyglądało twoje życie na 5 minut przed nią?
Byłam bardzo zajęta, w pracy angażowałam się na 300 procent. W głowie plany na przyszłość, od urlopu po studia podyplomowe. Zdjęcia z okresu choroby mam, ale schowane, żeby móc kiedyś do nich jeszcze zajrzeć. Dla zachowania pokory. Na co dzień nie chcę o tym myśleć. Pamiętam natomiast, że po diagnozie moją pierwszą myślą było: „Ale jak to? Przecież nie zdążyłam się nacieszyć życiem!”
Rak towarzyszył ci na długo przed twoją własną diagnozą.
Byliśmy z bratem małymi dziećmi, kiedy zachorowała nasza mama. Zawsze ją wspieraliśmy, ale ostatnie trzy lata jej życia były wyjątkowo trudne. Wymagała naszej opieki. Mamę bardzo kochałam, była moją najlepszą przyjaciółką i wiem, że dla niektórych może to zabrzmieć strasznie, ale kiedy odeszła, poczułam, że odetchnę. Od bezradności, współczucia, irytacji, że człowiek tak bardzo musi cierpieć.
Myślałam, że od tamtego momentu będę podróżować, spotykać się ze znajomymi, będę miała chwile beztroski. I w momencie, kiedy zaczęłam się do tego nowego życia przyzwyczajać – okazało się, że mam raka. Nacieszyłam się tą beztroską raptem rok.
Moja mama żyła od realizacji jednego marzenia do kolejnego, w ten sposób przeżyła z rakiem ponad 20 lat.Dzisiaj to ja…
Gepostet von Marzenia Trzeba Spełniać am Montag, 3. September 2018
Pamiętasz dzień, w którym się dowiedziałaś?
Byłam wtedy w pracy. Koło południa dostałam informację, że to nowotwór złośliwy i zapraszają po weekendzie na wizytę. Będzie konieczna operacja, chemioterapia, radioterapia i zobaczymy, co jeszcze.
Nie mam żalu do służby zdrowia, że o tym wszystkim dowiedziałam się przez telefon. Sytuacja była trudna, informacje trzeba było przekazać jak najszybciej. Kiedy słyszysz taką wiadomość, twoje ciało przechodzi fizyczny szok. Nie mogłam oddychać. Szef wyprowadził mnie z biura, brat mnie odebrał i zabrał do swojego domu.
Nie potrafiłam rozmawiać o tym, co właśnie usłyszałam. Rodzina była ze mną, ale nie wiedzieliśmy, co sobie powiedzieć. To był dramat nie tylko dla mnie, ale również dla mojego taty i brata, którzy jeszcze nie zdążyli dojść do siebie po śmierci mamy.
To, że diagnozę usłyszałaś wystarczająco wcześnie, było dziełem szczęśliwego zbiegu okoliczności. Jakkolwiek dziwnie nie brzmi tu słowo „szczęśliwy”.
W moim życiu zdarzają się takie dziwne zbiegi okoliczności i ja bardzo chcę wierzyć, że za to odpowiedzialna jest właśnie moja mama. Koleżanka kiedyś mi powiedziała: „Jesteś w najlepszej sytuacji z możliwych. Każda mama zrobi wszystko dla swojego dziecka, a twoja jest na górze, blisko Boga. Lepiej nie może być.”
Guz, którego miałam, był zlokalizowany przy samych żebrach, nie wyczuwałam go dłonią. Od zawsze chodziłam na USG piersi raz na pół roku, zwykle zapisywał mnie na wizytę mój brat. Ten jeden, jedyny raz przez przypadek zapisał mnie dwa miesiące wcześniej, niż zaplanowałam – i to właśnie jeden z tych małych cudów, którym zawdzięczam życie. Gdybym poszła na to USG w normalnym terminie, pewnie byśmy teraz nie rozmawiały. Mogłoby być już za późno, bo po dwóch tygodniach guz już urósł z 17 mm do ponad 2 cm.
Tak, są sztuczne. Te prawdziwe próbowały mnie ZABIĆ.Tak, walczę z rakiem‼️Nie piłam zbyt wiele alkoholu. Nie paliłam….
Gepostet von Marzenia Trzeba Spełniać am Donnerstag, 18. Oktober 2018
Miałaś wtedy świadomość, jak źle naprawdę jest?
Z pierwszej wizyty u onkologa wyszłam z wyrokiem. Lekarz na wejściu zapytał mnie, „z czym przyszłam”. Odpowiedziałam, że chciałabym żyć, na co usłyszałam: „każdy by chciał”. Zobaczył wyniki biopsji i powiedział mi, że mam raka trójujemnego, jednego z najbardziej agresywnych i trudno uleczalnych. Dodał, że na moją niekorzyść działa wiek, że jestem młoda i dlatego rak szybko się rozwija, i finalnie zostawił 10-15 procent szans na przeżycie. Wyszłam stamtąd z jedną myślą – umrę. Przyszło mi do głowy, że nie będę się leczyć. No bo po co, jak nie rokuję.
Na ile można się oswoić z myślą o śmierci? Jeśli w ogóle to możliwe.
Ja bardzo potrzebowałam komuś powiedzieć, że boję się śmierci. Czułam, że moja rodzina nie da rady przyjąć tej informacji. Wreszcie powiedziałam moim kolegom z jednej z grup motocyklowych. Uwolniłam złe myśli.
Dziś bardzo się cieszę, że udało mi się myśl o śmierci przyswoić. Zrozumiałam, że mam szansę coś jeszcze przed końcem zdziałać, uporządkować sprawy, pożegnać się. A przecież każdego dnia ludzie giną w wypadkach i nigdy nie powiedzą bliskim, tego, co chcieli. Wiem, że to niesprawiedliwe – pocieszanie się, że „inni mają gorzej”. Ale mi wtedy pomagało.
Oswajanie się z tą myślą nie oznaczało, że się poddałaś. Wręcz przeciwnie.
Z czasem odparłam rozpacz i uznałam, że najgorsze emocje są już za mną. Włączyłam w sobie tryb działania. Korzystałam z porad lekarzy, których znałam z czasu choroby mamy, szukałam sposobu na szybkie wdrożenie leczenia, zbierałam wiedzę. Jak tylko dowiedziałam się o guzie, udałam się po kartę DILO (karta diagnostyki i leczenia onkologicznego – przyp. red.). Znalazłam lekarza, który zajmuje się trudnymi przypadkami, który podjął ryzyko, powiedział: „Będziemy podawać chemię, niezależnie od tego, jakie będą wyniki”. Działałam w myśl zasady: nie wpuszczą cię drzwiami – wchodź oknem.
Kolejny etap walki o wszystko jest już za mną. Czuję ulgę, tak wielką że nie ma jak jej słowami opisać. Już trudno, że…
Gepostet von Marzenia Trzeba Spełniać am Samstag, 1. Dezember 2018
Jak znosiłaś chemioterapię?
Przy raku trójujemnym leczenie zwykle polega na przedoperacyjnej chemioterapii, czyli przyjmowaniu wlewów tzw. czerwonej, silnej chemii, a następnie przez długi okres białej, słabszej chemii. Przez pierwsze dwa miesiące przez siedem do dziewięciu dni po każdej czerwonej chemii po prostu… znikałam. Pamiętam tylko kręcących się nade mną ludzi, kroplówki i to, że wracał ból z każdego fizycznego urazu, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam w życiu. Nie byłam w stanie pić ani jeść. Dzięki Bogu miałam zapewnioną prywatną opiekę super pani anestezjolog, która znała milion różnych sposobów, żeby postawić mnie na nogi, a przede wszystkim uśmierzyć ból.
Kiedyś miałam takie podejście do wszelkich środków przeciwbólowych, że zacisnę zęby, przemęczę się, ale nie wezmę. Nie będę się truć. Ale w trakcie raka nauczyłam się, że nie trzeba tak bardzo cierpieć, a leki są po to, żeby zniwelować przykre skutki uboczne. Na odwodnienie są kroplówki. Kiedy czuję, że to wszystko mnie przytłacza – mogę sięgnąć po leki przeciwlękowe. Kiedy bardzo potrzebuję się wyspać, żeby nabrać siły do dalszej walki, biorę leki nasenne.
Bywały takie dni, że osiągnięciem było choćby umycie zębów i zrobienie śniadania. A po każdym takim małym zwycięstwie myślałam: może uda mi się zrobić coś jeszcze? Małymi kroczkami udowadniałam sobie, że dam radę. Jak tylko byłam w stanie choć trochę się skupić – sprawdzałam, jaka będzie w najbliższych dniach pogoda. I marzyłam o chwili, kiedy po odchorowaniu chemii dojdę do siebie i będę mogła wrócić do mojej największej pasji, czyli motocykli.
Twój blog, który w dużej mierze jest właśnie o motocyklach, nosi nazwę „Marzenia trzeba spełniać”.
To była mantra mojej mamy. Powtarzała też: nie wolno płakać, zawsze się uśmiechaj. Nieważne, jak się czujesz, ubierz się ładnie, wyszykuj, spotkaj się z ludźmi. Mama wychodziła z Centrum Onkologii już z planami na najbliższy wyjazd. Wymyślała, co zrobi, jak tylko poczuje się lepiej.
I ja się tych jej rad słuchałam. Mimo, że miałam problemy z chodzeniem z powodu polineuropatii i przeczulicy (bardzo bolały mnie nogi i paznokcie u stóp), poleciałam z przyjaciółmi do Aten. W ciągu dnia chodziłam ok. 10 km. Wtedy myślałam sobie: „a niech to, jednak daję radę!”.
W dwa tygodnie po mastektomii wróciłam do pracy. To mi niesamowicie pomogło. Mogłam przebywać na zwolnieniu, ale mój pracodawca wyraził zgodę na moją pracę w takim wymiarze godzin, na ile dam radę.
Nawet, gdy źle się czułam i przyszłam do biura trochę później, to sam fakt, że musiałam wstać każdego ranka, ubrać się i wyjść z domu, a w pracy skupić się i myśleć – trzymał mnie w pionie.
Brak przerzutów‼️ ?Taki triumf można uczcić szampanem, wysokokalorycznym tortem lub…. irokezem ?Ciekawe co na to…
Gepostet von Marzenia Trzeba Spełniać am Mittwoch, 20. Februar 2019
Spełniłaś też swoje największe marzenie, i to z nawiązką. Przejechałaś motocyklem pół Europy. Sama. Po chemii.
To była prawdziwa próba. Na motocyklu często trzeba sobie radzić z deszczem, wiatrem, z kilometrami, z problemami technicznymi. Wytyczałam sobie trasę na bieżąco. Czasem wieczorem, gdy nie mogłam znaleźć noclegu, musiałam docisnąć ponadplanowe 100 kilometrów, nawet jeśli nie miałam już siły. Przejechałam samotnie alpejskie przełęcze i część wulkanicznych Wysp Kanaryjskich. W Budapeszcie byłam zmuszona wymienić tylną oponę w swoim motocyklu, bo ktoś „zrobił mi niespodziankę” i ją uszkodził. W Chorwacji musiałam się poddać i szybko uciekać z powodu upału, który od czasu chemii bardzo źle znoszę. Na stacjach benzynowych w motocyklu uzupełniałam paliwo, a w swoim organizmie elektrolity. Natomiast na Bornholmie walczyłam z pogodą sztormową. Motocykl waży ok. 230 kg, na silnym wietrze trudno go utrzymać. Dawniej przed sezonem spędzałam całą zimę w siłowni, żeby przygotować ciało na taki wysiłek. A teraz? Nie miałam siły, mięśnie „zjadła” chemioterapia. A mimo to dałam radę.
Chciałam należycie spędzić swoje urodziny… Zmyślnie zapakowana (utknąć apteczkę, którą po prostu muszę przy sobie…
Gepostet von Marzenia Trzeba Spełniać am Dienstag, 26. Februar 2019
Czego dowiedziałaś się o innych ludziach przy okazji raka?
Było kilka osób, które po diagnozie zniknęły z mojego życia. Nie skonfrontowałam nigdy, dlaczego tak postąpiły. Ale w zdecydowanej większości reakcja otoczenia przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
Chłopcy z jednej z grup motocyklowych odwiedzali mnie w szpitalu. Zrobili też dla mnie zrzutkę „na cycki”. Wsparli finansowo moje leczenie. Czasem sąsiad pomógł mi wnieść zakupy do mieszkania, a to ktoś dzwonił do drzwi z domowym rosołem, a przed świętami z choinką. Od pracodawcy dostałam dodatkową kwotę na bieżące potrzeby. Koledzy z pracy byli bardzo troskliwi i nigdy mi nie wypominali, że czasem musieli mnie wyręczać, gdy już nie dawałam rady.
Kiedyś nie potrafiłam korzystać z pomocy. Dopiero rak mnie tego nauczył. Mam szczęście, mam wokół siebie wiele życzliwych mi osób.
Pomyślałabyś, że w przeciągu roku, i to tak trudnego, że tyle rzeczy uda ci się osiągnąć?
Miałam (i tak śmiały) plan na jedną trzecią tego, co udało mi się zrealizować. Teraz spoglądam wstecz i nie mogę uwierzyć, ile udało mi się zrobić. Jestem szczęśliwa, że mam pracę, w której się spełniam, która sprawia, że czuję się przydatna i wartościowa. W trakcie chemioterapii skończyłam studia podyplomowe. Poznałam mnóstwo nowych osób, dostałam niesamowite wsparcie. Zwiedziłam kawał Europy, samotnie przejechałam tysiące kilometrów na motocyklu. Dobrnęłam do granicy wytrzymałości, zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Okazało się, że nie tylko nie wymiękam, ale mogę swoje granice przesunąć jeszcze dalej. Jak dokonasz czegoś takiego, to czujesz, że nie ma już dla ciebie rzeczy nie do osiągnięcia.
Miało mnie nie być, a jestem. I czasem, jak jadę motocyklem przez las, czuję jego zapach i napawam się pięknem natury – to tylko łzy szczęścia kapią mi do kasku.
Wejdź na stronę Krótkiej Instrukcji Obsługi Raka Piersi
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Marta Lech-Maciejewska ogłosiła powrót do zdrowia: „Straciłam połowę ważnego dla ciała organu, ale jestem bezpieczna”
Księżna Kate żegna nastoletnią fotografkę Liz Hatton. Miesiąc temu spełniła jedno z jej marzeń
Polskie naukowczynie opracowują rewolucyjną metodę leczenia raka jajnika. „Bardzo obiecująca”
Ciężkie infekcje COVID-19 mają zaskakujący wpływ na rozwój raka
się ten artykuł?