HELLO PIONIERKI: Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska, dzięki aktowi męskiemu, szturmem zdobyła dla kobiet krakowską Akademię Sztuk Pięknych
Kiedy Jacek Malczewski zobaczył jej prace, nie miał wątpliwości, by – choć był przeciwny studiowaniu kobiet – wstawić się za nią u innych profesorów. Zofia Baltarowicz-Dzielińska musiała otworzyć jeszcze wiele zamkniętych drzwi, by wejść do uczelnianej pracowni rzeźbiarskiej. „Koleżanka Baltarowicz to nie kobieta. Koleżanka Baltarowicz to człowiek” – mówili o niej koledzy. Oto historia pierwszej studentki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych!
To wymagało wielkiej odwagi. Najpierw musiała przekonać do pomysłu studiowania sztuk pięknych konserwatywną matkę, która uważała, że „najwznioślejszy cel życia każdego Polaka” to praca na roli połączona z pracą społeczną i zawód artystki nie jest odpowiedni dla panienki z dobrego domu. Zanim w planach Zofii pojawił się Kraków, dwa lata spędziła studiując rzeźbę w Wiedniu, ale kiedy wybuchła I wojna światowa, matka nie pozwoliła jej wracać na uczelnię. Ze zgryzoty dziewczyna zachorowała, ale lekarz przemówił matce do rozumu: „Zmartwienie ogromnie szkodzi w chorobach serca. Jeżeli pani chce, ażeby córka żyła, musi jej pani pozwolić na studia.”
Stanęło na wyjeździe do Krakowa, bo w pobliskiej Bochni mieszkali krewni, którzy zobowiązali się zaopiekować dziewczyną. „Był wrzesień 1917 roku. Zwinęłam moje szkice, rysunki i studia olejne w gruby rulon, wysoki na półtora metra. Niosąc w jednej ręce walizkę, a w drugiej ciężki rulon, wsiadłam do krakowskiego pociągu. […] Zapewniwszy sobie mieszkanie, postanowiłam rozpocząć atak na Akademię. Wiedziałam, że moje przedsięwzięcie jest rewolucyjne i że profesorowie Akademii będą robili trudności” – opisała w swoim pamiętniku.
Oczywiście wiedziała, że krakowska Akademia Sztuk Pięknych nie przyjmuje kobiet, ale nie uważała tego za przeszkodę nie do pokonania: „Portier z pewnym zdziwieniem podał mi adres mieszkania państwa Malczewskich, które w tym czasie mieściło się przy ulicy Krupniczej. Można by się zastanowić, dlaczego mając zamiar studiować rzeźbę, chciałam w pierwszej kolejności zobaczyć się ze znanym mi jedynie z jego obrazów malarzem Jackiem Malczewskim. Wynikało to z wewnętrznego przekonania, że jedynie człowiek genialny potrafi zrozumieć moje pragnienie studiowania tam, gdzie dla kobiet wszystkie regulaminy zabroniły dostępu. I nie omyliłam się” – czytamy dalej.
Zofia na szczęście nie wiedziała wówczas także, że Jacka Malczewskiego uważano za największego przeciwnika dopuszczenia kobiet na studia w Akademii. „Po chwili z pokoju, skąd dochodził gwar licznie zebranych gości, wszedł Jacek Malczewski i zapytał po prostu: ‘Czego pani sobie życzy? Ja, panie profesorze, pragnę być przyjęta na studia do Akademii. A czy pani nie wie, że dla kobiet wstęp na studia w Akademii jest wzbroniony? Wiem, panie profesorze, ale wierzę w to, że pan profesor po obejrzeniu moich szkiców przyjmie mnie do Akademii.’ Usłyszawszy tę śmiałą odpowiedź, Jacek Malczewski zmierzył mnie piorunującym wzrokiem od stóp po głowę. […] Po chwili, która wydawała mi się bardzo długa, powiedział uprzejmie: ‘Proszę niech pani usiądzie’. To dobry znak – pomyślałam, usiadłam przy stole naprzeciw Jacka Malczewskiego” – ze szczegółami opisała tę decydującą o jej życiu rozmowę w zachowanym do dziś pamiętniku.
W rzeczywistości słynny malarz odesłał ją do profesora kierującego pracownią rzeźby, prof. Laszczki. Tu znowu oddajmy głos naszej bohaterce: „Kiedy usłyszał, z czym Jacek Malczewski mnie do niego przysłał, zawołał zdumiony: Co? Jacek Malczewski prosi, ażeby kobietę przyjąć do Akademii? Usadowiona w wygodnym fotelu, nie potrzebowałam obserwować wyrazu twarzy mego przyszłego profesora, ażeby przekonać się, jakie wrażenie robią na nim moje prace. Konstanty Laszczka, przerzucając w stojącej pozycji rozłożone na stole szkice, nie oglądał ich w milczeniu, jak to czynił Malczewski. Z ust jego wydobywały się nieustanne okrzyki: Co za rozmach… Jaka śmiała linia… Talent, talent… Jednak po skończonym przeglądzie Laszczka, podobnie jak i Malczewski, nieszybko zdobył się na wypowiedzenie swej decyzji” – opisała.
Ostatecznie prof. Laszczka wysłał ją do dziekana, dziekan do rektora, a ten do Senatu uczelni. Po dwóch miesiącach przepychanek wydano jednak zgodę na udział Zofii Baltarowicz z podlwowskiego Jaryczowa Starego w zajęciach z rzeźby. Na pierwszym roku nie była studentką, ale hospitantką, bez prawa zdawania egzaminów. „Po dwóch miesiącach intensywnej pracy wykonałam dużych rozmiarów akt męski. Senat akademicki w komplecie przyszedł oglądać tę rzeźbę. Po obejrzeniu oświadczono: Zofia Baltarowicz zostaje na drodze wyjątku przyjęta do Akademii Sztuk Pięknych na rzeźbę. Wstęp do Akademii dla kobiet został zdobyty!” – tak opisała pierwsze tygodnie na uczelni.
W tym czasie w prywatnej Warszawskiej Szkole Sztuk kobiety studiowały już od 1904 roku. Krakowska Akademia jednak twardo utrzymywała zakaz wstępu dla kobiet. Determinacja i talent Zofii odmieniły losy krakowskiej ASP na zawsze. Kiedy na drugim roku zachorowała i przez cztery miesiące była nieobecna, po powrocie, w pracowni rzeźbiarskiej, było już kilka kolejnych studentek.
W archiwum ASP nie ma śladu po studiach Zofii w latach 1917‒1920, a jeszcze do niedawna historii pierwszej studentki krakowskiej ASP nie było w żadnym opracowaniu. Z ogromnym zaskoczeniem kilka lat temu odkryła to Iwona Demko, rzeźbiarka, feministka, wykładowczyni akademicka: „Gdyby nie starania własne Zosi, która pozostawiła po sobie wiele osobiście napisanych życiorysów oraz artykułów prasowych, nie mogłabym odnaleźć jej historii teraz, 100 lat po tym, jak przekroczyła próg krakowskiej akademii. Gdyby ona sama o to nie zadbała, nigdy nie poznalibyśmy jej losów” – napisała autorka jej biografii. Swoją drogą, historia odzyskania pamięci o Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej na krakowskiej ASP to materiał na inny, równie emocjonujący, co zaskakujący artykuł. Iwona Demko napotkała na tej drodze wiele przeciwności, jakich nie spodziewalibyśmy się w obecnych czasach.
Zofia Baltarowicz studiowała na krakowskiej akademii do 1920 roku, potem studia przerwała, wróciła w rodzinne strony, wyszła za mąż za Kazimierza Dzielińskiego, malarza i żołnierza Legionów i urodziła córkę Danutę. Do Krakowa wróciła w 1945 r. Rok później podjęła kolejny szturm na krakowską ASP – zapisała się ponownie na studia, by zdobyć dyplom otwierający jej drogę do organizacji i zrzeszeń dla artystów. Była to gwarancja nieco lepszych zarobków, choć i tak żyła bardzo skromnie. Jej córka także była rzeźbiarką, mieszkały i pracowały razem do śmierci Zofii w 1970 r. Rzeźby obu pań Dzielińskich można oglądać m.in. w krakowskim parku Jordana. Najlepsze prace Zofii przepadły w czasie wojny.
Zobacz także
HELLO PIONIERKA: Jak Eugenia Waśniewska przebiła szklany sufit, zarabiając 100 lat temu tyle, ile jej koledzy na tych samych stanowiskach
HELLO PIONIERKI: Jak Jadwiga Beaupré tłumaczyła nowohuckim kobietom, do czego służy łechtaczka
HELLO PIONIERKI: Jak Teodora Krajewska została pierwszą lekarką i bohaterką narodową Bośni, bo leczyła muzułmanki
Polecamy
„Są dziewczynkami, nie żonami”. Będzie zakaz małżeństw dziewczynek w Kolumbii. To historyczny moment
Sydney Sweeney o braku kobiecej solidarności: „Nie wiem, dlaczego zamiast podnosić się wzajemnie, ściągamy się w dół”
Iranki, które nie chcą nosić hidżabu, trafią do specjalnego ośrodka. Ma im pomóc „naukowa i psychologiczna terapia”
„Kiedy wygrywa kobieta, wygrywamy my wszystkie”. Rusza AWSN – pierwszy kanał telewizyjny wyłącznie z kobiecym sportem
się ten artykuł?