Przejdź do treści

Agnieszka Jankowiak-Maik: „Kompletnie nie przemawia do mnie budowanie autorytetu opartego na strachu. Wolę zbudować relację, w której szacunek będzie czymś naturalnym”

Agnieszka Jankowiak-Maik, Babka od histy / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Mimo iż uważam, że zawód nauczycielski to coś, co się totalnie nie opłaca, to jednak warto. I wcale nie chodzi tu o te słynne dwa miesiące wakacji, tylko o to, że ma się realny wpływ na młodego człowieka. Mam to szczęście, że odzywają się do mnie byli uczniowie, mówiąc, że kwestie poruszone na moich lekcjach realnie wpłynęły na ich decyzje, wybory i życie. To mnie uskrzydla i mocno trzyma w zawodzie – mówi Agnieszka Jankowiak-Maik, znana z sieci Babka od Histy.

 

Ela Kowalska: Czy w Polsce mamy do czynienia z kryzysem nauczycielstwa?

Agnieszka Jankowiak-Maik: Ten kryzys trwa od długiego czasu, już zbieramy jego „żniwa”. Po 1989 roku edukacja nigdy nie była traktowana priorytetowo. Reformy były pisane na kolanie, jako szeregowa nauczycielka nie dostrzegałam w nich długofalowego spojrzenia. Konsekwencje są dziś doskonale widoczne – mamy m.in. gigantyczne braki kadrowe. W wielu szkołach brakuje specjalistów, specjalistek od konkretnych przedmiotów. Dzieciaki potrafią nie mieć przez kilka tygodni np. zajęć z fizyki czy matematyki. Z tego powodu nauczyciele łączą wiele etatów, to przekłada się na nadgodziny i przemęczenie.

Ponadto mamy ogromny kryzys motywacyjny. Doskonale widać to na grupach facebookowych stworzonych przez nauczycieli, które z inspirujących i wspierających stały się miejscem do wylewania żali i frustracji. Dochodzi jeszcze nagonka ze strony ministra edukacji. Przykładem może być dezinformacja dotycząca ilości pracy czy zarobków nauczycieli. To wszystko sprawia, że nauczyciele odchodzą z pracy. Coraz częściej mamy też do czynienia z tzw. silent quitting. Oznacza to, że nauczyciele, którzy zostają w zawodzie, pracują dokładnie tyle, za ile mają płacone. A polska szkoła od wielu lat stoi ponadwymiarową pracą nauczycieli i nauczycielek oraz materiałami, które przynosimy z domu, bądź kupujemy za własne pieniądze. Szkoły publiczne są wciąż mocno niedofinansowane, czasami brakuje tak podstawowych elementów, jak papier do ksero czy flamastry do tablicy. Żartowano kiedyś, że nauczyciel to jedyny zawód, który kradnie z domu i przynosi do pracy. Ale taka jest smutna prawda – nauczyciele często, cyklicznie wręcz, uzupełniają braki wyposażenia szkół ze swoich kieszeni.

Kim dla młodych ludzi jest obecnie nauczyciel?

Trudno generalizować, dużo zależy od danego dziecka. Dla niektórych nauczyciel nie jest ważną postacią, co jest w pewien sposób normalne dla osób w okresie dojrzewania. Z kolei część młodzieży szuka nauczycieli i nauczycielek nie tylko w szkole. Rozwój internetu i nowych technologii sprawia, że można się świetnie uczyć również poza gmachem szkoły. W sieci i mediach społecznościowych jest sporo wartościowych treści edukacyjnych. To też spore wyzwanie dla nas nauczycieli – powinniśmy mieć świadomość, że nasza rola się zmieniła.

Jak bardzo?

Przestaliśmy być jedynymi „podawcami wiedzy”. Informacje na różne tematy są łatwo dostępne, dlatego samo przekazywanie wiedzy nie wystarczy. Powinniśmy więc angażować, wzbudzać emocje, budować kompetencje, uczyć myślenia krytycznego. Ze swojej perspektywy powiem, że dzięki demokratyzacji dostępu do informacji odczuwam pewną ulgę. To daje nauczycielom możliwość bycia ludźmi, którzy starają się wesprzeć młodego człowieka w rozwoju, mają swoje ograniczenia, ale są jednocześnie świetnymi przewodnikami po świecie. Poza tym, myślenie, że jako nauczycielka tylko ja mam dostęp do wiedzy, a co za tym idzie – powinnam wiedzieć wszystko i być alfą i omegą, jest bardzo obciążające. Są oczywiście różne modele spojrzenia na to, kim powinien być w dzisiejszych czasach nauczyciel dla takiego młodego człowieka. Jest mi bliska teoria, że to przewodnik, doradca, osoba, która daje wsparcie i opiekę.

Dziewczyna stoi i trzyma się za ramię. Obok bukiet kwiatów

A jak panią odbierają uczniowie? Poza tym, że jest pani nauczycielką historii, to działa pani jako aktywistka edukacyjna i społeczna. Deklaruje się też pani jako feministka. Wymyka się pani ramom, w które włożylibyśmy przeciętnych nauczycieli.

W poprzedniej szkole to właśnie moja postawa zapadła dzieciakom w pamięć. Zawsze pod koniec roku robię ewaluacje, w których pytam uczniów, co im się podobało, a co nie. Wielu z nich zamiast pisać konkretnie o lekcjach, piszą, że cenią fakt, że mam wartości i potrafię stać po stronie tych wartości. Z kolei jedna z uczennic napisała, że dzięki lekcjom ze mną zrozumiała, że warto mieć w życiu coś, co na czym nam zależy. To mnie bardzo wzruszyło. W nowej szkole jeszcze nie wszyscy zdążyli mnie „wyhaczyć” w sieci, więc dopiero za jakiś czas dowiem się, co o tym sądzą. A jeśli chodzi o poglądy feministyczne – deklaruję je w takim znaczeniu, że bardzo mi zależy na tym, aby wyrównywać szanse dziewczynek w dostępie do różnych zawodów. Uważam, że ludzie błędnie postrzegają pojęcie „feminizm”. Dla mnie jest to opowieść o siostrzeństwie, wspieraniu się, odkrywaniu roli kobiet w przeszłości, czyli tzw. herstoria, czego bardzo brakuje w narracji głównego nurtu.

Spotkała się pani kiedyś z nieprzychylnością ze strony rodziców lub innych nauczycieli?

Oczywiście, niemiłe sytuacje miejsce, ale są głównie związane z moją książką „Historia, której nie było”. Wylał się na mnie hejt związany z tym, że poruszyłam kwestie herstoryczne z perspektywy prawno-człowieczej. Co więcej, te negatywne opinie czy recenzje pochodziły w dużej mierze od osób, które nie przeczytały mojej książki. Podobną sytuację miałam, gdy prowadziłam w szkole zajęcia antydyskryminacyjne. Jestem osobą, która bardziej skupia się na kwestiach, które mnie wzmacniają, niż na tych, które mnie ciągną w dół. W związku z tym staram się takich sytuacji mocno nie rejestrować i nie przeżywać.

Czy w dzisiejszych czasach nauczyciel powinien być autorytetem?

Młodzież nie lubi słowa „autorytet”. Chętniej mówią za to o inspiracjach i ludziach, którzy ich inspirują. Do grona tych osób mogą, ale nie muszą, należeć nauczyciele. Osobiście też mam problem z takim założeniem, że ktoś, z zasady, musi mieć autorytet. I trzeba temu autorytetowi okazywać szacunek, np. zwracając się per panie profesorze/pani profesor. Kiedy uczyłam w liceum, nie przepadałam za tą formą zwyczajową. To, że ktoś jej używa, wcale nie oznacza, że szanuje osobę, do której się zwraca. Podobnie kompletnie nie przemawia do mnie budowanie autorytetu opartego na strachu. Wolę zbudować taką relację, w której szacunek będzie czymś naturalnym i odwzajemnionym.

Polskiej szkole bardzo pilnie potrzebna jest skuteczna i prawdziwa pomoc psychologiczna, zarówno dla młodych ludzi, jak i nauczycieli i nauczycielek. Młodzi ludzie są obecnie w totalnym kryzysie psychicznym. (...) Nauczyciele są z kolei na tej pierwszej linii frontu, jeśli chodzi o kontakt z młodzieżą, która ma problemy. A nie ma dla nas systemowego przygotowania

Budowanie autorytetu na strachu doskonale pamiętam z liceum, z lekcji polskiego. Do dziś potrafię powtórzyć cytaty z „Dziadów” czy to, jak inni artyści opisywali Witkacego. Dziś, na spotkaniach z koleżankami, to powód do żartów, ale gdy byłyśmy w liceum, to żadnej z nas nie było do śmiechu. Te lekcje były po prostu straszne.

Niestety, badania potwierdzają, że większość nastolatków ma takie doświadczenia ze szkołą. Mam wrażenie, że tym strachem posługują się ludzie, którzy nie potrafią zbudować zdrowych relacji z uczniami. Dla mnie takie zachowanie jest nie do pomyślenia. Jestem nauczycielką krótkiego dystansu, ale to nie oznacza, że uczniowie wchodzą mi na głowę, bądź mnie nie szanują. Wręcz przeciwnie. Zresztą już Korczak sto lat temu mówił, że podmiotowe traktowanie dzieci i uczniów to podstawa. Bazowanie na tak niskich instynktach jak strach nie przynosi korzyści i negatywnie wpływa na proces nauki. Bo w stresie człowiek gorzej przyswaja wiedzę. Strach może oczywiście spowodować, że wkujemy coś na blachę, kompletnie bezmyślnie. Tylko co z tego?

Gdyby mogła pani jeszcze raz zdecydować o swojej drodze zawodowej, czy ponownie zostałaby pani nauczycielką?

Nauczycielstwo wyssałam z mlekiem matki. Moi rodzice, wielu ich znajomych i przyjaciół byli nauczycielami. Moja młodsza siostra wspomina, że już jako dziecko miałam tendencję do nauczania. Często udzielałam jej „lekcji” – sadzałam ją przed sobą i kazałam słuchać (śmiech). Rzeczywiście od małego lubiłam się zarówno uczyć, jak i przekazywać wiedzę, więc bycie nauczycielką było dla mnie naturalnym kierunkiem. Miałam też świadomość realiów związanych z pracą w zawodzie. Widziałam, ile moja mama pracuje po nocach. To były jeszcze czasy klasycznych dzienników, co przekładało się na dużą ilość papierkowej roboty. Zaczynając pracę jako nauczycielka, myślałam, że cała edukacja jest na drodze do głębokiej zmiany. Tak się nie stało. Jednak mimo iż uważam, że zawód nauczycielski to coś, co się totalnie nie opłaca, to jednak warto. I wcale nie chodzi tu o te słynne dwa miesiące wakacji, tylko o to, że ma się realny wpływ na młodego człowieka. Mam to szczęście, że odzywają się do mnie byli uczniowie, mówiąc, że kwestie poruszone na moich lekcjach realnie wpłynęły na ich decyzje, wybory i życie. To mnie uskrzydla i mocno trzyma w zawodzie.

To, o czym pani mówi, kojarzy mi się z takim misyjnym aspektem zawodu nauczyciela.

To jest kwestia, której staram się unikać. Uważam, że zawód nauczyciela po części jest pewnego rodzaju misją, ale nienawidzę tego sformułowania. Słowo „misja” wytrąca nam broń, kiedy próbujemy walczyć o wyższe zarobki. Bo skoro jest to zawód misyjny, to po co ci pieniądze? Natomiast „misja” nie jest walutą, którą mogę opłacić rachunki czy kupić ubrania dla dziecka. Dlatego nie lubię tego określenia. Jednocześnie jestem zdania, że osoby wykonujące zawód nauczyciela muszą mieć pewne predyspozycje, które pozwolą im się realizować w tym zawodzie. Uważam też, że wiele osób pracujących w szkole nie powinno mieć kontaktu z dzieciakami, bo się do tego kompletnie nie nadają. Bo kiedy odromantyzujemy sobie zawód nauczyciela, okaże się, że tak jak inne profesje ma swoją specyfikę.

Co dla pani jest największym wyzwaniem w pracy nauczyciela?

Bolączką, która mnie uwiera i z którą mam ogromny problem, jest sposób, w jaki polityka zawłaszcza edukację. Czasami jak spotykam zupełnie obcych ludzi, którzy dowiadują się, że jestem nauczycielką, to słyszę wręcz propagandowy przekaz lansowany przez polityków. Że pracuję tylko 18 godzin w tygodniu, co jest wielkim luksusem, że ciągle mam wolne. Te stwierdzenia mają się nijak do prawdy. To strasznie bolesne dla osób, które wiedzą, jak wyglądają realia. Oczywiście, jak każda osoba pracująca w szkole mierzę się też z codziennymi wyzwaniami. Czasami koncept lekcji, który sobie zaplanowałam i który myślałam, że świetnie się sprawdzi, kompletnie nie wychodzi i okazuje się klapą. Nie każda klasa jest zachwycona moim pomysłem.

Młodzież nie lubi słowa „autorytet”. Chętniej mówią za to o inspiracjach i ludziach, którzy ich inspirują. Do grona tych osób mogą, ale nie muszą, należeć nauczyciele. Osobiście też mam problem z takim założeniem, że ktoś, z zasady, musi mieć autorytet

Dużo mówi się o słabnącej kondycji psychicznej polskiej młodzieży. Czy dla pani, jako nauczycielki, jest to dostrzegalne?

Oczywiście. Polskiej szkole bardzo pilnie potrzebna jest skuteczna i prawdziwa pomoc psychologiczna zarówno dla młodych ludzi, jak i nauczycieli i nauczycielek. Młodzi ludzie są obecnie w totalnym kryzysie psychicznym. Jak czytam kolejne badania i raporty na ten temat, to chce mi się płakać. Nauczyciele są z kolei na tej pierwszej linii frontu, jeśli chodzi o kontakt z młodzieżą, która ma problemy. A nie ma dla nas systemowego przygotowania, które sprawiłoby, że potrafilibyśmy sobie radzić z kryzysami psychicznymi, które dotykają młodych ludzi. Wielu z nas ma problem ze stawianiem granic. Ze mną było podobnie – bardzo przeżywałam problemy moich uczniów i uczennic, a to przekładało się na moją kondycję psychiczną. Uważny nauczyciel czy nauczycielka codziennie jest świadkiem tego, jak młodzi ludzie zmagają się z depresją, zaburzeniami odżywiania czy myślami samobójczymi. Jednak nie dość, że nie wie, jak tego ucznia wesprzeć, to dodatkowo sam nie potrafi sobie z tą sytuacją poradzić. Poza tym, w przypadku nauczycieli dochodzi jeszcze frustracja związana z sytuacją panującą w polskiej edukacji i wypalenie zawodowe.

Czego zatem można pani życzyć z okazji Dnia Edukacji Narodowej?

Przede wszystkim dobrych relacji. Niestety, problemów, z jakimi zmaga się polska szkoła, nie rozwiążemy życzeniami, a dobre relacje w środowisku nauczycielskim są bardzo potrzebne. Warto, aby było to środowisko wspierające, a nie rywalizujące i takie, w którym możemy czuć się bezpiecznie.

 

Agnieszka Jankowiak-Maik – nauczycielka historii i WOS, aktywistka edukacyjna, tutorka, trenerka i publicystka. Autorka książki „Historia, której nie było”. W 2020 roku została Laureatką Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, a w 2021 Medalu Wolności Słowa Grand Press i konkursu Wielkopolski Nauczyciel Roku. Pod koniec 2021 roku znalazła się na liście „50 Śmiałych” Wysokich Obcasów za sprzeciw wobec reformy edukacji. Jest promotorką nowoczesnych metod nauczania, edukacji obywatelskiej i kobiecej strony historii. Prowadzi profil na Instagramie „Babka od Histy

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: