HELLO PIONIERKI: Jak doktorka-nihilistka Justyna Budzińska-Tylicka psuła obyczaje, walcząc o prawa kobiet
Pracę doktorską napisała o szkodliwości noszenia gorsetów, uważała, że kontrola urodzeń daje wolność kobietom, a kiedy nastała niepodległa Polska, stukając parasolką w okno marszałka Piłsudskiego, wywalczyła dla rodaczek prawa wyborcze. Oto dr Justyna Budzińska-Tylicka.
„Nihilistka” – mówiono o niej lekceważąco, kiedy grzmiała z mównicy o prawie kobiet do wolności. Bardzo niesprawiedliwie. W wydanej w 1930 roku książce Cecylii Walewskiej pt. „W walce o równe prawa. Nasze bojownice” znajdujemy opis, który chyba najdokładniej opisuje temperament lekarki, obie panie znały się dobrze i nie raz zwierały szyki w walce o prawa kobiet: „J. Tylicka zawsze goni chwilę, która jest za krótka. Pali się głowa, rwą ręce, wibruje cały organizm natychmiastową żądzą czynu. Działa często sama, na własną rękę lub z garstką zebranych adeptek. Bo działać musi. Bo gna ją wicher. Pędzi płomień wewnętrznego paleniska.”
Wewnętrzny niepokój być może odziedziczyła po swoim ojcu Alfonsie, suwalskim weterynarzu, który całe dnie spędzał na wykopaliskach archeologicznych. Zaszczepił jednak w swoich dzieciach miłość do medycyny. Zarówno Justyna, jak i jej starszy brat Stefan ukończyli studia medyczne. On, by zdobyć zawód, wyjechał do Warszawy. Ona była zmuszona szukać edukacji w Paryżu, bo na polskich uczelniach o kobietach lekarkach nikt nie chciał słyszeć.
Zanim wyjechała do Francji, już w gimnazjum pokazała swój niepokorny charakter. Po ukończeniu pensji prowadzonej w Warszawie przez jej ciotkę, Helenę Budzińską, rozpoczęła naukę w rządowym gimnazjum, by w piątej klasie wylecieć z niego z „wilczym biletem” za pyskowanie pijanemu nauczycielowi z Rosji. W Warszawie mówiło się o tym skandalu, bo harda nastolatka rugała Moskala po polsku za obelgi wobec Polaków, a potem wyszła z sali. Wróciła na pensję, zdała maturę i została belferką.
W tym czasie zmarł ojciec rodzeństwa Budzińskich i dzieci musiały same zarabiać na swoje utrzymanie. Dlatego w 1885 roku osiemnastoletnia maturzystka schowała do kieszeni marzenia o medycynie i wyjechała do jednego z majątków na Ukrainie jako nauczycielka. Mieszkała tam przez pięć lat, ucząc w godzinach pracy a wieczorami organizując nieoficjalną szkołę dla dzieci wiejskich. Po zebraniu 500 rubli wróciła do Warszawy, by częścią oszczędności wesprzeć swoją ciotkę, której zaborcy nie pozwolili dalej prowadzić pensji. Miała jednak fundusze na rozpoczęcie studiów na Sorbonie. Jak komentowała, dopiero tam „kobiecie przyznali, choć pod tym względem, prawo człowieka”.
Środowisko studenckie w Paryżu przymierało głodem. O sobie i swoich koleżankach Justyna Budzińska pisała: „Tak mało jest kobiet wyjeżdżających za granicę, na uniwersytet. Są to przeważnie biedne nauczycielki, które krwawą pracą zebrały sobie parę groszy i żądne wiedzy, wyższego wykształcenia, pokonawszy przesądy rodziny z tak małą sumką pieniędzy jadą aż nad Sekwanę.”
W Paryżu przyszła dr Budzińska walczyła o swoje utrzymanie między innymi jako masażystka. Była także zaangażowana w działalność Polonii i związku młodzieży akademickiej „Spójnia”. Młoda skarbniczka związku poznała tam swojego męża, Stanisława Tylickiego, socjalistę, który został skazany przez carską władzę za wydawanie pierwszomajowych broszur.
Jeszcze w czasie studiów Justyna Budzińska-Tylicka urodziła syna Stanisława, a kilka lat po zdobyciu dyplomu w 1899 roku – córkę Wandę. Została wyrzucona ze związku z powodu przekazania swojemu mężowi szczegółów działalności organizacji, co sprawiło, że na wiele lat odsunęła się od ruchów socjalistycznych. Nie przeszkadzało jej to później kontynuować pracy u podstaw na prowincji, gdzie organizowała wykłady na temat higieny, budowy kobiecego ciała czy menstruacji: „Miesięczne pojawianie się krwi z organów płciowych kobiety medycznie nazywa się menstruacją; pospolicie zaś posługują się wieloma określeniami, zależnie od inteligencji osób, a także i od miejscowości. Inteligentniejsze kobiety nazywają to częściej: regularnością, periodem, miesiączką; lud nazywa: ‘słabość’, ‘swój czas’, a nawet prosto ‘na bieliźnie’”- czytamy w jednej z wydanych przez nią broszur edukacyjnych.
Burzliwy okres studiów Budzińskiej najlepiej podsumowuje zakres jej rozprawy doktorskiej „Du corset, ses méfaits au point de vue hygiénique et pathologique”, poświęconej szkodliwemu wpływowi gorsetów na zdrowie kobiet. Z takim zapleczem trafiła do Krakowa, gdzie zaczynał tworzyć się ruch feministyczny. Tam, w 1905 roku wzięła udział w jednym z pierwszych kobiecych zjazdów, postulując reformy związane z macierzyństwem, ochroną dzieci i wychowaniem: „Dziś kobiecie nie wolno mieć dzieci, kiedy ona pragnie je mieć, o ile nie posiada legalnego męża – zalegalizowanego aktem ślubnym, bo opinia krzyczy: oto kobieta niemoralna, rozpustna, a jej dziecko, którego pragnęła, to także specjalne dziecko: nieprawe, nielegalne, naturalne, ot, po prostu bękart” – czytamy w jednym z wystąpień.
Po przeniesieniu się do Warszawy i nostryfikacji dyplomu (inny zabór) zaangażowała się w pracę Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich, gdzie wygłaszała odczyty związane z wychowaniem dziewcząt, macierzyństwem i opieką nad niemowlętami. Postulowała koedukację, wprowadzenie wychowania seksualnego młodzieży i rozwodów i ślubów cywilnych. Jej wykłady zostały zebrane w formie publikacji zat. „Higiena kobiety i kwestie społeczne z nią związane” i były wielokrotnie dodrukowywane. „Względem prostytucji wszystkie państwa są bezwzględne, nielogiczne i niesprawiedliwe: prześladują podaż, to jest prostytutki, a tolerują popyt, to jest korzystających z prostytucji mężczyzn, którzy bezkarnie roznoszą zarazki chorób wenerycznych” – pisała m.in.
W Warszawie pracowała jako lekarka w Szpitalu Świętego Ducha, regularnie zanosząc do rady miejskiej nowe wnioski związane z działalnością placówki i sytuacją kobiet w mieście. Była także w wielu różnych stowarzyszeniach – przez kilka lat stała na czele Towarzystwa „Przyszłość” zajmującym się walką z alkoholizmem. „Zamiast o kwestii kobiecej powinno się mówić o kwestii męskiej, idiotów mamy dwa razy więcej mężczyzn niż kobiet. Więcej mężczyzn wśród zbrodniarzy, alkoholików, samobójców” – komentowała.
Okres I wojny światowej był dla dr Budzińskiej-Tylickiej szczególnie trudny. Stała na czele szpitala polowego dla 250 żołnierzy i przygotowywała do pracy młode sanitariuszki. Długo oczekiwana niepodległość także przyszła w trudnym momencie – 14 grudnia 1918 roku z powodu epidemii hiszpanki zmarł jej syn Stanisław. Jak wynika ze wspomnień koleżanek, „posiwiała w trakcie kilku dni”.
Nie dała się jednak nie tylko złamać, ale nawet spowolnić: podczas wojny 1919-1920 roku zorganizowała i stanęła na czele Koła Pomocy dla Legionistek, a później – jako radna miejska Polskiej Partii Socjalistycznej z ramienia Rady Obrony Stolicy – trafiła na front. W 1921 roku powtórzyła to podczas powstania śląskiego.
Jak mówiła, doświadczenia wojenne sprawiły, że stała się zagorzałą pacyfistką. W 1919 roku założyła Klub Polityczny Kobiet Postępowych. Z jej inicjatywy powstała także Polska Liga Kobiet na Rzecz Pokoju i Wolności. Jako jedyna kobieta w Polsce wygłaszała referaty podczas spotkań Związku Miast Polskich.
Dr Budzińska-Tylicka na stałe zapisała się na kartach polskiej emancypacji podczas zjazdu kobiet w 1917 roku, który zgromadził ponad tysiąc delegatek. Tak opisała to wydarzenie w wydanym rok później pamiętniku: „Kobiety polskie postanowiły zwołać w Warszawie zjazd, ażeby policzyć swe siły, zreasumować żądania i wystawić program dalszej działalności w celu zdobycia praw wyborczych.” Jako jedna z organizatorek, Budzińska-Tylicka wygłosiła mowę inauguracyjną, w której zawarła słynne hasło: „My, Polki, nie chcemy być biernymi widzami, lecz chcemy czynu, chcemy wziąć bezpośredni udział w akcie zmartwychwstania państwowości polskiej!”
W 1918 roku Budzińska-Tylicka stanęła na czele delegacji, która, stukając parasolkami w okna Piłsudskiego, domagała się przyznania kobietom praw wyborczych. W dokumencie, który Marszałek podpisał kilka dni później, znalazły się między innymi takie słowa: „W państwie prawdziwie demokratycznym, jakim stać się ma Polska, ograniczenie praw obywatelskich ze względu na płeć jest przeżytkiem i rażącą niesprawiedliwością, zwłaszcza wobec szeroko nakreślonego projektu przyszłej konstytucji!”
Justyna Budzińska-Tylicka doskonale wiedziała, że zdobycie praw wyborczych nie powinno być najważniejszym osiągnięciem emancypacji. W II Rzeczpospolitej kobiety nie miały prawa dochodzić ojcostwa nieślubnych dzieci, nie było cywilnych małżeństw i rozwodów, a pracujące Polki, które wychodziły za mąż, często były z tego powodu zwalniane. „Dopóki będzie istnieć pijaństwo i prostytucja, dopóki mężczyzna nie stanie się na równi z kobietą odpowiedzialnym za danie życia nieślubnemu dziecku; musimy również domagać się, ażeby lud pracowniczy miał dach nad głową i tyle miejsca w swym mieszkaniu, żeby i dorosły i każde dziecko miało swoje oddzielne łóżko, a choć tyle powietrza, światła i słońca, żeby przestała nam w tak straszliwy sposób zagrażać gruźlica” – pisała w 1925 r. w gazecie „Socjalistka” wydawanej w Katowicach.
Budzińska-Tylicka była jedną z pierwszych lekarek, które wyruszyły z edukacją zdrowotną do szkół. W jej dorobku pozostało wiele broszur opisujących podstawowe zasady higieny i dbania o zdrowie. Szczególnie interesującym aspektem jej pracy była bezkompromisowa walka z „przymusowym macierzyństwem”. „Współczesna kobieta nie chce się biernie podporządkować tej zasadniczej organicznej różnicy płci, chce ją opanować, chce oddzielić instynkt płciowy od instynktu rozrodczego – chce świadomie rodzić, tworzyć nowego człowieka, a żyć pełnią życia płciowego” – pisała w książce „Świadome macierzyństwo”.
Nieustannie spotykała się z zarzutem „psucia obyczajów”. „Kobieta współczesna łatwo ześlizguje się w dół do mężczyzny, ku nizinom zabłoconym, zamiast po pociągnąć ku sobie, ku wyżynom duchowym i moralnym” – pisała krótko przed śmiercią.
Nie bała się krytykować nowopowstałego państwa polskiego, w którym, jak mówiła: „Patrzą na matkę jako na dostarczycielkę żołnierza, – jako na twórczynię mięsa armatniego – wszystko jedno, zdrowe i silne, czy wątłe i karłowate.”
W 1931 roku wytoczono jej proces polityczny za udział w demonstracji przeciwko uwięzieniu przywódców Centrolewu. Została skazana na rok więzienia w zawieszeniu. W tym samym czasie wraz z Ireną Krzywicką i Tadeuszem Boyem-Żeleńskim założyła pierwszą w Polsce poradnię świadomego macierzyństwa. Mimo wielu protestów jej wzorem poszły inne miasta na ziemiach polskich.
Pod koniec życia dr Budzińska-Tylicka skupiła się całkowicie na swojej wnuczce Wandzie. Zmarła nagle w 1936 roku na udar mózgu. Jej pogrzeb stał się ogromną, kilkutysięczną manifestacją organizacji społecznych i zawodowych Warszawy oraz licznych towarzystw, stowarzyszeń, kół i kręgów, które pomagała budować.
Zobacz także
Dr Ewa Jarczewska-Gerc: Kobietom wmawia się, że równowagę osiągną dopiero wtedy, kiedy będą miały swoją drugą połówkę
Marta Frej: Żyjemy w kraju, który oficjalnie nienawidzi kobiet. I nie jest to sytuacja, gdy chce mi się rozśmieszać ludzi
Hanka Grupińska: wydaje się, że świat ultraortodoksji żydowskiej jest bardziej otwarty i respektujący prawa kobiet niż polski kościół katolicki
Podoba Ci się ten artykuł?
Polecamy
„Celem było zrobienie serialu, a to, że przy okazji dostałam obraz solidarnego świata, poruszało mnie do głębi”. O „Matkach Pingwinów” opowiada Klara Kochańska-Bajon
„Można być obecnym ojcem, spędzając z dziećmi godzinę dziennie”. Z Jackiem Masłowskim rozmawiamy o „Syndromie tatusia”
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
Kino, mecz, pójście na ryby pomagają wychodzić z bezdomności. „Droga do normalności to długotrwały proces, bywa bardzo bolesny, ale często też jest uwieńczony sukcesem”
się ten artykuł?