Przejdź do treści

„Miernikiem mojego sukcesu zawodowego nie może być jedynie wysoki wynik maturalny ucznia, któremu przy okazji doszczętnie zohydziłem czytanie” – mówi dr Przemysław Rojek, nauczyciel języka polskiego

Dr Przemysław Rojek . fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Pandemia, wojna w Ukrainie, kryzys na granicy z Białorusią czy strajk kobiet – te wszystkie wydarzenia owocowały niezwykle wzmożoną aktywnością mediów, które zasypywały nas niemożliwym do powstrzymania ciągiem znaków. Nierzadko były to fake newsy, clickbaiting, straszenie, dezinformacja… Jak młody człowiek ma się nauczyć strategii obronnych w takiej wojnie informacyjnej (i dezinformacyjnej), jeśli nie będzie umiał wnikliwe czytać tekstów literackich? A to, czego uczy aktualny program szkolny, to zaprzeczenie czytelniczej wnikliwości, to działanie od schematu do schematu. Dlatego jest tak bardzo szkodliwy – mówi dr Przemysław Rojek, nauczyciel języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów w Krakowie, krytyk literacki.

 

Marianna Fijewska-Kalinowska: „Uczę. Kocham. Nie egzaminuję” to hasło, którego jest pan autorem. Zawarł je pan w poście na Facebooku, opisującym kurs Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej dla egzaminatorów maturalnych. „To, co CKE szykuje na najbliższą sesję maturalną uczniom, nauczycielom i egzaminatorom, to najczarniejsza otchłań edukacyjnego piekła”. Dlaczego?

Dr Przemysław Rojek: Dzięki temu szkoleniu jak na dłoni zobaczyłem absurdy nowych kryteriów oceniania i egzaminowania. Szkolenie OKE wykrystalizowało mi obraz egzaminu maturalnego jako szkodliwego i niebezpiecznego dla uczniów.

To znaczy?

Ta szkodliwość ma bardzo wiele wymiarów, ale weźmy przykład pierwszy z brzegu. Do tej pory na maturze uczeń musiał dokonać interpretacji tekstu literackiego – albo jego całości w formie analizy wiersza, albo jakiegoś fragmentu przy okazji pisania rozprawki. Otrzymywał tym więcej punktów, im bardziej jego pomysł na interpretację był niesprzeczny z tekstem, spójny i im więcej sensownych odwołań uwzględniał. Dawało to ogromne pole do twórczego interpretowania. I najciekawsze wypracowania to były właśnie te, w których uczeń ulegał pokusie uzasadnionego tematem zestawiania ze sobą rzeczy nieoczywistych.

Teraz mamy sytuację, w której uczeń musi po prostu odtworzyć sprowadzoną do banałów wiedzę historyczno-literacką – zwłaszcza w testowej części arkusza maturalnego. Tam już w ogóle nie ma czegoś takiego jak interpretacja w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu – uczeń dostaje fragment tekstu, pytanie i musi wydusić z kawałka wiersza konkretne informacje, np. związek z epoką albo z innym tekstem literackim. W zasadzie nie musi już nawet ani tego wiersza znać w całości, ani go rozumieć.

Jak sytuacja, o której pan mówi, ma się do egzaminów w latach poprzednich? Dużo mówiło się o tym, że kryteria oceniania na maturze pozostawiają wiele do życzenia, ale rozumiem, że w tym roku jest jeszcze gorzej?

W tej materii narosło wiele nieporozumień i nadużyć, musimy kilka rzeczy uporządkować. Otóż: między 2005 a 2014 rokiem (czyli w pierwszych latach istnienia egzaminu maturalnego ocenianego przez komisje zewnętrzne, będącego przepustką na studia) kryteria oceniania rzeczywiście sprawdzały nie tylko, czy uczeń realizuje temat, ale czy realizuje go w określony sposób. Zwracano dokładnie uwagę na to, co uczeń w danej analizie czy interpretacji powinien zawrzeć, do czego się odwołać – faktycznie bywało to ograniczające, ale jednak nawet tu egzaminator miał pewną dowolność w swojej ocenie. Od 2015 do 2022 roku obowiązywał z kolei bardzo prosty schemat oceniania – naprawiający większość błędów poprzedniego modelu. Egzaminator sprawdzał wyłącznie, czy zdający realizuje temat. W przypadku rozprawki – czy rozumie problem, czy przedstawia swoje stanowisko i czy umie je uzasadnić. W przypadku interpretacji – czy umie przedstawić koncepcję interpretacyjną, czy potrafi ją uzasadnić i czy ewentualnie odwołuje się do kontekstów, które mają w tym przypadku sens. Ale to, do jakich tekstów i kontekstów się odwoła, pozostawało po stronie zdającego. Od tego roku wróciliśmy do bardzo niebezpiecznego systemu oceniania, który sprowadza wiedzę o literaturze do utartych schematów.

Co jest przyczyną tej zmiany?

Moim zdaniem przyczyny są dwie. Po pierwsze – liczba odwołań. Dość duża, choć w pełni zasadna dowolność kryterialna w latach ubiegłych spowodowała, że uczniowie często odwoływali się od swojej oceny, a ponieważ kryteria oceniania nie były zero-jedynkowe (bo być nie mogły: tak działa literatura, że nie wszystko da się w wypracowaniu ocenić jako prawdziwe lub nie), zdający miał duże pole do dyskusji. Z niektórych wypowiedzi dyrektora CKE, pana Marcina Smolika, można wywnioskować, że CKE chciałaby tego uniknąć.

Drugi powód – głębszy, choć może nie aż tak widoczny – jest taki, że o kształcie tej reformy edukacji decyduje chęć zaspokojenia pragnień najbardziej konserwatywnej i tradycjonalistycznej części elektoratu obecnej władzy. A przecież cała ta reforma idzie w stronę tego, co było dawniej – czy też raczej tego, co wydaje nam się, że było dawniej. A dawniej – rzekomo – trzeba było dużo czytać i dokładnie znać treść przeczytanych książek, oceniano surowiej i sprawiedliwiej, szanowało się wielką literaturę, a za kilka błędów ortograficznych oblewało się egzamin (żeby było jasne: to myślenie mityczne i życzeniowe, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistością; wspomniane powyżej zasady oceniania były do niemożliwości naciągane).

Dawniej być może rzeczywiście rygorystyczniej sprawdzano wiedzę na temat lektur, ale uczniowie szybko znaleźli sposób, by to obejść, ponieważ powstało mnóstwo streszczeń zawierających dokładnie to, na co zwracano uwagę podczas egzaminu. Tymczasem doskonałej (w przedstawionym powyżej sensie: absolutnie zobiektywizowanej, a jednocześnie formującej kogoś perfekcyjnie znającego kanon rodzimej literatury) matury z języka polskiego nigdy nie było – bo taka jest specyfika literaturoznawstwa, również na poziomie szkolnym. Po prostu nie wszystko da się tu zmierzyć i policzyć. Kryteria oceniania z lat 2015-2022 tę specyfikę uznawały, obecnie próbuje się udawać, że jest inaczej. A przecież o tym specyficznym statusie poznawczym humanistyki studenci polonistyki uczą się na pierwszych zajęciach kursu teorii literatury…

Uważa pan, że zdawalność egzaminu maturalnego w tym roku będzie bardzo kiepska?

Uczniowie są niezwykle sprytni i myślę, że poradzą sobie z tym, by zdać. Problemem będą raczej wyniki, które mogą być bardzo przeciętne albo wręcz niskie. Weźmy taki przykład: w krakowskich liceach częstym marzeniem jest dostanie się na architekturę, a do tego potrzeba naprawdę wysokiego wyniku z egzaminu z języka polskiego na poziomie rozszerzonym, bo on się liczy w rekrutacji na ten akurat wydział Politechniki Krakowskiej. Obawiam się, że system oceniania może uniemożliwić wielu osobom wybór ukochanego kierunku.

Zawsze można spróbować ominąć maturę, stawiając na olimpiadę.

Olimpiada jest bardzo ambitna i niezwykle wymagająca. Uczniowie stają zatem przed dylematem tragicznym – czy stawiać wszystko na coś, co może się nie udać? Czy to się opłaci? Nie oszukujmy się, udział w olimpiadzie powoduje zaległości w przypadku innych przedmiotów. Jedynym pocieszeniem jest to, że teraz liceum trwa cztery lata, więc uczniowie mają rok więcej na ewentualne spróbowanie swych sił w olimpiadzie.

Uczniowie są niezwykle sprytni i myślę, że poradzą sobie z tym, by zdać. Problemem będą raczej wyniki, które mogą być bardzo przeciętne albo wręcz niskie

Czy pana zdaniem mamy obecnie do czynienia z buntem polonistów wobec tego, co się dzieje? Czy raczej osób takich jak pan, które wprost mówią o szkodliwości nowych kryteriów oceniania, wciąż jest za mało?

To, co się dzieje, nazwałbym raczej sprzeciwem, ale jeszcze nie pełnoskalowym buntem. W internecie powstała petycja do CKE „O ludzki wymiar nowej matury z języka polskiego, czyli murem za maturzystami (albo głową w mur)”. W tym momencie podpisało się pod nią prawie 38 tys. osób. Wśród nich są oczywiście uczniowie i rodzice, którym leży na sercu dobro polskiej edukacji i którzy zwyczajnie się boją, ale są również nauczyciele. Część nauczycieli, tak jak ja, zapowiedziało, że nie będzie egzaminować i to na pewno jest forma sprzeciwu.

Dziwię się, że dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej w udzielanych wywiadach utrzymuje, że wszystko jest w porządku. Myślę, że są to tylko jego uniki i że w CKE musi być spory niepokój. Nie bez powodu nagle pojawiła się podwyżka dla egzaminatorów w postaci 13,34 zł za arkusz (jeden arkusz sprawdza się około godziny, a dotychczasowe wynagrodzenie wynosiło 38,99 zł). W środowisku mówi się też o tym, że część egzaminatorów dostaje maile „mobilizacyjne”, które mają zmotywować ich do przyjścia na najbliższą sesję maturalną, ale w tych mailach gdzieś między słowami zawarte są pogróżki, że jeśli ktoś nie zgłosi się do komisji oceniającej, będzie mógł nawet stracić tytuł egzaminatora (co skądinąd oczywiście nie znajduje żadnej podstawy prawnej).

Chcę jednak podkreślić, że część doświadczonych i rzetelnych egzaminatorów pójdzie na egzamin nie dlatego, że się boją, że skusi ich ta groszowa podwyżka (która – biorąc pod uwagę wydłużony czas poprawiania arkusza i galopującą inflację – może okazać się nawet nie groszowa) czy że jest im obojętne dobro uczniów, ale właśnie dlatego, że będą chcieli próbować ocenić ten egzamin jak najuczciwiej się da w tych warunkach, tak, by nie skrzywdzić ucznia. Bardzo tę motywację szanuję.

Pana hasło, petycja do CKE – to są kroki ku zmianie na lepsze. Czy uważa pan, że najbliższa przyszłość może tę zmianę przynieść?

Nie mam optymistycznych przewidywań. Jeśli nawet okaże się, że egzamin maturalny nie poszedł pomyślnie albo że zabrakło egzaminatorów, natychmiast zacznie się narracja, że uczniowie zostali zdradzeni przez nauczycieli – a może nie tyle się zacznie, co rozkręci na nowo, jak na początku pandemii, kiedy były już minister edukacji, Dariusz Piontkowski, powiedział (gdy dyrektorzy szkół i nauczyciele stanęli, absolutnie osamotnieni, wobec ogromnego wyzwania nauczania online), że teraz się przekonamy, kto umie pracować, a kto tylko strajkować. Przecież wszystkie kryzysy w oświacie przedstawia się teraz jako coś, za co odpowiadają nauczyciele, bo przecież nie władza, która, kolokwialnie mówiąc, płaci i wymaga. Tak więc dyskurs pogardy wobec nauczycieli zatoczył już tak szerokie kręgi, że nie spodziewam się absolutnie niczego innego również w przypadku egzaminów maturalnych. To może się zmienić dopiero wraz ze zmianą władzy, bo ta wystarczająco już udowodniła, że po prostu nie chce nas słuchać. Rządzący są zamknięci na jakikolwiek rzeczywisty dialog, a tylko w merytorycznym, krytycznym dialogu widzę nadzieję na poprawę sytuacji (przypominam, że właśnie dzięki pełnej otwartości na krytykę udało się dokonać zasadniczej poprawy modelu oceniania w roku 2015, o czym już przed chwilą mówiłem).

Uczeń podczas lekcji języka polskiego uczy się tak naprawdę otwartości, wnikliwego czytania, wyłapywania wieloznaczności… Przecież otaczająca nas rzeczywistość jest rzeczywistością znakową, również językową

W takim razie jak tu uczyć polskiego? Zrezygnować z nauki sztuki interpretacji wierszy? Zostać przy samych suchych faktach historyczno-literackich i utartych schematach?

Wszyscy odpowiedzialni i świadomi poloniści dokonują właśnie tragicznych wyborów. Jak dołożyć do i tak już przeładowanego programu coś, co będzie dla uczniów wartościowe? Jak przygotować ich odpowiednio do egzaminu i jednocześnie przekazać to, co najważniejsze do przekazania w rozumieniu literatury? Ja mimo wszystko zadaję uczniom interpretacje – i to wierszy bardzo trudnych. Mawiam: „poznęcajcie się nad tym tekstem, wyszalejcie się, tu nie będzie czegoś takiego jak chybiona interpretacja, bo to jest wiersz, który ma tyle znaczeń, ilu czytelników!”. A przy tym dokładnie w tym samym momencie mam wyrzuty sumienia, że nie tłukę z nimi samych ćwiczeń przygotowujących do matury… ale przecież nie o to w tym chodzi, miernikiem mojego sukcesu zawodowego nie może być jedynie wysoki wynik maturalny ucznia, któremu przy okazji doszczętnie zohydziłem czytanie.

A o co w tym chodzi?

Kilka lat temu znakomity znawca literatury, prof. Piotr Śliwiński z Uniwersytetu Poznańskiego, powiedział coś w swej prostocie genialnego: że czytanie i analiza dzieł literackich, a konkretnie poezji, jest uczeniem nieufności względem języka. Uczeń podczas lekcji języka polskiego uczy się tak naprawdę otwartości, wnikliwego czytania, wyłapywania wieloznaczności… Przecież otaczająca nas rzeczywistość jest rzeczywistością znakową, również językową. Pandemia, wojna w Ukrainie, kryzys na granicy z Białorusią czy strajk kobiet – te wszystkie wydarzenia owocowały niezwykle wzmożoną aktywnością mediów, które zasypywały nas niemożliwym do powstrzymania ciągiem znaków. Nierzadko były to fake newsy, clickbaiting, straszenie, dezinformacja… Jak młody człowiek ma się nauczyć strategii obronnych w takiej wojny informacyjnej (i dezinformacyjnej), jeśli nie będzie umiał wnikliwe czytać tekstów literackich? A to, czego uczy aktualny program szkolny, to zaprzeczenie czytelniczej wnikliwości, to działanie od schematu do schematu. Dlatego jest tak bardzo szkodliwy.

Czy w związku z tą sytuacją jest coś, do czego namawiałby pan innych polonistów?

Absolutnie do niczego! Swoje hasło napisałem w swoim imieniu, dopisałem się do tego, co już dużo wcześniej i bez porównania mądrzej mówiło wiele moich autentycznie znakomitych sióstr polonistek i braci polonistów, a ono – to hasło – poniosło się jak viral. Nie planowałem tego, ale widocznie poziom frustracji był bardzo wysoki. Jak sucha ściółka w lesie, która tylko czekała na niedopałek, by zapłonąć. Moje hasło zawiera w sobie pojęcie miłości, bo miłość to szacunek, tolerancja, otwartość i życzliwość. Te rzeczy chcę w sobie pielęgnować w stosunku do literatury i w stosunku do ucznia. Chcę mądrze uczyć, a nie niemądrze egzaminować.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: