Przejdź do treści

„Ciało to skomplikowany byt, który nas niesie przez świat. To jego główna funkcja, wygląd to efekt uboczny” – mówi Anna Natasza Górecka, autorka książki „Moje ciało jest ok”

Anna i Aleksandra Góreckie / fot. Staszek Kamionka
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Przytłoczone, zagubione, nieszczęśliwe. Przygniecione ciężarem oczekiwań i presji, uczone, że ciało to wizytówka, dzięki której można osiągnąć sukces lub zaliczyć wielki upadek. To rzeczywistość współczesnych dzieci i nastolatków, które od najmłodszych lat karmione są nie tylko zakurzonymi frazesami, ale i cyfrową papką, w której uroda urasta do rangi najważniejszego aspektu życia. O tym, dlaczego warto wyciągnąć rękę do siebie samego i przejść trudną drogę do samoakceptacji, porozmawiałam z Anną Nataszą Górecką, która ze swoją siostrą, Aleksandrą Górecką, napisała książkę-przewodnik „Moje ciało jest okej! Książka o ciele, emocjach i samoakceptacji. Do czytania, odkrywania i bazgrania”.

 

Alicja Cembrowska: Jaką część swojego ciała lubisz najbardziej?

Anna Natasza Górecka: Może dłonie, pomyślałam o dłoniach.

Dłonie? Ciekawe. Dlaczego akurat one?

Podobają mi się wizualnie. Uważam, że mają fajny kształt i są zgrabne. Z drugiej strony jest to takie miejsce na mojej skórze, gdzie mocno widać bielactwo i po prostu podoba mi się ten wzór – ale on też jest dla mnie tematem procesu, który przechodziłam.

Kiedyś się go wstydziłaś?

Raczej chodzi o kontekst, w jakim myślę o dłoniach, bo one są przecież narzędziem kontaktu ze światem. Mogę nimi kogoś dotknąć, mogę wziąć coś do ręki i myślę, że lubię je głównie z powodu tych funkcji.

Miałam o to zapytać później, ale skoro już powiedziałaś o bielactwie, to nie mam wyboru. Jak wyglądała twoja droga do akceptacji siebie takiej, jaką jesteś?

Miałam słaby start w tej kwestii, bo gdy na mojej skórze pojawiło się bielactwo, to rodzice zabrali mnie do lekarza i w gabinecie usłyszałam dosyć mocny przekaz: to jest oszpecenie, to jest nieuleczalna choroba, nic się z tym nie da zrobić.

Ile miałaś lat?

Siedemnaście. I nikt mi nie powiedział, że na to można spojrzeć inaczej, że po prostu tak wyglądam, że przecież te plamy nie bolą, więc to dobra informacja. Dostałam zatem bardzo słaby punkt widzenia. A potem pojawiły się kolejne doświadczenia. Kiedyś od kogoś bliskiego w intymnej sytuacji usłyszałam bardzo raniące słowa na ten temat. Kiedy słyszałam od świata, że to jak wygląda moja skóra jest niefajne, sama też bardzo tego nie lubiłam.

Anna i Aleksandra Góreckie / fot. Staszek Kamionka

Co się zmieniło, że teraz bez problemu o tym rozmawiasz, ba, wskazujesz, że te plamy są super i mają fajne kształty?

Z jednej strony byłam w procesie psychoterapii, zaczęłam uczyć się własnego punktu widzenia, a nie bezkrytycznego przyjmowania spojrzeń i perspektyw innych ludzi. A jednocześnie w kulturze pojawiły się postaci na przykład modelek z bielactwem, zaczęłam słyszeć inną narrację wokół „wzorów na skórze”. I chyba wtedy stałam się silniejszym człowiekiem, dałam sobie większą zgodę na to, że jestem wyrazista, jakaś inna – i to dobrze!

Potem zaczęłam spotykać coraz więcej osób, które komplementowały mnie z powodu tej inności i ten proces jakoś się domknął – zaczęłam brać udział w projektach fotograficznych i to, co kiedyś było źródłem pewnego rodzaju cierpienia, stało się kluczem do poznania świetnych ludzi i udziału w fajnych przedsięwzięciach

Czyli teraz możesz powiedzieć „akceptuję siebie w pełni”?

Jeśli chodzi o plamki, to tak, doszłam do tego, że czuję do nich pełną akceptację, a nawet sympatię. Ale bielactwo jest tylko jednym z wątków mojej relacji z ciałem. Ono zwraca uwagę i ludzie często zakładają, że to dla mnie musi być główny temat i kompleks. A moje największe trudności w akceptacji swojego ciała dotyczą zupełnie innych sfer! I sięgają czasów, zanim pojawiły się u mnie plamy, komentarzy na temat mojego ciała z wczesnego dzieciństwa, które słyszałam w domu. Dlatego tak ważne jest kształtowanie ciałopozytywności u dziecka od najmłodszych lat – bo to, jak ono „wystartuje” w tym temacie, ma potem wpływ na całe życie.

Ciało jest z nami od narodzin do śmierci. Nikt i nic innego nie jest z nami zawsze i przez całe życie – tylko ciało. Dlatego to jest tak ważne, żeby jednak z nim dogadać

Dlatego postanowiłyście, ty i twoja siostra Aleksandra, napisać książkę „Moje ciało jest okej”?

Tak, miałyśmy poczucie, że wypracowanie dobrej relacji z ciałem, zaakceptowanie go, spojrzenie na nie z przychylnością nam samym zajęło kilkanaście lat. To były lata pracy, chodzenia na warsztaty, psychoterapii, rozmów z ludźmi, długa droga. Pomyślałyśmy, że fajnie byłoby to teraz zebrać i dać komuś jako prezent z komunikatem: „dostajesz to wszystko od razu, w pakiecie, nie musisz tego tak długo szukać i odkrywać”. Tak naprawdę ta książka powstała z marzenia o tym, żeby kolejne pokolenie miało łatwiej w tym temacie.

To przejdźmy do formy waszego prezentu. Nie przekazujecie tylko zebranej przez was wiedzy, dajecie też zadania, ćwiczenia, w książce pojawia się wiele pytań. Chciałyście dać tym do zrozumienia, że to nie działa tak, że staniemy przed lustrem, powiemy sobie „ok, od dziś się kocham” i już życie jest piękne, tylko że droga do akceptacji wymaga jednak systematycznej pracy, która nie zawsze jest łatwa, a raczej jest cholernie trudna?

Chyba tak tego nie widziałam, wynika to raczej z moich wspomnień na temat tego, co bardzo lubiłam jako dziecko: pisać, rysować, wyklejać, tworzyć. Ważna dla nas była właśnie ta interakcja z czytelnikiem i wprowadzenie elementu zabawy.

Wasze doświadczenie zawodowe ma chyba tutaj też znaczenie…

Tak, Ola prowadzi warsztaty edukacyjne, zajmuje się edukacją kulturalną, pracuje w muzeach, więc wiemy, że takie formy plastyczne czy interaktywne sprawdzają się podczas pracy z dziećmi. Miałyśmy też taką myśl, że jak dziecko popisze po tej książce, coś narysuje, to stanie się trochę współautorem tej książki, że to będzie też jego osobisty przewodnik, a to jednocześnie podkreśla różnorodność i indywidualność każdego z nas. Wydaje mi się też, że treść, która została jakoś przetworzona przez czytelniczkę lub czytelnika, bardziej z nim zostanie.

Czyli trochę jest tak, że połączyłyście swoje doświadczenia osobiste z zawodowymi i tak powstał przewodnik ciałopozytywny dla dzieci.

Tak, jak najbardziej, myślę, że treści, które się tam pojawiły, są właśnie na styku doświadczeń osobistych i zawodowych. Z jednej strony każda z nas przeszła swoją osobistą historię w temacie ciałopozytywności. Z drugiej strony Ola pracuje z dziećmi na co dzień i widzi, jakie są braki i potrzeby w tym obszarze. Ja jestem z wykształcenia psycholożką, prowadziłam też kiedyś warsztaty pracy z ciałem, więc na podstawie tych doświadczeń wniosłam swój kawałek wiedzy psychologicznej. Bardzo chciałabym, żeby wiedza specjalistyczna nie była postrzegana jako coś ekskluzywnego, żeby to nie było tylko dla ludzi, których stać na psychoterapię za 150 zł raz w tygodniu. Zależało mi, żeby to było w takiej formie, że każdy może to mieć w domu, żeby to było narzędzie dla rodziców.

Mam poczucie, że jesteśmy trochę takim pokoleniem, które tych narzędzi w dzieciństwie często nie dostało, a w tej chwili to właśnie pokolenie samo zostaje rodzicami i jednocześnie jest świadome braków w tej sferze, ale jeszcze nie wie, co z tym zrobić. Dlatego mam nadzieję, że „Moje ciało jest okej” będzie właśnie takim narzędziem, po które rodzic może sięgnąć i wesprzeć – siebie i swoje dziecko.

Domyślam się, że wielu rodziców może być zagubionych, bo zmiany zachodzą naprawdę bardzo szybko i pomyślałam o tym, gdy czytałam waszą książkę. Pada w niej temat komplementów. Do niedawna nikt się nad tym nie pochylał. Zatem: jak komplementować, żeby kogoś nie zranić?

Na pewno warto przede wszystkim mówić od siebie, czyli nie opisywać drugiej osoby, tylko podkreślać, co ja w niej widzę, co ja czuję, jak ją postrzegam. Zazwyczaj komplementy są tym bardziej wartościowe, im bardziej skupiają się na tym, co dana osoba zrobiła, a mniej na tym, na co ona nie miała wpływu. Czyli na przykład – jak powiem, że bardzo podoba mi się, jak ułożyłaś dzisiaj włosy, to będzie to bardziej trafione niż, że masz super włosy. Takim komunikatem podkreślam, że dostrzegam twój wkład. Myślę, że takie komplementy mają szansę sprawić więcej radości.

Przyznaję, że często zdarza mi się komuś powiedzieć, że ma ładne włosy czy świetnie wygląda w nowej sukience, bo uważam, że tak jest i nie mam złych intencji.

Podoba mi się słowo „intencja”. Zanim powiemy komuś komplement, zastanówmy się, jaka jest nasza intencja i jakie słowa najlepiej wyrażają tę intencję i czasem to są najprostsze słowa: „miło mi na ciebie patrzeć”, „fajnie widzieć, jak wyglądasz w ten sposób”.

Chodzi o to, żeby spojrzeć na to ciało, jak na swojego przyjaciela. Co robię z przyjacielem, jeżeli jest w gorszej formie? Krzyczę na niego i mam do niego pretensje, czy staram się nim zaopiekować? Czy od przyjaciela oczekuję, że będzie spełniał listę idealnych wymagań?

To też ciekawe, że łatwo komplementować nam innych, ale mamy problem, żeby powiedzieć coś miłego sobie lub o sobie. Prędzej wypisalibyśmy kilkanaście swoich mankamentów…

Wydaje mi się, że to wynika z tego, że dla wielu z nas punktem startu jest jeden, bardzo konkretny kanon, który jest prezentowany jako wzorzec, do którego wszyscy mają dążyć. Więc automatycznie patrzysz na swoje ciało, porównujesz i robisz listę, co się jeszcze nie zgadza. Dlatego świat, w którym różnorodność jest normą, jest nam tak potrzebny.

Uśmiechnęłam się, jak powiedziałaś o kilkunastu mankamentach, bo wróciłam wspomnieniami do gimnazjum, kiedy faktycznie wzięłam kartkę i wypisałam wszystkie swoje kompleksy. Było ich około 60. Jak teraz o tym myślę, to jestem przerażona, ale tak było. Dzisiaj na pewno nie widzę swojego ciała jako idealnego, są rzeczy, które w nim lubię i których nie lubię. Być może nawet więcej lubię, niż nie lubię, ale to też faluje i się zmienia – to też jest dla mnie jedna z pułapek, w którą się trochę wpada w świecie ciałopozytywności.

Pułapka „muszę zawsze siebie lubić i nie ma tutaj miejsca na zwątpienie”?

Wydaje mi się, że właśnie tak często ludzie na to patrzą, że „ok, teraz stanę się ciałopozytywna i tak już będzie zawsze”. A dla mnie to nie jest coś, co możemy osiągnąć „raz na zawsze”. To jest pewien stan. Dzisiaj się czuję ze sobą dobrze, ale jutro może być gorzej, mogę mieć gorszy nastrój.

Wszak jesteśmy maszynami napędzanymi emocjami. Nie można chyba sobie nieustannie wmawiać, że się siebie kocha – tym bardziej, gdy czujemy, że do głosu chcą dojść inne emocje.

Fajnie, że powiedziałaś o tym „kocham siebie”, bo wydaje mi się, że jest to kolejna pułapka ciałopozytywności. W coraz to nowych miejscach pojawia się kolejny rodzaj presji – teraz musisz kochać siebie, muszą to obudowywać same pozytywne emocje. A to jest nierealne i dlatego też w tytule naszej książki znalazło się „okej”. Dla mnie to słowo symbolizuje po prostu akceptację, że jest, jak jest, że jednym się coś podoba, a innym się nie podoba, że czasem jestem zadowolona, a czasem jestem niezadowolona, że bywa czas radosny i smutny, że czasem jest przyjemnie, a czasem nieprzyjemne – i to wszystko jest ok. Ja tak rozumiem ciałopozytywność – jako uznanie i szacunek dla różności.

Bliskie jest ci popularne hasło „jesteś wystarczająco dobra”?

To właśnie jest dla mnie trochę synonim, że „jesteś okej” – nie najlepsza, ale nie też najsłabsza. Tylko właśnie taka ok. I nie uważam, na co wskazują niektórzy, że to oznacza, że dajesz sobie przyzwolenie na to, że nie musisz się już starać, nie musisz nic już ze sobą robić. Z mojego doświadczenia wynika, że jak powiemy sobie „jesteś okej”, to ułatwiamy sobie drogę do tego, żeby ta akceptacja i szacunek wypłynęły z nas i pozwalały nam się rozwijać.

Kiedy jestem w stanie coś zaakceptować, to mam ochotę bardziej się do tego zbliżyć i o tym uczyć. Na przykład zdrowe odżywianie jest zwyczajnie łatwiejsze, jeżeli wypływa z energii szacunku, a nie z energii walki i sprzeciwu.

W książce „Moje ciało jest okej” poruszacie też wątki niepełnosprawności i orientacji seksualnej.

Było to dla nas bardzo ważne, żeby była to książka dla każdego, żeby reprezentacja była jak najbardziej szeroka, maksymalnie różnorodna. Dużo pracy włożyłyśmy w to, żeby język nie kierował czytelników do jednej konkretnej płci, żeby kolorystyka nie była kojarzona ani ze światem dziewczęcym, ani chłopięcym. Z tej potrzeby reprezentacji różnorodności wyszło też tak, że zaprosiłyśmy gości, ponieważ chciałyśmy w książce zawrzeć głosy jak najbardziej różnorodnych osób. Nie tylko dlatego, żeby dostały przestań do wypowiedzenia się, ale też, żeby dzieci poznały postaci, z którymi będą mogły się utożsamiać, ale i zobaczyć, że tak jak różne są ciała, tak różne są też modele życia.

Historie gości uzmysławiają też, jak łatwo wpaść w pułapkę oceniania świata i ludzi tylko na podstawie swoich opinii i założeń na ich temat. Bardzo poruszyła mnie opowieść Mikołaja Jabłońskiego, który na pytanie „jaka jest twoja ulubiona część ciała”, odpowiada, że oczy. Łatwo byłoby uznać, że osoba z niepełnosprawnością oczu na pewno nie wskaże akurat ich.

Zaprosiłyśmy też do rozmowy dziewczynę czarnoskórą, dla której skóra nie jest głównym tematem – ona pokazuje, że coś innego jest ważne w jej przeżywaniu ciała. Dla mnie te spotkania okazały się lekcją, jak różne, jako ludzie, mamy punkty widzenia i że nie warto zgadywać, jak wygląda czyjś świat przeżyć. Lepiej zapytać.

Brakuje nam tej edukacji.

Niestety tak, dlatego chciałyśmy napisać książkę dla dzieci, żeby „złapać ten moment” i trafić do młodych czytelników, w wieku 9-12 lat, bo to jest ta chwila, kiedy zaczynamy mocno kształtować przeżywanie swojego ciała – również w kontekście społecznym. Dziecko oddala się powoli od komórki rodzinnej, coraz większe znaczenie ma dla niego zdanie rówieśników, pozycja w grupie, ale także szeroki kontekst społeczny, to, co dociera do niego z mediów. Chciałyśmy uchwycić ten moment, zanim te kompleksy się zdążą rozwinąć.

Lepiej zapobiegać niż leczyć, ale roli rodziców w tym kotle nie da się pominąć. Wspomniałaś o tym na początku rozmowy. I nie jesteś w tym sama – niemal każdy, z kim rozmawiam, wie, co to „fałszywa troska”. Dziecko nie jest chyba w stanie samodzielnie przepracować tego, że „jest grube, niegrzeczne i zawodzi mamę”.

Moim zdaniem naturalny sposób myślenia dziecka jest właśnie bardzo zdrowy i prosty. Dwulatek nie ma pretensji do swojego ciała, że ono wygląda nie tak, jak trzeba. Dwulatek nie ma problemu z tym, żeby powiedzieć, kiedy jest głodny i kiedy chce mu się siku. Dziecko ma dobrą intuicję, ale potem dorośli zanieczyszczają mu ten filtr. Dopiero jak się mu coś wciśnie do głowy, to ono za tym pójdzie.

I to też chciałam dodać – w rozmowach o ciele tak mocno skupiamy się na tym, jak to ciało wygląda, tak jakby to była jego najważniejsza funkcja. A przecież ciało to skomplikowany byt, który nas niesie przez świat i pozwala nam się za pomocą zmysłów kontaktować z otoczeniem. Wydaje mi się, to jest jego główna funkcja, a wygląd to trochę efekt uboczny – to była myśl, którą chciałyśmy przekazać w tej książce. Nagle okazuje się, ile rzeczy może w tym ciele cieszyć, za ile można być mu wdzięcznym.

Ta weryfikacja często następuje w trakcie choroby – mamy gdzieś, jak wyglądamy, ale możemy podziwiać ciało, które walczy, jest silne i próbuje dźwignąć trudną sytuację.

Ciało jest z nami od narodzin do śmierci. Nikt i nic innego nie jest z nami zawsze i przez całe życie – tylko ciało. Dlatego to jest tak ważne, żeby jednak z nim dogadać.

Co byś poradziła osobie, która naprawdę nie potrafi tego zrobić?

Dla mnie bardzo pomocna jest metafora ciała jako przyjaciela. Chodzi o to, żeby spojrzeć na to ciało, jak na swojego przyjaciela. To rodzi pytania. Jak ja traktuję przyjaciela? A jak traktuję swoje ciało? Co robię z przyjacielem, jeżeli jest w gorszej formie? Krzyczę na niego i mam do niego pretensje, czy staram się nim zaopiekować? Czy od przyjaciela oczekuję, że będzie spełniał listę idealnych wymagań? Czy oczekuję od przyjaciela, że zawsze będzie na 100 procent i nie popełni błędu? Czy rozumiem, że przyjaciel ma gorsze i lepsze dni?

Do siebie samego łatwo się przyczepić. A spojrzenie na ciało przez pryzmat metafory kogoś bliskiego pomaga nam wejść na obszar szacunku i cieplejszego sposobu myślenia. Potem warto spróbować wsłuchać się w potrzeby swojego ciała – nie zwlekajmy z łykiem wody, zróbmy przerwę na siku, nawet jeżeli jesteśmy w trakcie ważnego spotkania, nie przejadajmy się, zjedzmy coś zdrowego. To są małe kroki, które sprawią, że będziemy bliżej ciała, a im bardziej się do niego zbliżymy, tym lepiej je poczujemy i zaczniemy dostrzegać, co jest dla niego dobre. W naszej książce proponujemy zabawy i ćwiczenia, które pomagają w lekki, radosny sposób budować tę uważność na ciało i świadomy kontakt z nim.

Co się zmieni, gdy dojdziemy do porozumienia z najważniejszą osobą w naszym życiu – sobą samym?

Poczucie zdrowego kontaktu ze sobą ułatwia nam zdrowy kontakt ze światem i innymi ludźmi. To niezwykłe poczucie komfortu, bezpieczeństwa i wolności, które pozytywnie wpływa na funkcjonowanie w każdej sferze i rozpływa się na całe nasze życie. Cudowne uczucie, którego życzę każdemu – naszym małym czytelnikom, ale i wewnętrznym dzieciom każdego z nas.

 

 

Hello Zdrowie książkę „Moje ciało jest okej!” autorstwa Anny Nataszy Góreckiej i Aleksandry Góreckiej objęło swoim patronatem medialnym. 

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: