Przejdź do treści

A jakby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady… Dlaczego tylko bohaterkom filmów życiowa zmiana przychodzi łatwo, mówi psychoterapeutka Joanna Kot

na zdjęciu: kobieta praktykuje jogę na tarasie domku letniskowego, tekst o ucieczkach z miasta i od obowiązków - Hello Zdrowie
Czy warto rzucić wszystko i jechać w Bieszczady? /fot. Adobe Stock
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Tęsknota za „czymś więcej” jest znamienna dla naszych czasów – żyjemy we względnym dobrobycie, mamy dostęp do różnych możliwości, które jeszcze kilkanaście lat temu były abstrakcyjne. Jednak z jakiegoś powodu to ciągle nie wystarcza. Warto zaufać tej tęsknocie, nawet nie rozumiejąc jej, bo w niej są wskazówki, co dalej – mówi Joanna Kot, psycholożka i psychoterapeutka.

 

Monika Głuska: W wielu bestsellerowych książkach, filmach obserwujemy totalną przemianę życia bohaterki: zmienia pracę, wyjeżdża na wieś lub przenosi się do innego kraju i zaczyna żyć inaczej. Czy zawsze takie spektakularne zmiany dają szczęście?

Joanna Kot: Jeśli taki jest nasz proces, nasza droga i tego właśnie chcemy, to tak. Nie oznacza to, że zmiany te są bezkosztowe. Żeby mogło wydarzyć się nowe, bardziej spełnione życie, to musi odejść stare. A wraz z nim sposób życia, znany obraz siebie i komfort wynikający z poznania tego, w czym jestem, czym żyję i z pewnej przewidywalności, która z tego płynie. Czasem muszą zakończyć się niektóre relacje lub ścieżka zawodowa. Jednak nie każda z nas jest gotowa coś poświęcić i zapłacić jakąś cenę za szczęście. Nie każda, nawet jeśli czuje głęboko, co jest jej autentyczną ścieżką, zdecyduje się wcielić ją w życie i zbudować na niej swoją codzienność.

Bohaterkom książek i filmów udaje się to całkiem łatwo.

One pokazują w pewien sposób naszą archetypową drogę do głębszego poznania samych siebie. Na skutek pewnych wydarzeń, problemów w relacji, pracy czy choroby dochodzi do kryzysu. Do okoliczności, w których – chociaż bardzo się staramy – nie działają już nasze strategie radzenia sobie z życiem i z tym, co ono nam przynosi. To załamanie, rozpad dotychczasowego świata, to pierwszy etap zmiany, która z założenia ma uczynić nas pełniejszymi osobami. Potem następuje etap wewnętrznej tułaczki — czujemy się „zawieszone”, bez poczucia kim jesteśmy czy przynależności. Pod koniec pojawiają się w nas nowa energia i jakości, które przynoszą nam wglądy, czyli zrozumienie siebie i kontakt z głębszą warstwą naszej tożsamości. Wtedy możemy odkryć swoją autentyczność, pragnienia, nowe wzorce bycia i kierunki na kolejny etap w życiu.

Wiele kobiet często wyrusza w jakąś podróż do tzw. miejsc mocy, na praktykę jogi, warsztaty czy samotny wyjazd. Niektórym to pomaga, inne wracają gorzko rozczarowane, bo wydały kasę i nic. Od czego to zależy?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ jest mnóstwo czynników, które składają się na małe i wielkie przełomy albo ich brak. Ja sama mam za sobą kilka takich wyjazdów. Na niektórych, choć wiele sobie po nich obiecywałam, nie wydarzyło się nic szczególnego. A inne przyniosły niespodziewane zwroty akcji i wiele momentów typu „aha”. Na to pytanie pewnie mogłyby odpowiedzieć nam różne kobiety i wydaje mi się, że każda z nich miałaby swoje wnioski, dlaczego tak się stało.

Joanna Kot /fot. archiwum prywatne

Joanna Kot /fot. archiwum prywatne

W jaki sposób zmiana bywa uzależniona od naszego wieku, sytuacji życiowej?

Pewne zmiany są jak najbardziej połączone z wiekiem. Zwłaszcza te związane z ciałem, zmianą ról życiowych, na przykład, gdy dojrzewamy i zaczynamy miesiączkować lub kiedy stajemy się mamą. Te zmiany naturalnie uruchamiają całą psychologiczną sekwencję, która pomaga nam odkrywać to, kim jesteśmy. Ale są też przecież takie zmiany, które płyną z jakiejś głębokiej potrzeby i nie dają nam spokoju, dopóki nie zwrócimy się w ich stronę. Stąd na przykład starsze osoby wstępują na uczelnie, biegają w maratonach. Czasem decydujemy się na ruch totalnie poza logiką, pragmatyzmem, ale coś w środku nam nie odpuszcza i czujemy, że musimy to zrobić. Dzięki temu czujemy się pełniejszymi osobami. Starsza pani na uczelni nie będzie już pracowała w nowym zawodzie i raczej nie dlatego studiuje. Ale czuje, że doświadcza czegoś ważnego dla siebie, ma z tego frajdę. To jest w jakiś sposób kawałek ścieżki jej serca.

Sławomir Prusakowski, psycholog, trener i ekspert SWPS

Często kobietom wydaje się, że już na wszystko za późno…

Bo czasem pewnie tak jest. Jeśli pragnę zostać mamą, mam na to ograniczony czas. Na pewnym etapie życia jest to już po prostu niemożliwe. Ale nie oznacza to, że jest za późno, żebym w jakiś inny sposób realizowała swoją matczyną energię i potrzebę troski, kochania. To nadal może i ma się wydarzać.

Jak wyzbyć się strachu przed zmianą?

Pytanie, czy trzeba się go wyzbywać? Mamy naturalną tendencję, żeby się go pozbywać, bo nie jest to komfortowe doznanie. Zachęcałabym do czegoś przeciwnego: zrobienia mu miejsca i przyjrzenia się z bliska, ze świadomością. „Czego się boję w związku ze zmianą?”, „Czy to, czego się obawiam, może się realnie wydarzyć?”. Bo jeśli tak, to ten strach ma sens i warto go wtedy uwzględnić. Ale może, kiedy bliżej poznam ten lęk, okaże się, że to tylko moje katastroficzne myślenie o nim – dokonam zmiany, ziemia się nagle rozstąpi i mnie pochłonie. Takie myśli towarzyszą nam na progu zmiany, a więc czegoś nieznanego. I warto konfrontować je z rzeczywistością. Czasem strach ukrywa się głęboko w naszej psychice, wynika z zakodowanych stereotypów.

To się zdarza, gdy np. przypominamy sobie to, co mówiła nasza babcia: „lepsze jest wrogiem dobrego” lub „siedź spokojnie i nie wymyślaj”. I teraz to jest moje uwewnętrznione przekonanie, które uruchamia się, kiedy czuję, że pora w życiu pójść dalej. To przekonanie może nas realnie powstrzymywać przed zmianą. I jeśli zależy nam na niej, będziemy musiały jakoś dogadać się z naszą wewnętrzną babcią. Sam strach przynależy do procesu zmiany, jest jej etapem i niesie swoją mądrość, budzi czujność. Zatrzymuje nas przy pytaniu: „czy ja naprawdę tego chcę, czy jestem gotowa podjąć ryzyko?”. To ważne, żeby nie przepychać się przez niego, tylko spróbować go zrozumieć. Inaczej zmiana może okazać się niekorzystna, czy nawet destrukcyjna. Niby dopięłam swego, mam to, o co chodziło. Ale czuję się rozczarowana albo samotna. Jednym słowem – operacja się udała, tylko pacjent zmarł.

Gdy życie nas przyciska, czujemy marazm, frustrację, miewamy depresyjne nastroje, tęsknimy za czymś więcej, ale nie umiemy nawet tego opisać. Jak się tego nauczyć?

Dokładnie tak, jak przed chwilą zrobiłaś. Nazywać rzeczy po imieniu, pozwalać uczuciom przepływać przez nas, obserwować, co się w nas dzieje. Jeśli brakuje ci słów, żeby opisać swoje doświadczenie, czuj to, co czujesz, pozwól temu w sobie być. Wtedy pogłębiamy świadomość, co pozwala nam lepiej rozumieć siebie. Tęsknota za „czymś więcej” często nie daje się jednoznacznie dookreślić. Niby jest ok, bo mam pracę, często rodzinę, ważne przyjaźnie, zdrowie i za co żyć. Niczego mi nie brakuje. A jednocześnie nie znika to poczucie. To znamienne dla czasów, kiedy żyjemy we względnym dobrobycie i mamy dostęp do różnych możliwości, które jeszcze kilkanaście lat temu były abstrakcyjne. Jednak z jakiegoś powodu to ciągle nie wystarcza. Warto zaufać tej tęsknocie, nawet nie rozumiejąc jej, bo w niej są wskazówki, co dalej.

Ale nam, ludziom kultury zachodniej, trudno jest wysiedzieć i wytrzymać ze spokojem to nasze „nie wiem”.

Tak, chcemy szybko to rozszyfrować, potem przełożyć na swoje, zmienić w cele i jak najprędzej zrealizować. To tak nie działa. Jeśli to, co dla nas ważne, nie wydarza się w naszej codzienności, może śnić się nocą, przychodzić w niespodziewanych, nawet dziwnych wydarzeniach, kłopotach w relacji, wypaleniu w pracy. Warto być czujną nawet na pojedyncze sygnały, one nas poprowadzą.

Czasem znamy z grubsza kierunek, ale w głowie odzywa się tysiąc głosów, które próbują odwieść od naszej ścieżki. Warto je sobie spisywać i potraktować jako element całego procesu

Jak zacząć proces poszukiwania i samooczyszczania?

Możemy zrobić prostą autodiagnozę. Poszukać w sobie dwóch tendencji: kto we mnie chce zmiany, a kto niekoniecznie. Czy zauważam w sobie te dwie postawy? Na czym one polegają? Czy któraś z nich jest mi na ten moment bliższa? A może obie są intensywne i czuję wewnętrzne rozdarcie, przez co tkwię w życiu w miejscu i nie jestem w stanie się ruszyć? Gdy mówię o procesie samooczyszczania, przychodzi do mnie myśl, którą wniósł mój superwizor – „powołanie to nasz naturalny stan”. Nasze największe talenty są tak oczywiste, że nie dostrzegamy ich na co dzień. Dlatego częścią odkrywania naszej życiowej drogi jest oczyszczanie dojścia do tego, co już w nas jest, ale bywa przykryte krytycyzmem, marazmem, przekonaniami, stereotypami, brakiem wiary w siebie… Clarissa Pinkola Estes w kultowej książce „Biegnąca z wilkami” pisała o tym, że jeśli przygotujemy psychiczne miejsce, naturalnie wypełni je twórcza energia związana z naszą ścieżką serca.

Czasem znamy z grubsza kierunek, ale w głowie odzywa się tysiąc głosów, które próbują odwieść od naszej ścieżki. Warto je sobie spisywać i potraktować jako element całego procesu. Często mamy tendencję, żeby je spychać, marginalizować, bo przeszkadzają w tym, na czym nam zależy. Albo spowalniają, a my chcemy już pójść dalej, w kierunku upragnionej zmiany, zamiast się nimi zajmować. Te głosy warto uznać i procesować je w sobie. Czasem samo ich usłyszenie sprawia, że przestają mieć wpływ na nas i można je przekroczyć. A czasem będzie trzeba chwilę z nimi popracować. Zwłaszcza jeśli mocno na nas oddziałują albo są destrukcyjne.

Podaj, proszę, jakiś przykład.

Kobieta czuje, że jest wypalona tkwieniem latami w pracy, która ją osłabia i gasi twórczy potencjał. Wie, że jej ścieżką w świecie jest coś bardziej kreatywnego. Sam rozdźwięk w niej uruchomi już dialog wewnętrzny. Z jednej strony będzie pojawiał się głos typu „co ty tu jeszcze robisz? Marnujesz się, idź dalej”. Z drugiej „jak to, miałabyś rzucić tę pracę, masz etat i stałą pensję, ciesz się, że w ogóle pracujesz”. I już stoimy w rozdarciu, zanim podjęłyśmy jakąkolwiek decyzję o zmianie.

Co wtedy robić?

Przede wszystkim trzeba je dopuścić i przysłuchać się. Potem sprawdzić, czy zgadzam się z nimi, czy też nie. Część z nich może być w jakimś stopniu dla nas sensowna i wtedy dobrze jest poszukać sposobu, jak możemy je uwzględnić. Ale część będzie brzmiała dla nas niewspierająco i nierozwojowo. I z tymi warto dyskutować, negocjować i przekształcać je tak, aż poczujemy, że coś w środku puściło. Wracając do naszej kobiety – kiedy wyobrazi sobie takie dwie strony, które dyskutują na temat jej życia zawodowego, może przysłuchać się temu z boku i szukać w sobie, w jaki sposób chce się do nich odnieść. Co chciałaby powiedzieć tej części, która zachęca ją do zmiany pracy, czy zgadza się w jakimś stopniu z nią, czy jej wierzy, co czuje, kiedy to słyszy? Co chciałaby wnieść wobec tej drugiej? Być może powiedziałaby: „Zgadzam się – stabilna praca to w niepewnych czasach ogromny przywilej, czuję się zabezpieczona finansowo. To teraz dla mnie ważne i nie chcę rezygnować. Ale potrzebuję stworzyć sobie przestrzeń na pasję po pracy, bo inaczej uschnę”. Albo: „Faktycznie to jest bardzo cenne dostawać regularnie pensję. Ale to mi nie wystarcza i potrzebuję iść dalej, nawet jeśli będzie wiązało się to z ryzykiem finansowym”.

Czy może okazać się, że praca, którą wykonujesz od dawna, ale czułaś pewne znudzenie, wciąż jest twoją drogą i możesz się w niej realizować?

Oczywiście, że tak! Bardziej spektakularne i nośne informacyjnie są te zmiany o sto osiemdziesiąt stopni, jak znane zdanie „rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady”. Jednak zmiana nie musi być radykalną rewolucją całego życia. Czasem ścieżka zawodowa czy osobista jest bardzo nasza. I nie chcemy z niej schodzić. Tylko sposób, w jaki nią kroczymy, potrzebuje się zmienić. Nie chcemy z tego rezygnować. Ale czujemy, że potrzebujemy robić to już z innego miejsca.

Jeśli to, co dla nas ważne, nie wydarza się w naszej codzienności, może śnić się nocą, przychodzić w niespodziewanych, nawet dziwnych wydarzeniach, kłopotach w relacji, wypaleniu w pracy. Warto być czujną nawet na pojedyncze sygnały, one nas poprowadzą

Czym jest zatem życie swoim powołaniem?

Dla mnie to znaczy rozpoznać większą siłę, która kieruje moim życiem, usłyszeć, co mnie woła, i podjąć działanie, żeby to przynajmniej w jakimś stopniu wydarzało się w mojej codzienności. Z połączenia z tym miejscem w nas płynie dużo energii, która sprawia, że stajemy się naturalnie zaangażowane w nasze życie. Otwieramy się na jego doświadczanie. Przypomina nam się, że mamy marzenia i chcemy przynajmniej część z nich zrealizować. Dążymy do tego, żeby korzystać z naszych naturalnych zdolności, w pracy lub w życiu osobistym. Życie swoim powołaniem nie jest bajką, bo ma w sobie też sporo dyskomfortu. Ale mimo to daje ci poczucie, że twoje życie ma sens i jest zbudowane na ważnych dla ciebie wartościach. Warto zadać sobie pytanie — czym dla mnie jest życie zgodne z powołaniem, co to dla mnie znaczy?

A jakie pytanie możemy sobie postawić, aby pomóc je odnaleźć?

Carlos Castaneda pisał w swoich książkach o tym, że wystarczy zadać sobie jedno pytanie: czy droga, którą kroczę w życiu, jest moją ścieżką serca? Odpowiedzi są dwie: tak albo nie. Nie ma czegoś pomiędzy.

W popularnym serialu „Wellmania” bohaterka (komiczka Celeste Barber) trafia na kozetkę terapeutki, ta każe jej wsłuchać się w wewnętrzny głos. Bohaterka kompletnie nic nie słyszy i wciąż coś mówi.

Paplanie to częsta strategia. Właśnie po to, żeby nie dopuścić tego, co jest w środku, ale też drugiej osoby w relacji, tu terapeutki. To, co nazywamy wewnętrznym głosem, jak się tak w niego naprawdę wsłuchać, często paradoksalnie okazuje się ciszą. I przestrzenią, w której może pojawić się to, co jest głęboko w nas.

Jak połączyć racjonalność i intuicję?

One gdzieś głęboko w nas łączą się w jedno, w jakąś trzecią jakość. Ale każda z nich jest cenna sama w sobie i ważne jest mieć dostęp do nich obu. Umieć wybierać, kiedy to intuicja bardziej wspiera mnie i moje życie, choć może to będzie totalnie irracjonalne. A kiedy, choć serce podpowiada ci jedno, to wiesz, że w danej sytuacji chcesz zachować zdrowy rozsądek.

Czy trzeba zawsze cofać się głęboko w przeszłość, aby odnaleźć naturalne zasoby, zdolności, talenty?

Absolutnie nie. Jeśli wracamy do przeszłości, to raczej po to, żeby poszukać wzorców czy doświadczeń, które mogą wesprzeć nas w zmianie. Można spróbować przypomnieć sobie jakiś czas lub moment ze swojego życia, kiedy czułaś, że jesteś połączona ze sobą i ze światem, blisko swoich naturalnych zasobów, w swoim flow. Przywołujemy to po to, żeby ten stan znowu ożył i wydarzył się w nas tu i teraz. Aby móc skorzystać jak ze wzorca, z którego przyszły do nas głębsze uczucia, wglądy w ważne odpowiedzi.

Czy można tego dokonać samemu, a może warto pójść na jakieś warsztaty lub skorzystać z pomocy specjalistów?

Ktoś, kto jest dwa kroki dalej, może być cennym wsparciem dla nas na tej drodze, bo przeciera szlaki i wnosi świadomość. Często ma też narzędzia do takiej pracy. To może być specjalista albo grupa warsztatowa, która dodatkowo ma ten wpływ, że wzmacnia pole zmiany. To może być też nasza przyjaciółka czy przyjaciel, kto widzi pewne rzeczy z boku, zna nas i obserwuje. Na koniec jednak decyzja o tym, czy podejmiesz działanie, aby żyć swoim powołaniem, należy tylko do ciebie.

 

Joanna Kot – psycholożka i psychoterapeutka, twórczyni Drogi Kobiety (www.drogakobiety.pl) i współtwórczyni Płodnika (www.plodnik.pl), która specjalizuje się w pracy nad rozwojem kobiecej tożsamości. Jej szczególnym obszarem zainteresowań są momenty przejściowe w życiu kobiet, poszukiwanie źródeł osobistej mocy w kryzysach życiowych, rola i miejsce kobiet we współczesnym świecie oraz analiza snów

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?