Nie uciekaj od smutku
„Warto dać sobie przyzwolenie. Nie zaprzeczać. Nie uciekać” – tak o smutku i przykrych emocjach mówi psycholożka i coach Izabela Kielczyk. Przeżycie smutku zamiast przybrania radosnej miny może nas uratować przed wewnętrzną katastrofą.
Marcin Kozłowski: Wyobraźmy sobie sytuację: jest pani z jakiegoś powodu zła, smutna, wkurzona, zirytowana. Bliscy mówią: „Weź się w garść, Iza!”. A Iza na to…
Izabela Kielczyk: Najczęściej mówię: „Nie obchodzi mnie, że chcecie, żebym wzięła się w garść. Teraz mi się nie chce brać w garść, mam ochotę być zła, smutna i rozmemłana. Dobrze mi z tym”. Mówię też, żeby nie dawali mi dobrych rad w stylu „inni mają gorzej” albo „jutro będzie lepiej”. Bardziej zależy mi wtedy na zrozumieniu, że mam prawo czuć smutek i złość. Niczego więcej nie oczekuję.
Dlaczego powinniśmy dopuszczać do siebie takie uczucia? Mam wrażenie, że raczej powinniśmy od nich jak najdalej uciekać.
Wszystkie emocje są potrzebne. Za emocjami stoją potrzeby. Jeśli jesteśmy smutni, najwyraźniej potrzebujemy opieki i wsparcia. Złość informuje o potrzebie szacunku, liczenia się z naszym zdaniem. Każda emocja odpowiada na jakieś pytanie i umożliwia nam kontakt z samym sobą. Jeśli jednak od razu przejdziemy do działania, a nie przeżyjemy tego smutku i zakopiemy go w sobie, może być już tylko gorzej. Będzie nam coraz trudniej uwolnić się od tych emocji. Ludziom często się wydaje, że kiedy pozwolą sobie na smutek, to już z nimi koniec. „Będę płakała przez miesiąc”, słyszę od pacjentki. Pytam ją, ile czasu zdarzyło jej się płakać najwięcej. „Trzy godziny”. I stwierdza, że wtedy faktycznie było lepiej.
Takie unikanie „zderzenia” z samym sobą, własnymi trudnościami może być groźne?
Są osoby, które na trudne emocje reagują czynnościami zastępczymi ‒ kupują, piją, jedzą. Nie konfrontują się z nimi bezpośrednio, nie wsłuchują się. To skutkuje tym, że tkwią w narastającym problemie przez kilkanaście lat. Często pojawia się też brak wyrozumiałości wobec innych ludzi, pretensje do świata. Człowiek ‒ umysł i ciało ‒ jest jednością. Dlatego dużo jest też objawów psychosomatycznych. Gdy przychodzi do mnie ktoś z bólem gardła, od razu pytam: „Czego nie powiedziałeś?”. Nie mówimy wielu rzeczy, o tym, co nas denerwuje, na co się nie zgadzamy, a to objawia się między innymi takimi dolegliwościami. Kiedyś przyszła do mnie menedżerka, która miała problemy z chodzeniem. Badanie lekarskie nie wykazało żadnych nieprawidłowości. A ta kobieta po prostu przez pięć lat kumulowała złość, złe emocje skierowane na swoich pracowników. Organizm miał dość tego, że nie mówiła głośno innym: „Wkurza mnie, kiedy…”. Całe życie uważała, że powinna być grzeczna. To nie jest tak, że jak ktoś czegoś nie powie, to cały ten bagaż gdzieś zniknie. Ciało będzie o tym przypominać.
Jak przeżywamy smutek?
Różnie na to reagujemy. Niektórzy dużo myślą, czytają o swoim problemie w internecie, inni o tym dużo mówią, potrzebują użalania się. U jednej osoby smutek może trwać pięć minut, inna będzie go przeżywać tydzień. Każdy sposób na przetrawienie jest dobry, ale powinien mieć wspólny mianownik: warto dać sobie przyzwolenie, że mogło mnie coś zaboleć, zasmucić. Ważne, żeby nie zaprzeczać. Nie uciekać. Kiedy jest mi smutno, to jest smutno, i kropka. Mamy prawo mówić ludziom, że jest nam z czymś źle. Mówmy, czego potrzebujemy, co nas boli.
Nie jestem zwolennikiem użalania się. Staram się tego nie robić, a kiedy już mi się zdarzy, to mam wyrzuty sumienia.
Ludzie mają potrzebę powiedzenia głośno, że coś jest nie tak, bo wtedy zyskują nad tym władzę. Lubię się czasem nad sobą poużalać, powiedzieć, jaka to jestem biedna, zmęczona, zapracowana. Użalanie to przyjęcie rzeczywistości, od czasu do czasu nie zaszkodzi. Lepiej się poczujemy po tym, gdy coś wypowiemy. To dopuszczenie myśli, że czasem możemy nie sprostać jakiemuś zadaniu. To wyrozumiałość do samego siebie. Jesteśmy tylko ludźmi. Poza tym takie użalanie może być dla nas sygnałem, że jeśli na coś często narzekamy, to może czas to zmienić? Jeżeli natomiast przeginamy i mielimy jedną sprawę codziennie, to nie jest to zbyt konstruktywne.
A jak reagować na cudzy smutek? Przyznam, że czasem nie wiem, co mam mówić, słysząc o czyichś kłopotach.
Nikt nas nigdzie nie uczył, co robić w sytuacji, gdy ktoś bliski zmaga się z problemem. Ta pomoc zazwyczaj polega na „nie płacz” i „nic się nie stało”. Ludzie pocieszają w ten sposób, bo to im jest trudno z naszymi emocjami. Proponują spacer, kino. W drodze kompromisu te dwie osoby idą do kina, ale nikt nie jest zadowolony, ani osoba pomagająca, ani ta, której pomoc jest potrzebna. Wystarczy fizyczna obecność, to, że ktoś przyjdzie do domu, zrobi kawę. Świadomość, że możemy na kogoś liczyć, z kimś porozmawiać. Czasem trzeba zapytać, czego ktoś potrzebuje. Takich pytań się nie zadaje, bo wolimy pocieszyć przez telefon lub wysłać emotikona, niż poświęcić swój czas.
Łatwo popaść ze skrajności w skrajność. Zamiast przeżywać smutek i zostawić go za sobą, zaczynamy nim po prostu żyć, angażując w to też otoczenie, swoich bliskich. I to przez wiele lat.
To wynika z nieumiejętności pogodzenia się ze stratą, z tym, że na niektóre rzeczy nie mamy wpływu. Jeżeli mąż zdradził i odszedł, a kobieta przeżywa to nie przez kilka miesięcy, lecz przez kilka lat, to oznacza, że tak naprawdę się z tym nie pogodziła. Nauczyła się żyć w poczuciu krzywdy. Przyzwyczaiła się do tego, że dostaje od ludzi wsparcie. Tacy ludzie boją się, że jeśli nagle zaczną sobie radzić, to zostaną sami. To dla nich korzystne, bo wszyscy dzwonią, pocieszają, przynoszą obiadki. Tworzą sobie sieć wspomagaczy.
Co powinno być dla nas sygnałem mówiącym, że już dość i trzeba iść dalej, mimo wszystko?
Moment, w którym zastanawiamy się, czego nas to doświadczenie nauczyło. Czasem po bardzo tragicznych wydarzeniach człowiek jest w stanie coś takiego wywnioskować. W pewnej chwili godzimy się z tym, co nas spotkało. Dociera do nas, że nie mamy wpływu na wszystko i na wszystkich. Chodzi o przyjęcie realizmu życia, ale wciąż czerpanie z niego przyjemności. Trzeba mieć świadomość, że oprócz radości jest też smutek.
Zobacz także
Pomóżcie nam sprawić, aby Hello Zdrowie było jeszcze lepsze
„Bycie miłą to przyzwalanie na różne zachowania, na które w środku w sobie zgody nie mamy, ale nie chcemy urazić drugiej osoby” – mówi Monika Perdjon, trenerka zmiany
„Jedno jest pewne, najmniej skuteczne jest zamykanie się w domu i wyłączanie telefonu”. Rozmawiamy z psycholog o tym, jak wyjść z dołka emocjonalnego i zacząć od nowa
Polecamy
„Co tam gwiazdeczko, nauczyłaś się?”. Julia Wieniawa gorzko o czasach szkolnych
Ludzie myślą, że mają rację, nawet jeśli się mylą. Naukowcy zbadali, dlaczego się tak dzieje
„Jeżeli nie słuchasz szeptów swojego ciała, to będziesz musiał usłyszeć jego krzyk” – mówi psychoterapeutka dr Agnieszka Kozak
„Widok zalanego miasta to trudne doświadczenie”. Od dziecka do seniora – bezpłatne wsparcie psychologiczne dla powodzian
się ten artykuł?