Przejdź do treści

Hasina Joya: Mamy umiejętności i wykształcenie, które sprawiają, że moglibyśmy się odwdzięczyć za pomoc krajowi, który nas przyjął

Hasina Joya / Archiwum prywatne
Hasina Joya / Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Brak regularnej pomocy rządowej, polityki migracyjnej, która ułatwiłaby integrację. Chcemy się rozwijać, uczyć polskiego, mieć więcej możliwości. Jeśli to się nie wydarzy, będziemy musieli jechać gdzieś dalej, do innego kraju. A wcale tego nie chcemy – mówi Hasina Joya, Afganka z Kabulu, żona, matka, menadżerka. W ciągu jednej nocy musiała spakować podstawowe rzeczy i uciekać z dziećmi i mężem ze swojego kraju. Udało się i od miesiąca przebywają w Ośrodku dla Cudzoziemców w Bezwoli. 

 

Monika Głuska-Durenkamp: Bardzo dziękuję, że chcesz podzielić się swoją historią. Wiem, jak dużo w ostatnich tygodniach przeszłaś i że nie wszystko możesz opowiedzieć, będziemy więc wdzięczni za trochę. Skąd jesteś?   

Niemal całe życie spędziłam w Kabulu. Tam dorastałam, studiowałam, pracowałam. Zrobiłam licencjat z prawa islamskiego na Uniwersytecie w Kabulu, która jest uczelnią numer jeden w Afganistanie. Potem, pracując już, studiowałam zaocznie cztery semestry na kierunku biznes i administracja na prywatnej uczelni. Do zakończenia brakuje mi jednego semestru. Czekam na decyzję, czy może uda się skończyć te studia online.

Masz rodzinę?

Tak, mam męża i dwoje dzieci. Mąż skończył nauki polityczne na Uniwersytecie Balkh. Potem studia magisterskie ze spraw międzynarodowe na The Jawaharlal Nehru University Indiach. Pracował w Aga Khan Development Network.

Co robiłaś w Kabulu?

Byłam koordynatorką we francuskim szpitalu-Instytucie Matki i Dziecka. Zajmowałam się pracą organizacyjną szpitala, który zatrudnia prawie 1000 osób. Wciąż się rozwijałam, uczyłam i chciałam w przyszłości osiągać wyższe pozycje. Moje życie było dobre. Byliśmy szczęśliwą rodziną, którą stać na dom, samochód, mieliśmy ciekawą pracę. Jedynym problem była niestabilna sytuacja polityczna i brak poczucia bezpieczeństwa. Każdego dnia na ulicach wybuchały bomby, a ludzie ginęli w atakach samobójczych.

Moje życie było dobre. Byliśmy szczęśliwą rodziną, którą stać na dom, samochód, mieliśmy ciekawą pracę. Jedynym problem była niestabilna sytuacja polityczna i brak poczucia bezpieczeństwa. Każdego dnia na ulicach wybuchały bomby, a ludzie ginęli w atakach samobójczych

Jak zareagowałaś, gdy amerykańscy żołnierze zaczęli się wycofywać z Afganistanu?

Już w 2014 roku trwały bilateralne rozmowy i Amerykanie mówili o takich decyzjach, ale wciąż pozostawali. Kiedy usłyszałam, że prezydent Stanów Zjednoczonych ogłosił to oficjalnie, przestraszyłam się. Ale gdy to zaczęło się dziać, byłam naprawdę w szoku. W konsekwencji każdego kolejnego dnia padały afgańskie prowincje zdobywane przez Taliban. Podążali w stronę Kabulu, a kiedy przyszli, zaczęliśmy się naprawdę bać. W mediach społecznościowych zmieniłam swój profil na czarny. Pytałam, czy możliwy jest powrót do czarnej przeszłości, bo przecież dwadzieścia lat temu Talibowie rządzili już Kabulem.

Co działo się w mieście?

Z dnia na dzień przestaliśmy chodzić do pracy, dzieci do szkoły, studenci na uniwersytet. Zostaliśmy w domu. Wiele kanałów telewizji przestało działać, ucichła muzyka, zlikwidowano wydarzenia artystyczne, rozrywkowe. Jedyne dostępne stacje emitowały programy religijne.  Wszystko się zmieniło tak nagle…

Czy ty i mąż myśleliście o ucieczce?

Tak, ale na początku nie było dużych szans na ewakuację. Mieliśmy jednak pewne związki i kontakty z Polakami. Pamiętam noc, kiedy odebraliśmy telefon z pytaniem, czy chcemy wyjechać do Polski.  Od razu zaczęliśmy szukać potrzebnych dokumentów i pakować się. Mąż wyruszył dzień wcześniej, ja z dziećmi kolejnego dnia.

Kabul, 20 sierpnia / zdj. Haroon Sabawoon/Anadolu Agency via Getty Images

Co zobaczyliście wokół lotniska?

Tłumy ludzi, rodzinny z dziećmi. Trudno mi wspominać ten moment, bo to, co widziałam zostanie w mej pamięci na całe życie.  Jakimś cudem dotarliśmy do granicy na lotnisku, gdzie z jednej strony byli Talibowie, z drugiej wojskowi, którzy przeglądali dokumenty i pomagali ludziom przechodzić.  My dotarliśmy do polskich wojskowych. Jeden z Talibów zaczął mnie szarpać, krzyczał, że jestem biedna, bo opuszczam swój kraj i jadę do Ameryki. W tej szarpaninie zrzucił mój laptop, który upadł na ziemię i zepsuł się. Miałam bardzo czarne myśli, straciłam nadzieję, że jeszcze zobaczę męża i nawet wyobrażałam sobie, że nas zawrócą.

Jak udało wam się przedostać?

Polscy żołnierze zagarnęli mnie i moje dzieci i przepchnęli na swoją stronę. Zwyczajowo islamskie kobiety nie mogą być dotykane przez obcych mężczyzn, ale wtedy w ogóle o tym nie myślałam. Byłam szczęśliwa, że jesteśmy już na lotnisku. Tam spędziliśmy trzy noce. Mimo tych okropnych scen dookoła bardzo dobrze wspominam pomoc, jaką uzyskaliśmy od pracowników polskiej ambasady z New Delhi, dziennikarzy, którzy tam byli. Dbali, żebyśmy mieli wodę, jedzenie, przekąski.

Jak wyglądała droga z Kabulu do Polski?

Wszystko przebiegło bardzo w porządku. W Polsce trafiliśmy do Ośrodka dla Cudzoziemców w Bezwoli. Dopiero w Polsce, po kilku dniach, spotkałam męża. Byłam szczęśliwa.

I jak tu się odnajdujecie?

W Polsce jest spokojnie, bezpiecznie, ale pewne rzeczy wymagają poprawy. Dostajemy 70 złotych na miesiąc na osobę. Kiedy mój mąż poważnie zachorował, zabrano go z ośrodka do lekarza. Miał problemy neurologiczne i sparaliżowaną lewą część ciała. Wrócił bez leków, tylko z receptą. Nie stać było nas na wkupienie leków, pożyczyliśmy pieniądze. Kierownictwo ośrodka ma wiele problemów, bo nie wszystko mogą nam zorganizować. Mamy do dyspozycji kuchnię, możemy sobie gotować, ale oprócz suchych i surowych produktów nie mamy garnków, ani choćby oleju.

Chcę bardzo podziękować Polakom, którzy nam pomogli, żołnierzom, dziennikarzom, pracownikom ambasady. A także wszystkim, którzy nas wspierają, pomagają. Dziękuję z głębi serca! Zrobię wszystko co w mej mocy, żeby się odwdzięczyć. Potrzebuję tylko więcej możliwości

Wiele ludzi stara się wam pomóc, jak to robią?

Tak, wiele prywatnych osób przesyła nam ubrania, środki higieny, kosmetyki, jedzenie. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Ale potrzebujemy czegoś więcej, aby myśleć o naszej przyszłości. Chcemy się rozwijać, uczyć polskiego, mieć więcej możliwości. Jeśli to się nie wydarzy, będziemy musieli jechać gdzieś dalej, do innego kraju. A wcale tego nie chcemy. Brak regularnej pomocy rządowej, polityki migracyjnej, która ułatwiłaby integrację. Mamy umiejętności i wykształcenie, które sprawiają, że moglibyśmy się odwdzięczyć za pomoc krajowi, który nas przyjął. Rozwijać się tu i w przyszłości pracować.

W ośrodku pomagasz – w jaki sposób?

Znam angielski, więc staram się tu działać jako pomost: przesyłać listy potrzeb od rodzin afgańskich do polskich, tłumaczyć, rozmawiać. Wiem, że jestem potrzebna, a robienie dobrych rzeczy sprawia, że pod koniec dnia mogę myśleć bardziej pozytywnie. W Afganistanie też pracowałam jako wolontariuszka. Byłam aktywistką, zajmowałam się kwestiami dotyczącymi kobiecych praw.

Wiem, że pomoc, szczególnie ubrania, które do was trafiają nie zawsze są w najlepszym stanie…

Polacy są niezwykle pomocni, co bardzo doceniam, jednak rzeczywiście na początku dostaliśmy wiele rzeczy z dziurami, zniszczonych, nikomu niepotrzebnych. Jesteśmy tak samo, jak wy, ludźmi, uchodźcami, czujemy tak samo. Mamy swoją godność, poczucie dumy, więc po prostu było nam przykro. Jednak chcę zaznaczyć, że większość darów jest w dobrym stanie.

Jak widzisz przyszłość?

Jestem optymistką i wierzę, że przyszłość naszej rodziny, dzieci będzie jasna. Chcę skończyć studia, pracować, pomóc rodzicom. Oni i mój brat zostali, więc każdego dnia boję się o nich, myślę. Na koniec jeszcze raz chcę bardzo podziękować Polakom, którzy nam pomogli, żołnierzom, dziennikarzom, pracownikom ambasady. A także wszystkim, którzy nas wspierają, pomagają. Dziękuję z głębi serca! Zrobię wszystko co w mej mocy, żeby się odwdzięczyć. Potrzebuję tylko więcej możliwości.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: